"Zamilkniesz na wieki, a ja zniknę w mroku" - mówił do swoich ofiar
EPA/JOHN G. MABANGLO

"Zamilkniesz na wieki, a ja zniknę w mroku" - mówił do swoich ofiar

Najchętniej wybierał pary. Włamywał się do domu zwykle gdy spały. Budził je latarką, krępował sznurkiem. Mężczyźnie na plecach ustawiał naczynia. Groził, że zabije oboje jeśli się potłuką i szedł gwałcić kobietę. 29 czerwca br. Joseph James DeAngelo przyznał się do 13 zabójstw i porwań. Na koncie ma jednak jeszcze 60 zgwałceń i 120 włamań, o które już nie można go oskarżyć.

Koszmar zaczął się 19 czerwca 1976 roku, gdy zamaskowany mężczyzna w kominiarce zgwałcił młodą kobietę w jej domu, w Rancho Cordova, niedaleko Sacramento. To był prawdopodobnie jego pierwszy taki czyn. Wcześniej mężczyzna ograniczał się jedynie do włamań.

Do maja 1977 roku w hrabstwie Sacramento odnotowano kilkanaście niemal identycznie wyglądających napadów - gwałtów. Z zeznań ofiar można było wnioskować, że przestępca wcześniej obserwował miejsca i kobiety, które wybierał. Znał bowiem rozkład ich mieszkań, nie działał po omacku. Sądzono, że bywał w nich wcześniej. Najczęściej wybierał domy stojące w otwartej przestrzeni, co zapewniało mu szybką drogę ucieczki.

Włamywał się przez okno, budził śpiącą kobietę latarką, grożąc pistoletem i cedząc przez zęby: "Jeśli zaczniesz krzyczeć, to cię zabiję". A później gwałcił, nierzadko przez kilka godzin.

Po Sacramento było hrabstwo Contra Costa, gdzie znajdował kolejne ofiary. Z czasem zyskał przydomek "Gwałciciel ze Wschodniej Strony" ("East Area Rapist"). Od czasu do czasu atakował znowu w Sacramento. Pierwotnie wybierał kobiety samotnie lub z dziećmi mieszkające w swoich domach. Później upodobał sobie pary. Wtedy jeszcze nie zabijał.

ZOBACZ: Kto się dowie o próbie samobójczej? "Przepisy nie chronią przed plotkowaniem"

Zdaniem policji między 1976 a 1986 rokiem dopuścił się zgwałcenia ponad 50 kobiet z tamtego rejonu Kalifornii. Nieuchwytny, bardzo sprawy, nie dawał się złapać i skutecznie zacierał ślady. W pewnym momencie zaczęto podejrzewać, że być może jest, (lub był) policjantem, bo kilka kobiet zeznało, że wydawał im charakterystyczne komendy: "Stój, ani kroku dalej. Bo będę strzelał.” Nikt jednak nie poszedł tym tropem. 

Niekiedy, nim zaatakował potrafił dzwonić do przyszłych ofiar. Przeważnie to były głuche telefony, jakby sprawdzał, kiedy kobiety są w domu. Potem telefony ustawały, a on atakował. Policja była bezradna.

Ale prawdziwy piekło zaczęło się, gdy zaczął zabijać.

Nocny Łowca

W lipcu 1979 roku gwałciciel przeniósł się do południowej Kalifornii. I odtąd jego ataki stały się okrutniejsze. I śmiertelne. Samo zgwałcenie już mu nie wystarczało. Schemat ataku był jednak podobny i robił wrażenie rytuału. Tak, jak wcześniej, ofiary dopadał podczas snu, budząc je światłem latarki. Jeśli była to para, a zwykle tak się działo, zmuszał kobietę do związania partnera sznurowadłami, albo kablami, które znajdował w domu. Szedł do kuchni, z której przynosił szklane naczynia. Układał je na plecach związanego mężczyzny. "Zabiję was oboje, jeśli któreś się stłucze" - ostrzegał. 

Potem rozdzielał parę. Kobietę przenosił do innego pokoju. Z szaf wyciągał damskie ubrania i układał je na meblach. Wybierał to, w którym jego zdaniem, miała wyglądać najlepiej. Ubierał ją w nie i gwałcił. Zwykle bardzo długo. Co jakiś czas robił sobie jednak przerwy na… posiłki. Buszował w lodówce. Wyjmował smakołyki, popijał piwo. A potem spokojnie wracał do kobiety, ponownie gwałcąc. Po jednym z podwójnych morderstw zjadł resztki świątecznego indyka z lodówki ofiar. Na stole zostawił obgryzione kości.

