Kontrola i niewidzialna przemoc. Instagram jako źródło cierpień
Pixabay

Kontrola i niewidzialna przemoc. Instagram jako źródło cierpień

Media społecznościowe obiecywały nam wolność i równość, a stały się formą doskonałej kontroli i niewidzialnej przemocy. Kilkadziesiąt "lajków" wystarczy, żeby przewidzieć, na kogo dany użytkownik zagłosuje, jaką ma orientację seksualną i czy jego rodzice są rozwiedzeni.

Dwóch pisarzy - George Orwell i Aldous Huxley - stworzyło w pierwszej połowie XX wieku dwie odmienne wizje totalitarnej przyszłości. Ten, który sportretował Orwell w "Roku 1984", był światem wszechobecnej cenzury, inwigilacji i indoktrynacji. Kontrolę nad ludźmi rządy sprawowały poprzez przemoc fizyczną i tortury. Propaganda służyła mobilizacji mas, które musiały ponosić coraz większe wyrzeczenia na rzecz wszechobecnego państwa. Ogromny aparat biurokratyczny został zaprzęgnięty do śledzenia każdego kroku jednostki, która dla systemu nie miała żadnego znaczenia.

ZOBACZ: Wirus influencerów, czyli spiskowa teoria świata

Huxley widział totalitarną przyszłość w zupełnie inny sposób. W "Nowym Wspaniałym Świecie" władze kierowały ludźmi nie poprzez fizyczną przemoc, ale poprzez dozowanie im przyjemności. Nie trzeba było cenzurować książek, wystarczyło zapewnić ludziom łatwą rozrywkę i tysiące kanałów informacji. Fakty przestawały się liczyć, bo każdy miał własną prawdę. Pornografia, gry i bezmyślna konsumpcja zastąpiły kulturę. Obywatele stali się biernymi, egoistycznymi jednostkami, niezdolnymi do współpracy i empatii. Dzięki temu władze mogły spokojnie robić to, na co miały ochotę, bez uciekania się do masowej inwigilacji i przemocy. Dzisiaj w społeczeństwach Zachodu wizja Huxleya, w dużej mierze dzięki mediom społecznościowym, jest zaskakująco aktualna.

Odwrócony totalitaryzm

Amerykański socjolog Sheldon Wolin jeszcze przed pojawieniem się mediów społecznościowych stworzył pojęcie "odwróconego totalitaryzmu". Tak określał system polityczny, który wykrystalizował się w Stanach Zjednoczonych po inwazji na Irak. Pretekstem do konfliktu stały się doniesienia wywiadu i administracji prezydenta George'a Busha na temat broni masowej destrukcji, która miała rzekomo znajdować się w Iraku i ścisłej współpracy między Saddamem Husajnem a Osamą bin Ladenem. Szybko okazało się, że informacje były sfabrykowane przez amerykańskie służby w celu zmanipulowania opinii publicznej i wytworzenia społecznego poparcia dla krwawej i bezmyślnej wojny. Doprowadziła ona do destabilizacji całego regionu, powstania Państwa Islamskiego i śmierci niemal miliona ludzi.

Wolin twierdził, że w klasycznym totalitaryzmie gospodarka jest podporządkowana państwu, przemoc jest widoczna, a prawomocność daje ciągła mobilizacja mas. W odwróconym totalitaryzmie państwo jest podporządkowane gospodarce, przemoc jest niewidoczna, choć równie dotkliwa, a poparcie budowane jest poprzez ciągłą demobilizację mas i rozbijanie solidarności wewnątrz grupy. Wolin stworzył swoją teorię na początku XXI wieku w czasach, gdy podstawowym źródłem informacji była prasa i telewizje informacyjne. Dzisiaj możliwości manipulacji są nieporównywalnie większe. Jedną z głównych metod kontroli zachowania ludzi stają się media społecznościowe.

Od utopii do dystopii

Przed przyszłością totalitarnej inwigilacji i kontroli ostrzega nowy głośny film dokumentalny Netflixa "Dylemat społeczny". Zgłębia kulisy działania korporacji technologicznych - przede wszystkim Google'a i Facebooka, chociaż metody działania w całej branży mediów społecznościowych niewiele się różnią. W filmie występują kluczowi menedżerowie firm, którzy odeszli z pracy, bo - jak twierdzą - przejrzeli na oczy. 

