Długie oczekiwanie na szybkie testy
PAP/Andrzej Grygiel

Długie oczekiwanie na szybkie testy

Światowe media codziennie ekscytują się doniesieniami o nowych testach, możliwych terapiach i postępie w pracy nad szczepionką przeciwko koronawirusowi. Wyjście z obecnej pandemii będzie jednak najprawdopodobniej wymagać kombinacji wszystkich tych elementów – i trochę szczęścia.

Na przełomie kwietnia i maja brytyjskie media poruszyła informacja o tym, że amerykańskie laboratorium wojskowe Defense Advanced Research Project Agency (Darpa) opracowało test, który pozwalałby na wykrycie wirusa jeszcze zanim nosiciel będzie zarażał.

Jak wskazywano, takie rozwiązanie całkowicie zmieniłoby dotychczasową dynamikę walki z pandemią, bo obecnie rządy na całym świecie mogą jedynie reaktywnie próbować znaleźć sposób na to, aby spowolnić rozprzestrzenianie się choroby.

Kilka dni po tym, jak doniesienia na ten temat trafiły na pierwsze strony gazet, test wciąż nie uzyskał zgody regulatora do wprowadzenia na rynek.

Ta historia podkreśla wyzwania, z jakimi mierzą się badacze i eksperci od zdrowia publicznego, którzy biorą udział w szalonym wyścigu mającym na celu zatrzymanie koronawirusa.

Punkty do testowania na Filipinach EPA/Mark R. Cristino
Punkty do testowania na Filipinach

 

Dotychczas większość państw na świecie opiera swoje działania o testy PCR, które polegają na pobraniu wymazu z gardła lub nosa pacjenta. Ich przeprowadzenie jest jednak logistycznym wyzwaniem: wymaga udziału specjalisty i dalszego opracowania w laboratorium, a wynik wykazują jedynie to, czy jest się chorym w momencie przeprowadzenia testu.

ZOBACZ: 200 000 testów na koronawirusa podarowane Polakom przez Zygmunta Solorza i Grupę Polsat

Wiele europejskich rządów liczyło na to, że ich możliwości diagnostyczne zostaną rozszerzone przez inne testy – na bazie krwi – wykrywające przeciwciała, które pozwalają na sprawdzenie, czy dana osoba przeszła już chorobę. Analiza takich badań na masową skalę pozwoliłaby na lepsze zrozumienie pandemii, pokazując jaki procent społeczeństwa zetknął się już z koronawirusem.

Niespodziewana klęska

Pod koniec marca przedstawiciele brytyjskiego sektora ochrony zdrowia deklarowali, że "na dniach" do dystrybucji trafią miliony takich testów, które miały być dostarczane do domów we współpracy z logistycznym gigantem firmą Amazon i siecią aptek Boots.

Ich zapowiedziom wtórowali przedstawiciele rządu, podkreślając, że władze w Londynie podpisały umowy przedwstępne na "miliony" takich testów, które miały trafić do kraju z Chin. Jak tłumaczono, jedyną przeszkodą było skontrolowanie ich jakości.

ZOBACZ: Gdy chińskie maseczki przestaną być już potrzebne

Po kilkunastu dniach nerwowego oczekiwania, ten proces zakończył się jednak niespodziewaną klęską, a minister zdrowia Matt Hancock był zmuszony do publicznego przyznania się do porażki i wycofania z ustalonych kontraktów.

"Te testy nie mają żadnej wartości. To, co robią niektóre z tych firm jest bardzo wątpliwe etycznie" - grzmiał szef szwajcarskiego giganta farmaceutycznego Roche, Sewerin Schwan, określając badania "amatorskimi".

Półtora miesiąca później to jego firma stała się czołowym graczem walczącym o zagospodarowanie tego rynku. Test Roche uzyskał w ubiegłym tygodniu akceptację amerykańskiego regulatora, a Hancock potwierdził, że trwają nowe negocjacje dotyczące ich masowego zakupu na potrzeby Wielkiej Brytanii.

Szwajcarska firma planuje produkować kilkadziesiąt milionów testów miesięcznie, a swoje zlecenia złożyły już m.in. władze federalne Niemiec.

