Stereotyp mówi, że w takich konfliktach chodzi zwykle o posady i wpływy, a spory merytoryczne to tylko parawan. Ale Partia Jarosława Kaczyńskiego w zasadzie dogadała się z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry i Porozumieniem Jarosława Gowina co do liczebności rządu i podziału miejsc w nim. Ostatnią rzeczą nierozstrzygniętą był los ministerstwa cyfryzacji. Solidarna Polska i Porozumienie miały dostać po jednym ministrze z resortem i jednym bez teki, co nie było dla nich złą perspektywą.
W tle były jednak także przymiarki do układania wspólnych list wyborczych. Tu żądania zgłaszał przede wszystkim Zbigniew Ziobro. Tak daleko idące, że Kaczyński chciał podpisywać umowę z samym tylko Jarosławem Gowinem. Tego jednak Gowin odmówił i dlatego wylądował we wspólnym worku opatrzonym tytułem "Nielojalni koalicjanci".
Bezpośrednim powodem pata są dwa projekty bardzo ważne dla Kaczyńskiego. Sprzeciw posłów Ziobry zablokował projekt ustawy zwanej "covidową" lub "bezkarnościową". Przewidywała ona darowanie win urzędnikom przekraczającym prawo w związku ze zwalczaniem epidemii. PiS-owcy twierdzą, że lider Solidarnej Polski na kolejną wersję tego projektu już się zgadzał, a potem zmienił zdanie. Kaczyński niezgodę na tę regulację uważa za polowanie na premiera Morawieckiego i ministra Sasina.
Drugi projekt, ten wzmacniający ochronę zwierząt, między innymi zakazujący hodowania zwierząt na futra i uboju rytualnego na eksport, przeszedłby tak czy inaczej - poparła go bowiem niemal cała opozycja, poza PSL i Konfederacją. Niemniej jednak gest sprzeciwu Solidarnej Polski traktowany jest jako dalszy ciąg ideologicznych potyczek Ziobry z silniejszym koalicjantem - z pozycji integralnie prawicowych.
Gowin nie sprzeciwiał się ustawie "bezkarnościowej", a w sprawie ochrony zwierząt wraz z większością swoich kolegów wstrzymał się od głosu. - Dlatego relacje Kaczyńskiego z nim są wciąż do odbudowania. Z Ziobrą będzie to skrajnie trudne - mówi mi ważny polityk PiS.
PiS-owska kakofonia
Po stronie PiS zapanowała kakofonia. Jeszcze w czwartek Ryszard Terlecki, wicemarszałek Sejmu i szef klubu PiS, biorący na siebie rolę dyżurnego zakapiora, ogłaszał, że jeśli PiS nie dogada się z "małymi koalicjantami", konieczne będą nowe wybory. Następnego dnia Marek Suski, też zaufany człowiek prezesa, wieścił w rozmowie z Robertem Mazurkiem w RMF, że w zasadzie koalicji nie ma, co oznacza rząd mniejszościowy, a więc trwanie ekipy Morawieckiego w tym parlamencie bez formalnej większości.
Współpracownicy Kaczyńskiego twierdzą, że to dziś najbardziej prawdopodobne rozwiązanie, ale jeśli okaże się, że rząd Morawieckiego nie osiąga w tym Sejmie swoich celów, wybory mogą się okazać konieczne. W poniedziałek formalne decyzje podejmie kierownictwo PiS.
Nawet jeśli możliwa jest gra na zwłokę z obu stron, ma ona swoje granice. Jest nią chociażby ewentualna rekonstrukcja rządu z pominięciem koalicjantów. Jeśli z rządu odwołany zostanie Ziobro, SP z pewnością przejdzie do twardej opozycji. Jej politycy zapowiadają całkiem otwarcie dążenie w takiej sytuacji do wyborów.
Zwierzęta i inne żale
Nie lekceważyłbym ustawy o ochronie zwierząt jako powodu zaostrzenia wojny w koalicji, choć wielu komentatorów opisuje ją jako pretekst. Kaczyński traktuje ten temat niezwykle osobiście. Każdy kto go zna, pamięta, że już w głębokich latach 90. był orędownikiem takich zmian prawnych i mówił o tym bardzo emocjonalnie. Kiedy Ziobro przyłącza się do ataku na tę ustawę z pozycji "prawdziwej prawicy", jest to dla prezesa PiS bolesne.
Te emocje widać w eskalacji zdarzeń. W czwartek Radosław Fogiel, zastępca rzecznika klubu PiS, a także Marek Suski, mówili, że projekt ustawy "zwierzęcej" jest pozapolityczny, a posłowie mogą głosować zgodnie z własnymi przekonaniami. Popołudniu Kaczyński narzucił jednak klubowi dyscyplinę - co dla polityków prawicy musi być zaskakujące (nie było jej choćby przy głosowaniach aborcyjnych). W efekcie zawieszono 15 posłów z samego PiS-u, co dodatkowo zmniejsza jeszcze rządowe siły w parlamencie. Eksmitowania w trybie nagłym, także z rządu, chwalonego jeszcze niedawno ministra Ardanowskiego, nie da się objaśnić niczym innym, jak ogromnym osobistym uporem Kaczyńskiego.
