Miał 13 lat, gdy odnalazł pierwsze ciało. "Szukając dziecka, boję się mniej"
Fot. Marcel Korkuś

Miał 13 lat, gdy odnalazł pierwsze ciało. "Szukając dziecka, boję się mniej"

Kilkadziesiąt razy wyławiał zwłoki osób, którym woda zabrała życie. Stara się nie patrzeć na twarze zmarłych, by nie utkwiły mu w pamięci. - Najgorszym momentem pod wodą jest wpłynięcie na ciało i zobaczenie oblicza topielca przed swoją maską - przyznaje Marcel Korkuś, płetwonurek ekstremalny.

Pod koniec kwietnia cała Polska żyła historią 3,5-letniego Kacperka z Nowogrodźca na Dolnym Śląsku, który zaginął podczas spaceru z tatą po ogródkach działkowych.

Poszukiwania chłopca trwały ponad tydzień. Chociaż nadzieja umiera ostatnia, było wiadomo, że miał nikłe szanse, by samotnie przetrwać przez tak długi czas. Uwagę służb przykuwała też przepływająca nieopodal rzeka Kwisa.

Czarny scenariusz sprawdził się. Ciało Kacperka zauważono na nagraniu z podwodnej kamery, a 9 maja z Kwisy wyłowił je Marcel Korkuś.

Kilka tygodni później ten sam płetwonurek odnalazł szczątki Joanny Gibner, zamordowanej przez męża w 1996 roku. Znajdowały się w torbie zatopionej na dnie Jeziora Dywickiego.

- Marcel uznał, że będzie szukał za pomocą magnesów. Wiadomo było, że w tej torbie znajdują się części samochodowe, metalowe odłamki i inne obciążenia - relacjonował wówczas "Interwencji" Janusz Szostak z Fundacji Na Tropie, która zajmowała się sprawą nieżyjącej 23-latki.

ZOBACZ: Z jeziora wyłowiono szczątki. To prawdopodobnie zamordowana 24 lata temu kobieta

Pierwszy raz

Marcel Korkuś poszukiwaniami zajmuje się od dawna. W pierwszej takiej akcji brał udział, gdy miał 13 lat. Miał wtedy stopień młodszego ratownika WOPR, ukończył także kurs nurkowania.

Lato było wtedy bardzo upalne, więc klimat sprzyjał kąpielom na niekoniecznie strzeżonych akwenach.

Na początku szukałem mężczyzny cierpiącego na epilepsję. Myśleliśmy, że trzeba będzie nurkować, ale okazało się, że ciało wypłynęło na powierzchnię, więc wystarczyło podjąć je z tafli - wspomina Korkuś.

Fot. Marcel Korkuś 

Pierwszy raz odnalazł zwłoki jeszcze na tych samych wakacjach. Od tamtej pory takich chwil przeżył kilkadziesiąt. - Będąc nastolatkiem nie podejrzewałem, że to wszystko tak się potoczy - przyznaje.

"Staram się nie patrzeć na twarz"

Upływ czasu nie sprawił jednak, że Marcel Korkuś całkiem "uodpornił się" na widok martwego człowieka. Według niego, z tym trudnym zadaniem lepiej radzą sobie przedstawiciele innych profesji, m.in. lekarze oraz zatrudnieni w prosektoriach.

- Nurkowie mają rzadszy kontakt ze śmiercią, bo działania ratownicze lub poszukiwawcze nie zdarzają się z tak dużą częstotliwością - wyjaśnia.

Jak więc przygotować się, że w każdej chwili możemy dostrzec zwłoki, niekiedy w zaawansowanym stadium rozkładu? Zdaniem Korkusia, liczy się silna konstrukcja psychiczna charakteru.

- Wielu bardzo dobrych płetwonurków nie jest w stanie zajmować się poszukiwaniami. Zdarzyło się, że znajomy po paru minutach w wodzie powiedział mi, że musi natychmiast wyjść, chociaż nie wiedzieliśmy jeszcze, gdzie jest ciało.

Fot. Marcel Korkuś

Jak dodaje, mniej emocji wyzwalają u niego poszukiwania dziecka. - Wtedy boję się mniej. Może wynika to z faktu, że dziecko wydaje się bardziej bezbronne, a napotkanie ciała dorosłej osoby wydaje się bardziej stresujące - mówi.

Najmłodszą osobą, której szczątki odnalazł Marcel Korkuś, był wspomniany 3,5-letni Kacperek. Kolejną - pod względem wieku - był około 10-letni chłopczyk.

Staram się nie patrzeć na twarz człowieka, którego ciało wyciągam. Wielu moich kolegów nurków uważa, że najgorszym momentem pod wodą jest wpłynięcie na zwłoki i zobaczenie oblicza topielca przed swoją maską.

Co wzmacnia stres?

Jego zdaniem, każde poszukiwania są inne. Zależy to chociażby od charakterystyki zbiornika. Inaczej poszukuje się zaginionych w zwykłym jeziorze niż w zatopionej żwirowni, czy kamieniołomie albo rwącej rzece.

