Śmierć, którą przepowiedział mu przyjaciel. 65 lat temu zginął James Dean

Śmierć, którą przepowiedział mu przyjaciel. 65 lat temu zginął James Dean

W chwili śmierci był wschodzącą gwiazdą Hollywood. - James Dean zmarł we właściwym momencie. Pozostawił legendę. Gdyby żył, nie byłby w stanie jej sprostać - ocenił aktor Humphrey Bogart. 30 września minie 65 lat od tragicznej śmierci gwiazdora "Buntownika bez powodu". Śmierci, którą przepowiedział mu przyjaciel.

30 września 1955 roku, późne popołudnie. Świeżo upieczony gwiazdor "Na wschód od Edenu" James Dean jechał ulubionym Porsche 550 Spyder stanową autostradą nr 466. Towarzyszył mu mechanik Rolf Wütherich z niemieckiej fabryki Porsche. Dwie godziny wcześniej gwiazdor dostał mandat za zbyt szybką jazdę. Mężczyźni, o ironio, spieszyli się na wyścigi samochodów sportowych, w których aktor - mimo zakazu wytwórni Warner Bros - brał udział.

"On z tego nie wyjdzie"

Około 17.30 dotarli do skrzyżowania, na które właśnie wjeżdżał Ford Tudor. Licznik w aucie Deana wskazywał 110 km/h. Aktor nie zdążył wyhamować - uderzył w Forda, a jego samochód odbił się od chodnika i wylądował na poboczu autostrady. Rolf Wütherich został wyrzucony z Porsche po zderzeniu, dzięki czemu przeżył. Kierowca Forda wyszedł z wypadku niemal bez szwanku. Dean uwięziony za kierownicą, w samochodzie doznał ciężkich obrażeń wewnętrznych. I tego najgorszego, śmiertelnego - złamania karku, czyli przerwanie rdzenia kręgowego.

ZOBACZ: Cena dziecięcej sławy, czyli historie wielkich dramatów

Wśród ludzi, którzy właśnie przejeżdżali autostradą, była pielęgniarka. Podbiegła, by pomóc ofiarom wypadku. Badając słabnący, niemal nitkowaty już puls Deana, miała powiedzieć: "On z tego nie wyjdzie". Karetka przyjechała niemal natychmiast. Aktor żył jeszcze kilka minut.

O 17.59 lekarze szpitala w Paso Robles stwierdzili zgon. James Deana miał zaledwie 24 lata. Na koncie trzy wielkie filmy, z których tylko jeden był już znany publiczności. Pozostałe dwa, które świat poznał po jego śmierci, stały się fundamentami dla jego legendy.

Buntownik z wielu powodów

James Byron Dean urodził się 8 lutego 1931 roku w Marion, w stanie Indiana. Ojciec - Winton Dean był farmerem, który po wyjeździe do Santa Monica w Kalifornii, przebranżowił się na technika dentystycznego. Od najmłodszych lat James był bardzo związany z matką - Mildred Wilson Dean. To ona zaszczepiła w chłopcu miłość do poezji i teatru, które sama uwielbiała. Stąd drugie imię Deana, na cześć Lorda Byrona, poety doby romantyzmu.

James był uzdolniony artystycznie - grał na skrzypcach i występował w szkolnym teatrzyku. Miał zaledwie 9 lat, gdy niespodziewanie mama zachorowała i zmarła na raka jajników. Beztroski i szczęśliwy świat chłopca runął bezpowrotnie. Ojciec nieradzący sobie z wychowaniem syna, oddał go krewnym w Indianie. - Wychowali mnie ciotka i wuj - podkreślał często Dean. Ojciec zabrał go dopiero, gdy po raz drugi się ożenił. James szykował się już wtedy do studiów.

Wbrew własnym pragnieniom wybrał prawo na uniwersytecie w Santa Monica, ale po jakimś czasie porzucił je. Przeniósł się na UCLA (uniwersytet w Los Angeles) na wydział dramatu, mimo protestów ojca. Konflikt między nimi sprawił, że przestali się widywać.

Studiów na UCLA też nie skończył, bo zaczął grać. Niewielkie role. Walcząc o nie, jednocześnie pracował jako asystent parkingowy w CBS Studios. Pojawiał się w reklamówkach, a później przeprowadził się do Nowego Jorku. Tam zagrał w kilku serialach telewizyjnych CBS The Web  i Studio One. A potem zyskał wstęp do Actors Studio, aby studiować u Lee Strasberga. I oszalał z zachwytu. Był fanem Marlona Brando i - jak on - wyznawcą "metody", której podstawę stanowi teoria o utożsamianiu się aktora z rolą.

