Świat skoronizowany. Nowy ład ze starymi problemami
PAP/EPA/KEVIN DIETSCH / POOL

Świat skoronizowany. Nowy ład ze starymi problemami

To nie koniec, to nawet nie początek końca, ale to już koniec początku. Czekamy na takie słowa, tymczasem wojna z zarazą wciąż nie ujawnia swojego Churchilla. A przecież już chcemy wiedzieć, jak będzie po jej zakończeniu. O potyczkach, strategiach i rozterkach światowych przywódców pisze w Tygodniku Polsat News Grzegorz Dobiecki.

Jak się zmieni świat - bo zewsząd słychać, że zmienić się musi. A niby dlaczego? Że nas ubędzie? To żaden powód. Zresztą z wszelkimi postpandemicznymi wizjami świata lepiej się na razie wstrzymać. Nie wiemy, jakie ciosy jeszcze na nas spadną. Na razie geopolityczne prognozy są projekcją wyobrażeń, utkanych z dawnych referencji (hiszpanka, Wielki Kryzys, II wojna światowa, Plan Marshalla, kryzys 2008). I może się rychło okazać, że rozmijają się z rzeczywistością tak samo, jak wybory organizowane w czasie zbiorowej kwarantanny. Albo jak szlachetne apele o powszechny rozejm, ogłaszane przez sekretarza generalnego ONZ i przez papieża. W obu przypadkach trafiają w pustkę; na Placu św. Piotra nawet dosłownie. Czy ich autorzy wierzą, że rodzi się oto jakiś nowy humanizm, miłość bliżniego ogarnia ludzki ród i opromienia wszystkie państwa? Taka wiara mogłaby się brać stąd, że światowa wojna z koronawirusem nie powinna tworzyć bloków ani obozów, lecz stać się kolektywnym wysiłkiem, który nie antagonizuje. Ale tak się nie dzieje.

Międzynarodówka egoizmów i strategia Pekinu

W skoronizowanym świecie jest tak samo, jak było przed pandemią, tylko bardziej. Potężni – USA i Chiny -  rywalizują o prymat. Idą do zwycięstwa po trupach; to już nie przenośnia. Słabsi – zwłaszcza Rosja – usiłują urwać (ukraść) dla siebie jak najwięcej. Unia Europejska staje się międzynarodówką egoizmów, którą spajają jeszcze wielkie pieniądze do podziału. Ale już nie idee, przeżarte przez korozję doświadczeń ostatniej półtorej dekady. NATO dryfuje po Atlantyku, znoszone przez polityczne prądy raz bliżej Ameryki, raz Europy. Azja Południowowschodnia odpływa od Zachodu, wciągając na maszt chińską banderę. To samo kusi Amerykę Łacińską, skoro zamykają się przed nią porty Wielkiego Brata z Północy. Afryka zapada się w sobie, kurczy i więdnie: wbrew danym demograficznym coraz jej mniej. Tym łatwiej połkną ją Chiny.

Władze chińskie stopniowo znoszą ograniczenia w WuhabEPA/ROMAN PILIPEY
Władze chińskie stopniowo znoszą ograniczenia w Wuhab

 

Pekin rozgrywa tę pandemiczną partię jak każdą inną grę geopolityczną (Pas i Szlak, technologia G5). Zarazem bezczelnie i subtelnie, z pewnością siebie właściwą władzy autorytarnej. Celem najwyższym pozostaje narzucenie światu nowego ładu na chińską modłę, w miejsce pax americana. Kolejne wygrane bitwy mają zapewnić legitymację do sprawowania globalnych rządów. Że to nie legitymacja, tylko uzurpacja – nieważne, nie każdy odróżni. Najpierw Pekin nie przyznawał się do grzechu pierworodnego, czyli blokował informacje o wybuchu epidemii koronawirusa w Wuhanie. Potem manipulował danymi o jej rozmiarach, umniejszając liczbę ofiar na swoim terenie. Teraz jawi się jako apostoł międzynarodowej i międzyludzkiej solidarności, w dodatku ekspert w walce z koronawirusem. Chińscy komuniści zdają się doskonale wyczuwać to, czego nie chcą pojąć zachodni stratedzy: społeczeństwa (a i rządy) w trwodze, obdarowane chińską  pomocą, nie zadają sobie pytań o jej polityczne znaczenie i koszty, jakie w przyszłości wygeneruje. Potrzebują masek tu i teraz, na gwałt. Chiny uplotą z nich być może najpewniejszy Pas swego Szlaku. Wysyłając do Europy samoloty ze środkami sanitarnymi (co z tego, że marnej jakości...) wiedzą, że ta pomoc nie zostanie odrzucona.

Upokarzająca pomoc

Inaczej za koronadyplomację wzięli się Amerykanie. Zaproponowali pomoc Iranowi, chociaż musieli wiedzieć, że nie zostanie przyjęta. Był to więc pusty gest. Czymś zupełnie odmiennym byłoby jednak zniesienie lub przynajmniej zawieszenie antyirańskich sankcji na czas walki z zarazą (niczym USA nie grożące).  Wspaniałomyślność mogłaby procentować jeszcze długo po tym, gdy opadnie morowe powietrze. Doceniliby ją tzw. zwykli Irańczycy, do których Donald Trump lubi kierować wolnościowe posłania. Tu Stany Zjednoczone nie zaliczyły politycznych, czy choćby propagandowych zysków; dalej więc muszą się obawiać pocisków odpalanych w stronę ich baz i ambasady w Iraku.

