"Gdziekolwiek, cokolwiek, byle przeżyć". Historia Józefa Franczaka, ostatniego polskiego partyzanta
East News

"Gdziekolwiek, cokolwiek, byle przeżyć". Historia Józefa Franczaka, ostatniego polskiego partyzanta

"Ponieważ żyli prawem wilka, historia o nich głucho milczy. Pozostał po nich w białym śniegu żółtawy mocz i ślad ich wilczy” - tak o żołnierzach wyklętych pisał Zbigniew Herbert. Tropieni przez UB (potem SB), NKWD, kryli się po polskich lasach. Ktoś spyta: jak długo można w ten sposób żyć - kilka tygodni, pół roku, rok? Odpowiedzią są losy Józefa Franczaka, który przeżył w ukryciu aż 18 lat. 

Mógł o sobie mówić “równolatek Niepodległej” - Józef Franczak urodził się w 1918 roku, w Kozicach Górnych koło Świdnika. Dzieciństwo spędzone na wsi, wypełnione pomocą rodzicom w gospodarstwie nie należało do beztroskich, a i start w dorosłość nie rysował się zbyt różowo. Kilka hektarów ziemi nie mogło bowiem zaspokoić egzystencji Józefa i jego czwórki rodzeństwa.

Wyjście z tej sytuacji przyszły partyzant znalazł w wojsku – po ukończeniu szkoły podstawowej skierował się do Grudziądza, a dokładniej do tamtejszej szkoły podoficerów żandarmerii. Jako jej absolwent, zdążył jeszcze przed II wojną światową zaliczyć epizod żandarma w Równem na Wołyniu. Tam zastał go 17 września 1939 roku, a dla dokonującej agresji na Polskę Armii Czerwonej był wręcz wymarzonym “wrogiem ludu”.

W chłopskiej koszuli

Stacjonujące we wschodnich województwach, szczupłe siły Wojska Polskiego nie mogły stawić poważnego oporu Sowietom. W związku z tym, jednostka Franczaka została rozbrojona, a jej członkowie, już w roli jeńców, ruszyli w nieznane. Dziś wiemy, że finał zarówno tego, jak i innych marszów z udziałem Polaków odbył się w lasach katyńskich i piwnicach NKWD w Charkowie i Kalininie.

ZOBACZ: "Zamilkniesz na wieki, a ja zniknę w mroku" - mówił do swoich ofiar

Świeżo upieczony żandarm nie miał tej świadomości, ale zdawał sobie sprawę, że z sowieckich rąk nie czeka go nic dobrego – w oczach krasnoarmiejców był nie synem chłopa, ale wojskowym – przedstawicielem polskiej elity. Na szczęście, wybawieniem okazał się jeden z postojów jenieckiej kolumny, gdy Franczak oddalił się po wodę do studni i zauważył w pobliżu... chłopskie ubranie. Niewiele myśląc, zrzucił mundur, przebrał się w wiejskie odzienie i uciekł. Desperacki, ale, jak się okazało, skuteczny krok.

Kilka miesięcy później widzimy już Franczaka w szeregach Związku Walki Zbrojnej, przemianowanego z czasem na Armię Krajową. Stojąc na czele drużyny, a wkrótce plutonu, był narażony na denuncjację i niestety, w 1941 roku, ktoś doniósł na niego do Gestapo. Młody dowódca umknął jednak hitlerowcom, co więcej, jeszcze nie raz uczestniczył w skierowanych przeciw nim akcjach bojowych.

Z tego też okresu pochodzi pseudonim Franczaka – jeden z jego towarzyszy broni wspominał po latach, że gdy któregoś razu dowódca przyszedł na kwaterę w garniturze, usłyszał od kolegów “o, laluś przyszedł”. Pieszczotliwe przezwisko podobno denerwowało Franczaka, ale skoro się przyjęło, a sam lubił o siebie zadbać... Niemniej, gdy zachodziła potrzeba, zmieniał się w bezwzględnego egzekutora – jak w 1943 roku, gdy zastrzelił 2 Żydów, kradnących broń z partyzanckiego składu. W latach PRL ten epizod posłużył władzom do oczerniania “Lalusia”, jako mordercy i antysemity.

Żołnierz, dezerter, konspirator

Lipiec 1944 – Polacy w Warszawie po raz kolejny stają przed dylematem “bić się czy nie bić”, tymczasem Armia Czerwona przekracza Bug i wkracza na Lubelszczyznę. “Laluś” zdecydował się wówczas na ujawnienie i zgłoszenie do, tworzonej przez komunistów, II Armii Wojska Polskiego. Powodów tej decyzji nie sposób dociec, być może chęć walki z Niemcami oraz zmęczenie konspiracyjnym życiem przeważyły nad wątpliwościami związanymi z komunistycznym rodowodem formacji.