Co ciekawe, dwie z trzech jego wielkich ról, trafiły do niego dopiero po tym, jak gwiazdor "Ojca chrzestnego" je odrzucił. Gdy Dean zaczynał swoją karierę, siedem lat starszy Brando był już w posiadaniu Oscara za rolę w "Na nadbrzeżach" i uchodził za najgorętsze nazwisko w Hollywood.

Trampolina do sławy

W 1954 roku jeden z najważniejszych reżyserów w historii kina - Elia Kazan - postanowił przenieść na ekran głośną powieść Johna Steinbecka "Na wschód od Edenu". 

Historia porzuconego przez żonę farmera Traska i jego dwóch synów - Arona i Caleba (James Dean), z których pierwszy jest "porządny" i jak ojciec twardo stąpający po ziemi, a drugi sam siebie nazywa "złym", dla nieznanego wtedy nikomu Jamesa Deana miała okazać się trampoliną do sławy.

Początkowo Kazan chciał obsadzić jako Caleba swojego ulubionego aktora Marlona Brando, z którym nakręcił m.in. wspomniane "Na nadbrzeżach" i "Tramwaj zwany pożądaniem". Gdy ten odmówił, ktoś podesłał mu na zdjęcia próbne Deana. Po latach w dokumencie "Wspomnienie o Jamesie Deanie" reżyser wspominał:

Nie starał się, jak inni, być na siłę uprzejmy, miły. I tego właśnie potrzebowałem. Uznałem, że jest znerwicowany, że brakuje mu uczucia. Gdy poznałem jego ojca, zrozumiałem dlaczego.

W notatkach do filmu Kazan wcześniej pisał o Calebie: "Wszystko co robi ma posmak anarchii, ekscentryzmu i tęsknoty". To właśnie Dean, podobnie jak jego bohater, uosabiał. Jego Caleb - samotnik i dziwak, który za wszelką cenę chce zdobyć miłość ojca wpatrzonego w drugiego syna, wstrząsnął widownią. Poza rywalizacją o względy ojca, chłopcy walczą też o uczucie dziewczyny, która początkowo związana z Aronem, a z czasem dostrzega wyjątkowość Caleba. Jest jeszcze wyrodna matka, którą odnajduje, by z jej pomocą próbować zdobyć względy ojca…

ZOBACZ: W świecie filmu nie ma równości? O nowych zasadach przyznawania Oscarów

Premiera filmu odbyła się w marcu 1955 roku. Porywająca, nader osobista kreacja, jaką stworzył Dean sprawiła, że z dnia na dzień osiągnął status gwiazdora. Od razu też zaczęto porównywać go do Marlona Brando. Od swojego wielkiego poprzednika Dean różnił się tym, że nie był typem amanta. Bardziej "chłopakiem z sąsiedztwa". Uosabiał to, co grało w duszach ówczesnych nastolatków, którym nie podobał się powojenny świat. James Dean w ich imieniu buntował się przeciw niemu.

Martin Landau, przyjaciel Deana, mówi:

Wniósł do amerykańskiego kina postać, jakiej wcześniej nie było - młodego, zbuntowanego człowieka, niezadowolonego ze swojego losu.

Od razu został też zaklasyfikowany jako odtwórca ról buntowników i outsiderów, a zarazem skłócony ze światem samotnik. I wszystkie trzy wielkie role, jakie zagrał, eksponują właśnie te cechy: niepokorność, bunt i tęsknotę za miłością.

Zarówno Caleb  w "Na Wschód od Edenu", jak potem Jim Stark w "Buntowniku bez powodu" (reż. Nicholas Ray) i  wreszcie Jett Rink w "Olbrzymie" (reż. George Stevenson), to niemal jeden i ten sam bohater - zbuntowany chłopiec, ukrywający pod pancerzem szorstkości i arogancji potrzebę bycia kochanym.

Rok z życia gwiazdy

Jeszcze nim na ekrany wszedł film Kazana, Dean trafił na plan obrazu, który dookreślił go jeszcze mocniej niż poprzednie dzieło. I znów zawdzięczał rolę temu, że typowany do niej Brando, miał inne zobowiązania. Mowa oczywiście o "Buntowniku bez powodu". 

Przejmująco prawdziwa, w tamtych czasach wręcz szokująca opowieść o dojrzewaniu, przyjaźni i buncie jako nadrzędnej wartości młodości, uchodzi za pierwszy film, z którym bez reszty utożsamiała się amerykańska młodzież. Trójka głównych bohaterów boryka się z własnymi problemami, nie znajdując sojuszników wśród dorosłych, zajętych sobą. Film był próbą pokazania rozpadu amerykańskiej rodziny, międzypokoleniowych konfliktów i braku chęci rozwiązywania ich.

