Naciągane interpretacje. Zaremba o politycznej grze wokół wyborów
PAP/Piotr Nowak

Naciągane interpretacje. Zaremba o politycznej grze wokół wyborów

Nowy spór prawny między PiS i opozycją jest tak zawiły, że telewizje i gazety zrezygnowały z jego referowania. Pomysł, że skoro wybory nie odbyły się 10 maja, to już nie mogą się normalnie odbyć, podsunęli opozycji senackiej (która ma tam  większość) konstytucjonaliści.

Chodzi o zapis z artykułu 128: „Wybory Prezydenta Rzeczypospolitej zarządza Marszałek Sejmu na dzień przypadający nie wcześniej niż na 100 dni i nie później niż na 75 dni przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej”.  Skoro te terminy minęły, zdaniem niektórych prawników trzeba czekać na koniec kadencji bo druga część tego paragrafu głosi: „a w razie opróżnienia urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej - nie później niż w czternastym dniu po opróżnieniu urzędu, wyznaczając datę wyborów na dzień wolny od pracy przypadający w ciągu 60 dni od dnia zarządzenia wyborów”.

Obóz rządzący odpowiada, że w artykule 128 mowa o zarządzeniu wyborów, a nie o ich odbyciu. A marszałek Witek to zrobiła w przepisowym terminie. Po prostu konstytucja nie opisała takiej sytuacji, jak nie odbycie się wyborów prawidłowo zarządzonych. Jej autorzy nie przewidzieli kataklizmu.

ZOBACZ: Sytuacja Kidawy-Błońskiej nie jest wyjątkiem - Jan Rokita o kobietach w polityce

Co więcej w artykule 131 wymienione są precyzyjnie sytuacje w których marszałek Sejmu zastępuje prezydenta. Są to: śmierć głowy państwa, zrzeczenie się przez niego urzędu, stwierdzenie nieważności wyboru, uznanie prezydenta za niezdolnego do sprawowania władzy i złożenie go z funkcji przez Trybunał Stanu. Nie ma wśród nich zakończenia kadencji bez nowych wyborów. I tym przypadku można by rzec, że Zgromadzenie Narodowe takiej sytuacji nie przewidziało.

Senat spowalniacz

I co na wypadek kataklizmu, można by spytać. Opozycja przypomina, że proponowała stan klęski żywiołowej – wybory byłyby wówczas przesunięte automatycznie. Ale też zarazem to ona twierdziła,  że w maju wybory odbyć się nie mogą. Teraz wpędza się Polaków w konstytucyjną próżnię, w kwadraturę koła. A przynajmniej usiłuje wpędzić, bo jeśli Senat przegłosuje przesunięcie wyborów na czas po zakończeniu kadencji Dudy  (czyli po 5 sierpnia), Sejm  zapewne taką poprawkę odrzuci. W tej sprawie Jarosław Kaczyński może liczyć na Jarosława Gowina, czyli na jednolitą prawicową większość.

Efektem jest jednak robienie wszystkiego w ostatniej chwili. Senat odgrywa rolę spowalniacza. Zabawne są polityczne racje z tym stojące.  PSL i Lewica początkowo wraz z PiS-em poganiały. Przerażała je szybka ekspansja sondażowa Rafała Trzaskowskiego. Spychającego w cień Władysława Kosiniaka-Kamysza i Roberta Biedronia.

Teraz ten segment opozycji nagle zmienił zdanie. Początkowo chciał przeciąć  Trzaskowskiemu drogę ucieczki z opozycyjnego peletonu, dziś wolałby go przeczekać licząc na załamanie się jego dobrej passy na przełomie lata i jesieni. Dlatego to wicemarszałkowie Senatu z tych dwóch ugrupowań zgłosili odpowiednią poprawkę.