Franczak nie zagrzał jednak długo miejsca w szeregach II Armii WP, a punktem zwrotnym okazał się pobyt jego jednostki w Kąkolewnicy pod Radzyniem Podlaskim (jesień 1944). Wśród historyków ta miejscowość doczekała się miana “małego Katynia” - to tutaj sąd polowy II Armii skazywał na śmierć setki polskich żołnierzy, których jedyną winą była wcześniejsza przynależność do Armii Krajowej lub Narodowych Sił Zbrojnych. Badacze szacują, że zamordowano tu od 800 do nawet 1800 byłych AK-owców i NSZ-owców.

Józef Franczak jako kapral żandarmeriiWikipedia
Józef Franczak jako kapral żandarmerii

 

“Skazani mieli związane ręce i nogi kablami metalowymi [...] niektóre ofiary w chwili zgonu miały obrażenia w postaci złamań kości ramion, podudzia, itp. [...] biegli stwierdzili obrażenia postrzałowe, przy czym otwory wlotowe pocisków znajdowały się z tyłu czaszek bądź z boków” - lektura raportu prokuratury, która w 1990 roku nadzorowała ekshumację tamtejszej, zbiorowej mogiły, i dziś robi wstrząsające wrażenie. Nic dziwnego, że “Laluś”, będący świadkiem egzekucji swoich kolegów, postanowił zdezerterować.

Swe kroki skierował najpierw do Łodzi, a potem do Gdyni. Miał w planach ucieczkę na statek płynący do Szwecji, ale ostatecznie z tego zrezygnował, a po jakimś czasie wrócił w rodzinne strony. W międzyczasie zaczęły na niego polować NKWD i UB - polować, bo takich działań, jak wielokrotne rewizje jego rodzinnego domu, każdorazowo kończące się dewastacją zabudowań, oraz aresztowanie i 8-tygodniowe uwięzienie jedynego brata, nie da się inaczej nazwać.

“Lalek” powrócił na Lubelszczyznę najprawdopodobniej na początku 1946 roku. Czy już wówczas zaangażował się w konspirację? Nie wiadomo, pewne jest, że w czerwcu tego roku został przypadkowo, wraz z kilkoma osobami, zatrzymany przez UB. Ucieczka aresztantów, z ciężarówki zmierzającej do Lublina, mogłaby posłużyć za scenariusz filmowy – ujęci wykorzystali moment postoju i na sygnał Franczaka zaatakowali konwojentów, wszystkim udało się zbiec.

ZOBACZ: Korzenie Hollywood, czyli jak nasi budowali Fabrykę Snów

Cena była jednak wysoka - doszło do strzelaniny, w której zginęło 4 UB-owców, a kilku zostało rannych. Od tej pory “Laluś” był skazany na życie w ukryciu - został podkomendnym Zdzisława Brońskiego, “Uskoka”, dowodzącego oddziałem Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”. Kolejne miesiące to typowa działalność partyzancka, w tym wykonywanie kar chłosty i kar śmierci na milicjantach, funkcjonariuszach UB, członkach PPR itd. Co ciekawe, kilka egzekucji Franczak przeprowadził w towarzystwie Zygmunta Grabskiego, ps. “Pomian” - syna przedwojennego premiera i ministra skarbu.

Gdziekolwiek, cokolwiek, byle przeżyć

Choć Franczak już po strzelaninie w czerwcu 1946 został przez komunistów uznany za “kadrowego bandytę”, pozostawał nieuchwytny dla aparatu represji. Niemniej, kilkukrotnie o włos uniknął kajdanek – jeszcze w 1946 roku został otoczony przez milicjantów w jednym z podlubelskich gospodarstw, ale zdołał uciec przez pole (odstrzeliwując się, zabił komendanta MO).

Z kolei wizyta u zaprzyjaźnionego właściciela sklepu w Wigilię 1948 roku zakończyła się wymianą ognia z UB-owcami. “Laluś” został ranny w brzuch, na szczęście dotarł bezpiecznie do jednej ze swoich kryjówek, gdzie opatrzył go znajomy lekarz.  Rekonwalescentowi nie był jednak dany spokój - bezpieka zintensyfikowała jego poszukiwania, musiał więc przebrać się za kobietę i przenieść do innej wsi.

ZOBACZ: Specjalista od łamania szyfrów. Pomocnik Piłsudskiego i rumuńskiego króla

Wreszcie, w 1949 roku, w walce z UB poległ ostatni z podkomendnych Franczaka (w oddziale “Uskoka” objął dowództwo patrolu), zginął też sam “Uskok” - otoczony przez UB-owców, rozerwał się granatem. 

Wtedy to “Lalek” rozpoczął samotny i trwający aż do 1963 roku, bój o przeżycie - zimami pomieszkiwał na strychach i w budynkach gospodarczych u zaufanych rolników, lata spędzał, ukrywając się w lesie lub wśród łanów zboża.

