Jeszcze kilka lat temu McConaughey był wyłącznie pięknisiem, obsadzanym w lekkich, łatwych i przyjemnych produkcjach. Mimo udanego startu ("Uczniowska balanga"), reżyserzy widzieli w nim głównie złotowłosego amanta, partnerującego uroczym gwiazdom (Jennifer Lopez, Kate Hudson) w romantycznych komediach. W kapitalnej autobiografii "GreenLights", nie schodzącej z list bestsellerów, Matthew przyznał, że myślał o rzuceniu aktorstwa, miał ich tak dość.
Planował wrócić do studiowania prawa, które było jego pierwszym wyborem, gdy w 2011 roku przyszła rola w "Prawniku z Lincolna", adaptacji bestsellera Conolly’ego. Ten film sprawił, że od nowa zachłysnął się aktorstwem. Prawdziwy przełom przyszedł jednak w 2013 roku, gdy Jean-Marc Vallée obsadził go w roli Rona Woodroofa w świetnym "Dallas Buyers Club". Matthew nie tylko odchudził się drastycznie, by zagrać chorego na AIDS Teksańczyka, ale zrobił to tak, że wykosił konkurencję, zdobywając potem Oscara. Przemianę bohatera z ograniczonego homofoba w nieprzejednanego społecznika pokazał tak przekonująco, że pominął kolejne szczeble kariery - od razu trafił do hollywoodzkiej pierwszej ligi.
ZOBACZ: Cena dziecięcej sławy, czyli historie wielkich dramatów
I nie był to koniec jego wielkich kreacji w 2013 roku. Choć obsadzony w epizodzie przez Martina Scorsese w "Wilku z Wall Street", jako giełdowy wyga udzielający rad debiutantowi, dał popis mistrzowskiej formy. Sypnęło propozycjami. Pojawił się w duecie z Woodym Harrelsonem w kultowym dziś serialu Nica Pizzolatto "Detektyw", gdzie pościgiem za mordercą z Luizjany zapracował na kolejną nominację do Złotego Globu. Potem było kino science- fiction - "Installer" Christophera Nolana, a ostatnio kapitalni "Dżentelmeni" Guya Ritchiego. I teraz, u szczytu kariery, miałby brać rozbrat z kinem?
Podczas promocji "GreenLights" aktor przyznał, że chęć zaangażowania się w politykę, nie jest nowym pomysłem. Już od dawno mieszkający wraz z żoną i córkami w Austin gwiazdor, namawiany jest do kandydowania na gubernatora Teksasu. Przyznaje, że martwi go stan amerykańskiej polityki i gdyby ktoś zagwarantował mu, że jego działalność coś zmieni, pewnie by się nie wahał. (Książka ukazała się tuż przed wyborami prezydenckimi w USA). Na razie jednak wciąż się waha, więc polityczne plany Matthew to pieśń przyszłości. Fani aktora już się jednak martwią. Bo skoro Arnold Schwarzenegger - aktor popularny, ale marny, mógł gubernatorować Kalifornii, czemu aktor znamienity nie miałby zarządzać Teksasem? Tyle że braku Arnolda kino nie odczuło, podczas gdy wiadomość o ewentualnym zniknięciu z ekranów Matthew, wywołała histerię.
A przecież z historii kina wiemy, że karierę porzucały jego największe ikony. Wystarczy przypomnieć legendę Złotej Ery Hollywood Gretę Grabo, czy symbol seksu lat 50. i 60 - Brigitte Bardot. Niedawno zrobił to także Daniel Day-Lewis - dla wielu najwybitniejszy z żyjących aktorów, który rzucił karierę dla domowych pieleszy i… stolarki, której się poświęca.
"Biały płomień Szwecji"
Młodzi kinomani nie znają jej filmów, choć była największą gwiazdą Złotej Ery Hollywood. Piękna Szwedka, urodzona w 1905 roku jako Greta Gustafsson, do USA trafiła ze Sztokholmu, z domu towarowego, w którym była ekspedientką. Dorabiała w reklamówkach i tam dostrzegł ją szwedzki reżyser Mauritz Stiller, któremu zawdzięcza pierwsze role. On wymyślił jej pseudonim Greta Garbo i polecił do roli w niemieckim filmie "Zatracona ulica".
