Z jednej strony doświadczenie uczy, że dopisywanie dalszych losów bohaterom, których pożegnaliśmy lata temu, to wyłącznie skok na kasę, który zwykle kończy się niepowodzeniem. Z drugiej jednak lista zwieńczonych sukcesem, chlubnych wyjątków, każe wierzyć, że czasami twórcy kierują się również szlachetnymi pobudkami.
"Seks w wielkim mieście" miał premierę w 1998 roku (scenariusz powstał na podstawie książki Candace Bushnell pod tym samym tytułem) i był emitowany do 2004 roku. Opowieść o czterech wyzwolonych, niezależnych trzydziestokilkulatkach, których życie erotyczne - pozbawione pruderii i zahamowań, oglądało się z wypiekami na twarzy, nigdy jednak nie przekraczała granic dobrego smaku.
ZOBACZ: Hollywood lubi karać grzeszników, a później wybaczać. Jak będzie z Deppem?
Grana przez Sarah Jessikę Parker, narratorka opowieści - Carrie, prowadziła rubrykę w kobiecym magazynie, gdzie pisała o roli seksu w życiu współczesnej kobiety. Choć nie narzekała na brak męskiego zainteresowania, w miłości miała pecha. O szczęściu nie mogła zresztą mówić żadna z bohaterek. W głębi serca bowiem traktujące mężczyzn w sposób instrumentalny przyjaciółki (może z wyjątkiem nienasyconej Samanthy), okazywały się romantyczkami, czekającymi na księcia z bajki. Serial doczekał się sześciu sezonów i zdobył 7 nagród Emmy i 8 Złotych Globów. W 2008 i 2010 roku powstały filmy fabularne o perypetiach przyjaciółek. Niestety nieudane. O kontynuacji serialu mówiono jednak od lat.
Wiadomość, że słowo stało się ciałem, wywołała skrajne reakcje. Od szalonej radości po dość oczywiste pytanie: czy kogoś zainteresuje życie erotyczne kobiet po pięćdziesiątce? To raz. Dwa – czym twórcy w dzisiejszych czasach chcą zaskoczyć widzów? Wiadomo również, że z czterech przyjaciółek powrócą tylko trzy. Zabraknie Kim Cattrall czyli Samanthy Jones. Od dawna było głośno o konflikcie Parker i Cattrall, która zapowiedziała przed rokiem, że do serialu nie wróci. "Życie daje ci lekcje, a ja wyciągnęłam z moich takie wnioski, żeby pracować z dobrymi ludźmi i mieć z tego przyjemność" – oświadczyła, dając zrozumienia, że Parker się do nich nie zalicza.
W mediach społecznościach trwa za to licytacja na pomysły dla twórców, które mają pomóc wyjaśnić nieobecność Samanthy. Pierwszym, najprostszym jest uśmiercenie jej, zwłaszcza, że w ostatnim sezonie chorowała na raka. Drugim - obsadzenie w tej roli innej aktorki. Zdaniem amerykańskiej krytyczki Emily Nussbaum ten serial bez Samanthy "nie działa".
Na razie wiadomo tylko, że powstanie 10 półgodzinnych odcinków, zaś zdjęcia rozpoczną się już na wiosnę, oczywiście w Nowym Jorku. Będzie to kolejny po "Plotkarze", "Czystej krwi" i "Dexterze" serial z przeszłości, po który sięga wkraczająca do Polski niebawem platforma HBO MAX.
Ale w historii kina filmowe kontynuacje kojarzą się jednak przede wszystkim z produkcjami fabularnymi. Warto przyjrzeć się wybranym spośród tych najbardziej znanych – zarówno najlepszym, jak i najgorszym.
Gdy za kamerą stoi mistrz
Czy wielki film, przez wielu uważany za numer jeden w historii kina, może doczekać się kontynuacji na jeszcze wyższym artystycznie poziomie? Mało prawdopodobne, ale w tym przypadku tak właśnie było, i to jeden z nielicznych wyjątków, przeczący "prawu filmowej serii". Zrealizowana dwa lata po pierwszej, druga część "Ojca chrzestnego" Francisa Forda Coppoli, oficjalnie ma bowiem status najwybitniejszego sequela w historii kina. (Określenie sequel z ang. oznacza właśnie kontynuację, ciąg dalszy).
