Antykomunistyczne, podziemne i nieuchwytne dla SB. Radio Solidarność Gdańsk
Archiwum Macieja Pawlaka

Antykomunistyczne, podziemne i nieuchwytne dla SB. Radio Solidarność Gdańsk

195 audycji, które wyemitowano ponad 3 tys. razy. 200 współpracowników, którzy często nie mieli o sobie bladego pojęcia. 7 lat działalności, od kwietnia 1982 do kwietnia 1989, gdy toczyły się obrady Okrągłego Stołu. Radio Solidarność Gdańsk, zakonspirowane na tyle, że żaden członek redakcji nie wpadł w ręce bezpieki, a nikogo z nadających w eterze nie przyłapano na gorącym uczynku.

Zdecydowałem się nadać audycję, rozstawiłem wąsy anteny i włączyłem nadajnik. […] Po pewnym czasie nadleciały 2 helikoptery. Przekonałem się, że przygotowali się i namierzają (Bogdan Borusewicz).

Karnawałowa wolność słowa

"Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy" - te słowa Władysława Gomułki obejmowały również monopol komunistów na przepływ informacji. W związku z tym, gdy nadszedł sierpień 1980 i do strajkujących w Gdańsku stoczniowców zaczęły dołączać załogi zakładów z całej Polski, władze zrobiły wiele, aby uniemożliwić im wzajemne kontakty. Zerwanie łączności telefonicznej kraju z Trójmiastem to tylko wierzchołek góry lodowej, ale protestujący nie zamierzali się tym przejmować.

Ulotki rozrzucane po mieście, pismo "Solidarność" (później "Lewki"), obrady Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i jego negocjacje z przedstawicielami rządu, transmitowane przez radiowęzły zakładów Gdańska, Gdyni i Sopotu. Potem przyszła pora na działającą przy związku, Radiową Agencję Solidarność Gdańsk, której dorobek to dziesiątki audycji na kasetach magnetofonowych. RASG obsługiwała m.in. I zjazd "Solidarności" - z każdego dnia radiowcy przygotowywali kilkugodzinny materiał, nagrany na kasetę, następnie powielany (około 200 sztuk) i rozwożony pociągami po Polsce.

ZOBACZ: "Gdziekolwiek, cokolwiek, byle przeżyć". Historia Józefa Franczaka, ostatniego polskiego partyzanta

W ten sposób kurierzy z nagraniami docierali do zakładów pracy. Dzięki emisji przez radiowęzły robotnicy byli bogatsi o wiedzę z wydarzeń w hali Olivia. Z takich wzorców czerpało podziemne Radio Solidarność Gdańsk, ale warto jeszcze zatrzymać się na solidarnościowym "karnawale". Plany związku były ambitne - założenie ogólnopolskiego Radia Solidarność z oddziałami w Warszawie, Gdańsku i Wrocławiu, a nawet własnej telewizji. Do skutku doszła druga z opcji - Agencja Telewizyjna "Solidarność", która dokumentowała aktywność związku na różnych polach.

Z czasem przyszło kręcenie reportaży i "wiara w to, że poradzimy sobie nie tylko, jako szermierze pięknych słów, ale też w działalności gospodarczej, gdzie zaczynają się liczyć cyfry" (Marian Terlecki, redaktor naczelny Agencji, później kierownik redakcji Radia Solidarność Gdańsk). Niestety, ową wiarę przerwało brutalnie wprowadzenie stanu wojennego - na ulice wyjechały czołgi, a wielu działaczy "S" zmieniło domowe pielesze na więzienne cele. Trójmiasto, jak zawsze, postawiło opór komunie - 16 i 17 grudnia 1981, w rocznicę wydarzeń grudniowych, doszło w Gdańsku do protestów z udziałem kilkudziesięciu tysięcy ludzi.

Gdańsk i Warszawa, jedna sprawa?

W starciach z ZOMO zostało wówczas rannych kilkaset osób, ale to nie złamało obywatelskiego ducha gdańszczan. Sytuacja się zmieniła o tyle, że kto dotychczas nadawał ton działaniom opozycyjnym, teraz musiał przejść do podziemia i poddać kamuflażowi. W przypadku najbardziej znanych działaczy zmiana nie kończyła się przy tym na zapuszczeniu brody, wąsów czy innym ubiorze.