Jedną z osób wypowiadających się w filmie jest twórca przycisku "like"’ na Facebooku. Przyznaje, że nie pomyślał o tym, że jego wynalazek doprowadzi do depresji i samobójstw nastolatków. Ogromna presja społeczna, której jesteśmy poddani na co dzień, żeby osiągnąć sukces w życiu, zrobić karierę i mieć pieniądze, w mediach społecznościowych przybiera jeszcze cięższą formę. To, ile kto ma lajków i obserwujących, wyznacza pozycję w społecznej hierarchii.

ZOBACZ: Wielkie spowolnienie technologiczne, czyli lata bez przełomów

Byli pracownicy cyfrowych gigantów opowiadają o modelu działania całej branży, w której "jeśli nie płacisz za produkt - ty jesteś produktem". Media społecznościowe są dostępne za darmo, ale to nie znaczy, że korzystanie z nich nic nie kosztuje. Dane użytkowników stają się produktem, którego poszukują reklamodawcy - od wielkich korporacji do polityków. Już kilkadziesiąt polubień pozwala na stworzenie przez algorytm modelu, który będzie potrafił przewidzieć zachowania użytkownika. Opinia publiczna dowiedziała się o "magicznych" zdolnościach algorytmów po wybuchu skandalu z firmą Cambridge Analitica, która wykorzystała dane z Facebooka do wpływania na wybory w USA i Wielkiej Brytanii.

Kilkadziesiąt polubień wystarczy, żeby przewidzieć na kogo dany użytkownik zagłosuje, jaką ma orientację seksualną i czy jego rodzice są rozwiedzeni. Większość z nas daje te kilkadziesiąt polubień każdego dnia. Facebook i Gmail mają dostęp nie tylko do naszych lajków, ale także do prywatnych wiadomości, a nawet rozmów głosowych. Te wszystkie dane gromadzone są po to, żeby wpływać na nasze zachowanie. To dzięki temu mechanizmowi sprzedaje się nam usługi, produkty i przekonuje się nas do głosowania na daną partię. Dzięki algorytmowi na naszych tablicach wyświetlane są tylko te treści, które wzbudzą nasze zainteresowanie. W ten sposób powstają bańki informacyjne. Możliwość interakcji z osobami o innych poglądach jest zredukowana do minimum.

Kolejnym ciekawym fenomenem jest popularność plotek i fałszywych informacji. Cytowane w filmie badanie Massachusetts Institute of Technology pokazuje, że na Twitterze fake newsy rozchodzą się sześć razy szybciej niż fakty. Jeśli ktoś wejdzie w "króliczą norę" wyssanych z palca teorii, może nigdy z niej nie wyjść. Algorytm będzie podsuwał kolejne podobne treści, które będą umacniać przekonanie o spiskowej wizji świata.

Instagram zamiast kokainy

Media społecznościowe wykorzystują nasze słabe strony, żeby nas od siebie uzależnić. Nieustające notyfikacje i lajki działają na nas jak kokaina. Narkotyk stymuluje receptory neuroprzekaźnikowe w ośrodku mózgu odpowiedzialne za nagradzanie. Wywołuje to przypływ dopaminy, która jest naturalną substancją chemiczną wytwarzaną przez mózg. Przynosi ona efekt szczęścia i zadowolenia. Biorąc kokainę przypływ dopaminy jest znacznie większy, niż gdy doświadczamy go w codziennym życiu, dlatego tak łatwo się od niej uzależnić. W ten sam sposób działają na nas notyfikacje i lajki. Każda wiadomość wysłana nam przez Instagrama czy Facebooka wyzwala w naszym mózgu dopaminę i sprawia, że czujemy się szczęśliwi.

Nieustająca obecność w mediach społecznościowych sprawia, że jesteśmy poddani nieustającej presji. Czują ją szczególnie ludzie, którzy urodzili się w trakcie rewolucji internetowej - nazywani Generacją Z. Mediów społecznościowych używa blisko 90 proc. nastolatków i dwudziestolatków.