Pokazując losy Michaela Corleone w "Ojcu chrzestnym II", Coppola jednocześnie cofa się w przeszłość, do lat młodości swojego ojca, Vito Corleone. Mamy więc sequel i prequel (pokazujący wydarzenia wcześniejsze niż w pierwowzorze) w jednym filmie. Historia Michaela (Al Pacino), który właśnie przejął spuściznę po ojcu, i młodego Vito Corleone (Robert De Niro) przenikają się tu wzajemnie, tworząc przy tym swoistą metaforę samej Ameryki. "Ojciec chrzestny II" otrzymał aż 11 nominacji do Oscara, z czego sześć zamieniło się w złote statuetki.
Trzecia część mafijnej sagi powstała dopiero 16 lat po drugiej, w 1990 roku. Producenci niemal wymusili na Coppoli jej nakręcenie, a reżyser przyznał, że nigdy by nie powstała, gdyby nie fakt, że był kompletnie bez grosza.
Michael Corleone jest tu już starym człowiekiem, zalegalizował swoje gangsterskie interesy, ale jego życie naznaczone zbrodnią odciska tragiczne piętno na losach najbliższych. Ostatnia część trylogii Coppoli okazała się najsłabszą, choć to wciąż poruszające, świetne kino, odstające jednak nieco od dwóch wcześniejszych, perfekcyjnych w każdym calu dzieł. Dopełnia jednak niepowtarzalnej całości, zaś Al Pacino niesprawiedliwie po raz kolejny pominięty przy rozdzielaniu statuetek, zdaniem krytyków, stworzył tu swoją najwybitniejszą i najdojrzalszą spośród swoich wielkich ról.
Te trzy filmy składają się na najsłynniejszą i najwyżej ocenioną trylogię w dziejach kina. Ale czy można się temu dziwić skoro za kamerą stanął tej klasy mistrz?
ZOBACZ: Korzenie Hollywood, czyli jak nasi budowali Fabrykę Snów
Ten sam mechanizm dotyczy miłosnej trylogii Richarda Linklatera, której kolejne filmy powstawały również po długiej przerwie. Julie Delpy i Ethan Hawk, czyli Sesse i Celine spotkali się "Przed wschodem słońca" (1995) nad Sekwaną i rozstali się zauroczeni, choć do niczego nie doszło. Mówiono, że to jest "sequel niemożliwy", a jednak 9 lat później w "Przed zachodem słońca" przeżyli wielką namiętność i w dodatku zaliczyli nominację do Oscara za najlepszy scenariusz. W ostatniej części trylogii "Przed północą" (2014) ratowali swój związek, bo pomiędzy kolejnymi częściami, zostali małżeństwem. Tym razem zgarnęli Oscara za scenariusz, bo część trzecia, okazała się najlepsza. Doskonała!
Ale takie rzeczy tylko z mistrzem pokroju Coppoli lub Linklatera.
W dystopijnym świecie z Melem Gibsonem
Wysoko na liście filmowych sequeli sytuuje się nakręcona dwa lata po "Mad Maxie" (1979) kontynuacja "Mad Max 2 - Wojownik szos". Akcja rozgrywa się w dystopijnym świecie. Reżyser George Miller nie wiedział, że daje początek serii filmów, które okażą się krokiem milowym na drodze nowożytnego kina akcji.
Tak było już w pierwszym filmie, opowieści o upadku społeczeństwa, zabójstwie i zemście, którego akcja rozgrywa się w postapokaliptycznej Australii. Grany przez Mela Gibsona policjant Max Rockatansky zostaje uwikłany w spór z gangiem motocyklistów i rozpoczyna wojnę, w której straci bliskich. Film zrealizowany za niewielkie pieniądze robił takie wrażenie, że na drugi producenci wyposażyli reżysera w znacznie większy budżet. Miller mógł pokazać prawdziwą apokalipsę.
Świat po atomowej zagładzie, posępny i opustoszały, a samotny człowiek zaczyna tu wszystko od nowa. O świetności dawnego świata świadczą zachowane osiągnięcia technologiczne. Fabuła została zbudowana niczym w westernie. Max to samotny bohater, który pomaga bezradnej społeczności, walczącej w obronie rafinerii ropy - zdobyczy na wagę złota. Wirtuozersko zmontowane pościgi, rozgrywające się na ciągnących się w nieskończoność szosach, zapierały dech w piersiach. Był 1981 rok. Film okazał się takim sukcesem, że trzecią część Miller i Gibson realizowali już za pieniądze z Hollywood. Jednocześnie był to początek wielkiej kariery aktorskiej, a potem i reżyserskiej Mela Gibsona. Nikt nie podejrzewał, że przystojny gwiazdor kina sensacji, (za moment pojawił się w kolejnym hicie, który stanie się również kultową serią w "Zabójczej broni"), nakręci kiedyś "Pasję", stając się jednym z najbardziej kontrowersyjnych twórców Hollywood.