Sprzeda się każda ilość

Podobne testy przygotowują jednak także inne firmy, w tym amerykański Abbott, który jeszcze w czerwcu planuje wyprodukować 20 milionów egzemplarzy. Niemal wszystkie podmioty, których produkty zostały dopuszczone do użytku jako bezpieczne i skuteczne wychodzą z prostego założenia: popyt jest tak duży, że każda ilość się sprzeda.

ZOBACZ: Otwarte sklepy i restauracje. Czy powinniśmy zazdrościć Szwedom?

Szersza wiedza na temat występowania przeciwciał po infekcji koronawirusem w ogólnej populacji pozwoliłaby potencjalnie na stopniowe znoszenie ograniczeń społeczno-gospodarczych lub nawet, w najbardziej radykalnym scenariuszu, na całkowite ich zniesienie dla osób z wykształconą odpornością.

Jedna z propozycji zakładała wprowadzenie specjalnych "paszportów", które pozwalałyby takim osobom na szybszy powrót do pracy i normalnego - na tyle, na ile to możliwe - życia społecznego.

Testowanie na koronawirusa w IndonezjiEPA/Bagus Indahono
Testowanie na koronawirusa w Indonezji

 

Takie rozwiązanie wzbudziło jednak dyskusję o etycznych konsekwencjach, bo krytycy wskazywali, że osoby wyłączone ze społeczeństwa z powodu braku przeciwciał mogłyby z czasem próbować świadomie - z potencjalnym zagrożeniem dla zdrowia i życia - próbować złapać wirusa w nadziei, że poradzą sobie z infekcją i wykształcą odporność.

Jak oceniono, szczególnie wysokie ryzyko takiego zachowania pojawiłoby się m.in. u osób biedniejszych i mających niższe kwalifikacje, które po prostu nie mogłyby sobie pozwolić na przerwę w normalnym funkcjonowaniu lub zdalną pracę z domu.

Bez pewnych rozwiązań

Ewentualna odporność po infekcji jest jednak wciąż przedmiotem sporu naukowców. Pomimo początkowych pesymistycznych deklaracji WHO, większość naukowców zakłada, że powinna ona chronić nas - przynajmniej przez jakiś czas - przed ponownym zachorowaniem.

Badacze są coraz bardziej przekonani, że najnowszy koronawirus jest pod tym względem zbliżony do swoich poprzednich wcieleń - SARS i MERS - po których przebyciu przeciwciała zapewniały ochronę na rok lub dwa, a maksymalnie nawet do trzech lat.

Prof. James Naismith z Rosalind Franklin Institute i Uniwersytetu Oksfordzkiego ostrzegł, że takie paszporty to "polityczny wymysł", wskazując, że "tylko bezpieczna i skuteczna szczepionka pozwoli na zapewnienie powszechnej odporności na infekcję".

"Obecnie jednak istnieją dwa - i tylko dwa - sprawdzone sposoby na obniżenie liczby infekcji: rygorystyczne dystansowanie społeczne lub jego łagodniejsza forma, ale przy jednoczesnym (rozwiniętym programie) testowania, śledzenia i izolowania (chorych)" - podkreślił, zastrzegając, że poleganie na nagłym wymyśleniu zupełnie nowych rozwiązań byłoby "aroganckie".

ZOBACZ: "Jeśli to nie koronawirus ich zabije, zrobią to inne choroby"

W podobnym tonie wypowiedział się dr Tom Wingfield z Liverpool School of Tropical Medicine , który przyznał, że na temat odporności wciąż "pozostaje zbyt wiele niewiadomych". Szereg brytyjskich uniwersytetów, a także brytyjski urząd statystyczny prowadzą dalsze badania, które mają pomóc w lepszym zrozumieniu skuteczności i ochronie zapewnianej przez przeciwciała.

W międzyczasie podstawą tzw. "nowej normalności" będzie konieczność przestrzegania - nawet jeśli nieco rozluźnionych - zaleceń dotyczące dystansowania społecznego (trwa debata, czy należy zachowywać aż dwa metry odstępu, jak w Wielkiej Brytanii czy też półtora, jak w Niemczech).