Musieliśmy zmienić sposób chodzenia, sylwetkę, bo nawet, jeżeli dla ubeków to nie odgrywało większej roli, było ważne dla osób, które nas dobrze znały (rodziny, przyjaciół) i mogły zdekonspirować" (Bogdan Lis).

Osoby zaangażowane w niejawną działalność zwykle nie ograniczały się do jednego rodzaju aktywności. Ci, którzy zbierali w firmach składki na rzecz uwięzionych i ich rodzin, równocześnie drukowali nielegalne wydawnictwa i realizowali akcje "radiowe". Jakie? Z jednej strony, obejmowały one emitowanie przez zakładowe radiowęzły Radia Wolna Europa, z drugiej nagrywanie liderów "S", np. Bogdana Lisa czy Zbigniewa Bujaka i kolportowanie po Trójmieście kaset z ich wypowiedziami. Momentem zwrotnym okazała się pierwsza audycja warszawskiego Radia Solidarność, nadana 12 kwietnia 1982 roku.

Gdy tylko dowiedział się o niej Bogdan Borusewicz, spróbował dotrzeć do odpowiedzialnego za konspiracyjną rozgłośnię Zbigniewa Romaszewskiego. Próba się udała, ale odpowiedź zasłużonego opozycjonisty nie napawała optymizmem: "nie będzie nadstawiał dupy, byśmy w Gdańsku zbierali laury". Borusewicz nie zrezygnował i stanęło na tym, że Warszawa udostępni "Borsukowi" (pseudonim Borusewicza) nadajnik, ale za cenę puszczenia stołecznej audycji. Tak się stało i 30 kwietnia Józef Kaczkowski z Andrzejem Dembińskim, z dachu bloku w Oliwie, zainaugurowali dzieje Radia Solidarność Gdańsk.

Korytarz bloku, z którego nadano pierwszą audycję Radia. (ul. Tatrzańska 11 w Oliwie, z tego korytarza Józef Kaczkowski i Andrzej Dembiński wspięli się na dach, aby nadać audycjęArchiwum Macieja Pawlaka
Korytarz w bloku przy ul. Tatrzańskiej 11 w Oliwie, z którego Józef Kaczkowski i Andrzej Dembiński wspięli się na dach, aby nadać pierwszą audycję

Choć premierowa audycja miała spory zasięg (prócz Oliwy była słyszalna na Żabiance, Przymorzu, we Wrzeszczu, a nawet z sopockiego molo), Borusewicz nie ukrywał, że przed gdańskim podziemiem długa i ryzykowna droga. Dźwięki nadawane za pomocą pojedynczego nadajnika rozchodziły się wprawdzie na znaczne odległości, ale antena wystająca z dachu mogła łatwo przyciągnąć uwagę SB. Receptę stanowiło emitowanie nagrań z wielu punktów jednocześnie, ale potrzebni byli do tego ludzie oraz sprzęt.

Kulisy radiowego podziemia

Problemów nie brakowało, ale kluczowy był jeden - "Borsuk" chciał realizować własne, nie pochodzące z Warszawy audycje. Przygotowania do pierwszej z nich trwały ponad miesiąc i odbywały się w anormalnych, z dzisiejszej perspektywy, warunkach. Materiał nagrano bowiem na dywanie prywatnego mieszkania w Oliwie w ten sposób, że jedna osoba trzymała magnetofon z kasetą, a druga czytała do niego teksty. Dodajmy, że odczytywane wówczas informacje radiowcy przerywali dźwiękiem elektronicznego budzika rodem z NRD, a uświadomimy sobie skalę trudności, z jakimi musieli się mierzyć.

ZOBACZ: Specjalista od łamania szyfrów. Historia cichego bohatera Bitwy Warszawskiej

Wreszcie, 8 czerwca, w eter popłynęła druga trójmiejska, ale pierwsza autorska audycja - znowu nadana z jednego nadajnika, ponownie wypożyczonego ze stolicy. To zmieniło się do czasu trzeciego nagrania, wyemitowanego jeszcze w czerwcu - w międzyczasie konspiratorzy zdołali wyprodukować 10 nadajników, które posłużyły i przy tej, i przy szeregu kolejnych audycji. W czerwcu ustabilizował się także skład redakcji, na której czele stanął wspomniany już Marian Terlecki. Do współpracy zaprosił m.in. Macieja Pawlaka, który dwa lata później objął stery Radia i kierował nim do końca, do 1989 roku.