ZOBACZ: Specjalista od łamania szyfrów. Pomocnik Piłsudskiego i rumuńskiego króla

Nie ćwiartował ofiar, nie wydłubywał oczu, nawet nie zabijał z broni czy nożem. Robił to najczęściej przy pomocy przedmiotów, które znalazł na miejscu, w mieszkaniu. Raz była to ciężka, mosiężna lampka stojąca w sypialni ofiar, innym razem uśmiercił kobietą ogromna belą drewna, leżącą przy kominku. Przed dokonaniem zbrodni lubił bawić się z ofiarami w kotka i myszkę. Udawał, że już sobie poszedł, a gdy wychodziły obolałe po ataku, sądząc, że nareszcie są wolne, dopadał je znowu. I tym razem zabijał.

Dzieci mu nie przeszkadzały i nigdy ich nie krzywdził. Starsze jedynie związywał, by nie przeszkadzały mu, gdy on "zajmował się" rodzicami.

Kradł przedmioty z mieszkania, ale zwykle małej wartości, za to, jak można było się domyślać, ważne z jakiegoś powodu dla ofiar, mające charakter osobisty. Jakieś zdjęcia, starą, rodzinną biżuterię, ubrania dziecięce, upominki wakacyjne. Czasami była to znaleziona w mieszkaniu broń. Uważano, że ucieka pieszo kilkanaście kilometrów, a następnie rowerem wraca do domu lub samochodu.  

Policja, ani nawet sami mieszkańcy nie łączyli tych zbrodni z napadami z Sacramento, bo często nawet o nich nie słyszeli. Atakował w różnych jurysdykcjach, które nie komunikowały się ze sobą najlepiej i nie zawsze dzieliły informacjami. Nie było jeszcze komputerów, które dałyby możliwość stworzenia scentralizowanej bazy przestępców, ani kamer monitoringu jakie dziś rejestrują każdy nasz ruch. No i przede wszystkich nikt wtedy jeszcze nie słyszał o badaniach DNA. Tych, w kryminalistyce po raz pierwszy użyto w 1985 roku, ale na szeroką skalę, dopiero w latach 90.

Mordercę - gwałciciela ochrzczono pseudonimem "Original Night Stalker" czyli Pierwotny Nocny Łowca. W ciągu kolejnych 7 lat na pewno zabił 12 osób, choć policja podejrzewa, że mogło ich być więcej. Dwie z jego ofiar przeżyły, choć sądził, że je uśmiercił. W miejscach gdzie grasował panowała atmosfera strachu. Wzmacniano zamki w drzwiach. Kupowano coraz więcej broni.

ZOBACZ: Arystokratka ekranu: uwodzi, drażni i nie chce poprawki do amerykańskiej konstytucji

Morderstwa i zgwałcenia ustały w 1986 roku. Podejrzewano, że zbrodniarz uciekł za granicę. Śledczy długo jeszcze próbowali go znaleźć. Potem badali sprawę emerytowani policjanci, którym tajemniczy zabójca nie dawał spokoju. Powierzono ją też jasnowidzom.

W końcu dano za wygraną.

Obsesja zbrodni

"W doniesieniach o dziwnych osobach kręcących się w okolicy mniej więcej w okresie napaści często pojawiał się pewien szczegół: podejrzany, kiedy zauważył, że ktoś go obserwuje, odchodził, ale spokojnie, bez pośpiechu. "Zupełnie się nie spieszył" - zeznał świadek. Miał osobliwe potrzeby psychoseksualne. Krępował ręce ofiar za plecami, często kilka razy wiążąc je i rozwiązując, a potem pętając ponownie.

(…) Kiedy zaczął napadać na pary, zaciągał kobietę do salonu i zarzucał ręcznik na telewizor; odpowiednie oświetlenie wydawało się ważne. Lubił zadawać pytania. Czy to jak z kapitanem?" - zapytał Jane; jej mąż był kapitanem lotnictwa. Jakieś pięćdziesiąt razy kazał jej się "zamknąć", jak opowiadała Jane, ale kiedy ją gwałcił, miał inne żądania i rzucał jej polecenia niczym reżyser swojej aktorce. "Włóż w to trochę emocji - rozkazał jej - albo użyję noża".

