Jedna z najpopularniejszych trenerek w Polsce, gwiazda mediów społecznościowych obserwowana przez prawie 2 miliony osób na samym Instagramie, Ewa Chodakowska, w czasie jednego ze swoich treningowych live'ów przyznała, że lockdown pozwolił jej się cieszyć tak prostymi życiowymi czynnościami, jak sprzątanie mieszkania.
Magdalena mówi, że organizując urodziny dzieci przed pandemią, poszłaby do cukierni i kupiła tort za 200 złotych. Do głowy by jej nie przyszło, by w domu piec ciasto, a już na pewno nie, by wznieść się na wyżyny cukiernictwa i dekorować je postaciami z bajek. Ale jednak się udało.
Klaudia: przeżyłam przymusową kwarantannę, dwa tygodnie siedzenia w domu z „dozorem” policyjnym. I największym problemem okazały się śmieci, bo... nie miał kto ich wyrzucać. A już na pewno nie z częstotliwością, do której byliśmy przyzwyczajeni. Jedyną opcją, by poradzić sobie z odpadkami, była segregacja, przed którą do tej pory z lenistwa się wzbraniałam. Plastik i makulatura na balkonie czekały na koniec kwarantanny. Inne odpady co kilka dni wynosił sąsiad. Dzięki przymusowej lekcji dziś już nie wyobrażam sobie życia bez segregowania. Ostatnio kupiłam nawet trzy specjalne pojemniki na śmieci. Kiedyś za te pieniądze kupiłabym nową sukienkę.
ZOBACZ: Koniec świata jest codziennie. Chyba, że coś z tym zrobimy
Daniel: Spędzałem dwa tygodnie w Warszawie, a kolejne dwa u rodziców na wsi. Codzienne spacery po lesie, prace ogrodowe, doglądanie rosnących na wiosnę warzyw. Dzięki temu, że miałem taką odskocznię, czas pandemii nie będzie mi się kojarzył tylko z okratowanym oknem mojego warszawskiego mieszkania, a raczej z nadrabianiem rodzinnych zaległości, czy jajkami od kury z wolnego wybiegu. Poza tym, choć zawsze byłem dość oszczędną osobą, sytuacja zawodowa, obniżka pensji, konieczność oglądania każdej wydawanej złotówki sprawiły, że jeszcze bardziej zacząłem zwracać uwagę na to, jak minimalizować koszty. Wiele dni spędzałem sam, nie musiałem korzystać z kosmetyków, woda z mydłem mi wystarczyła. Niby oszczędność, ale przecież pozwoliłem odpoczywać także mojemu ciału. Nie jeździłem samochodem, na samym paliwie oszczędzałem 300 złotych miesięcznie. Ale i przestałem przyczyniać się do emisji spalin.
Te historie łączy pandemia i powodowana nią konieczność zmiany życiowych przyzwyczajeń. Ogólnoświatowy lockdown sprawił, że wiele zasad slow life, proekologicznych działań, jak zero waste, czy upcykling, wdrożyliśmy zupełnie przez przypadek. Zwolniliśmy i zaczęliśmy zwracać uwagę na to co wokół, bo po prostu nie było innej opcji.
W zwolnionym tempie
- Kiedy obserwuję koleżanki, aktywne zawodowo matki, dochodzę do wniosku, że dziś ich życie nie jest slow, jest raczej faster, z uwagi na konieczność łączenia jeszcze większej liczby obowiązków niż wcześniej. - mówi dr Ewa Jarczewska-Gerc, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS. - Ale czas pandemii, lockdownu rzeczywiście pozwolił wielu osobom zbliżyć się do idei slow life. Wiele osób zweryfikowało postrzeganie robienia zakupów, szczególnie ubraniowych. Nagle okazało się, że nowe ciuchy są zbędne, mamy piękne rzeczy i gdy tylko mamy ochotę założyć coś innego niż dres, otwierając własną, wypełnioną po brzegi szafę możemy poczuć się, jakbyśmy weszły do ekskluzywnego butiku. W dużych miastach odpadła kwestia dojazdów, większość pracowników korporacji była oddelegowana do pracy zdalnej. Ludzie zyskali dwie godziny, które wcześniej przeważnie spędzali w aucie. Nagle okazało się, że dzień jest dłuższy. Można zatem było pomyśleć w ten sposób: mam czas i nie mam innych planów, zatem upiekę dziś chleb, albo zrobię porządki. Znajoma przewertowała książki, niepotrzebne oddała do antykwariatu i jeszcze coś na tym zarobiła.
ZOBACZ: Arystokratka ekranu: uwodzi, drażni i nie chce poprawki do amerykańskiej konstytucji
Ekspertka dodaje, że przed kilkoma dniami była z córką w centrum handlowym. Pierwszy raz od wielu tygodni. - Ludzi było naprawdę mało. Pewnie pośród tych, którzy nie odwiedzają galerii są ludzie w grupie ryzyka, ale część mogła odkryć, że nie potrzebuje mieć nowych rzeczy, bo wystarcza im to, co mają. To może być już pewien trend - zauważa.
Jadalne liście rzodkiewki
Początkiem ruchu „slow life” była idea „slow food”. Wszystko zaczęło się w 1986 roku. Włoski aktywista i smakosz, Carlo Petrini, sprzeciwił się wtedy planom sieci McDonald's, która chciała tuż obok Schodów Hiszpańskich w Rzymie otworzyć swoją restaurację. Na znak protestu zaczęły powstawać slow foodowe restauracje serwujące dania przyrządzane na podstawie lokalnych produktów.