Zdarzało mu się też nocować w kamieniołomie, zaś za nocleg i pożywienie odwdzięczał się gospodarzom drobnymi pracami - naprawą narzędzi, budową gołębników, pomocą przy zbiorze owoców itd. Niekiedy po prostu płacił za schronienie. Pieniądze brał z najść na komunistyczne kasy gminne. Przykładowo, w 1953 roku z dwójką kolegów napadł na kasę w Piaskach, z kolei 3 lata później dokonał udanego skoku na ambulans pocztowy (łupem Franczaka padło 108 000 zł).

Z pewnością “Laluś” nie byłby w stanie tak długo pozostawać poza zasięgiem komunistów, gdyby nie sieć pomocników. Według IPN-u na przestrzeni lat pomogło mu ponad 200 osób, wśród których znaleźli się m.in. milicjanci, żołnierze, a nawet członkowie PZPR.

Gdy nadeszła gomułkowska odwilż, Franczak zastanawiał się nad ujawnieniem, potajemnie konsultował się w tej sprawie z adwokatem.

Odpowiedź przedstawiciela palestry nie dawała nadziei: “od dożywocia się nie wywiniesz” i sugestie, że może “przypadkowo” umrzeć podczas przesłuchań, skłoniły "Lalka” do pozostania w podziemiu. Kierował się głównie chęcią przetrwania, choć niekiedy wyjawiał nadzieję na życie w suwerennym, niekomunistycznym kraju. Pewnego razu przyniósł bowiem swojej narzeczonej atlas i wskazał na Kanał Sueski, przekonując, że tam rozpocznie się III wojna światowa, dzięki której nastanie wolna Polska.

Dwie dekady polowania

Narzeczona, Danuta Mazur - “Lalek” poznał ją w 1946 roku, gdy szukał kryjówki i trafił do domu jej ojca. Początkowo spotykali się na gruncie służbowym - Danuta była łączniczką Franczaka - z czasem przyszła pora na randki, aż w 1958 roku urodził się ich syn, Marek. Niestety, warunki konspiracji sprawiły, że ojciec mógł go zobaczyć dopiero po 8 miesiącach od narodzin.

Niemożliwy okazał się nawet ślub Danuty i Józefa - gdy “Laluś” udał się do lubelskich dominikanów, z prośbą o potajemne udzielenie sakramentu, usłyszał: “boimy się. I wśród nas są różni ludzie”. Zakochanym pozostały okazjonalne spotkania w lasach i innych miejscach ukrywania się “Lalka”. Na co dzień narzeczona mogła jedynie oglądać zdjęcia Józefa, zresztą niezbyt długo, bo w strachu przed UB spaliła wszystkie posiadane fotografie.

Tymczasem komuniści ani na moment nie zrezygnowali z obławy na “Lalka”, który w miarę upływu czasu stawał się coraz większą plamą na honorze służb. O wartości Franczaka dla władz niech świadczy fakt, że gdy w 1949 roku UB-owcy przeszukiwali schron po “Uskoku” i znaleźli zdjęcia partyzantów, oznaczyli go jako “numer 1”. W dokumentach operacyjnych możemy przeczytać, że był to “kadrowy bandyta, […] który stanowił postrach dla spokojnych ludzi”

ZOBACZ: Z niemieckim orłem na piersi. Polak, który zagrał w reprezentacji III Rzeszy

Działania przeciw “Lalusiowi” były prowadzone dwutorowo. Z jednej strony służby poszukiwały, a następnie przesłuchiwały świadków, którzy potwierdzali przestępstwa, w tym morderstwa, popełnione rzekomo przez Franczaka. Po odtajnieniu materiałów wiemy, że zeznania obciążające partyzanta w znacznym stopniu były wymuszone, a następnie manipulowane tak, aby ukazać “Lalka” w złym świetle. Np. wspomniana sprawa zastrzelenia Żydów podczas wojny została przedstawiona jako czyn dokonany z antysemickich pobudek.

Ponadto, komuniści typowali osoby, które mogły mieć jakąkolwiek styczność z Franczakiem i starały się pozyskać je jako informatorów. Jak wynika z dokumentów, w 1962 roku SB dysponowała siecią 5 tajnych współpracowników i kilkunastu kontaktów obywatelskich, informujących o poczynaniach “Lalka”. Na szczęście konfidenci nie pochodzili z bezpośredniego otoczenia Franczaka, dlatego służby przez długi czas stały w miejscu.