Szpitale w Nowym Jorku nie mają gdzie przechowywać zwłok osób, które zmarły z powodu koronawirusaPAP/EPA/JUSTIN LANE
Szpitale w Nowym Jorku nie mają gdzie przechowywać zwłok osób, które zmarły z powodu koronawirusa

 

Z kolei w relacjach z Rosją USA doznały dotkliwej propagandowej straty, którą – z natury rzeczy – Moskwa dopisała do listy własnych sukcesów. Prezydent Trump zgodził się przyjąć “pomoc humanitarną”, zaoferowaną przez prezydenta Putina. Decyzja zdumiewająca, a właściwie upokarzająca - i tego, kto ją podjął, i jego kraj. Nie tylko dlatego, że Stany Zjednoczone jako najpotężniejsze państwo świata powinny były podziękować słabosilnej Rosji za dobre (?) intencje i grzecznie odmówić. Także dlatego, że - jak wiadomo - nie ma darmowych obiadów. Rosja upomni się o amerykańską wdzięczność, wyrażoną choćby poprzez życzliwą mediację w konflikcie naftowym Moskwy z Rijadem. A najlepiej – w formie zniesienia sankcji za Krym i Donbas. Z tą akurat inicjatywą jeszcze szybciej wystąpią Włosi. Taki będzie efekt najnowszej zagranicznej interwencji militarnej przeprowadzonej przez armię Putina: kampanii włoskiej. Tak jest, wysłanie tam rosyjskich ekip medycznych było operacją na wskroś wojskowo-polityczną. Niemal zdobywaniem przyczółku na południowej flance Europy.

Przywództwo czy dowództwo?

NATO reaguje z opóźnieniem, jak każda międzynarodowa organizacja. Z think tanku Atlantic Council w połowie marca wyszła sugestia, by dla skutecznego zwalczania pandemii uruchomić słynny “solidarnościowy” art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Sojusz – nie nazywając rzeczy po imieniu – faktycznie uwzględnił ją dopiero trzy tygodnie później, podczas telekonferencji ministrów spraw zagranicznych. Tyle że NATO musi podołać dwum misjom, żadnej nie przyznając priorytetu: pomocy medycznej i humanitarnej oraz gotowości obronnej wobec rosyjskiej aktywności wojskowej. Bo tej koronawirus najwyraźniej nie szkodzi (potwierdzają to meldunki z Estonii czy Wielkiej Brytanii), podobnie jak nie osłabia działań propagandowo-dezinformacyjnych Moskwy.

ZOBACZ: Włoska polityka, czyli chaos i rozczarowanie Europą

Komisja Europejska, również z wielkim opóźnieniem w organizowaniu pomocy (za co Ursula von der Leyen nawet przeprosiła Włochy na łamach “La Repubblica”), sięga po to, co ma najlepszego: po pieniądze. Przez pierwsze tygodnie ataku COVID-19 w Europie UE zawiodła na całej linii. Milczące przesłanie do państw członkowskich porażało niemocą: radźcie sobie sami. Co też państwa czyniły i czynią nadal, w zasadzie każde według własnych konceptów. Za koncept węgierski (nadzwyczajne uprawnienia dla rządu) dostaje się znowu Budapesztowi, chociaż to Viktor Orban przed miesiącem określił wprost to, do czego UE przyznać się nie chce i nie może. Powiedział, że obecnie walka trwa na dwóch frontach: koronawirusa i migracji. A skutecznie może ją prowadzić tylko suwerenne państwo narodowe, kontrolujące własne granice. “Europa” temu nie podoła, ponieważ nie jest państwem ani, tym mniej, narodem. Obawy, że model rządów silnej ręki, może wręcz dyktatorskich, będzie kusił coraz to nowe kraje, wróciły ze zdwojoną mocą w czasie zarazy. Nie są bezpodstawne. Skoro Zachód nie ma charyzmatycznych liderów (a nie ma), to na czas wojny może lepiej darować sobie przywództwo, a postawić na dowództwo? W każdym zaś razie – na odwagę polityczną, jakiej ten czas wymaga.

Gospodarka czy zdrowie?

Na taką odwagę zdobył się prezydent Brazylii, polityk skądinąd raczej nie zasługujący na miano męża stanu. Jair Bolsonaro stwierdził mianowicie, że owszem, koronawirus niesie śmierć, ale umrzeć można także z głodu. Zarysował tym samym egzystencjalną alternatywę dla skoronizowanego świata, a samą konstrukcją tej frazy wskazał, które wyjście z dylematu uważa za ważniejsze. Nie zdrowie ludzi, tylko kondycję gospodarki.

Pogrzeby w Brazylii w czasie epidemii koronawirusaPAP/EPA/Antonio Lacerda
Pogrzeby w Brazylii w czasie epidemii koronawirusa

 

Czy ma rację? Będą to musieli rozważyć wedle własnego poczucia odpowiedzialności, wedle dostępnej eksperckiej wiedzy – i według własnego sumienia – wszyscy dzisiejsi (i jutrzejsi) rządzący. Czy całkiem rozpruć sieć globalizacji, już i tak podziurawioną przez pandemię, i przedłużać narodowy lockdown niczym jedyną możliwą kurację? Czy – w imię skutecznego zarządzania kryzysem – zamknąć demokrację w areszcie, niekoniecznie tymczasowym? I czy zdobyć się na ten najtrudniejszy rodzaj odwagi, który przychodzi okazać wobec słabych – tak właśnie, jak muszą to już robić lekarze przy niedostatku respiratorów. Kogo ratować, kogo poświęcić? Którego człowieka, którą firmę, które państwo? Pożyjemy, zobaczymy. To porzekadło w spokojnych czasach irytuje banałem, teraz jednak rzeczywiście nabiera wagi ludowej mądrości. Zwłaszcza gdy położy się nacisk na jego pierwszą część.    

       

       

      

Komentarze