W erze kina niemego nie istniały bariery językowe, dziś decydujące o aktorskich karierach. Dwudziestoletnią piękność zauważył Louisa B. Mayer, szef wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer i sprowadził do Hollywood. Zmusił ją, by schudła, ale gdy próbował namówić na przeszczep włosów, (taki musiała później przeprowadzić Rita Hayworth), zagroziła powrotem do kraju.
Zadebiutowała w dramacie "Słowik hiszpański", drugi tytuł - "Kusicielka" wykreował jej ekranowy wizerunek. Trzecim był melodramat "Symfonia zmysłów", który uczynił ją sławną. Krytycy nadali jej przydomek "biały płomień Szwecji", a jej urodą - pięknie wykrojonymi ustami, powłóczystym spojrzeniem i rzucającymi na policzki cień długimi rzęsami, zachwycił się cały świat. Operatorzy uwielbiali ją fotografować. Była pierwszą aktorką, którą jednakowo kochali i mężczyźni, i kobiety. I najbardziej dochodową gwiazdą MGM lat 30.
W "Symfonii…" grała z Johnem Gilbertem. Romans odtwórców głównych ról przeniósł się z planu do prawdziwego życia. 29-letni Gilbert zakochał się i zamierzał ją poślubić. Ona miała 21 lat i nie chciała małżeństwa. Nigdy go nie pragnęła, podobnie jak nie chciała dzieci. Skupiała się na karierze, budując ją z rozmysłem.
Od dzieciństwa była nieśmiała, teraz budowała wokół siebie aurę tajemniczości. Wnosiła na ekran atmosferę melancholii, do której pasowała jej uroda. Okazała się wybitną aktorką. Ale nie kochała publiczności. Nie rozmawiała z mediami, choć kontrakt jej nakazywał, nie rozdawała autografów, nie odpisywała na listy.
Szybko odkryła, że jest biseksualna, ale minęły lata, nim na jaw wyszły jej romanse z kobietami - z Marleną Dietrich i z pisarką Mercedes de Acostą. Umiała o siebie walczyć, jak nikt inny. Gdy Louis B. Mayer nie dał jej podwyżki, pół roku nie pojawiała się na planie. Otrzymała ją i została gwiazdą pierwszej ligi. Wkrótce nadeszła era dźwięku, a Garbo okazała się jedną z nielicznych gwiazd kina niemego, której kariera przetrwała. Miała niski, gardłowy głos, który publiczność po raz pierwszy usłyszała w dramacie "Anna Christie" (1930r.), za który nominowano ją do Oscara (w czasie 15-letniej kariery otrzymała cztery nominacje).
ZOBACZ: Hollywood lubi karać grzeszników, a później wybaczać. Jak będzie z Deppem?
Do historii kina przeszły jej kreacje w "Królowej Krystynie" i w "Damie kameliowej", gdzie osiągnęła szczyt możliwości. I nagle zdecydowała, że ma dość dramatów, że chce grać w komediach. Pojawiła się tylko w dwóch: w głośnej "Ninoczce" oraz w "Dwulicowej kobiecie". Pierwsza była sukcesem, więc oczekiwania były ogromne. Tymczasem utrwalony wizerunek Garbo - bohaterki tragicznej, sprawił, że "Dwulicowa kobieta", gdzie nareszcie nie grała femme fatale, okazała się klęską.
Greta postanowiła zrobić sobie przerwę, ale nigdy do tej pracy nie wróciła. Nie przyjęła żadnej z kuszących propozycji, jakie oferowano jej przez kolejne lata. W wieku 37 lat wycofała się z aktorstwa i z życia publicznego. Nie odebrała nawet przyznanego jej w 1955 roku Oscara "za całokształt dokonań".
Przez resztę życia (niemal pół wieku!) prowadziła samotne, wręcz pustelnicze życie w Nowym Jorku. Zmarła w 1990 roku w wieku 84 lat.