Brytyjskie Królewskie Stowarzyszenie Zdrowia Publicznego przeprowadziło badanie użytkowników Twittera, YouTube, Facebooka, Instagrama i Snapchata w wieku od 16 do 24 lat. Właściwie wszystkie te platformy były dla badanych Brytyjczyków źródłem niepokoju, traumy i stresu. Najgorzej w zestawieniu wypadł Instagram, który pozbawiał użytkowników snu, był źródłem lęku, a nawet depresji. 70 proc. badanych pod wpływem Instagrama czuło się gorzej ze swoim ciałem. W zestawieniu tylko YouTube miał w miarę neutralny wpływ na psychikę.

ZOBACZ: "Iść siku z dziewczyną? To przecież normalne". O związku z nieuleczalnie chorą

W mediach społecznościowych każdy krzyczy o uwagę i nowe lajki. Na Facebooku użytkownik dysponuje kilkoma środkami wyrazu. Mieszczą się na nim dłuższe teksty, obrazy i wideo. Instagram sprowadza komunikat jedynie do obrazu i króciutkiego tekstu. Liczy się dobry wygląd, luksusowe i imprezowe życie, które wzbudza podziw. Do skrajności mechanizm został doprowadzony na TikToku. Kilkadziesiąt sekund wideo musi wystarczyć, żeby przykuć uwagę użytkowników i zdobyć popularność. Dlatego tiktokerzy robią coraz głupsze rzeczy. Ostatnio falę oburzenia wywołało “wyzwanie”, które polegało na wcielaniu się w postacie zabitych podczas Holocaustu.

Media społecznościowe dzisiaj bardziej przypominają współczesny targ niewolników niż przestrzeń dyskusji i wymiany zdjęć z wakacji. Sprowadzają nas do tego jak wyglądamy i co konsumujemy. Nie liczy się to, kim jesteśmy, tylko to, co mamy. 

Wymarzone zawody przyszłości

Technologiczni giganci dysponują nieprawdopodobną ilością gotówki, a akcje firm są warte setki miliardów dolarów. My sami także zaczynamy postrzegać siebie jak produkt, który należy zmonetyzować. W Generacji Z influencer i youtuber to wymarzone zawody przyszłości. Nic w tym dziwnego. Globalny kapitalizm nie daje dzisiaj młodym pokoleniom wielu możliwości awansu. Kryzys gospodarczy wywołany pandemią tylko te procesy wzmocni. Pokolenie dwudziesto- i trzydziestolatków nie posiada nieruchomości i sądząc po ich cenach, nigdy ich nie będzie posiadać, często pracuje na śmieciowych formach zatrudnienia za głodowe stawki. Lajki i subskrybenci stają się jedyną formą kapitału, do którego mają dostęp. Zdobycie kilkudziesięciu tysięcy fanów otwiera drogę do tego, żeby zrobić z siebie słup reklamowy dla korporacji. Media społecznościowe stają się obietnicą awansu i kariery, która w "normalnych" warunkach byłaby niemożliwa. W tych warunkach rozwija się kultura narcyzmu, w którym jednostka skupia się jedynie na zaspakajaniu własnych potrzeb. Liczy się jedynie to, jakie wrażenie robimy na innych.

Socjolog Christopher Lasch już pod koniec lat 70-tych pisał, że kultura narcyzmu jest świadectwem rozpadu więzi społecznych. Skrajny indywidualizm i egoizm przebierają się w płaszczyk "samoświadomości" i "osobistego rozwoju". Media społecznościowe nadają prawomocności systemowi opartemu o nieustający wzrost; ratują kapitalizm przed ostateczną kompromitacją wywołaną kolejnymi kryzysami gospodarczymi i katastrofą klimatyczną.

Media społecznościowe stały się platformą promującą indywidualizm, konsumpcję, łatwą, uzależniającą rozrywkę. Dzięki internetowym mechanizmom niemożliwe jest porozumienie, które wykraczałoby poza polityczne i kulturowe partykularyzmy. Jesteśmy stale demobilizowani do działania. Gigantyczna ilość bodźców sprawia, że nie potrafimy dostrzec tego, co naprawdę ważne, a co jest tylko szumem algorytmu. Przypomina to wizję Wolina i Huxleya, którzy ostrzegali nas, że nowe formy kontroli nie będą w żaden sposób przypominać metod stosowanych przez okrutnych despotów. Nie trzeba utrzymywać ogromnego aparatu opresji, żeby trzymać ludzi pod butem. Wystarczy dać im Instagrama.

Komentarze