Pora odpowiedzieć na pytanie, jak wyglądał proces tworzenia audycji? Metodą prób i błędów wypracowano procedurę, której pierwszym etapem było pozyskanie i selekcja informacji. Newsów dostarczał Borusewicz, ponadto członkowie redakcji korzystali z podziemnej prasy. Spisane i zredagowane teksty czytał lektor, nagrywany przez innego radiowca - normą było kilkukrotne powtarzanie materiału dla lepszego brzmienia, w efekcie nagranie trwało 2-4 godziny. Potem montaż, przekopiowanie audycji z jednej na 10-15 kaset (tyle, ile nadajników) i gotowe nagrania można było rozprowadzać wśród nadających.

Proste? Niekoniecznie, bo jak pisał po latach Pawlak, "trzeba było dostarczyć przesyłkę w dziesięć do piętnastu miejsc od Gdańska do Gdyni bez samochodu i telefonu komórkowego". Czasem zajmowała się tym jedna osoba, czasem kilka (w tym Borusewicz) - tak czy siak, ryzyko wpadki było wysokie. Dochodził do tego kolportaż ulotek zapowiadających audycję, które trójmiejska młodzież zostawiała na przystankach autobusowych i tramwajowych, klatkach schodowych, wyrzucała z jadących SKM-ek (Szybka Kolej Miejska) albo po prostu zrzucała z mostów.

zapowiedzi audycji w podziemnym piśmie Archiwum Maciej Pawlak
Zapowiedź audycji w podziemnym piśmie "Solidarności" regionu gdańskiego

Punkt kulminacyjny, czyli emisja nagrania, następowała za sprawą osób nadających, o tej samej porze, z kilkunastu (do 15) punktów rozsianych po całym Trójmieście. Zdarzało się, że grupa emitujących puszczała kilka audycji z rzędu, ale każdorazowo musieli oni zmieniać miejsce nadawania. Jak wyglądało ono w praktyce? Tu oddajmy głos "Borsukowi":

1. Wyjąć w rękawiczkach nadajnik z baterią oraz rozwiesić antenę w oknie balkonowym poziomo na firanie. 2. Włożyć taśmę do magnetofonu, a wtyk z przewodem pojedynczym do gniazda magnetofonu. 3. Włożyć wtyk z przewodem podwójnym do gniazda nadajnika i uruchomić magnetofon.

Ze Stoczni i o Stoczni

Im dłużej trwała audycja, tym większe szanse miała bezpieka na namierzenie któregoś z nadających, dlatego redakcja nagrywała zwykle tylko 5-10 minut materiału. Najdłuższe puszczone nagranie trwało 10 minut 40 sekund i wyemitowane je u zarania Radia, jeszcze w 1982 roku. Częstotliwość emisji? Różna, były lata, w których Radio nadawało co tydzień i lata, w których audycję puszczano w eter raz w miesiącu. Zresztą, co jakiś czas podziemna rozgłośnia milkła na dłużej, nawet na 3 miesiące - redakcja wykorzystywała tę przerwę do przeglądu i konserwacji nadajników.

Historia Radia zna też dwa momenty, gdy nadawano codziennie - mowa o strajkach z 1988 roku, które wybuchły w Stoczni Gdańskiej w maju i sierpniu. Pawlak zaczynał wówczas dzień o 10 od wizyty w Kościele Mariackim, gdzie korzystał z filmów nagranych przez Terleckiego (w tym czasie były kierownik Radia, pod patronatem biskupa Tadeusza Gocłowskiego, prowadził konspiracyjną telewizję, nagrywał też dla niej strajki). Oglądał materiały, spisywał to, co ciekawsze i ruszał z tym do Oliwy, do mieszkania lektorki Krystyny Romanowskiej. Do 17 audycja była gotowa, a wieczorem mogli jej wysłuchać mieszkańcy Trójmiasta.

