Politycy nie chcą być ministrami. O rekonstrukcji przed rekonstrukcją
PAP/Wojciech Olkuśnik

Politycy nie chcą być ministrami. O rekonstrukcji przed rekonstrukcją

Dziwi mnie zaskoczenie odejściem Łukasza Szumowskiego. O tym, że przymierza się do dymisji, pisałem jeszcze przed wyborami prezydenckimi. Ciekawsza, ale też bardziej zaskakująca, jest dymisja Jacka Czaputowicza z funkcji szefa MSZ. Żegnano go od lat, a ku zaskoczeniu wszystkich przetrwał wybory parlamentarne. Chyba miał dosyć ministrowania.

Opozycja ma rację: nie jest dobrze, kiedy ministra spraw zagranicznych wymienia się podczas tak ważnego dla Polski kryzysu, jak białoruski. Ba, nie jest dobrze, kiedy podczas takiego kryzysu MSZ kieruje ktoś, kto już zapowiedział swoją dymisję - jak Jacek Czaputowicz.

Warto do tych uwag dodać inną, bardziej generalną. Po raz kolejny Jarosław Kaczyński zafundował swojej ekipie rekonstrukcje trwającą kilka miesięcy. Z permanentnymi spekulacjami, kto odejdzie, a kto zostanie. Kiedyś przez wiele miesięcy odwoływał premier Beatę Szydło.

ZOBACZ: Być albo nie być, czyli dylematy opozycji przed zaprzysiężeniem prezydenta

Czy dobrze, że kluczowe decyzje dotyczące formuły nauczania w kolejnym "covidowym" roku szkolnym będzie przykładowo podejmował minister Dariusz Piątkowski, który ma podobno rekonstrukcji nie przetrwać i który wie o tym? Niedobrze, ale prezes PiS takimi drobiazgami nigdy się nie przejmował.

Każda z tych dymisji i nowych nominacji - w resorcie zdrowia i w MSZ -  ma swoją własną logikę.

Dlaczego Szumowski odszedł?

Dziwi mnie zaskoczenie odejściem Łukasza Szumowskiego. O tym, że przymierza się do dymisji, pisałem jeszcze przed wyborami prezydenckimi. Tyle, że nie było pewne, czy nie ulegnie perswazjom premiera Morawieckiego, który był nie tylko jego szefem, ale dobrym znajomym.

Powód? Zmęczenie atakami personalnymi. Przedstawiano go jako aferzystę, choć ja wciąż chcę wierzyć, że pośpiech, z jakim dokonywano rozmaitych zakupów związanych z pandemią, wynikał z poczucia stanu wyższej konieczności. Znawcy okołopisowskiej sceny politycznej twierdzą wszakże, że poza atakami opozycji, było coś jeszcze.

ZOBACZ: Naciągane interpretacje. Zaremba o politycznej grze wokół wyborów

Do ataków opozycji mogła się dołączyć prowadząca śledztwa "w sprawie" prokuratura. Dotyczy to wiceministra Janusza Cieszyńskiego, który odszedł dzień przed swoim szefem, a być może i samego Szumowskiego. Prokuratura podlega Zbigniewowi Ziobrze, który od dawna szuka czegoś na ludzi premiera. W tej sytuacji Szumowski mógł chcieć zejść z linii strzału. Niewątpliwie zaszkodziła mu też absurdalna propozycja swoistego immunitetu sądowego dla urzędników działających podczas pandemii "w stanie wyższej konieczności". Nie została ona wprowadzona pod obrady Sejmu także z powodu oporu niektórych posłów Solidarnej Polski.

Ponieważ ta ekipa coraz bardziej dzieli się na sojuszników Ziobry i sojuszników Morawieckiego, ważne było pytanie o następcę Szumowskiego. Gdyby został nim były marszałek Stanisław Karczewski, resort znalazłby się w ręku ważnego polityka bliskiego Beacie Szydło, więc pośrednio Ziobrze. Fakt, że Morawiecki był w stanie wskazać Adama Niedzielskiego, dotychczasowego szefa NFZ, pokazuje, że panuje przynajmniej nad tym resortem. Jest to ważne także w kontekście ewentualnych dalszych dochodzeń w sprawie zakupów maseczek czy respiratorów.

Inna sprawa, czy Niedzielski będzie w stanie odgrywać rolę opiekuna Polaków podczas ewentualnej drugiej fali koronawirusa. Szumowski robił to początkowo dobrze. Później wychodziło mu to coraz gorzej. A rozpoznawalność Karczewskiego, głównie dzięki jego słownym lapsusom, niekoniecznie była atutem.

Typowe ciało obce

Jeszcze ciekawsza, ale też bardziej zaskakująca, jest dymisja Jacka Czaputowicza z funkcji szefa MSZ. Był typowym obcym ciałem. Żegnano go od lat, ku zaskoczeniu wszystkich przetrwał jednak wybory parlamentarne. Chyba miał dosyć ministrowania. Fakt, że nie zaczekał do rekonstrukcji pokazuje, jak mało było chemii między nim i PiS czy między nim i premierem Morawieckiem.