Na pierwszy plan wysuwa się postać Jima Starka (Dean), poszukującego swojego miejsca, zaburzonego nastolatka, który w dramatycznych okolicznościach przeżywa pierwszą miłość i testuje moc przyjaźni. Kreacja jaką stworzył Dean, to prawdopodobnie jedna z najważniejszych ról amerykańskiego kina lat 50. Pełna bólu i mrocznego romantyzmu. Za tę właśnie rolę aktor zdobył pośmiertną nominację do Oscara. Był pierwszym w historii aktorem, którego to spotkało.

Późniejszy biograf Deana (jeden z wielu), William Blast, kolega z UCLA, wspomina:

Robił wrażenie pewnego siebie, w rzeczywistości był nieśmiały. I samotny. Wiedział, co to ból, jako dziecko przeżył śmierć matki i odrzucenie przez ojca. Czerpał z niego w swoich kreacjach, dlatego był autentyczny i widzowie, zwłaszcza młodzi, mu wierzyli.

Paradoksalnie to, co było jego słabością w prawdziwym życiu, stało się siłą jego aktorstwa.

Okoliczności premiery filmu również złożyły się na jego legendę. Po nagłej śmierci aktora i pogrzebie, który zgromadził tłumy fanów, Warner Bros postanowił wykorzystać szaleństwo, jakie rozpętało się wokół niego. Przyspieszyło więc planowaną na grudzień 1955 roku premierę. Obraz wszedł na ekrany 27 października, 4 tygodnie po tragedii i przyciągnął do kin tłumy. Dramatyczne wrażenie robił, wypuszczony jeszcze za życia jego zwiastun, w którym Dean za kierownicą samochodu, w szalonym pędzie gna autostradą. Później scenę złagodzono, zostawiając jej migawkę.

Dwa tygodnie przed śmiercią aktor nagrał wywiad, w którym przestrzegał przed… szybką jazdą na autostradzie, zapewniając, że: "tylko w filmie sobie na to pozwalam".

Kobiety (i mężczyźni) jego życia

Przez dekady dyskusjom o aktorstwie Deana towarzyszą te dotyczące jego seksualności. W niektórych  środowiskach panowało przekonanie, że był gejem, w innych, że był biseksualny.

Biografia aktora pióra George'a Perry'ego przypisuje mu "różne aspekty seksualności w ramach eksperymentowania". Martin Landau stwierdza:

Wielu gejów uważało go za geja. A to nieprawda. Kiedy Jimmy i ja byliśmy razem, rozmawialiśmy tylko o dziewczynach. Aktorzy i dziewczyny. Do tego aspirowaliśmy.

Reżyser Mark Rydell, twórca m.in. filmu "James Dean - buntownik?" mówi: "Nie sądzę, by był homoseksualistą. Myślę, że miał bardzo duży apetyt seksualny i go wykorzystał". 

Jego pierwszą miłością, jeszcze w czasie studiów, była Barbara Glenn, z którą umawiał się dwa lata. (Po jej śmierci sprzedano ich listy miłosne na aukcji w 2011 r. za 40 tys. dolarów). Na początku kariery Deana, gdy podpisał kontrakt z Warner Bros, studio generowało fikcyjne historie o jego związkach z aktorkami. Prawdziwy za to był na pewno ten z piękną włoską aktorką - Pier Angeli.

ZOBACZ: Ostatnia szpiegowsko-polityczna książka Severskiego. O czym będzie "Nabór"?

Ponoć oboje byli bardzo zakochani i planowali małżeństwo. Na przeszkodzie miała stanąć jej matka, żarliwa włoska katoliczka, która nie godziła się na związek córki z metodystą.

Jesienią 1954 roku Dean odbył krótką podróż do Nowego Jorku. Podczas jego nieobecności Angeli niespodziewanie ogłosiła zaręczyny z piosenkarzem Vikiem Damonem. James dowiedział się o tym od dziennikarzy, podczas konferencji. Angeli poślubiła Damone’a miesiąc później, a brukowce doniosły, że zrozpaczony Dean obserwował ślub z drugiej strony drogi, na motocyklu. Wiele lat po jego śmierci, gdy jej kariera utknęła w miejscu, Angeli opisała związek z Deanem jako największą miłość swojego życia.

Byliśmy jak Romeo i Julia, razem i nierozłączni. Popełniłam największy błąd w życiu - pisała.

Co było prawdą, a co próbą ratowanie kariery nazwiskiem gwiazdora, nie wiadomo.

W swojej autobiografii Elia Kazan zauważa, że Dean "zawsze miał niepewne relacje z dziewczynami", chociaż pamiętał, jak Dean i Angela głośno kochali się w garderobie aktora.

Do kontaktów seksualnych z Deanem przyznawał się także zwykle wstrzemięźliwy w tej kwestii Marlon Brando. Z kolei sam Dean zapytany wprost przez dziennikarza o orientację seksualną, powiedział kiedyś:

Nie jestem homoseksualistą, ale też nie zamierzam iść przez życie z jedną ręką związaną za plecami.

