Poruszyli niebo i ziemię, by odnaleźć syna. Spotkali się po 34 latach
Archiwum prywatnie państwa Zielińskich

Poruszyli niebo i ziemię, by odnaleźć syna. Spotkali się po 34 latach

On całe życie czegoś poszukiwał, nie wiedział czego. Gnało go po świecie. Oni poruszyli niebo i ziemię, by go odnaleźć. Po 34 latach rodzice po raz pierwszy spotkali się ze swoim dzieckiem. Wcześniej wychowywali syna innych ludzi. O zamianie dzieci dowiedzieli się cztery lata temu, w tragicznych okolicznościach.

Umówili się w parku w sobotnie popołudnie. Miejsce spotkania było jego pomysłem. Elżbieta Zielińska zapraszała do domu rodzinnego w Chustkach pod Szydłowcem, ale on wolał na gruncie neutralnym. Tylko we troje - biologiczni rodzice i ich odnaleziony syn.

"Już jestem, już jestem..."

- To był cud, że udało się go odnaleźć - mówi Elżbieta. To ona, pomimo braku efektów, nie ustawała w szukaniu syna. January, jej mąż, nie miał tyle cierpliwości.

Ja bym nie szukał. Miałem dość ciągłych rozmów z dziennikarzami, tych artykułów, a efektu żadnego. Już nie chciałem. Ale bardzo się cieszę, że się znalazł. Mam syna - mówi z dumą. - Jest podobny do mnie. Pozostali dwaj synowie bardziej do żony. Od razu nas rozpoznał, choć nie mieliśmy umówionego żadnego znaku szczególnego. Przypadł do mnie i mnie ściskał, długo. Aż się człowiek popłakał - wspomina spotkanie sprzed kilku dni.

- Ściskali się i klepali - dodaje Elżbieta. - Potem jak mnie ściskał mówił: już jestem, już jestem. Chcieliśmy się o sobie jak najwięcej dowiedzieć, trzy godziny uciekły bardzo szybko - mówi.

Chichot losu

O tym, że mężczyzna, którego wychowywali nie jest ich dzieckiem, dowiedzieli się pod koniec 2016 roku. Maciej Zieliński w listopadzie zginął w pożarze pustostanu w Radomiu.

Ciało było nie do zidentyfikowania - opowiada Elżbieta. - Mąż poszedł na okazanie zwłok, nie mógł rozpoznać. Od męża pobrano próbkę DNA, zrobiono badania. Po dwóch tygodniach okazało się, że nie jest biologicznym ojcem. Nie dał mi nic negatywnego odczuć, ale wokół huczało od plotek - wyjaśnia.

ZOBACZ: Chińska recepta na długowieczność

- Pomyślałem, że może badanie źle zrobili - uzupełnia January.

Prokurator zlecił, żeby zbadać też próbkę matki. Po kolejnych dwóch tygodniach przyszedł list z laboratorium: "W świetle uzyskanych wyników należy wykluczyć biologiczne macierzyństwo Elżbiety Zielińskiej w stosunku do mężczyzny, którego materiał genetyczny zabezpieczono".

W jednej chwili z rodziców staliśmy się obcymi ludźmi. Nie chciano nam wydać ciała. To był listopad, zaraz Wigilia, Boże Narodzenie, wszystko w atmosferze niepewności. Mieliśmy świadomość, że on leżał niepochowany w kostnicy. Okropny czas. I te myśli: czy to był Maciek? A może gdzieś żyje, tylko dlaczego się nie odzywa? Aż znajomy prawnik z pracy mówi: może jakieś ubrania masz po nim, poproś prokuratora, żeby wzięli do badania. Były stare robocze ubrania, na szczęście ich nie wyrzuciłam. Zadzwoniłam do prokuratora: nie jesteśmy spokrewnieni, ale nie daje mi to spokoju. Powiedziałam prokuratorowi, że jak moja mama mnie rodziła, to w szpitalu też przyniesiono jej inne dziecko. Podniosła krzyk, pielęgniarki zareagowały dopiero jak rozebrała niemowlę i zobaczyła, że to chłopiec, a urodziła dziewczynkę. Takie rzeczy, choć rzadko, to jednak się zdarzają - mówi Elżbieta.

- Chichot losu - komentuje January.

Mówili, żeby odpuścić

Prokurator zlecił badanie próbek z ubrań. Wynik przyszedł w styczniu: "profil genetyczny zgodny". To znaczy, że w płomieniach zginął Maciek, którego wychowywali, a który nie był ich dzieckiem.