Co ciekawe, w trakcie sierpniowego strajku na terenie Stoczni funkcjonowała inna radiowa redakcja, zorganizowana przez Andrzeja Gelberga (związanego z warszawskim Radiem Solidarność). Za studio nagraniowe posłużyły damska toaleta i przystołówkowe prysznice - tam Gelberg rejestrował informacje czytane przez działaczy Ruchu Wolność i Pokój, później je montował, a nadawanie odbywało się zarówno ze Stoczni, jak i z różnych punktów Trójmiasta. W audycjach nie brakowało humoru:

Zomowcy proszą nas o znaczki, plakietki, biuletyny strajkowe. Jesteśmy zatem zmuszeni zaprzeczyć temu, że nie umieją czytać.

Wracając do gdańskiego Radia Solidarność - na przestrzeni lat rozgłośnia mogła pochwalić się zasięgiem wykraczającym poza Gdańsk, Sopot i Gdynię. Niektóre z audycji docierały również do Tczewa, Pruszcza Gdańskiego, Rumii, a nawet do Wejherowa i Pucka. Słuchacze czerpali z nich różnorodną wiedzę, od oświadczeń podziemnych władz "Solidarności" i informacji o represjach wobec opozycji, po wiadomości o planowanych demonstracjach i wskazówki, jak uniknąć podczas nich dekonspiracji. Gratką były antenowe wypowiedzi ukrywających się liderów "S" - Borusewicza i Lisa, ale też np. Aleksandra Halla.

Na celowniku SB

Kolebka "Solidarności" i Radio regularnie grające na nosie komunistom - takie połączenie spędzało sen z powiek SB i nic dziwnego, że od pierwszej audycji bezpieka starała się rozpracować rozgłośnię. Pomagali jej w tym nieodżałowani tajni współpracownicy, jak TW "Kieł", który już 6 maja 1982 zapewniał, że "do dnia 12 maja uda mi się poznać nazwiska ludzi prowadzących gdańską rozgłośnię Solidarności". Na szczęście, obietnica nie zyskała pokrycia, a działania esbekom nie ułatwiał fakt, że radio nadawało audycje z wielu miejsc, rozproszonych po trójmiejskiej aglomeracji.

Złapanie kogokolwiek na nadawaniu stało jeszcze trudniejsze w 1986/1987 roku, gdy radio przeszło od emisji na falach UKF do emisji na fonię TV. Zmiana polegała na tym, że dotychczas kilkunastu nadających emitowało nagranie tego samego dnia, o tej samej godzinie, a słuchacze musieli odpowiednio nastrajać swój radioodbiornik. Przejście na fonię TV oznaczało, że każdy mógł puścić audycję o dowolnej porze - wystarczyło, że w pobliżu ktoś miał włączony telewizor, a z ekranu, zamiast zwykłego dźwięku, leciało nagranie radia. Do rangi symbolu urasta data pierwszej emisji "telewizyjnej" - 31 grudnia 1986, gdy radiowcy skutecznie zagłuszali przemówienie sylwestrowe Wojciecha Jaruzelskiego.

Niemniej, bezpieka ani na moment nie dała za wygraną, zwłaszcza w latach nadawania na falach UKF. Prasa podziemna w listopadzie 1982 podawała, że "dla wykrycia Radia »S« Gdańsk ściągnięto 10.XI. 18 wojskowych pelengatorów (namierników), ogołacając zupełnie 3 dywizje". Godzina audycji na fale ultrakrótkie oznaczała, że chodniki Gdańska, Gdyni czy Sopotu roiły się od tajniaków, a na ulice wyjeżdżały samochody z agentami wyposażonymi w wojskowy sprzęt namierzający. Początkowo do akcji namierzania nadajników angażowano nawet helikoptery, ale szybko ten pomysł zarzucono.

ZOBACZ: Z niemieckim orłem na piersi. Polak, który zagrał w reprezentacji III Rzeszy

Z kolei w ostatnich latach, gdy rozgłośnia nadawała tylko na fonii telewizyjnej, do gry wkroczył Radiokontrwywiad. W sopockim ośrodku wypoczynkowym MSW funkcjonariusze zamontowali bowiem trzy stanowiska, wyposażając każde w podwójny zestaw namiernik-magnetofon. Punkt nasłuchowy był uruchamiany przy okazji ważnych wydarzeń, np. wizyty zagranicznych oficjeli w Trójmieście, i działał na dwie zmiany, od 7:30 do 22:30. Oczywiście, podsłuchane audycje - zarówno "telewizyjne", jak i na falach UKF - esbecy spisywali, ale z wielu stenogramów wyziera niechlujność piszących. Zdarzało im się choćby pomylić Borusewicza z Borewiczem (czyżby fan serialu "07 zgłoś się"?).