Przeczucie śmierci i legenda

Jeszcze przed przełomowym dla niego 1955 rokiem, Dean zaczął fascynować się wyścigami samochodowymi. Kupił kilka sportowych samochodów, z których jego ulubionym było zawsze Porsche.

Tuż przed rozpoczęciem zdjęć do "Buntownika…"  wziął udział w swoich pierwszych profesjonalnych wyścigach -  w Palm Springs w Kalifornii w marcu 1955 r. Zajął pierwsze miejsce w klasie początkujących, drugie - w głównym konkursie. Wyścigi kontynuowano w Bakersfield miesiąc później, gdzie znów zajął pierwsze miejsce w swojej klasie i trzecie w klasyfikacji generalnej.

Ostatni wyścig Deana odbył się w Santa Barbara w Dniu Pamięci, 30 maja 1955 roku. Jego krótka kariera kierowcy wyścigowego została zawieszona, gdy Warner Bros zakazał mu udziału w wyścigach podczas produkcji "Olbrzyma". Gdy film był już w fazie postprodukcji, aktor postanowił ponownie wystartować w wyścigu. Jak wiemy, nie zdążył…

Uwielbiał szybka jazdę, marzył o ich wygrywaniu. W jednym z niewielu wywiadów jakich udzielił, powiedział:

Snuj marzenia, jakbyś miał żyć wiecznie; żyj tak, jakbyś miał umrzeć dziś.

Wokół tragicznej śmierci Deana osnuto wiele dziwnych opowieści, z których znaczna część jest nieprawdziwa. Autentyczność niektórych, potwierdzają jednak ich świadkowie.

Na tydzień przed wypadkiem wybitny brytyjski aktor Alec Guinness, miał błagać Deana, by nie wsiadał do swojego Porsche. Powiedział, że ma dziwne przeczucie, że jeśli wsiądzie do tego samochodu znowu, to zginie. W swojej biografii napisał później:

Sam byłem zaskoczony swoimi słowami, ale tak właśnie czułem. To było jakby objawienie.

Potwierdza to słynna gwiazda Bonda Ursula Andress, z którą Dean się przyjaźnił (przypisywano im także romans). Ona również prosiła go, by nie wsiadał do Porsche. Dean miał wyśmiać te "proroctwa" i oczywiście je zlekceważył. Czy inaczej potoczyłyby się losy, gdyby posłuchał przyjaciela? Trudno gdybać. Równie dobrze mógł zginąć w wyścigu, na który nie dotarł.

Rok po śmierci aktora na ekrany kin wszedł ostatni film, w którym zagrał - "Olbrzym" George’a Stevensa. Epicka opowieść o dwóch pokoleniach rodziny Benedictów, z historią Teksasu w tle, który ze stanu ranczerów zamienia się w stan nafciarzy. Na pierwszym planie jest tu wątek małżeńskiej pary granej przez Liz Taylor i Ricka Hudson, ale to Dean, wcielający się w zakochanego nieszczęśliwie w pani Benedict chłopca na posługi, zgarnia go dla siebie.

Melodramatyzm ściera się tu z dylematami rodem z antycznej tragedii. Jego bohater zostaje właścicielem ziemi, na której odkrywa ropę. Staje się bogaczem, przechodzi wielką przemianę. Jedno pozostaje niezmienne - jak wszystkie postacie w dorobku Deana, jest nieszczęśliwy i samotny. Przegrywa życie.

ZOBACZ: Wolała, by mąż oglądał się za mężczyznami niż kobietami. Przez ponad 50 lat była żoną geja

To bodaj jego największa rola. W finale, ucharakteryzowany na świadomego swojej przegranej starszego pana, 24-letni Dean zdumiewa dojrzałością gry. Jego monolog wywołuje ciarki. Za tę rolę zdobył drugą, pośmiertną nominację do Oscara i wielka szkoda, że Akademia nie zdecydowała o jego przyznaniu. Wtedy jednak i tak była to sytuacja bez precedensu.

Wszystkie trzy, wielkie filmowe osiągnięcia Deana przypadają na jeden rok - 1955, w którym wspiął się na szczyt, osiągnął status wielkiej gwiazdy i tragicznie zginął. Dla artysty, prócz nietuzinkowego dorobku, to najważniejsze warunki do powstania legendy. W pamięci widzów na zawsze pozostał piękny, młody i bezkompromisowy.

James Dean zmarł we właściwym momencie. Pozostawił po sobie legendę. Gdyby żył, być może nie byłby w stanie jej sprostać - ocenił inny, wielki aktor, Humphrey Bogart, pomny własnych doświadczeń.

Komentarze