Z niemieckim orłem na piersi. Polak, który zagrał w reprezentacji III Rzeszy
Wikipedia

Z niemieckim orłem na piersi. Polak, który zagrał w reprezentacji III Rzeszy

Rude włosy, odstające uszy, sześć palców w prawej stopie - najwybitniejszy piłkarz II Rzeczpospolitej, Ernest Wilimowski, nie zrobiłby kariery jako model. Uroda nie była mu zresztą potrzebna - "Ezi" brylował na boisku. Strzelec 4 goli dla Polski podczas mundialu w 1938 roku. Na przeszkodzie stanęła mu historia, a wojenne występy w reprezentacji III Rzeszy przykleiły mu łatkę zdrajcy.

Śląsk - czasem w granicach Polski, czasem w granicach Niemiec, a czasem po prostu podzielony. Tak też się stało na początku lat 20., gdy wysiłek powstańców śląskich i zgoda mocarstw umożliwiły Polsce przejęcie części regionu, m.in. z Rybnikiem, Pszczyną i Katowicami. W tym to mieście, jeszcze w 1916 roku, przyszedł na świat Ernest Otto Prandella - nazwisko otrzymał po ojcu, którego nawet nie poznał. Ernest senior zginął na froncie I wojny światowej, a matka, Paulina, przez kilka lat wychowywała syna samotnie. Jej los odmieniło dopiero poznanie urzędnika, a zarazem byłego powstańca, Romana Wilimowskiego. Ten nie tylko ożenił się z Prandellową, ale usynowił małego Ernesta i nadał mu swoje nazwisko.

Transfer za pensję listonosza

Dom Wilimowskich pozostawał miejscem dwóch tożsamości - matka identyfikowała się z niemieckością, ojczym kultywował polskie tradycje. W związku z tym Ernest był nastolatkiem dwujęzycznym, przy czym w domu przeważnie posługiwał się językiem niemieckim, wśród kolegów raczej polskim (śląską gwarą). Sam określał się jako "Górnoślązak", a najlepiej przemawiał na boisku - w wieku 11 lat zadebiutował jako trampkarz 1. FC Katowice, a jako 18-latek przywdział barwy Ruchu Wielkie Hajduki (obecnie Ruch Chorzów - przyp. red.). Pierwszy sezon "Eziego" z "niebieskimi" nie sposób inaczej określić, jak bajkowy - piłkarz zdobył 33 gole i koronę króla strzelców polskiej ligi, a drużyna wywalczyła mistrzostwo kraju.

Władze Ruchu od dawna obserwowały juniorskie popisy Wilimowskiego i nie wahały się wyłożyć na jego transfer tysiąca złotych. Na pozór śmieszna suma, ale jeśli uświadomimy sobie, że była to wówczas równowartość rocznych zarobków listonosza, śmiech przechodzi w podziw dla determinacji działaczy. Tym bardziej, że "niebiescy", do kwoty przekazanej katowiczanom, dołożyli też 3 swoich zawodników. Przejście do Ruchu to zresztą najlepszy dowód, że "Ezi" nigdy nie przejmował się polityką - opuścił bowiem klub uznawany za proniemiecki i dołączył do zespołu będącego symbolem polskości Śląska. Do napięć narodowościowych, których w regionie nie brakowało, pochodził z dystansem - liczyła się gra w piłkę.

Wesołek w życiu, wesołek na boisku

Opinii Wilimowskiego nie podzielali kibice, ale boiskową postawą szybko zatarł w ich pamięci katowicki "rodowód". A nie było to oczywiste, jeśli uświadomimy sobie skalę ówczesnych, okołopiłkarskich emocji. Przykładem ligowy mecz z 1927 roku, między pierwszym klubem "Eziego", "niemieckim" 1. FC Katowice, a "polską" Wisłą Kraków - decydujący o mistrzostwie Polski. Już na kilka dni przed pierwszym gwizdkiem policja ukryła w pobliżu katowickiego stadionu (w jednej ze strażnic) karabiny: miały się przydać do ewentualnego tłumienia polsko-niemieckich zamieszek. Na boisku Wisła wygrała 3:0, a zwycięstwo uczciła prowokacją - piłkarze "Białej Gwiazdy" odbyli triumfalny spacer ulicami Katowic, w towarzystwie orkiestry wojskowej, grającej m.in. pieśń "My, Pierwsza Brygada".