Aplikacjami w wirusa

Wiele państw sięga też po nowe technologie, które mogłyby pomóc w walce z chorobą. Brytyjski rząd rozpoczął w ubiegłym tygodniu testy aplikacji na telefony komórkowe, która anonimowo rejestruje kontakty z innymi osobami - tak, aby w razie infekcji ostrzec je przed możliwym zarażeniem, skierować na kwarantannę domową i pomóc z uzyskaniem testów. Pierwszymi użytkownikami byli mieszkańcy wyspy Wight, ale jeszcze w tym miesiącu program ma objąć cały kraj.

Rząd australijski wprowadził aplikację, która ma na celu zatrzymanie rozprzestrzeniania pandemiiEPA/Lucas Coch
Rząd australijski wprowadził aplikację, która ma na celu zatrzymanie rozprzestrzeniania pandemii

Podobne rozwiązania stosowane są też w kontynentalnej Europie, choć i ta dyskusja nie jest pozbawiona kontrowersji. Rządy poszczególnych państw muszą wybierać pomiędzy proponowanym przez Apple i Google systemem gwarantującym wyższy poziom ochrony danych osobowych użytkowników przy mniejszym dostępie służby zdrowia do zgromadzonych informacji a bardziej scentralizowanym rozwiązaniem, które pomogłoby im w lepszym zrozumieniu stanu pandemii, ale wywołuje obawy o ryzyko inwigilacji ze strony państwa.

W piątek brytyjskie władze przyznały, że już wcześniej zdecydowały się na ten drugi model - uznawany za dający pełniejszy obraz przebiegu choroby w społeczeństwie - to w obliczu krytyki części ekspertów i wątpliwości dot. technologii (w tym szybkiego zużycia baterii telefonów) niewykluczona jest jeszcze zmiana obranej strategii.

Oczekiwanie na szczepionkę

Największe nadzieje na zakończenie pandemii daje jednak dopiero szczepionka, ale większość naukowców z ponad 100 zespołów na świecie zgodnie mówi o tym, że na jej wynalezienie, przetestowanie i masową produkcję będzie trzeba poczekać aż 12 do 18 miesięcy.

Najbliżej przełomu jest projekt Jenner Institute na Uniwersytecie Oksfordzkim, na którego czele stoi prof. Sarah Gilbert. Udzielając licznych wywiadów, deklarowała ona z zaskakującą pewnością, że jest w 80 proc. przekonana, że ta szczepionka będzie bezpieczna i skuteczna - co jest warunkiem do jej dopuszczenia do użycia - i mogłaby trafić na rynek jeszcze w tym roku.

Testy na koronawirusa produkcji francuskiej EPA/Julien de Rosa
Testy na koronawirusa produkcji francuskiej

 

Testy na pierwszej grupie ochotników rozpoczęły się w drugiej połowie kwietnia br., a wstępne wyniki były na tyle obiecujące, że jeden ze światowych gigantów farmaceutycznych AstraZeneca niemal od razu podpisał umowę na masową produkcję szczepionki. Firma liczy na to, że zielone światło ze strony brytyjskiego regulatora MHRA uda się uzyskać już w trzecim lub czwartym kwartale tego roku.

ZOBACZ: "Wojna elit z przyrodą. Ostatni alarm dla Polski"

Szersze wyniki badań klinicznych oksfordzkiej szczepionki mają zostać podane opinii publicznej w czerwcu lub lipcu br., co pozwoli na realistyczną ocenę szans na powodzenie tego projektu.

Do tego czasu jednak - pomimo chwytliwych nagłówków i codziennych doniesień o przełomowych odkryciach - szanse na znalezienie jednego, cudownego środka na koronawirusa są ograniczone.

Jest jednak jasne, że prof. Gilbert ma świadomość ogromu tego wyzwania.

"Nie pracujemy tylko dla tego kraju" - powiedziała na antenie BBC. "Potrzebujemy szczepionki dla całego świata" - przyznała.

Póki co, jedyne co nam pozostaje to - z zachowaniem bezpiecznej odległości i czystymi rękoma - trzymać kciuki.

Komentarze