"I Bóg stworzył kobietę"
Jeśli Grety Garbo publiczność może nie znać z racji upływu czasu, z pewnością dobrze zna Brigitte Bardot. Nawet jeśli nie widziała jej filmów, bo ostatni powstał pół wieku temu. Bardot tak mocno zaistniała w popkulturze (oprócz kina tak wiele zawdzięcza jej moda i kanon kobiecego piękna), że ta wiedza stała się powszechna.
Światowy symbol seksu, gwiazda, która u szczytu sławy zamieniła kino na walkę o prawa zwierząt, po raz pierwszy na ekranie pojawiła się w 1952 roku. Wychowana w dobrobycie lecz bez miłości, przez lata ćwiczyła balet i marzyła o karierze baletnicy. Przypadkowo posłużyła jako modelka znajomej redaktorce jej mamy. Zdjęcia zobaczyli fachowcy z "Vogue'a" i wkrótce zdobiła jego okładkę. Wypatrzył ją przyszły reżyser i mąż - Roger Vadim i zaprosił na próbne zdjęcia.
Ze zdjęć nic nie wyszło, ale między tym dwojgiem narodziło się uczucie. Absolwent wydziału humanistycznego, syn feministki, nauczył ją wszystkiego. Ulepił na nowo: wyzwoloną, wolną od uprzedzeń. Trzy lata później objawiła się światu w jego filmie "I Bóg stworzył kobietę".
Fabuła filmu nieskomplikowana, ma na celu pokazanie urody i seksapilu młodziutkiej aktorki. Vadim wykorzystuje jej taneczne umiejętności - scena, w której tańczy mambę na stole w rozpiętej spódnicy, należy do najbardziej zmysłowych w historii. Sześć milionów franków i status bogini seksu, to nie wszystko co Brigitte wyniesie z filmu. Wymieni też prawdziwego męża na filmowego - zakocha się w partnerującym jej Jeanie-Louisie Trintignancie. Po latach przyzna:
Nigdy nie czułam się aktorką, ale gdy kręciłam film, starałam się wejść w skórę postaci. I zakochiwałam się w partnerach.
Porzuci Vadima, ale zostaną przyjaciółmi. Nowy związek szybko się skończy, bo kochanek chce ją zamknąć w klatce. "I Bóg stworzył Brigitte Bardot" - piszą wszystkie gazety, rozwodząc się nad jej świeżością, seksapilem. O talencie zaczną pisać później. Françoise Sagan, gwiazda francuskiej literatury, publikuje esej o kobiecie, która: "Kocha się dlatego, że ma ochotę, najpierw z jednym mężczyzną, potem z drugim, i nie czuje wstydu". Puentuje go: "BB dokonała rewolucji obyczajowej nie tylko w kinie".
Mężczyźni w jej życiu będą się zmieniać się jak w kalejdoskopie. Kolejnym jest piosenkarz Gilbert Bécaud (żonaty), potem wiąże się z Samim Freyem, Serge'em Gainsbourgiem, później z Sachą Distelem. Od sukcesu filmu Vadima jest najlepiej zarabiająca aktorką francuską. "Brigitte to Monroe bez purytanizmu" - piszą krytycy - "Nie jest wulgarna, tylko zuchwała".
Pojawia się w obrazie "Na wypadek nieszczęścia" u boku legendy - Jeana Gabina, który z niej kpi. Po tym filmie uznaje ją godną miana prawdziwej aktorki. Sukces odnosi komedia "Babette idzie na wojnę", którą kręci w Anglii. Na partnera wybiera Jacques'a Charriera. Znów wdaje się w romans. Wkrótce odkrywa, że jest w ciąży, a nie chce mieć dzieci. Jedno usunęła już będąc z Vadimem. Teraz lekarz odmawia zabiegu z przyczyn zdrowotnych.
Jej sława ją przerasta. Nienawidzi jej i Jacques'a, którego poślubia z uwagi na ciążę. Z domu wymyka się wyjściem dla służby, bo wszędzie czyhają na nią dziennikarze. Gdy jedyny syn gwiazdy - Nicola Charrier - przyjdzie na świat, nie umie go kochać i oddaje pod opiekę krewnej. Nigdy nie zainteresuje się jego losem. Będzie jej wyrzutem sumienia do końca życia.
