W nadzwyczajnych sytuacjach obywatele dają zielone światło decydentom na podejmowanie szybkich decyzji, które mają przeciwdziałać skutkom kryzysu. Uruchomione przez katastrofy, epidemie czy klęski żywiołowe społeczne emocje sprzyjają akceptacji czasowego zawieszenia niektórych procedur demokratycznych czy praw obywatelskich. Problem polega na tym, że u wielu polityków pojawia się wtedy chęć, by tymczasowe regulacje stały się trwałym elementem porządku prawnego. Pokusa ta dotyczy przedstawicieli różnych nurtów ideowych: od zdeklarowanych liberałów po autorytarnych prawicowców.
Permanentny stan wyjątkowy
Gdy w 2015 roku Francją wstrząsnęły zamachy zorganizowane przez islamskich fundamentalistów, reakcją państwa było wprowadzenie stanu wyjątkowego, na mocy którego służby policyjne otrzymały dodatkowe, ogromne uprawnienia. Gdy dwa lata później odwołano stan nadzwyczajny, specjalnych prerogatyw dla resortów siłowych nie cofnięto. Kreujący się na liberalnego depozytariusza tradycji oświeceniowej prezydent Emmanuel Macron podpisał ustawę, która zamieniła tę tymczasową regulację w trwałe prawo. Protesty organizacji praw człowieka zdały się na nic.
Dziś epidemię koronawirusa chce wykorzystać do konsolidacji swej władzy Viktor Orban. Premier Węgier dąży do nadania mu prawa do rządzenia za pośrednictwem dekretów. Zaproponowane przez lidera Fideszu rozwiązania uwolnią go od kontroli ze strony parlamentu czy mediów i dadzą mu pełnię władzy. Śledząc jego dotychczasowe postępy w budowie, jak sam to określa, „nieliberalnej demokracji” w swym kraju, trudno spodziewać się, że samowolnie zrezygnowałby z tych prerogatyw po zakończeniu stanu nadzwyczajnego. A zważywszy na to, że polityka Orbana stanowi inspirację dla prawicowego populizmu na całym kontynencie, jego koncept może okazać się wzorcem dla rządzących w innych krajach, także w Polsce. Zresztą zwolennicy autorytarnego szarpnięcia cuglami liberalnej demokracji mają też dla opinii publicznej inny przykład na potwierdzenie lansowanych przez siebie idei. Zapewne już niedługo usłyszymy, że Chiny szybko poradziły sobie z epidemią, bo ich stosunek do praw i wolności obywatelskich nie jest ortodoksyjny.
Socjalizm dla bogatych, kapitalizm dla biednych
Kanadyjska publicystka i aktywistka Naomi Klein w książce pt. „Doktryna szoku” opisała, jak w ostatnich dziesięcioleciach zawieszenie demokratycznych procedur z powodu klęsk żywiołowych, wojen czy krachów gospodarczych sprzyjało wprowadzaniu w życie rozwiązań gospodarczych, które służyły bogatym i uderzały w biednych. Deregulacja gospodarki, prywatyzacja sektora publicznego, zwolnienia podatkowe czy intratne kontrakty rządowe dla wielkich korporacji – to tylko niektóre punkty z katalogu neoliberalnych idei aplikowane w czasie, gdy większość społeczeństwa nie mogła ze względu na dramatyczne okoliczności się z nimi dobrze zapoznać lub skutecznie im się przeciwstawić. Warto odświeżyć sobie dziś tę lekturę lub przynajmniej sięgnąć pamięcią do roku 2008. To wtedy globalny kryzys finansowy ukazał nam, że państwo służy rynkowi, a nie na odwrót. Instytucje finansowe, które sprokurowały cały problem, otrzymały wówczas wsparcie państwowe, a koszty kryzysu przerzucono w większości na pracowników. Gdy dziś perspektywa recesji gospodarczej spowodowanej walką z koronawirusem, staje się oczywista, należy pilnować, by rządowe pakiety pomocowe nie polegały na zaciskaniu pasa na brzuchach biednych i średniaków.