Minęło kilka lat, "Ezi" wyrósł na wybitnego piłkarza, uwielbianego przez kibiców - wydawałoby się, że to przepis nie tylko na sportowy, ale również finansowy sukces. Nic z tego, futbol był wówczas sportem amatorskim i Wilimowski łączył występy z pracą w hucie. Na szczęście, nie dało się go dostrzec przy piecu  "Ezi" pracował jako goniec. Legenda głosi, że pewnego razu w służbowe dokumenty zawinął swoje śniadanie - wędzonego śledzia, a po posiłku zaniósł ubrudzone papiery szefowi… Podobną beztroskę prezentował na boisku

„...z drzewa na stadionie Pogoni Lwów oglądałem jego popisy. Potrafił przedryblować kilku rywali, położyć na murawie bramkarza i tuż przed linią bramkową poczekać, aż wszyscy się pozbierają, po czym strzelał do siatki. Miał przy tym szelmowski uśmiech na twarzy” (Kazimierz Górski).

ZOBACZ: Ostatnie pożegnanie w windzie. O umieraniu w samotności

Właśnie uśmiech stał się znakiem rozpoznawczym Ernesta - lubił w ten sposób prowokować przeciwników po zdobytej bramce. A okazji miał co niemiara, gdyż do wybuchu II wojny światowej dwukrotnie kończył sezon z największą liczbą goli, a jeśli liczyć nierozstrzygnięte rozgrywki z 1939 roku - trzykrotnie. "Koronacja" Wilimowskiego nie odbywałaby się zapewne tak często, gdyby nie wsparcie kolegów, zwłaszcza Teodora Peterka i Gerarda Wodarza. Zadaniem tego ostatniego było dogrywanie piłek kolegom, a ci już wiedzieli, jak przełożyć podanie na asystę. Tylko w sezonie 1934 trio strzeliło 71 ligowych bramek (w 21 meczach!), a równie znakomitą formę prezentowało w reprezentacji Polski. Do historii przeszedł mecz mistrzostw świata z Brazylią (1938), gdy Wilimowski zdobył cztery gole po czterech podaniach Wodarza.

Pierwszy i ostatni wielki turniej

"Canarinhos" dopiero pracowali na swoją potęgę (mundial w 1930 roku zakończył się triumfem Urugwaju), ale i tak byli murowanym faworytem meczu w Strasburgu. Gdy więc słynny Leonidas otworzył wynik, wydawało się, że Polakom pozostaje modlitwa o najniższy wymiar kary. Do akcji wkroczył jednak Ernest - po okiwaniu trzech Brazylijczyków został sfaulowany przez bramkarza w polu karnym, a jedenastkę wykorzystał Fryderyk Scherfke. Dalszy ciąg meczu można streścić w dwóch słowach, a właściwie nazwiskach - da Silva zdobył jeszcze dwa gole, a Wilimowski czterokrotnie umieścił piłkę w siatce. W ostatecznym rozrachunku niewiele to dało - po dogrywce polska reprezentacja przegrała 5:6, ale przebieg meczu poszedł w świat. Sam "Ezi" na tyle zachwycił Brazylijczyków, że podobno po spotkaniu zaproponowali mu grę w Ameryce Południowej…