Szczyt kariery Bardot przypada na lata 60. Do 1973 roku nakręciła 46 filmów. Dwa najważniejsze w jej dorobku to "Prawda" Henriego-Georges'a Clouzota (1960) oraz "Pogarda" Jeana-Luca Godarda (1963). Ten pierwszy - dramat sądowy otrzyma nominację do Oscara. Do sukcesu przyczyni się Bardot, która świetnie zagra pierwszą, poważną rolę - oskarżonej w procesie o morderstwo. Kojarzona wyłącznie z eksponowaniem wdzięków, zaskakuje krytyków i siebie. Nie ma wielkiego mniemania o swoim talencie, nie ukrywa, że aktorstwo nie jest jej pasją. Za rolę odbiera nagrodę Donatella (włoskiego Oscara).
W "Pogardzie" gra żonę scenarzysty, który pozwala, by uwiódł ją producent jego filmu, a potem za pieniądze godzi się na zmiany. Zapłaci za to utratą miłości żony. "Brigitte jest świetną aktorką, ale nie kocha kina. Kręci z Godardem i ani ją to ziębi, ani grzeje" - ocenia Piccoli. Widzi to, czego nie dojrzeli inni.
Kolejny, trzeci mąż, biznesmen Gunter Sachs, ponoć zakłada się z przyjaciółmi, iż do końca roku poślubi BB. Ma wszystko, chce być jeszcze sławny. Brigitte odkrywa prawdę, małżeństwo skazane jest na klęskę.
Lekarstwem na zranioną miłość będzie kontrakt od amerykańskiego Warnera, która dostaje 35-letnia wówczas Brigitte. Wcześniej pojawia się w hollywoodzkim filmie "Dear Brigitte" (1965) i w westernie Edwarda Dmytryka "Shalako" u boku Seana Connery'ego. Fabryka snów zna jej potencjał i daje wielkie pieniądze. Ona je odrzuca. Jest jedyną w historii europejską gwiazdą kina, która hollywoodzkim bossom mówi: "nie". Dojrzewa już do rozstania z aktorstwem. Później powie:
Nienawidziłam mojej sławy. Marzyłam o prawdziwym życiu.
W 1973 roku na swój ostatni film wybiera produkcję odkrywcy Rogera Vadima "Gdyby Don Juan był kobietą". Jest w tym jakaś ukryta symbolika, zważywszy na fakt, że filmem, dzięki któremu zaistniała w świadomości widzów, był obraz "I Bóg stworzył kobietę". Ma dość swojego wizerunku.
Bardot żegna się z kinem w wieku 39 lat, w rozkwicie wspaniałej urody, ubóstwiana przez publiczność. Nie ma takiej siły, która mogłaby sprawić, by zmieniła zdanie. Spokój ducha odnajduje w swojej posiadłości znanej jako "Madrague", ciągnącej się wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, w ukochanym Saint-Tropez.
Sławę wykorzystuje do promowania praw zwierząt. Zakłada Fundację Brigitte Bardot. Pieniądze na jej finansowanie pochodzą z licytacji jej najcenniejszych rzeczy. Sprzedaje wszystko: pamiątki i rekwizyty z planów filmowych, dzieła sztuki, biżuterię. Na aukcję oddaje nawet ukochaną suknię ze ślubu z Vadimem. Fundacja jest wszędzie, gdzie łamane są prawa zwierząt. Począwszy od Europy, przez Azję, Antarktydę, aż po Amerykę. Zawdzięczamy jej "prawo Bardot", które każe znieczulić zwierzę przed ubojem.
W tym roku skończyła 86 lat.
"Za jej Poli Raksy twarz, każdy by się zabić dał…”
Ulubienica polskiej publiczności, Pola Raksa, pożegnała się z aktorstwem równie niespodziewanie, co BB. Ona także, gdy podjęła decyzję, nigdy nie zmieniła zdania. I choć od jej rozstania z kinem minęły trzy dekady, widzowie wciąż wzdychają do rudowłosej Marusi z kultowego serialu "Czterej pancerni i pies". Wciąż uznawana jest za jedną z najpiękniejszych gwiazd w historii naszego kina. Ona także, gdyby nie przypadek, nie wybrałaby aktorstwa.