- Dopiero wtedy wydano nam ciało, pogrzeb był 1 lutego. Dwa i pół miesiąca po jego śmierci - mówi January.

Czuli się skołowani i zszokowani. Co się robi w takiej sytuacji? Do kogo zwrócić się o pomoc? Jak znaleźć biologicznego syna? Nie ma jasnych wytycznych, ludziom zwykle się nie przydarza zamiana dzieci. Chodzili od prawnika do prawnika, szukali punktu zaczepienia. Mówią, że w prokuraturze usłyszeli, że sprawa jest przedawniona, a policja na wniosek o poszukiwanie osoby zaginionej odpowiedziała, że w myśl przepisów ich syn nie jest osobą zaginioną.

ZOBACZ: "Gdyby zniknęli humaniści, to kto pisałby scenariusze seriali?"

- W prywatnych kancelariach też nikt nie chciał się tym zająć. Bo nic z tego nie będzie - dodaje Elżbieta.

Uderzyli do mediów. Sprawa była szeroko nagłośniona. Elżbieta prosiła o kontakt wszystkie osoby, które rodziły, bądź urodziły się w tym czasie w szpitalu w Radomiu. Bez rezultatu. Przyszła rezygnacja.

- Mąż mówi: dajmy sobie spokój, miał już dosyć. Wiele osób wokół też mi mówiło, żeby odpuścić, to tak długo trwa. Ale mnie nie dawało spokoju, że urodziłam dziecko i nie wiem gdzie ono jest. Co się z nim dzieje, czy żyje, może potrzebuje pomocy? Dzień i noc myślałam - tłumaczy kobieta.

Elżbiecie było coraz ciężej. Ratowała się pisaniem opowiadań.

W nocy budzę się po dwóch, trzech godzinach snu, a potem - koszmar. Tysiące myśli. Płacz i śmiech na przemian. Bez proszków się nie da. Przez brak odpoczynku pogłębiają się moje dolegliwości reumatyczne. Często mam wrażenie, że moje serce przestaje pracować. Brakuje mi oddechu. Moje ciało jest jednym bólem. Jak zmieniło się moje życie? Próbuję żyć normalnie, ale nie mogę nadążyć za uciekającym czasem. Czyżby to był początek obłędu? Nie wiem, co się dzieje w mojej głowie, czy kiedykolwiek odzyskam spokój - napisała w jednym z nich.

"W rodzinie żartowali, że on to chyba zamieniony"

Elżbieta w tym trudnym czasie trzyma pion dzięki wsparciu otoczenia - ludzi z pracy i zespołu, w którym śpiewa. Tysiące rozmów. W jednej z nich, wiosną 2020 roku, pada kolejny pomysł. Ogłoszenie na Facebooku.

Napisałam krótką informację do "Zaginionych przez laty", że 25 maja 1986 roku urodziłam jedno z moich trojga dzieci i że 13 listopada 2016 roku w tragicznych okolicznościach okazało się, że nie było moim biologicznym dzieckiem. I takie pytanie zadałam: gdzie zatem jest dziecko, które urodziłam? Niedługo potem do administratorów "Zaginionych" odezwała się pani Sylwia Koralewska. Do niej z kolei zgłosiła się jakaś anonimowa osoba, która uzyskała, nie wiem skąd, informacje o osobach, które urodziły się tego dnia w szpitalu na Tochtermana. Wśród nich było trzech chłopców. Ja uważam, że to cud, inaczej nie da się tego nazwać. Skąd te kontakty, to tajemnica, nie próbuję dochodzić – mówi Elżbieta.

Januaremu to nie daje spokoju. - Ale jak ona go znalazła za granicą? Do 18 roku życia mieszkał w Radomiu, później poszedł w świat, szukać szczęścia. Skończył technikum budowlane, po nim wyjechał zarabiać za granicą. Wrócił do Polski, trzy lata studiował na WAT. Ale jego tak w świat ciągnęło, był niespokojny - opowiada.

Elżbieta: - Czegoś poszukiwał. Maciek, którego wychowywaliśmy, też był niespokojny, z nami źle się czuł. Byli goście, była rodzina, on zawsze sobie coś na boku znalazł. Coś było nie tak. Nawet w rodzinie żartowali, że on to chyba zamieniony.