Ten cytat pochodzi z głośnej książki Michelle McNamary "Obsesja zbrodni" wydanej w lutym 2018 roku. Jej oryginalny tytuł „I'll Be Gone in the Dark”, (Zniknę w ciemności) to słowa wyjęte z ust zbrodniarza, które powtarzał je ofiarom. To właśnie w tej książce, bez której nie byłoby możliwe odnalezienie i postawienie przed sądem winnego co najmniej 13 morderstw i 60 zgwałceń Josepha Jamesa DeAngelo, opisała historie jego ofiar. W świetnym serialu dokumentalnym HBO pod tym samym tytułem ("Obsesja zbrodni"), opartym właśnie na jej książce, znajdziemy m.in. rozmowy z pisarką, która mówi: "Trzeba było opowiedzieć te historie. Przywrócić godność ofiarom". Na razie zobaczyliśmy tylko jeden jego odcinek, przed nami jeszcze pięć.

Michelle McNamara - świetna dziennikarka śledcza, przez lata prowadziła niezwykle popularny blog "TrueCrimeDiary.com". Opisała w nim wiele zbrodni, ale gdy ale gdy trafiła na sprawę "Gwałciciela ze Wschodniej Strony" a potem "Nocnego Łowcy” wszystkie inne odłożyła ad acta. Dokonała tego, na co nie wpadli policjanci - połączyła obu zbrodniarzy, wszystkie ofiary i nadała sprawcy nowy pseudonim: "Golden State Killer" ("Zabójca z Golden State"). Najpierw dzieliła się swoimi odkryciami na blogu, a potem opisała w głośnym artykule w The Los Angeles Time". Przez lata współpracowała z emerytowanymi policjantami zajmującym się sprawą, którzy udostępnili jej akta tajemniczego zbrodniarza i dowody.

Po ukazaniu się artykułu wydawnictwo Harper Collins zaproponowało Michelle napisanie książki. Ta wykonała prawdziwie mrówczą pracę docierając do ofiar, które przeżyły, sugerując nowe tropy. Napisana pięknym, literackim językiem książka bywa porównywana do arcydzieła gatunku, za jakie uchodzi "Z zimną krwią" Trumana Capote.

Niestety, Michelle nie zdążyła jej dokończyć, i nie doczekała gigantycznego sukcesu, ani tego, co miało nastąpić później. Za swoją "obsesję" zapłaciła najwyższą cenę. Opisując szczegółowo przeraźliwe zbrodnie, cierpiała na bezsenność, zmagała się z własnymi demonami. Pewnej nocy przedawkowała tabletki nasenne i już się nie obudziła. Zmarła 1 sierpnia 2016 roku w wieku zaledwie 46 lat. Po jej śmierci mąż pisarki -  Patton Peter Oswalt, (komik i aktor, znany z serialu "Diabli nadali") poprosił Paula Haynesa i Billy’ego Jensena, by dokończyli z nim książkę.

Michelle McNamara - świetna dziennikarka śledcza, przez lata prowadziła niezwykle popularny blog TrueCrimeDiary.commateriały prasowe
Michelle McNamara - świetna dziennikarka śledcza, przez lata prowadziła niezwykle popularny blog TrueCrimeDiary.com

 

"Obsesja zbrodni" ukazała się na rynku w lutym 2018 roku i trafiła na pierwsze miejsce listy bestsellerów "New York Timesa" w kategorii non-fiction. Wielki sukces pomógł w jeszcze większym nagłośnieniu sprawy. Najważniejsze wydarzyło się jednak w kwietniu, dwa miesiące później. Wtedy właśnie Paul Holes, emerytowany śledczy, zlecił badania DNA umieszczone na popularnej, genealogicznej stronie internetowej GEDmatch, gdzie udostępniono materiały genetyczne prawie miliona osób, zwykle szukających swoich krewnych. Los chciał, że daleki kuzyn zbrodniarza umieścił tam swój profil. Materiał genetyczny pasował do tego pochodzącego z miejsca potwornych zbrodni sprzed dekad.

Jakież było zaskoczenie detektywa, gdy okazało się, że ich sprawcą jest 72-letni mężczyznę - były policjant i weteran z Wietnamu.

Nie znikniesz w ciemności

Urodzony w 1946 roku Joseph James DeAngelo, czyli "Golden State Killer" ostatnią zbrodnię popełnił w 1986 roku. Jednak jakiś czas jeszcze dręczył emocjonalnie swoje ofiary. W 2001 roku kobieta w Sacramento odebrała telefon. W domu, w którym napadł ją ćwierć wieku wcześniej. "Pamiętasz, jak się zabawialiśmy?" – stękał do słuchawki. Poznała głos. Przypominała sobie tamten koszmar i coś jeszcze. Jej mała córeczka obudziła się tamtej nocy i ruszyła do łazienki. Na korytarzu stał krępy, młody mężczyzna, w kominiarce i czarnych rękawiczkach. Nie miał na sobie spodni. U pasa za to przypięty miał miecz. "Bawię się z twoją mamą i tatą. Chodź, popatrz" - powiedział.