Nieudolność bezpieki to jedno, ale gdy z radiem współpracował konspirator, który lekceważył środki ostrożności, ryzyko wpadki radykalnie wzrastało. Tak było w przypadku jednej z lektorek, która zdradziła wnuczce, że "pracuje w radiu, a wnuczka nawet w przedszkolu pochwaliła się tym pani przedszkolance". Na tym zakończyła się jej kariera w rozgłośni... Jak wspomnieliśmy, redakcja pozostała nieuchwytna dla bezpieki, największym sukcesem służb okazało się aresztowanie konstruktora i producenta nadajników, Tadeusza Pławińskiego. Wpadł on w objęcia SB w listopadzie 1982 roku, a wraz z nim m.in. kilkanaście nadajników.

Gadała - sprzęt, który rozwścieczał bezpiekę

Gdybyśmy chcieli wskazać najbardziej spektakularne przejawy działalności gdańskiego radia, czołowe miejsce byłoby zarezerwowane dla "gadał". Pod tym pojęciem kryją się zestawy nadające, które umieszczano w publicznych miejscach - na drzewach, dachach itd. - aby w odpowiednim momencie je uruchomić, względnie poczekać na ich automatyczny start. Pierwszy sposób sprowadzał się do pozostawienia w danym miejscu radia z tubą wzmacniającą - następnie radiowiec oddalał się o kilkadziesiąt metrów i z bezpiecznej odległości włączał magnetofon z nadajnikiem.

"Samozapłonowe gadały" składały się natomiast z kolumny głośnikowej i przymocowanych doń dodatków w postaci magnetofonu oraz wzmacniacza mocy. Całość wieńczył zegar, wprawiający w ruch kasetę w ustalonym z góry terminie. Jedną z takich "gadał" ludzie radia umieścili w nocy 30 kwietnia/1 maja 1984 w ruinach Teatru Miniatura (jakiś czas wcześniej budynek spłonął). Jakież było zdziwienie uczestników oficjalnego pierwszomajowego pochodu, gdy mijając teatr, usłyszeli:

Mówi Radio Solidarność Gdańsk.  […] Naszymi postulatami dzisiaj są: wolność dla więźniów politycznych, precz z podwyżkami cen, żądamy przywrócenia pluralizmu związkowego!

Niewątpliwie każda "gadałowa" audycja upokarzała bezpiekę, ale do tego środka Radio uciekało się stosunkowo rzadko. Głównym powodem był fakt, że pozostawioną "gadałą" prędzej czy później zajmowała się bezpieka, poddająca zdobyty sprzęt drobiazgowym analizom. Ewentualne odciski palców, zdjęte przez specjalistów, łatwo mogły naprowadzić aparat represji na ślad radiowców. Gra była jednak warta świeczki, bo zakpić w taki sposób z esbeków, to nie byle co. W radiowych kręgach toczyły się zresztą dyskusje dotyczące odważniejszych kroków, np. potajemnego wrzucenia magnetofonu do kosza na śmieci w gdańskim studiu reżimowej TV (nastawionego na autostart podczas programu na żywo)…

Tymczasem nadszedł rok 1989 i komuniści, chcący się podzielić odpowiedzialnością za kryzys gospodarczy (ale nie władzą), usiedli do negocjacji ze stroną solidarnościową. Do Okrągłego Stołu radiowcy podeszli sceptycznie - "obawiano się, że czerwony znów wszystkich oszuka. Skoro jednak »Solidarność« podjęła decyzję o rozmowach, radiowcy podporządkowali się jej, siłą każdej organizacji było poparcie ludzi". Radio zamilkło w kwietniu, tym razem na zawsze, pozostał sprzęt (m.in. nadajniki), który Krzysztof Dowgiałło (autor wiersza "Ballada o Janku Wiśniewskim") podarował litewskim opozycjonistom. Rok później wystartowało RMF FM - w Polsce rozpoczęła się era rozgłośni komercyjnych.

 

Wykorzystane w tekście cytaty pochodzą z publikacji "Radio Solidarność w Trójmieście" autorstwa Macieja Pawlaka.

Komentarze