Polska szkoła tonie pod drugą falą pandemii
TADEUSZ KONIARZ/REPORTER

Polska szkoła tonie pod drugą falą pandemii

Nauczyciel często znajduje się w niezręcznej sytuacji, gdy po kolejnych konferencjach prasowych zalewają go wiadomości od uczniów i rodziców z pytaniem: jak to teraz będzie? Często nie znamy odpowiedzi, bo o danym postanowieniu dowiadujemy się dokładnie w tej samej chwili, co oni - mówi Magdalena Leczkowska, szkolny pedagog.

W połowie grudnia podczas konferencji prasowej minister Czarnek przedstawił zasady, które obowiązywać będą przy organizacji egzaminów ósmoklasistów oraz matur. Odtrąbiono niemal historyczny sukces, bo jak czytamy na stronie ministerstwa, jako jedni z pierwszych w Europie, ogłosiliśmy wytyczne do przyszłorocznych egzaminów. Problem w tym, że przeciętnego nauczyciela nie interesuje czy w tym wyścigu wyprzedziliśmy Francuzów lub Niemców, ale to, jak zorganizować swoją pracę w związku z nowymi regulacjami. Wprowadzone zasady to kosmetyczne zmiany, które w wielu przypadkach w żaden sposób nie ułatwiają przygotowań do egzaminów. Wprowadzają natomiast chaos i konieczność dodatkowych szkoleń dla nauczycieli.

Problemy z komunikacją

W czasie, gdy ze względu na pandemię cały świat pełen jest niewiadomych, najbardziej potrzebujemy jasnych komunikatów i sprawdzonych informacji. Zapewnienie tego fundamentalnego poczucia bezpieczeństwa nauczycielom, rodzicom i uczniom powinno być głównym zadaniem resortu edukacji. Tymczasem jedną z istotniejszych bolączek pedagogów jest fakt, że o nowych zasadach najczęściej dowiadują się z mediów, konferencji prasowych i przypadkowo znalezionych artykułów. Musimy zdać sobie sprawę, że nie każdy nauczyciel orientuje się, w jaki sposób resort komunikuje swoje ustalenia. Mimo że strony różnych resortów odwiedzam niemal każdego dnia, znalezienie załączników do nowych wytycznych zajęło mi dłuższą chwilę. Rola nauczycieli nie powinna polegać na przeszukiwaniu załączników do rozporządzeń i potwierdzaniu doniesień medialnych, ale wprowadzaniu w życie konkretnych wytycznych. Sami zainteresowani wprost mówią o komunikacyjnych problemach. Magdalena Leczkowska, pedagog i wychowawca w warszawskiej podstawówce:

Brak nam jasnej ścieżki służbowej. Nauczyciel często znajduje się w niezręcznej sytuacji, gdy po kolejnych konferencjach prasowych zalewają go wiadomości od uczniów i rodziców z pytaniem: jak to teraz będzie? Często nie znamy odpowiedzi, bo o danym postanowieniu dowiadujemy się dokładnie w tej samej chwili, co oni. Zarówno dyrektorzy jak i nauczyciele powinni otrzymywać takie informacje jako pierwsi. Dzięki temu bylibyśmy w stanie przygotować się organizacyjnie do kolejnych zmian i przedstawić rodzicom konkretny plan działania. Naturalne powinno być, że to nauczyciel informuje ucznia, np. "to będzie, a tego nie będzie na egzaminie", w toku kolejnych lekcji. To bardzo ważne, bo wszyscy czujemy napięcie związane z otaczającą nas sytuacją. Ten chaos tylko wzmaga trudne emocje. 

Dobrze zdany egzamin nie powinien być głównym celem edukacji

Wśród zmian w sposobie przeprowadzania egzaminów najistotniejszą jest ta związana z przeprowadzeniem ich na podstawie wymagań egzaminacyjnych, a nie jak do tej pory - podstawy programowej. Oznacza to, że z realizacją całej podstawy programowej nie musimy zdążyć przed samym egzaminem. Z jednej strony to rozwiązanie można odczytywać jako wyjście naprzeciw tym, którzy ze względu na zdalną naukę mają problemy z przerobieniem całego materiału. Jednak, gdy spojrzymy na to szerzej, jest to wyraźny sygnał, że głównym celem funkcjonowania szkoły jest zdanie egzaminów z możliwie najlepszym rezultatem, a nie - jak można by zakładać  - nauką tego, co ważne, potrzebne i przydatne.

Polska szkoła od dawna boryka się z problemem organizacji pracy pod konkretne wytyczne egzaminacyjne. Nauczyciel, nawet ten działający w najlepszej wierze, zmuszony jest do nadganiania materiału, tak, by przerobić go w odpowiednim, egzaminacyjnym kluczu. 

O ile w przypadku matur taka zmiana może mieć sens, bo tu walczymy o przekroczeniu 30 proc. i zdanie egzaminu dojrzałości przez większość uczniów, to przy egzaminach ósmoklasistów takie rozwiązanie nie ma uzasadnienia. Jego główną funkcją jest porównanie wiedzy dzieci w danym roczniku i proces rekrutacji do szkół średnich. Skoro wymagania są niższe, to po prostu uczniowie, którzy uczą się lepiej, napiszą go na wyższym poziomie, inni na gorszym – tak, jak zawsze to było. Najwyżej zmienią się progi do szkół średnich i nic poza tym. Prawdziwą, jakościową zmianą, byłoby postulowane od lat odchudzenie podstawy programowej, bo przecież obecnie także młodsze klasy mają lukę edukacyjną i nie dostaną dodatkowego czasu, by ją nadrobić - dodaje Leczkowska.