Trzeciej część przygód Maxa, gdzie Millerowi do współpracy przydzielono reżysera George’a Ogilvie bliżej, niestety do mixu kina science-fiction z kinem przygodowym, niż do produkcji Millera. Gwiazdą "Mad Maxa pod kopułą Gromu" była obok Gibsona też Tina Turner w roli cioteczki Entity. Przepadł klimat poprzednich dwóch filmów. Dziś najbardziej pamiętamy z niego… piosenkę Tiny "We don't need another hero". Ot Hollywood.
Na propozycję czwartej opowieści Miller rzucił: "Nie", ocalając autorski charakter dzieła. Musiało upłynąć 30 lat, nim dał się namówić na powrót bohatera już w młodszym wcieleniu. I tak w 2015 roku Rackatansky objawił się w produkcji "Mad Max: Na drodze gniewu" pod postacią równie charyzmatycznego Toma Hardy’ego. Film tkwi korzeniami w pamiętnym "Wojowniku szos" i co najważniejsze, wraca postapokaliptyczny klimat i dzikość Australii. A że mamy epokę feminizmu, do walki z nowym wrogiem Miller przydziela bohaterowi ekscytującą Furiosę w ciele pięknej Charlize Theron.
Tak powstało futurystyczne kino akcji, nie mające sobie równych, czego dowodem 10 nominacji do Oscara, (w tym dla najlepszego filmu i za reżyserię!), co nie zdarza się w tym gatunku. Sześć, głównie technicznych, zamieniło się w statuetki, i gdyby nie pandemia, już oglądalibyśmy kontynuację przeboju, ukrytą pod tytułem "Mad Max: The Wasteland".
Bokser, który pokonał "Taksówkarza"
To nie jest kino z artystycznych szczytów, a jednak kultowe, jedyne w swoim rodzaju, w dodatku obsypane Oscarami. Opowieść o Rockym Balboa doczekała się głębokich analiz, choć jest prościutka jak drut i wręcz uboga w psychologię.
Gdy w 1977 roku film Stallone z nim samym w roli głównej otrzymał dwa najważniejsze Oscary – dla najlepszego obrazu oraz za reżyserię, nie tylko goście gali byli w szoku. Pokonał pełne piętrowych znaczeń arcydzieło Martina Scorsese "Taksówkarz" z życiową dla wielu rolą Roberta De Niro. Sam nieznany wtedy Stallone otrzymał dwie nominacje do Oscara: za scenariusz i rolę główną. Po latach okazało się, że nie jest to wypadek przy pracy: Rocky stał się jednym z ulubionych bohaterów zbiorowej wyobraźni. Forsująca słynny, amerykański mit "od zera do bohatera" historia boksera-amatora, do tego stopnia zaskarbiła sobie miłość widzów, że doczekała się 8 filmów fabularnych, choć w dwóch ostatnich pojawia się na drugim planie. Oryginalny film "Rocky" wyreżyserowany przez Johna G. Avildsena w konwencji sportowego melodramatu, różni się od tych części, które reżyserował Stallone.
Bohaterem jest, jak już wiemy bokser - amator, walczący w podrzędnych klubach za marne pieniądze. Tytułowy Rocky podkochuje się w dziewczynie ze sklepu zoologicznego, ta jednak nie zwraca na niego uwagi. Pewnego dnia otrzymuje propozycję pojedynku o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej z mistrzem Apollo Creedem. Podejmuje wyzwanie. Walczy nie tylko o tytuł, ale i o szacunek do samego siebie. I to, jak radzi sobie z ograniczeniami i kompleksami, Avilden pokazał znakomicie. "Nieważne czy wygrasz, tylko ile z siebie dasz" - mówi do Balboy jego charyzmatyczny trener. To zdanie bohater uczyni życiowym credo.
ZOBACZ: Porzucili karierę u szczytu sławy. Czy kolejna gwiazda pożegna Hollywood?