DeAngelo okazał się nieprzeciętnie inteligentnym absolwentem szkoły policyjnej a także  Sacramento State University, gdzie uzyskał stopień licencjata w dziedzinie... wymiaru sprawiedliwości. W 1970 roku zaręczył się z urodziwą Bonnie Colwell, która tuż przed ślubem zerwała z nim i poślubiła bogatego kolegę. Policyjni psychologowie twierdzą, że to w tym bolesnym doświadczeniu należy szukać źródeł zła, jakie popełniał. Kilka kobiet zeznało, że podczas gwałtu krzyczał: "Nienawidzę cię, Bonnie!".

Ale jest coś jeszcze, co wyszło na jaw po rozmowie ze zszokowaną rodziną mordercy. Gdy Joseph miał 10 lat, był świadkiem jak dwóch lotników zgwałciło jego 7-letnią siostrę Constance w bazie lotniczej w Niemczech, gdzie stacjonował z rodziną jego ojciec. Chłopiec przeżył wtedy atak szału. Jako dorosły często wracał do tego zdarzenia.

Od maja 1973 r do 1976 roku gdy Joseph dopuścił się pierwszych włamań i gwałtów w Sacramento, był oficerem policji specjalizującym się... we włamaniach. W lipcu 1979 roku miał dziwny epizod, który zmienił całe jego życie - został aresztowany za kradzież młotka i preparatu do odstraszania psów w lokalnym sklepie. Został skazany na sześciomiesięczny okres próbny i zwolniony w październiku. Wyrzucono go jednak z policji. Podjął pracę jako mechanik. To właśnie wtedy przeprowadził się do Kalifornii i zaczął mordować.

ZOBACZ: Korzenie Hollywood, czyli jak nasi budowali Fabrykę Snów

Postawione mu zarzuty – 13 zbrodni i porwań, (bo tyle mu udowodniono), kwalifikowały się do kary śmierci. Prokuratorzy uzasadniali jednak, że jeśli przyzna się do winy, otrzyma karę dożywocia, co pozwoli uniknąć dalszego procesu, który "ciągnąłby się nawet dekadę i przedłużałby ból oraz cierpienie ofiar i ich rodzin".

Zdjęcie Josepha Jamesa DeAngelo zrobione po jego aresztowaniuwikipedia
Zdjęcie Josepha Jamesa DeAngelo zrobione po jego aresztowaniu

 

Mimo że popełnione 60 zgwałceń i 120 włamań podlega w Kalifornii przedawnieniu, zbrodniarzowi postawiono warunek, że do nich także musi się przyznać. 29 czerwca tego roku Joseph James DeAngelo przyznał się do wszystkich stawianych mu zarzutów. Powiedział: "Winny", gdy został poproszony o przyznanie się do morderstw, i "Przyznaję się", gdy został zapytany o zgwałcenia i pozostałe przestępstwa.

Książka McNamary nie ujawnia tożsamości sprawcy, bo wówczas nie była ona jeszcze znana. Robi to jednak dokument HBO, który pokazuje też jego proces. Na sali sądowej spotkają się kobiety, którym 40 lat temu odebrał poczucie godności i rodziny tych, których pozbawił życia. Ale oprócz wyznań ofiar usłyszymy też oskarżenia śledczych no i samą McNamarę w licznych nagraniach sprzed jej śmierci. Słuchamy też członków rodziny mordercy, ludzi, z którymi przez lata żył. (Kuriozalnie brzmi fakt, iż była żona DeAngelo jest uznanym prawnikiem.)

W poruszającym epilogu swojej książki "List do starego człowieka” Michelle McNamara przepowiada mordercy:

 (…) Pewnego dnia, już niedługo, usłyszysz, jak przed twoim domem zatrzymuje się samochód, ktoś wyłącza silnik. Usłyszysz odgłosy kroków zbliżające się do drzwi. (…) Tym razem nie ma żadnej otwartej bocznej furtki. Już od dawna nie potrafisz przeskoczyć przez płot. Możesz zacisnąć zęby. Lękliwie ruszyć w stronę uporczywego dzwonka. Tak to się dla ciebie skończy. 'Zamilkniesz na wieki, a ja zniknę w mroku' – powiedziałeś kiedyś do jednej z ofiar”.

W niczym się nie pomyliła.

Komentarze