Mój świętej pamięci ojciec mówił: do kogo ten Maciek podobny? Nie mógł się dopatrzeć podobieństwa. Śniady, u nas wszyscy blondyni. Tak samo i ten, nasz biologiczny syn. Gnało go po świecie, czegoś poszukiwał, nie wiedział czego - wspomina January.

Sylwia Koralewska przysłała Zielińskim zdjęcia dwóch pozostałych mężczyzn urodzonych w szpitalu w Radomiu tego dnia, co Maciej.

- Aż mi dech zaparło jak to zobaczyłam. Jeden z nich wyglądał jak January w młodości - wspomnienie tego momentu do dziś budzi w Elżbiecie emocje.

W odpowiedzi przesłała zdjęcia młodego Januarego. Kolejny krok - badania genetyczne. Wynik był dostępny 31 lipca.

Nie otworzyłam tych wyników. Poprosiłam bliską mi koleżankę w pracy. Mówię: Ania wejdź na tę stronę, bo ja się boję. Weszła, wydrukowała, podeszła do mnie, nic nie powiedziała, tylko zaczęła mnie przytulać. Podała mi ten papier, ja zobaczyłam i w płacz - wspomina kobieta.

January dalej się zastanawia: My znaleźliśmy, ale ile jest takich spraw, które się nie wydały?

"Zaczęłam płakać. I on płakał"

Dopiero po potwierdzeniu pokrewieństwa zaczęli się kontaktować bez pośredników. Wymienili się numerami telefonów, najpierw ostrożnie - sms-y. Pierwszy zadzwonił syn.

- Usłyszałam jego głos, zaczęłam płakać. I on płakał. Tylko było słychać jak nos wyciera – mówi Elżbieta.

Zaczęli myśleć o spotkaniu. Syn w niedługim czasie miał przylecieć do kraju. Elżbieta planowała, że najpierw spotkają się we troje, potem w szerszym gronie, z braćmi, z których jeden mieszka w Lublinie, a drugi we Wrocławiu. I że zaprosi tę drugą mamę. Ale doszło tylko do jednego spotkania i to w ostatniej chwili, na dwa dni przed odlotem syna z Polski.

Odwlekał, bo chciał najpierw powiedzieć mamie, że nie jest jej biologicznym dzieckiem - mówi January. - Taka kolejność była dla niego ważna, bo nie lubi czegoś zakrywać. A to było trudne, nie wiedział jak to ugryźć.

- Mówił nam potem, że to był najgorszy dzień jego życia - wtrąca Elżbieta. - Mama jest dla niego najważniejsza - dodaje.

Kiedy małżonkowie opowiadają o spotkaniu z odnalezionym synem mówią niemal jednocześnie. Bali się wszyscy troje. Co się wydarzy, jak zareagują?

January: - Ale on od razu jak nas zobaczył rzucił papierosa, nie zastanawiał się, podbiegł do nas.

Jakby ktoś z boku nas posłuchał, to mogło brzmieć śmiesznie i dziwnie. Pytaliśmy go na przykład,czy ma problemy ze stawami i jak jego zęby. Bo mąż miał słabe zęby i stracił prawie wszystkie, a chore stawy to u nas w rodzinie stały problem. Syn mówił, że miał wypadek Szwecji, poturbował poważnie kolano. To mogło być w tym czasie, kiedy ja przeżywałam swoje trudne chwile i nie mogłam spać. Może przesadzam, ale sądzę, że wszyscy czuliśmy, że coś jest nie tak. Maciej nie czuł się w naszej rodzinie dobrze. Ja sama wiele razy się zastanawiałam, jak już dawał nam się we znaki, czy to jest moje dziecko, czy mogłam go urodzić? Myślę, że jest jakaś więź. Nasz biologiczny syn też mówił, że chociaż ma dobrą pracę, jest zadowolony, to ciągle coś nie dawało mu spokoju, czegoś poszukiwał. I że teraz już to znalazł - opowiada Elżbieta

Pokazują mi zdjęcie ze spotkania. Na fotografii jest dwóch mężczyzn z szerokimi uśmiechami.

Elżbieta: Proszę zobaczyć jacy podobni. Nos, uśmiech, oczy.

January: Dobrze, że się odnalazł. Bardzo dobrze.

Przed odjazdem syn poprosił ich, by skontaktowali się z jego mamą.

 

Syn państwa Zielińskich chce pozostać anonimowy, dlatego nie podajemy jego imienia i żadnych szczegółów, które mogłyby go zidentyfikować.

Komentarze