Kolejne części powstawały z inicjatywy Stallone. Amerykański mit sukcesu nabrał cech mitu politycznego, zmieniając bohatera w obrońcę zachodnich ideałów. Tak powstały "Rocky II" i "Rocky III", które widownia oglądała niesiona sukcesem pierwszego filmu. "Rocky IV", w którym bokser wyjeżdża do ZSRR, by stoczyć walkę z tamtejszym mistrzem i pomścić przyjaciela, był katastrofą. Zdobył 6 Złotych Malin dla Stallone jako najgorszego aktora dekady i reżysera oraz dla byłej żony, modelki Brigitte Nielsen, którą "uhonorowano" jako najgorszej aktorkę i za najgorszy debiut .
Odrodzenie Rocky przeżył, gdy część piątą ponownie wyreżyserował Avilden. I gdy wydawało się, że to już koniec, po 16 latach (2006), Stallone postanowił nakręcić szóstą - 60-latek założył rękawice dla jednej walki. Gdy sam uwierzył, że Rocky to już historia, pojawiła się oferta zagrania Rocky’ego w filmie "Creed: Narodziny legendy" Ryana Cooglera, tym razem na drugim planie, w roli trenera syna zmarłego przyjaciela Apolla. Początkowo niechętny Rocky, dostrzega w chłopaku siłę i determinację ojca i doprowadza go do sukcesu.
Cooglerowi udało się tym obrazem nie tylko dokonać reanimacji Rocky’ego, ale też stworzyć najlepszy film od czasu oryginału. Stallone za rolę odebrał Złoty Glob i nominację do Oscara. Mógł pożegnać się w glorii chwały, ale namówił kolejnego reżysera do kontynuacji wedle znów własnego scenariusza. Czy po ośmiu spotkaniach z Rockym to już koniec? Wciąż nie wiadomo.
Kargule i Pawlaki, czyli kontynuacje po polsku
Przed wojną Kargul zaorał Pawlakowie pole na trzy palce, co sprawiło, że spłonęły dwie stodoły, polała się krew i Jaśko Pawlak, uciekając przed karą, emigrował do Ameryki. Jednak spór dwóch rodzin trwa dalej. Kargule i Pawlaki choć się nie znoszą, nie potrafią jednak bez siebie żyć.
W Polsce ich historię zna każdy, mimo to od filmowa trylogia Chęcińskiego od dekad przyciąga tłumy. Cykl, na który obok nakręconych w 1967 roku "Samych swoich" złożyły się "Nie ma mocnych" i "Kochaj albo rzuć", krytyka nazywała "chłopską Zemstą". Autorem opowieści o repatriantach zza Buga, która zyskała status "trylogii komediowej wszech czasów" był Andrzej Mularczyk – pisarz i scenarzysta. Pomysł na nią zaczerpnął ze wspomnień rodzinnych. Pierwowzorem postaci Kazimierza Pawlaka, był jego stryj Jan Mularczyk, który na skutek rodzinnych sporów wyemigrował do Argentyny.
Na kanwie opowieści stryja Mularczyk napisał słuchowisko radiowe, a gdy poproszono go o scenariusz filmowy, ten trafił w ręce Sylwestra Chęcińskiego. Pawlaka początkowo miał grać Jacek Woszczerowicz, któremu nie pozwoliło na to jednak zdrowie. W spadku po nim role otrzymał Wacław Kowalski, który okazał się genialnym jej odtwórcą, a poza tym miał w sobie, co podkreślał Chęciński "wrodzoną plebejskość". Władysław Hańcza, wtedy aktor teatralny znany z ról arystokracji, nagle miał zagrać kresowego chłopa. Zrobił to jednak tak genialnie, że niebawem ekranizacji "Chłopów" Reymonta wcielił się w Borynę.
Chęciński wspominał w książce "Tak się kręci":
Kargul miał w sobie siłę i powolność ruchów. Pawlak był iskrą i cholerykiem. W tych dwóch postaciach był już zaczyn nieustającego konfliktu.
W nakręconych w 1967 roku "Samych swoich" zwaśnione rodziny trafiają z Kresów Wschodnich na Ziemie Odzyskane. Na miejscu odkrywają, iż znów los sprawił, że staną się sąsiadami, w dodatku ich dzieci zakochają się w sobie. Konflikt wybucha na nowo. W 1974 powstanie część II "Nie ma mocnych", osadzona już w epoce gierkowskiej. Pawlak i Kargul szukają tutaj męża dla swojej wnuczki, chcąc w ten sposób zdobyć spadkobiercę. Ostatnia część filmu "Kochaj albo rzuć" (1977) rozgrywa się w Ameryce, gdzie Pawlak i Kargul jadą w odwiedziny. Na miejscu czeka ich jednak niespodzianka. Zetknięcie ich chłopskiej mentalności i wyobrażeń o Ameryce z rzeczywistością, staje się źródłem komicznych sytuacji.
