Tekst mówi o tym, że są sytuacje, w których dyrektorzy szkół powinni mieć prawo zmienić nauczanie ze stacjonarnego na zdalne lub hybrydowe. Ale wymowa tytułu zmierza do siania paniki. Oto zła, nie nasza władza, z sobie wiadomych powodów, chce narażać polskie dzieci. To zresztą nie jedyny taki głos.
Za to już na drugiej stronie "GW"… "Rząd ma rację. Uczniowie powinni chodzić do szkoły. Nie po to, żeby się uczyć, ale po to, by ćwiczyć kompetencje społeczne, zachować równowagę psychiczną, umożliwić rodzicom możliwie normalne życie i pozwolić gospodarce na możliwie normalne działanie" - oznajmia Jacek Żakowski. Całkowicie się zgadzam. Dodałbym, że także sama nauka na powrocie dzieci do klas zyska, o czym przekonują nas kiepskie wyniki tegorocznej matury.
A w "Sieciach", czyli piśmie kompletnie innej od Żakowskiego opcji, Dorota Łosiewicz pyta, czy jej córka po dostaniu się do upragnionego liceum ma poznawać nauczycieli i kolegów przez Internet. Czyli nie poznawać ich wcale.
Dramatyczna ostateczność
Powiedzmy otwarcie: niewysłanie dzieci jesienią do szkół oznacza powrót do lockdownu, co byłoby kataklizmem. Powrót choćby dlatego, że wraz z dziećmi w domach musiałaby znowu pozostać znaczna liczba rodziców. Nie znamy sytuacji epidemiologicznej jesienią, ale o ile rozumiałem wczesne restrykcje wbrew krzykom "wolnościowców", bo trzeba było przygotować służbę zdrowia na najgorsze, to teraz powrót do nich traktuję jako dramatyczną ostateczność.
ZOBACZ: 30 lat religii w szkołach. "Często problem jest w katechecie"
Nie ulegałbym narzekaniom i lękom, choć je rozumiem. W niektórych stanach USA powrót dzieci do szkół wywołał drastyczny wzrost zakażeń. A Danii nie wywołał. Nie wiemy, jak będzie u nas. Trzeba by szczegółowo studiować warunki edukacji w obu krajach. Rozumiem, że część dyrektorów szkół wolałaby przedłużyć choć część elementów zdalnej nauki z obawy o zdrowie swoje i swojego - często niemłodego - personelu. Rozumiem, ale upieram się przy poniesieniu ryzyka. Bo inaczej nigdy nie wyjdziemy z pułapki zamknięcia. Trzeba będzie wszystko zamykać raz za razem - bez końca.
Żakowski zadaje przy okazji rządowi szereg pytań o warunki panujące w szkołach. Odnoszą się one do pracy zdalnej, o ile trzeba będzie ją jednak przywrócić. Ja bym dorzucił pytania o jasność procedur. Czy dyrektorzy wraz z sanepidem wiedzą, jak się powinni zachować w każdej sytuacji? Niekoniecznie. W tym, aby wiedzieli, warto by im pomóc, nim się zacznie zwalać na nich winę. Przykładowo, czy decyzje dotyczące maseczek na przerwach powinno się pozostawiać dyrektorom? Przynajmniej rekomendacje powinny być bardziej stanowcze.
Trzeba przywracać normalność
Trzeba jednak przywracać normalność. Apeluję bardzo mocno do opozycji, także do opozycyjnych mediów, aby nie wykorzystywli każdego zawahania się czy nieprecyzyjnego ruchu rządu, do podnoszenia wielkiej wrzawy. W Polsce wszystko jest polityką, ale uczyńmy ją w tej sferze trochę bardziej racjonalną, znośniejszą. Nie powinno się podnosić krzyku nawet wtedy, gdy okaże się, że liczba zachorowań trochę wzrośnie.
Wszyscy uczymy się covidu, wszędzie popełnia się błędy. We Francji też rodzice do końca nie wiedzą, na jakich warunkach ich dzieci wrócą do klas. To niestety naturalne, kiedy działa się metodą prób i błędów.
ZOBACZ: Matura 2020. "Młodzi walczyli samotnie"
Owszem, nie wszystkie wcześniejsze decyzje ministra zdrowia (od pewnego momentu autoryzowane przez rząd) mi się podobały. Za dużo w nich było niekonsekwencji, swoistej publicystyki. Nawet teraz ten rząd nie może się zdecydować, co mówić. Czy za wzrost zakażeń obwiniać "kilka ognisk" czy powszechne lekceważenie rozmaitych, jeszcze utrzymanych obostrzeń. W efekcie sąsiad pakujący mi się do windy bez maseczki krzyczy, że to nie przez niego epidemia nie ustępuje, a przez wesela. Tym niemniej wyznawałem zasadę, żeby samemu mówić raczej za mało niż za dużo. Bo w błądzeniu we mgle nie jesteśmy jakoś szczególnie głupsi od innych narodów. Przy tym rządzie.
Ten rząd przywraca normalność raczej za wolno niż za szybko. Dobrym przykładem jest częściowy paraliż publicznej służby zdrowia, gdzie ciężko się umówić na zabieg czy choćby na prostą wizytę, niezwiązaną z koronawirusem. Apele lekarzy specjalistów, aby od tego jak najprędzej odchodzić, uważam za w pełni słuszne. Ale w przypadku szkół rytm decyzji wyznacza sam układ roku szkolnego.
Just do it!
Straty społeczne wynikłe z niechodzenia do szkół będą spore i warto ich niemal za każdą cenę uniknąć. Nie fundujmy sobie "straconych roczników", a może i "straconego pokolenia". Skądinąd w stosunku do starszych uczniów ryzyko nie będzie mniejsze, gdy nie pójdą do szkoły. Ono było już znaczne podczas w miarę normalnych wakacji i utrzyma się we wrześniu. Nauka zdalna jest krótsza niż normalne zajęcia. Naprawdę wierzycie państwo, że kiedy niemal wszystko jest otwarte i dostępne, młodzi ludzie będą unikać publicznych miejsc czy własnego towarzystwa?
Musimy zacisnąć zęby i po prostu to zrobić. Just do it! Czy unikając wyjątków w najbardziej zagrożonych rejonach? To bym może na miejscu rządzących przemyślał. Ale rozumiem opór i w tym przypadku, bo to obawa przed tym, że dyrektorzy pójdą na łatwiznę. Gdy takich zagrożonych rejonów zacznie przybywać, pojawi się pytanie o to, czy zarządzać na powrót lockdown. Moim zdaniem trzeba odwlekać jak najdłużej ruchy w tym kierunku.
Komentarze