Ernest Wilmowski w 1937 rokuWikipedia
Ernest Wilmowski w 1937 roku

Mundialowy mecz to najsłynniejszy epizod "Eziego" w biało-czerwonych barwach, ale droga do niego nie była usłana różami. Dwa lata wcześniej Wilimowskiego nie powołano na igrzyska olimpijskie w Berlinie - z nim w składzie Polska mogła sięgnąć nawet po złoto, a tak przypadło nam czwarte miejsce. Według ówczesnej plotki "Ezi" został pominięty przez swój alkoholizm, z dzisiejszej pespektywy wydaje się, że chodziło raczej o konflikt na linii Ruch-Polski Związek Piłki Nożnej. PZPN-owi miała się nie podobać ligowa dominacja "niebieskich" i w ten sposób związek pokazał hajduczanom miejsce w szeregu. Tak czy siak, pogłoska o nałogu Wilimowskiego nie wzięła się znikąd - w 1936 roku "Ezi" urządził z kolegami z Ruchu libację na tyle potężną, że nazajutrz drużyna przegrała z Cracovią 0:9.

Z kolei noc przed swoim drugim najlepszym występem w kadrze - meczem z Węgrami - Ernest miał spędzić na stole bilardowym, w jednej z katowickich piwiarni. Pijany w sztok, do rana przetrzeźwiał, wsiadł w pociąg do Warszawy i poprowadził Polskę do zwycięstwa nad wicemistrzami świata (4:2, "Ezi" strzelił trzy gole). Był 27 sierpnia 1939 roku i, jak wspominał później Bohdan Tomaszewski:

"już się czuło wojnę w powietrzu, pełno było kibiców w wojskowych mundurach". Przed 1 września łącznik Ruchu zdążył jeszcze pobić rekord goli w meczu ligowym - 21 maja 10-krotnie zmusił bramkarza Union Touring Łódź do wyciągania futbolówki z siatki. Łącznie zdobył dla "niebieskich" 112 bramek w 86 spotkaniach, a jego bilans w polskiej kadrze to 22 mecze i 21 goli"

Futbol otoczony wojnami

Kampania wrześniowa sprawiła, że wszelki sport zszedł na plan dalszy. Dla Ernesta mogło to oznaczać nie tylko rozbrat z futbolem, ale i innymi dyscyplinami - jeszcze w gimnazjum grywał w piłkę ręczną, później występował też jako hokeista i tenisista stołowy. Nierzadko z sukcesami - za zwycięstwo w ping-ponga dostawał 10 zł. Za tę kwotę można było wtedy kupić 40 porcji gorącej kiełbasy z bułką.

"Na nasze pojedynki przychodziło do takiej niewielkiej hali 100–150 osób” - wspominał przyjaciel Ernesta, Alfred Tkocz.

Wraz z wybuchem wojny te momenty odeszły w niepamięć, a gdy Niemcy zajęli Śląsk, niemal natychmiast przystąpili do likwidacji polskiego życia sportowego. W związku z tym, Ruch rozwiązano, a w jego miejsce powołano Bismarckhütter Ballspiel Club.

ZOBACZ: „To będzie arcydzieło” – zapewnia Jim Caviezel. Czy kontynuacja „Pasji” Gibsona też wywoła burzę?

Niemcy wyszli z założenia, że na Śląsku nie trzeba rezygnować ze sportu, wystarczy, że zostanie on zorganizowany na nowych, wystrzegających się polskości, zasadach. Wilimowski skorzystał z możliwości grania i przez jakiś czas pojawiał się w składzie BBC, potem odszedł do macierzystego 1. FC Katowice (wówczas 1. FC Kattowitz), a w 1940 roku widzimy go w barwach Polizei SV 1920 Chemnitz. W saksońskim klubie "Ezi" wylądował dzięki protekcji wuja, który, prócz gry w klubie, załatwił mu angaż w policji. Mundur chronił przed wcieleniem w szeregi Wehrmachtu, a że przy okazji można było grać w piłkę… Talent Ernesta nie umknął uwadze piłkarskich władz, które powołały go do regionalnej kadry. W lutym 1941 roku Saksonia, z "Ezim" w składzie, pokonała reprezentację Górnego Śląska 5:3, a po drugiej stronie boiska Wilimowski spotkał starych znajomych: Wodarza i Peterka.