Zmiany, które nie zmieniają nic

Kolejną trudną do zrozumienia propozycją jest wydłużenie czasu poświęconego na egzamin z języka polskiego do 120 minut. Wyzwaniem, przed którym stoją nauczyciele i uczniowie jest przerobienie potrzebnego materiału w czasie roku szkolnego. Wydłużenie czasu trwania egzaminu nic w tej sytuacji nie zmienia. Równie dobrze moglibyśmy przecież po prostu zmienić liczbę zadań lub wykluczyć zagadnienia, których nie obejmują nowe wytyczne. Sam egzamin to dla wielu uczniów ogromny stres i wyzwanie. Wydłużanie czasu jego trwania to niepotrzebne dokładanie stresu i kolejna organizacyjna nowość, którą trzeba będzie wprowadzić w życie.  

ZOBACZ: Powrót do szkół. Wyzwanie, które warto podjąć

Na prezentacji, którą ministerstwo zamieściło na swojej konferencji, czytamy, że głównym walorem zmian, które zaproponowano, są jasno określone wymagania, prosta formuła i szkolenia dla nauczycieli. Trudno więc nie zadać pytania, czy każda techniczna zmiana związana z przygotowaniem i tak już skomplikowanego procesu organizacji egzaminów nie przyniesie odwrotnych do zamierzonych skutków. 

Pozytywną zmianą, jaką z pewnością warto odnotować, jest jasny komunikat, że egzaminy ustne na maturze nie będą obowiązkowe. To część, która dla wielu uczniów jest szczególnie stresująca, dlatego cieszy, że tak szybko dowiedzieli się, że podchodzenie do niego, w pandemicznych okolicznościach, nie będzie koniecznością. 

Czego najbardziej brakuje?

Praca resortu edukacji i dyskusja o organizacji jej w zdalnej formie w większości skupiła się wokół technicznych problemów z jej organizacją. Mówiliśmy o kompetencjach nauczycieli, wyposażeniu uczniów i pedagogów, dyskutowaliśmy o czasie trwania lekcji. To wszystko tematy wtórne wobec największego wyzwania, jakim jest budowanie relacji oraz wzajemność oddziaływań klas i prowadzących je nauczycieli. Oczywiście można powiedzieć, że nie jest rolą urzędników dbanie o tak indywidualne kwestie. Z drugiej strony, jeszcze na początku pandemii przeczytać mogliśmy list francuskiego Ministerstwa Edukacji do nauczycieli, rodziców i uczniów, w którym podkreślano, że najważniejszym zadaniem tamtejszej szkoły na czas pandemii jest minimalizacja stresu i osamotnienia najmłodszych. Zdaje się, że właśnie takiego podejścia szczególnie mocno wypatrują nauczyciele ze strony naszego resortu edukacji.

ZOBACZ: Matura 2020. "Młodzi walczyli samotnie"

- Szkoła to relacje i na nich opierać się powinien cały system. To, jak nauczyciel posługuje się tabletem, jest kwestią wtórną. Tego nauczyć możemy również osoby, które z edukacją nie mają nic wspólnego. W czasie zdalnych lekcji z klasami najlepiej radzą sobie ci nauczyciele, którzy mieli głęboki kontakt ze swoimi uczniami, byli wymagający, ale jednocześnie nastawieni na wspieranie uczniów. W trudnych warunkach, gdy zawodzi połączenie internetowe, a pokusą jest pozostanie w łóżku podczas zajęć, to właśnie przekonanie, że nauczycielowi zależy na klasie, jest motorem napędowym wszelkich sukcesów – podkreśla Magdalena Leczkowska.

Czy są, więc jakieś sposoby na wspieranie tych relacji przez MEN?

Trzeba skorzystać ze sprawdzonych rozwiązań opieki psychologicznej. Znam nauczycielki, które na początku roku szkolnego na myśl o powrocie zdalnej edukacji miały objawy podobne do stresu pourazowego. Dla nauczycieli powinny powstać specjalne infolinie i telefon zaufania, gdzie mogliby usłyszeć czyjś głos, porady, wsparcie. Mamy dobre chęci, ale brakuje już sił i wsparcie kadry pedagogicznej jest koniecznie, byśmy mogli wspierać uczniów. Bez tego dłużej tak nie pociągniemy.

Czas pandemii przestawił działania resortu edukacji na doraźne łatanie dziur i szukanie szybkich rozwiązań. Nikt z nas nie mógł przewidzieć pandemii, więc przez pierwsze miesiące patrzyliśmy na nie z większym zrozumieniem. Dziś potrzebujemy jednak spojrzenia na te decyzje z większym dystansem i oceną konsekwencji, z którymi pozostaniemy na dłużej. Pandemia trwająca od niemal 10 miesięcy, stała się naszą codziennością, więc czas skończyć z szybkimi i gwałtownymi reakcjami na to, co przynosi. 

Karolina Olejak
Sekretarz redakcji polsatnews.pl. Szef działu "Architektura społeczna" na portalu opinii Klubu Jagiellońskiego. Wcześniej pracowała w Instytucie Badawczym NASK, gdzie zajmowała się m.in. projektami związanymi z wykorzystaniem nowych technologii w edukacji.

Komentarze