- Pracę często utrudniają też inne czynniki: słaba widoczność, zimno i ciemność, przez którą trudno chociażby odczytać wskazania manometrów (przyrządów do pomiaru ciśnienia - red.) czy komputera nurkowego, a latarka nurkowa nie jest w stanie pomóc. To dodatkowo wzmacnia stres, dlatego podczas poszukiwań pojawia się pełno myśli w głowie - tłumaczy Marcel Korkuś.

Fot. Marcel Korkuś

Na początku akcji nurkowie zazwyczaj koncentrują się na przeczesywaniu dna. Jednak im dłużej zwłoki są pod wodą, tym szybciej postępują procesy gnilne, a w organizmie zbierają się gazy.

- Z tego powodu ciało po kilku dniach wypływa na powierzchnię, jeśli o nic się nie zahaczyło. O tym, jak szybko się to stanie, decyduje też kilka czynników: temperatura wody, głębokość zbiornika, a nawet jedzenie, które zmarła osoba jadła przed pojawieniem się w wodzie - wylicza Korkuś.

ZOBACZ: "Boję się odchodzenia takich ludzi, bo nie zawsze widzę ich następców"

Bywa, że nurek poszukuje zwłok przy dnie, a one unoszą się w toni. - Pewnego razu byłem podpięty do liny przymocowanej do łódki i poszukiwałem ciała. Okazało się, że zaczepiło się o moją linę i przez to wypłynęło na powierzchnię. Nurkując nie zdawałem sobie z tego sprawy - opisuje.

Sposób, w jaki wyławia się topielca, zależy od stopnia rozkładu jego ciała. Jeśli nie wynurzyło się, trzeba je wyciągać we fragmentach. Używa się do tego np. noszy podbierakowych.

Natomiast jeśli zwłoki są "świeże", a ich wydobycie nie grozi rozpadem, trzeba chwycić je za kostkę u nogi. W ten sposób nie naruszamy ułożenia rąk, które w ewentualnym postępowaniu będzie ważną wskazówką dla śledczych.

Fot. Maciej Korkuś

Dodaje jednak, że nawet wykwalifikowany nurek nie zawsze zdoła dotrzymać tej zasady, bo identyfikacja elementów ciała w trudnych warunkach jest niemożliwa. Więc czy ktoś całkiem niedoświadczony powinien próbować wyciągać ciało, jeśli zauważy je podczas pływania?

- Jeśli widzimy, że nie ma na nim osadów ani plam opadowych, nie jest napuchnięte, możemy podjąć taką próbę. Z drugiej strony, jeśli zwłoki były długo pod wodą, możemy zatrzeć ważne ślady - zastrzega Korkuś.

Emocje bliskich ofiar

Często śmierć w wodzie następuje po "cichym utonięciu". Do dróg oddechowych dostaje się wtedy woda i je podrażnia.

- Następują wymioty, "przynurzanie się", a w konsekwencji kolejny raz woda wpływa do płuc. Wtedy tonący wymachuje rękoma, ale nie wydaje z siebie żadnego dźwięku - przypomina nurek.

Zdarza się, że świadkiem dramatycznej walki o życie, a następnie akcji nurków, jest rodzina.

ZOBACZ: Ostatnie pożegnanie w windzie. O umieraniu w samotności

Widzę ich emocje, ale staram się, by w trakcie poszukiwań nikt nie wywierał na mnie presji. Bliscy lub przypadkowi świadkowie mówili mi chociażby, że wiem, gdzie jest ciało, ale nie chcę powiedzieć ani go wyciągnąć, bo "mam za to płacone". Zarzucano mi też, że nurkuję w danym miejscu, mimo że powinienem 5 kilometrów dalej, bo "tam jest prąd, który zniósł zwłoki".

Korkuś zastrzega jednak, że spotyka się także z pozytywnymi reakcjami.

- Gdy akcja się uda, mam satysfakcję, że przyczyniłem się do czegoś dobrego i zakończyłem poszukiwania trwające niekiedy od wielu lat, jak w przypadku Joanny Gibner - opisuje.

Według niego, przy obecnych możliwościach technicznych, wciąż można wyjaśnić historię zaginięć wielu osób.

- Ze względu na bardzo dużą ilość próśb o pomoc, zdecydowałem o utworzeniu Fundacji Ratownictwo Podwodne im. Marcela Korkusia, która będzie najlepiej wyposażoną i wyspecjalizowaną jednostką w kraju do realizacji działań poszukiwawczo-ratowniczych pod wodą - zapewnia.

***

Marcel Korkuś urodził się w 1988 roku. Dwa razy pobił rekord Guinnessa w nurkowaniu wysokogórskim. W 2016 r. odkrył najwyżej położone jezioro na świecie - Cazadero (5990 m n.p.m.) i w nim zanurkował. Trzy lata później zanurzył się na wysokości 6395 m n.p.m. w zbiorniku na wulkanie Ojos del Salado, wznoszącym się na granicy Argentyny i Chile.

Korkuś jest także biegłym sądowym i specjalistą ds. poszukiwań podwodnych zaginionych osób.

Wiktor Kazanecki
Dziennikarz polsatnews.pl, wcześniej m.in. w "Forbesie" i Radiu Kampus. Stały pasażer pociągów i komunikacji miejskiej. Z zamiłowania bada i układa rozkłady jazdy, wymyśla teleturnieje i sprawdza, czy szklankę wydmuchano w Krośnie.

Komentarze