Wobec potencjalnych donosicieli bezpieka wykorzystywała metodę kija i marchewki, kusząc pieniędzmi, ale częściej stosując chwyty, których nie powstydziliby się Sowieci. Przykład? Jan Lipa – gospodarz, u którego Franczak kilkukrotnie nocował. Gdy SB wpadła na ten trop, przez 2 lata wzywała go na przesłuchania, funkcjonariusze odwiedzali też rolnika w domu, aby zabrać go na “spacer” do lasu lub na cmentarz. Lipa nie dał się jednak złamać, nie zainteresowało go nawet 30 000 zł (równowartość samochodu), oferowanych za wydanie “Lalka”.

Dobry Wyklęty to martwy Wyklęty

Kolejne miesiące bez Franczaka, żywego lub martwego, wpływały na rosnące zniecierpliwienie komunistycznej “góry” i, aby sprostać presji, lokalna bezpieka wpadała na coraz fantastyczniejsze koncepcje dorwania “Lalusia”. Gdy do jej uszu doszły wieści, że partyzant może ukrywać się w kamieniołomie, zaplanowano umieszczenie w jego pobliżu specjalnej grupy operacyjnej, mającej monitorować teren. Ostatecznie pomysł zarzucono, nie omieszkano za to opublikować listu gończego za byłym AK-owcem.

Marek Franczak, syn Józefa, odbiera z rąk Lecha Kaczyńskiego przekazuje Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia PolskiWikipedia
Józef Franczak został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Odznaczenie, z rąk Lecha Kaczyńskiego, odebrał jego syn, Marek Franczak

Niewiele to dało, podobnie jak podsłuchy zainstalowane u najbliższych "Lalka”, m.in. w domach jego dwóch sióstr i narzeczonej. Przy tej okazji esbecy zdążyli się skompromitować - jak wspominał Marek Franczak, “po tygodniu od montażu aparatury u ciotki, jej syn wykopał przewód z ziemi i wezwana milicja musiała go zwinąć, tłumacząc, że są to jakieś pozostałości po wojnie”.

Mogłoby się więc wydawać, że “Laluś” pozostaje bezpieczny – niestety, zdrada nadeszła z najmniej spodziewanej strony. Partyzanta wydał bowiem bezpiece stryjeczny brat Danuty Mazur, Stanisław. Zarejestrowany w maju 1963 roku jako TW “Michał”, przez kilka miesięcy odwiedzał rodzinne Wygnanowice - miejscowość, w której mieszkała narzeczona “Lalka”. W końcu, w sierpniu spotkał się osobiście z ukochanym kuzynki, a treść rozmowy niemal natychmiast poznali esbecy.

Do kolejnych spotkań Mazur-Franczak doszło we wrześniu i październiku, a po ostatnim z nich “Michał” podał służbom numer rejestracyjny motoru, którym “Laluś” został podwieziony. 21 października SB ustaliła, że ów motocykl należy do Wacława Becia z miejscowości Majdan Kozic Górnych. Wniosek? Partyzant ukrywa się u niego i skorzystał z jego uprzejmości, dając się podwieźć na rozmowę z Mazurem.

Tym razem bezpieczniacy się nie pomylili - “Laluś” od kilku dni przebywał w gospodarstwie Beciów. W związku z tym, błyskawicznie zorganizowano grupę operacyjną - 35 ZOMO-wców i 2 esbeków, która otoczyła zabudowania. W tym momencie “Lalek” przebywał w stodole i gdy z niej wyszedł, zauważył obławę - cofnął się do budynku, a po chwili go opuścił, z grabiami w ręku. Niestety, udawanie parobka nie zmyliło zbliżających się funkcjonariuszy i rozpoczęła się strzelanina – Franczak ubiegł około 300 metrów, odstrzeliwując się pościgowi, wreszcie padł pod gradem kul.

Komuniści nie dali spokoju “Lalkowi” i po śmierci - podczas sekcji zwłok, na polecenie prokuratora, odcięto jego głowę. Wprawdzie zgodnie z prawem (śledczy chciał na jej podstawie ustalić, jacy dentyści leczyli Franczaka), ale nie wyklucza to aktu symbolicznej zemsty. Zdekapitowane ciało pochowano bezimiennie na cmentarzu w Lublinie – siostry dopiero w 1983 roku mogły przenieść szczątki brata do rodzinnego grobowca w Piaskach. Czaszkę “Lalusia” odnaleziono w 2014 roku, zaś rok później odbył się jej uroczysty dochówek. A Stanisław Mazur? Przez nikogo nie niepokojony, zmarł w 1996 roku.

Przy pisaniu tekstu korzystałem m.in. z publikacji “Józef Franczak ps. “Lalek”: ostatni partyzant poakowskiego podziemia” Violetty Gut, “Ostatni. Józef Franczak “Laluś” (1918-1963)” Sławomira Poleszaka, “Wilczęta: rozmowy z dziećmi Żołnierzy Wyklętych” Kajetana Rajskiego oraz “Józef Franczak. “Lalek”, “Laluś”, “Guściowa” Jarosława Szczęśniaka.