Ukończyła liceum we Wrocławiu i rozpoczęła studia polonistyczne na uniwersytecie. Pewnego dnia dziennikarz tygodnika "Dookoła Świata" wypatrzył ją w barze mlecznym. Była tak piękna, że zrobił zdjęcie, które trafiło na okładkę pisma. Dalej było podobnie jak w przypadku BB. Reżyserka Maria Kaniewska, kompletująca obsadę "Szatana z siódmej klasy", obsadziła 19- latkę w roli wybranki serca głównego bohatera.
ZOBACZ: "Malował po ścianach krwią z odciętego palca". Czy to koniec kariery Johnny’ego Deppa?
Był rok 1960. Debiut Poli był udany, a uroda dziewczyny robiła gigantyczne wrażenie, więc szybko pojawiła się w kolejnych rolach - w "Rzeczywistości" Antoniego Bohdziewicza i w "Klubie kawalerów" Zarzyckiego. Przerwała polonistykę i przeniosła się na Wydział Aktorski Szkoły Filmowej w Łodzi. I wciąż grała w filmach, a widzowie kreowali w wyobraźni idealny wizerunek Poli. Już w latach 70. wspominała, że po roli w "Ich dniu powszednim" Ścibora-Rylskiego, gdzie grała kochankę Zbyszka Cybulskiego, dla której zostawił żonę, oburzone głosy widzów wprawiły ją w osłupienie. Jeszcze gorzej było, gdy zagrała zbrodniarkę w serialu "Kapitan Sowa na tropie".
Po moich pierwszych filmach uznano, że powinnam grać wyłącznie piękne i niewinne dziewczyny. Tak zaszufladkowany aktor zaczyna wzdychać do ról czarnych charakterów.
Rok 1964 był wyjątkowy. Grała piękną Inezilię we wspaniałym "Rękopisie znalezionym w Saragossie" Wojciecha Jerzego Hasa, a zaraz potem Helenę w "Popiołach" Andrzeja Wajdy. Zachwycała w kostiumie. Pojawiła się w też roli tytułowej we współczesnej "Beacie" Sokołowskiej. A na deser w adaptacji powieści Deotymy "Panienka z okienka".
Nad Marusią zastanawiała się długo. Nie chciała być kojarzona z rolą radzieckiej sanitariuszki, która odbija ukochanego Polce. Tymczasem to dla niej kompletnie oszaleli widzowie! To co na początku cieszyło, z czasem jednak stało się przekleństwem. W jednym z wywiadów wyznała, że rola Marusi zrujnowała jej prywatne życie:
Kolejni mężczyźni odchodzili ode mnie, bo nie mogli znieść ciągłych pytań: A co z Jankiem?
Zupełnie jakby widzowie mylili fikcję z rzeczywistością.
Lata 70. nie były już tak łaskawe, może poza "Arią dla atlety" Filipa Bajona. W 80. Pola Raksa zaczęła wycofywać się z zawodu. Wróciła jeszcze jednorazowo w 1993 roku, by pojawić się w filmie byłego partnera Marka Piwowskiego "Uprowadzenie Agaty".
Zajęła się pisaniem o modzie i projektowaniem. Miała własną rubrykę w "Rzeczpospolitej", od MKiS otrzymała uprawnienia projektanta. Tworzyła kostiumy. Po pewnym czasie zrezygnowała jednak również z tego. Przestała pojawiać się publicznie i nie jest tajemnicą, że próby namówienia jej na jakikolwiek wywiad, kończą się klęską. Wyprowadziła się z Warszawy do Kałuszyna, gdzie jak wyznała "czuje się najbezpieczniej".
Pola Raksa w 2021 roku skończy 80 lat, nie gra od 30, a zainteresowanie jej osobą nie zmalało ani trochę od czasu, gdy zespół Perfect w kultowej "Autobiografii" śpiewał : "Za jej Poli Raksy twarz, każdy by się zabić dał…”
Kto wie, może więc tajemnica wiecznego trwania artystów w sercach i pamięci publiczności, polega na porzuceniu sceny w momencie, gdy najbardziej się ich kocha?
Komentarze