Jak wyglądał slow food w czasie pandemii? Spożywaliśmy posiłki razem z bliskimi, nieśpiesznie doceniając każdą z własnoręcznie przyrządzonych potraw. Lokalni dostawcy warzyw zaczęli je w ekoskrzynkach przywozić nam do domów. Ze względu na brak możliwości codziennego dokupowania składników, stawialiśmy na prostotę na talerzu.
Paulina Górska, ekoaktywistka, edukatorka i blogerka zwraca uwagę na jeszcze inny aspekt. Mówi, że zainteresowanie tematem, co robić, by nie marnować żywności, dziś jest rekordowe. A wszystko zaczęło się od gigantycznych zapasów, które wielu, z obawy przed następstwami pandemii, robiło na początku marca.
Dziś followersi podsyłają jej zdjęcia, materiały video, na których dokumentują swoje osiągnięcia w związku z zero waste, czyli stylem życia, zgodnie z którym powinniśmy generować jak najmniej odpadów, by jeszcze bardziej nie zanieczyszczać środowiska.
- Ktoś pochwalił się tym, że zaczął jeść liście rzodkiewki. Te same, które zwykle lądowały u niego w koszu. I nagle okazało się, że eksperyment pozwolił odkryć nowy smak - mówi. I dodaje: - Obserwując media społecznościowe można odnieść wrażenie, że wszyscy nauczyli się wypiekać chleb. Ludzie sprzedają używane ubrania, naprawiają rzeczy, których zwykle by się pozbyli. Doszli do wniosku, że mają czas, by się nad nimi pochylić, poskładać albo dać im nowe życie.
Ludzie, którzy latami brak formy tłumaczyli brakiem czasu na siłownię, nagle znaleźli cenne minuty i motywację w sobie, by wstać z kanapy i zacząć ćwiczyć. W domu.
Zdaniem Górskiej zauważalne jest także większe zainteresowanie jogą, samorozwojem, kursami online. Edukatorka mówi, że latem zyska turystyka lokalna. Bo nie wszyscy zdecydują się na wyjazdy wakacyjne, najbezpieczniej będzie zostać w Polsce. - Ludzie zaczną doceniać najbliższą okolicę, odkrywać nieoczywiste szlaki. A przecież korzystanie z dóbr, które są na wyciągniecie ręki, także wpisuje się w slow life - mówi.
Mindfulness w ramach pandemii
Dr Ewa Jarczewska-Gerc naukowo rozwija koncepcję neurouważności, czyli tego, jak postawa otwartości poznawczej, ciekawości, refleksyjności i wdzięczności wpływa nie tylko na nasz dobrostan, ale także na mózg. - Przyglądam się ludziom i widzę, że czas pandemii, zamknięcia w domu sprawił, że stali się bardziej uważni, doceniają piękno przyrody, prostotę codzienności, są wdzięczni. Gdy wielki wyjazd do Japonii zniknął z horyzontu, okazało się że i park niedaleko domu może dać poczucie szczęścia - wylicza. Psycholożka mówi, że od studentów, z którymi w czasie wykładów rozmawia o zmieniającej się rzeczywistości, także słyszy o rosnącej potrzebie uważności właśnie, działań mindfulness. - Dostaliśmy od życia lekcję, jednak dziś trudno przewidzieć, jak ją wykorzystamy - zaznacza.
ZOBACZ: Michelle Obama zasługuje na więcej niż wyreżyserowane show
Podkreśla, że jeśli daną czynność powtarzamy 20, 50, czy sto razy – pomysłów badaczy na to, jak długo kształtuje się nawyk jest wiele – mózg aktywizuje się, tworzy nowe połączenia, „przeciera nowe szlaki”, dzięki temu, że porzuciliśmy pewną rutynę. - Zbiorcze analizy wyników różnych badań pokazują wprawdzie, że na trwałe zmiany potrzeba nawet dwóch lat, ale od czegoś trzeba zacząć - podkreśla Jarczewska-Gerc. - To, że sytuacja zmusiła nas do szukania nowych życiowych rozwiązań, to świetne preludium, by pewne dobre, mindulnessowe przyzwyczajenia zostały z nami na dobre. Ale bez pracy nad sobą, to się nie wydarzy - mówi.
Joanna Kądziołka z Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste chciałaby, by slow life, ten z marketingowych haseł, wszedł nam w krew. - Sami właśnie go doświadczyliśmy. Nie twierdzę, że pandemia jest czymś dobrym, ale że może i powinna dać do myślenia. Ten czas pokazał nam, że mamy alternatywy. Że to jak funkcjonujemy może się zmienić. Bo chyba to, że nie da się już konsumować i żyć jak do tej pory, stało się jasne - mówi.
Chciałabym, by nawyki, które niektórzy dopiero teraz wypracowują, przetrwały próbę czasu.
- Wychodzę z założenia, że każda powód do myślenia o tym, jak nasze decyzje wpływają na środowisko, jest dobry. Ale potrzebne są też systemowe zmiany. Dlatego życzę sobie, by Polacy głosowali na polityków poważnie myślących o kryzysie klimatycznym. I by edukacja ekologiczna była prowadzona na każdym etapie kształcenia - kończy Paulina Górska.
Komentarze