ZOBACZ: W Polsce każdy spór jest polityczny. Zaremba o powrocie dzieci do szkół
Oczywiście konflikt z koalicjantami trzeba czytać w kontekście innych kwestii - z niemożnością przeforsowania ustawy "bezkarnościowej "oraz całą kampanią Ziobry, który próbował po wyborach prezydenckich szukać konfliktów ideologicznych na wielu płaszczyznach równocześnie. Z kolei relacje z Gowinem obciążone były wcześniejszymi żalami, choćby o zablokowanie przez tego polityka z garstką swoich kolegów prezydenckich wyborów 10 maja. Obie strony poczuły się nagle w swoim towarzystwie źle i obco. Kaczyński doznał wrażenia, że pęta mu się złośliwie ręce. Ziobro powiedział ostatnio dziennikarzowi w Sejmie: właśnie skończyłem 50 lat i nie mogę dłużej czekać.
Pytanie tylko, na co czeka Ziobro? Co miałoby być stawką w tym pojedynku przypominającym scenę, gdy dwa samochody jadą naprzeciw siebie i czekamy, który pierwszy skręci? PiS niespecjalnie może liczyć w tym parlamencie na alternatywną koalicję - nie pójdzie na nią ani PSL, ani Konfederacja. Z kolei opozycja nie ma szans na stworzenie rządu mówiąc symbolicznie - "od Zandberga po Brauna", na dokładkę z Ziobrą i Gowinem.
Kaczyński i Morawiecki mogą spróbować mniejszościowego rządzenia, z nadzieją na przyciągnięcie pojedynczych posłów z grupy Kukiza, ale też spośród zbuntowanych koalicjantów. Pamiętamy, że kiedy Gowin blokował wybory prezydenckie, nie poparła go cała jego grupa. Ale Solidarna Polska jest już bardziej zwarta. No i bezkompromisowość pisowskich represji nie pozostawia koalicjantom wielkich nadziei. Prawdę mówiąc, odbiera je nawet zawieszonym posłom PiS. Bo przecież za trzy lata nie znajdą się na listach.
Z drugiej strony te trzy lata, w parlamencie lub poza nim, to dla wielu posłów istotna kwestia bytowa. A sam Ziobro nie ma na razie przed sobą klarownego scenariusza, jeśli wybory sejmowe mają nastąpić niedługo. Jakiej kariery ma szukać? Jednego z wielu liderów wciąż niezbyt potężnej Konfederacji. Na razie straci wszystko, jego ludzie odejdą z posad, także w państwowych firmach, a posady w nich były dla tego środowiska finansowym wsparciem.
Ziobro ma atuty
Mamy więc pata. Tyle że obie strony, wcześniej szarpiący lwa za wąsy Ziobro, teraz zaś Kaczyński stosujący wojnę atomową jako odpowiedź, nie pozostawiły partnerowi dużego pola manewru. Wycofanie się jest w takiej sytuacji skrajnie trudne.
Warto jednak zwrócić uwagę, że choć sytuacja Ziobry nie jest komfortowa, Kaczyński niekoniecznie ma wszystkie karty w ręku. Gdyby doszło jednak do konfrontacji wyborczej, z liderem SP jako rywalem PiS z prawej strony (choćby w ramach Konfederacji), temat ochrony zwierząt jest mało czytelny dla prawicowego elektoratu. Znaczna jego część uważa podobne regulacje za przejaw "lewactwa", burzy się część mieszkańców wsi. Piszę to jako zwolennik tej ustawy, którą jednak można było poprawić. Bo jej poszczególne przepisy są niejasne albo krzywdzące. Ustanowienie dłuższego vacatio legis czy wyraźne zapisanie prawa do odszkodowań dla ludzi z likwidowanych branż byłoby i sprawiedliwe, i pragmatyczne.
ZOBACZ: "Odbiera nam się nawet prawo do wątpliwości". Zaremba o poprawności politycznej
Czy Kaczyński ryzykujący wybory jak w roku 2007, ale z powodu norek, miałby pewność zwycięstwa? A może pomógłby prawicowej opozycji osiągnąć dodatkowe punkty?
Z kolei temat ustawy "bezkarnościowej" czyni z Ziobry jedynego sprawiedliwego. I nieważne, że on sam był często orędownikiem państwa upartyjnionego, a jego partnerzy z PiS, nie mówiąc o opozycji, podejrzewali go o instrumentalne używanie prokuratury. Forsowanie ustawowej amnestii zawczasu dla własnych urzędników, to gorzej niż zbrodnia. To błąd PiS. I okazja dla opozycji, także tej z prawej strony, aby to dyskontować.
To jeden z tych przypadków, kiedy rozum podpowiada: są na siebie skazani, siądą jeszcze do stołu. Ale wcale nie jestem tego pewien, są jeszcze emocje. Da się nimi objaśnić także wiele wcześniejszych zdarzeń, na czele z niemal plemienną wrogością między Ziobrą i Mateuszem Morawieckim.
Tym, którzy dziś się dziwią, że Kaczyński podjął kontrakcję bez przemyślenia okoliczności, przypomnę, że wiele razy komentatorzy dziwili się, dlaczego "Ziobrze wszystko w tej koalicji wolno". No to już nie wolno. Choć przecież minister sprawiedliwości miał swoich sprzymierzeńców także w samym PiS (z byłą premier Beatą Szydło i wieloma politykami PiS nie lubiącymi Morawieckiego). To może oznaczać, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Komentarze