Dla 80 tys. widzów

Kariera "Eziego" nabrała tempa - z Chemnitz przeniósł się do Monachium, gdzie został zawodnikiem TSV 1860, a w 1942 roku zdobył Puchar Niemiec. Finał, rozgrywany na Stadionie Olimpijskim w Berlinie, w obecności 80 000 widzów, pewnie niejednemu spętałby nogi, ale nie Ernestowi - snajper strzelił gola, a TSV wygrało 2:0. W międzyczasie "Ezi" podjął najbardziej kontrowersyjną decyzję w swoim sportowym życiu - zgodził się na grę w reprezentacji III Rzeszy. Czy mógł odmówić? Zapewne tak, ale wówczas nie uniknąłby losu żołnierza i wysyłki na front. Chęć przeżycia przeważyła i "Ezi" białego orła na koszulce zmienił na czarnego - dla Niemiec rozegrał 8 spotkań, zdobywając 13 bramek. Cztery z nich strzelił w meczu ze Szwajcarią (Niemcy wygrali 5:3), prasa pisała, że "rozmontował helwecki rygiel", defensywę uchodzącą za jedną z najsilniejszych na kontynencie.

Ernest Wilmowski w 1936 rokuWikipedia
Ernest Wilmowski w 1936 roku

Zawodnik wyklęty

Ernest nie poznał na dłużej smaku okopów, ale wojna i tak go dosięgła - do obozu w Auschwitz, za romans z rosyjskim Żydem, trafiła jego matka. Przydały się wtedy znajomości "Eziego" - dzięki wysoko postawionemu oficerowi Luftwaffe Paulina Wilimowska szybko opuściła oświęcimskie piekło. Być może ten epizod nasunął się komunistycznym propagandzistom, gdy w PRL-u kłamliwie zarzucali piłkarzowi służbę w obozie koncentracyjnym…

Po 1945 roku Wilimowski pozostał w RFN, gdzie doczekał się żony oraz dzieci - syna i trzech córek. W piłkę grał do 39 roku życia, ale już większych sukcesów - w roli kibica podziwiał triumf Niemców na mundialu w 1954 roku. Powojenne losy zaprowadziły go najpierw ku drobnemu biznesowi - z żoną prowadził lokal gastronomiczny - a potem do pracy w zakładzie produkującym maszyny do szycia. Zmarł w 1997 roku.

ZOBACZ: „Gdy się różniliśmy, Stasiek mówił: Jak cię dwa razy walnę, to mnie skażą za zbezczeszczenie zwłok”

Jak ocenić jego wojenną postawę? Z pewnością w wyrzutach Bohdana Tomaszewskiego - "my tu jesteśmy w Polsce, Armia Krajowa, walka podziemna, a on sobie tam gra w barwach niemieckich" - tkwi ziarno prawdy. Z drugiej strony, warto pamiętać o kontekście - mieszkańcy Śląska, jako terenu wcielonego do Rzeszy, byli zmuszani do podpisywania volkslisty. Wreszcie, jakby to nie brzmiało, "Ezi"-reprezentant Rzeszy żadnemu Polakowi nie zaszkodził, nie angażował się w nazistowską propagandę, nie sposób go porównać np. do szmalcowników. Mimo to, został napiętnowany - PRL-owska cenzura wykreślała go z wszelkich wydawnictw piłkarskich, a w 1974 roku uniemożliwiono mu spotkanie z "orłami Górskiego", zgrupowanymi na obozie w Niemczech. Zdołał porozmawiać jedynie z selekcjonerem, a zapytany przez niego o milczenie w sprawie gry dla Niemiec i niepowrócenie do kraju, gdy emocje ucichły, odparł: "bałem się".

 

Przy pisaniu tekstu korzystałem m.in. z publikacji "O występach Ernesta Wilimowskiego w reprezentacji Niemiec" Pawła Czado, "Druga Rzeczpospolita, jakiej nie znacie" pod red. Mirosława Maciorowskiego, "Ernest Wilimowski: największy polski piłkarz czy zdrajca?" Zbigniewa Rokity i "Mój własny charakter pisma" Pawła Zarzecznego.

Komentarze