Cytaty z dialogów między Kargulem i Pawlakiem, jak choćby: "Podejdźże do płota, jako i ja podchodzę", czy "Won mi z mojej Ameryki" weszły na stałe do języka potocznego i żongluje nimi kolejne pokolenie. Filmowi bohaterowie mają także swoje muzeum w Lubomierzu, przy ulicy Wacława Kowalskiego.
Filmy, których nie wolno kontynuować
Znamienne, że u nas najchętniej wraca się do bohaterów komediowych. Najlepszym dowodem próba dopisania dalszych losów bohaterom kultowego "Misia" Stanisława Barei, do którego reżyser pisał scenariusz ze Stanisławem Tymem. Komedia ukazująca powolny rozpad PRL-owskiego systemu i absurd codziennej egzystencji Polaków, (kto nie pamięta łyżek przyśrubowanych do stołu w barach?), bawi nadal. Wokół historii Ochódzkiego narosło wiele opowieści charakteryzujących rzeczywistość początku lat 80.
W 2007 roku Stanisław Tym spróbował sam wyreżyserować kontynuację "Misia". Mimo zabawnych dialogów, i mistrzów w dużych i małych scenach, "Ryś" okazał się kompletną klęską. Mówiąc brzydko - nic nie trzymało się "kupy", dostaliśmy zlepek skeczy pozbawionych reżysera. Zabrakło Barei.
ZOBACZ: "Malował po ścianach krwią z odciętego palca". Czy to koniec kariery Johnny’ego Deppa?
Na dzieło kultowe i próbę jego kontynuacji połakomił się też Patryk Vega. W filmie "Stawka większa niż śmierć", Hans Kloss, teraz as polskiego wywiadu, wpada na trop skarbu zrabowanego przez nazistów – słynnej Bursztynowej Komnaty. Starając się go zdobyć, stawia czoło swojemu odwiecznemu wrogowi Brunnerowi. Scenariusz Pasikowskiego nie rzucał na kolana, ale chybiony był już sam pomysł. Nie pomógł nawet Tomasz Kot w roli nowego wcielenia Jot-23.
Po prostu są filmy, które nigdy nie powinny mieć kontynuacji. Jak zrealizowany w 1992 roku "Nagi instynkt" Paula Verhoevena, który zapisał się w historii kina jako jeden z najlepszych dreszczowców erotycznych. Z kultową już sceną kuszenia podczas przesłuchania, po której Sharon Stone zyskała miano najbardziej prowokującej i rozpalającej męską wyobraźnię aktorki. Pomysł kontynuacji zgrabnie zamkniętej opowieści sam, w sobie był chybiony, a Verhoeven był przeciwny. Znaleziono więc innego reżysera. I to był pierwszy krok do klęski.
Nakręcona 14 lat po premierze pierwszego filmu, kontynuacja ukazała się kompletną porażką. Niby Sharon Stone używa tych samych sztuczek, niby ponownie kusi świeżo z gabinetu chirurgicznego "napięta na ostatni guzik", jak żartowano po premierze, robi wrażenie jako efekt wysiłków mistrza skalpela. Ale to za mało. Zamiast przerażenia, czujemy rozbawienie, zamiast dreszczu podniecenia - nudę. Cztery Złote Maliny: za najgorszy film i zarazem sequel, najgorszą rolę pierwszoplanową, scenariusz, mówią same za siebie.
Kontynuacje, zwłaszcza filmów kultowych, nie są łatwym kawałkiem chleba, dlatego tak rzadko kończą się sukcesem. Mimo to trudno do nich zniechęcić filmowców. Za moment rozpoczną się zdjęcia do odrodzonej po latach "Zabójczej broni". 75-letni Danny Glover i 65-letni Mel Gibson wcielą się znów w niezwykły duet detektywów. W role, które ostatnio grali 22 lata temu. Całość reżyserować będzie 90-letni Richard Donner.
Czy to może się udać? Moim zdaniem nie ma prawa.
Komentarze