Motywacja Platformy

Dlaczego jednak chwiejna w tej sprawie Platforma Obywatelska nie odrzuca jej zdecydowanie, a rękami marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego wręcz utrudnia swojemu kandydatowi życie? Bo skoro „izba refleksji” przewleka decyzje, on będzie miał mniej czasu na zebranie podpisów (choć podobno jego ludzie już zbierają nielegalnie),  i na normalną, oficjalną kampanię. Taką z debatami i wyborczymi spotami.

Po pierwsze dlatego, że obowiązuje tam doktryna sprzeciwiania się rządzącym za każdą cenę. Oni chcą wyborów 28 czerwca, to my będziemy przeciw. Licząc skądinąd, że akcje Trzaskowskiego przez lato będą dalej rosły.

Po drugie, pada z szeregów PO przestroga, że opinie ekspertów, którzy odkryli próżnię prawną, są czymś więcej niż spekulacjami, to w razie zwycięstwa Trzaskowskiego, otwiera to Sądowi Najwyższemu drogę do unieważnienia takich wyborów. Zwłaszcza, że izba SN, która będzie o tym orzekać, jest złożona z nominatów nowej KRS. Jednym słowem liberalna opozycja węszy pułapkę. Rzecz cała bierze się z totalnego braku zaufania stron polsko-polskiej wojny.  PiS prze do wyborów „nielegalnych”, żeby je w razie czego kwestionować rękami „swoich” sędziów, takie jest założenie.

ZOBACZ: Rywal Hołowni czy Dudy? Zaremba o kandydaturze Trzaskowskiego

No i jest trzeci powód, czasem wymieniany. Roman Giertych sformułował nonsensowną tezę, że prezydenta kończącego kadencję mógłby zastąpić marszałek Senatu. Mógłby to zrobić tylko wtedy, gdyby marszałek Sejmu zrezygnowała  z roli tymczasowej głowy państwa. Ale Grodzki miał się tą wydumaną wizją przejąć. I zamarzyć o udawaniu przez chwilę prezydenta.

Jeśli to prawda, infantylizacja naszego życia publicznego jest jeszcze głębsza niż myśleliśmy wczoraj. PiS strzelał sobie w stopę upierając się przy technicznie nierealnych wyborach majowych, z pocztą w roli głównej. Teraz opozycja celuje w swoje kolano. I kładzie palec na spuście. 

Trzaskowski wymarzony przeciwnik PiS

Co ciekawe, w obozie rządzącym panuje przekonanie, że szybko rosnący w siłę Trzaskowski jest wymarzonym konkurentem Dudy. Bo wytnie Kosiniaka i dopiero co rosnącego w siłę Szymona Hołownie, po czym w drugiej turze sam nie wygra. A każdy z tamtych miałaby na to – paradoks wyborczej arytmetyki -  większe szanse.

Możliwe, że są to kalkulacje racjonalne, zresztą poparte szczegółowymi badaniami. Z których wynika, że grupa wahających się wyborców jest podatna na przestrogę przed prezydentem wojującym z rządem. W takiej roli obsadza się najmocniej Trzaskowski.

Ale dla Jarosława Kaczyńskiego są też i gorsze wieści. W kolejnym sondażu poparcia dla partii, PiS nie ma szans na samodzielną większość. W następstwie szeregu błędów rządzących, ale i naturalnego społecznego odruchu: skoro luzowane są restrykcje, wyborcy mniej się garną do władzy.  W takiej sytuacji, o ile trend się utrzyma,  trudniej dyscyplinować  własnych ludzi strasząc jesiennymi przedterminowymi wyborami. Gowin staje się panem sytuacji. Chyba, że opuszczą go wszyscy jego stronnicy.

To polityka rozumiana jako gra. Za to w sferze politycznej kultury niedawno oskarżano rządzącą prawicę, i słusznie, o prawne łamańce. Choćby o to, że szykowała wybory według procedur jeszcze nieprzegłosowanych przez parlament. Dzisiejsze naciągane interpretacje konstytucji uprawiane przez opozycję, choćby i z udziałem utytułowanych prawnych autorytetów, pełnią podobną rolę. Uczymy się manipulowania wszystkim i relatywizowania wszystkiego. Niestety.

Komentarze