Postawiono jednak na profesora, nie mającego - poza krótkim kierowaniem komisją spraw zagranicznych w Sejmie - doświadczeń z tą tematyką. Zbigniew Rau to znakomity naukowiec, zajmujący się prawnymi doktrynami na Uniwersytecie Łódzkim. Ataki na niego, bo skrytykował gdzieś "ideologię LGBT" są absurdalne. Taki jest zbiorowy pogląd tego obozu. Brak doświadczenia można jednak widzieć jako obciążenie.

Można, tylko że nie bardzo jak było wskazać kogoś innego. Dyżurny kandydat na to stanowisko Krzysztof Szczerski w ostatniej chwili odmówił. Można się zastanawiać, dlaczego nie postawiono na Pawła Jabłońskiego, rzutkiego wiceministra w tym resorcie. Ale generalnie można mówić o krótkiej ławce.

Krótkiej ławce, a z drugiej strony także niewielkiej atrakcyjności tego pozornie potężnego resortu. Premier Morawiecki  w sprawach europejskich sam jest swoim ministrem spraw zagranicznych. Lubi i umie to robić. Nieprzypadkowo wyjął tę tematykę z MSZ i przeniósł do swojej kancelarii oddając niestrudzonemu, eksperckiemu Konradowi Szymańskiemu. Można bronić tego kierunku myślenia. Znaczna część tak zwanych spraw europejskich to bardziej prawo i instytucje niż klasyczna dyplomacja. Nie zmienia to faktu, że ministrowi pozostał zdecydowanie wąski krąg spraw. Zwłaszcza, gdy tematykę związaną z USA i NATO zdominował z kolei prezydent.

Gdzie zapadają decyzje?

Minister miał podróżować po świecie, wypełniać funkcje reprezentacyjne, ale tak naprawdę czekać na decyzje zapadające gdzieś indziej. Najważniejsze na Nowogrodzkiej, w gabinecie prezesa PiS. Mniej ważne, w kancelarii Premiera. Ciężko było nawet o koordynację działań.  Ostatnio okazało się, że premier Morawiecki miał rację wzywając do szczytu w Brukseli na temat Białorusi. Nie uniknięto jednak kakofonii. Morawiecki wzywał do zwołania Rady Europejskiej. Czaputowicz - Konferencji Ministrów Spraw Zagranicznych UE.

Okazji do krytyki byłoby więcej wiele, zwłaszcza przy takich zapalnych tematach jak Białoruś, ale minister często musiał świecić oczami za nieswoje pomysły i wpadki. A opozycja z wyjątkową zajadłością je tropiła. W przypadku wspomnianego zwołania unijnych gremiów, opozycja zarzucała Morawieckiemu i Czaputowiczowi, że nie powinni z tym występować publicznie (choć skądinąd wezwał ich do tego… Donald Tusk, a pochwalił Adam Michnik). Kiedy jednak szczyt się odbył, politycy PO zareagowali zdawkowymi komplementami.

Mało atrakcyjna perspektywa

To znamienne, ale przed tą rekonstrukcją Jarosław Kaczyński zapowiedział współpracownikom, że postara się, aby kluczowe resorty objęli klasyczni politycy zamiast wzięci z rynku eksperci. W przypadku zdrowia już się nie udało. Niedzielski jest nawet bardziej ekspertem niż poseł Szumowski. W przypadku MSZ prof. Rau był przez cztery lata wojewodą łódzkim. Potem został posłem. Ale nie przebił się do świadomości nawet interesujących się polityką Polaków.

ZOBACZ: Zaremba: Nowak nie może być nowym Dochnalem

To charakterystyczne, ale nikt nie brał pod uwagę takich klasycznych polityków od lat zajmujących się tą tematyką jak Adam Bielan czy Ryszard Czarnecki. Podobno przez chwilę brano za to pod uwagę Jarosława Gowina. Odmówił jednak, odbierając ponoć ofertę jako próbę wprowadzenia go na minę. Jego relacje z PiS i Kaczyńskim nie są dobre.

Nie doczekaliśmy się liczniejszej kadry klasycznych polityków wyspecjalizowanych w takich tematach jak choćby polityka zagraniczna. Tych którzy są, nie bierze się zbyt poważnie. Z drugiej strony odmowa Szczerskiego czy Gowina pokazuje, że bycie ministrem to perspektywa mało atrakcyjna. Polega głównie na dawaniu twarzy czemuś, na co nie ma się wielkiego wpływu. Na dokładkę za marne pieniądze - kłaniają się zablokowane podwyżki dla polityków.

Nad tym partia rządząca powinna się poważnie zastanowić. Jeśli po rekonstrukcji chce mieć rząd złożony z niewielkiej liczby osób, z których każda będzie obciążona masą kompetencji i tematów, tym bardziej  musi postawić na najlepszych. A oni się nie garną.

Komentarze