ZOBACZ: Służba w czasie epidemii. Na pierwszej linii frontu walczą nie tylko medycy
Pisząc te słowa, nie wiem, jaki kształt ostatecznie przyjmie rządowa ustawa opisywana jako „tarcza antykryzysowa”. W jej projekcie znalazło się jednak sporo kontrowersyjnych punktów, które dotyczą m. in. obniżek pensji czy wydłużenia czasu pracy. Nie znalazł się w nim za to punkt dotyczący wprowadzenia sprawiedliwszych podatków. Znów może być więc tak, że to nisko- i średnio zarabiający pracownicy zrzucą się na pomoc dla wielkiego biznesu. Prof. Branko Milanović, jedno z najgłośniejszych nazwisk we współczesnej ekonomii, napisał kilka dni temu na Twitterze: „Pomysł, że korporacjom, a nie indywidualnym pracownikom, należy pomagać, jest częścią starego arsenału pomysłów: pozwól bogatym stać się jeszcze bogatszym, aby mogli zatrudnić biednych”. Dziś potrzebujemy nowego arsenału.
Transformacja zamiast tarczy
Kryzys nie musi być czasem realizacji starych i nieskutecznych recept. Może być to świetna okazja do zmiany dotychczasowego paradygmatu gospodarczego. Walka z niebezpiecznie majaczącą na horyzoncie recesją powinna być polem do wprowadzania nowych rozwiązań, które będą sprzyjać nie tylko efektywności ekonomicznej, ale też spójności społecznej i ochronie klimatu. Epidemia koronawirusa obnażyła bowiem wady obecnego systemu i wskazała kierunki niezbędnych zmian. Inwestycje w sektor publiczny i świadczone przez niego usługi (ochrona zdrowia, edukacja, transport) czy zapewnienie bezpieczeństwa socjalnego osobom świadczącym pracę w warunkach niestabilności to tylko dwa pierwsze z brzegu. Dziś bardziej potrzebujemy głębokiej transformacji systemu niż tylko reaktywnej i wycinkowej „tarczy”.
Mario Draghi, były szef Europejskiego Banku Centralnego, napisał w tym tygodniu na łamach „Financial Times”: „Wyzwanie, przed którym stoimy, polega na tym, jak postępować z wystarczającą siłą i szybkością, aby zapobiec przekształceniu się recesji w długotrwałą depresję, pogłębioną mnóstwem zaległości, pozostawiających nieodwracalne szkody. Jest już jasne, że odpowiedź musi obejmować znaczny wzrost długu publicznego. (...) Poziom długu publicznego wzrośnie. Ale alternatywa - trwałe zniszczenie zdolności produkcyjnej, a tym samym bazy podatkowej - byłaby znacznie bardziej szkodliwa dla gospodarki". Słowa tego przedstawiciela europejskiego establishmentu można odczytywać jako optymistyczną zapowiedź zasadniczej zmiany w myśleniu o gospodarce wśród rządowych elit UE. Już chyba tylko Leszek Balcerowicz i młodzież z Fundacji Obywatelskiego Rozwoju wierzą, że walka z deficytem budżetowym to wymóg ekonomii, a nie ideologiczna fiksacja. Polscy naukowcy w opublikowanym kilka dni temu manifeście „Regeneracja zamiast tarczy!” jasno wskazują, że należy odrzucić mylne przekonania o niemożliwości sfinansowania potrzeb społecznych ze środków publicznych. I dodają: „Teoria ekonomii oraz praktyka wielu krajów, w tym Europy Zachodniej, wskazuje dostępne źródła finansowania wydatków rządowych, w postaci nie-inflacyjnego deficytu budżetowego oraz podniesienia wybranych podatków”.
ZOBACZ: Koniec świata jest codziennie. Chyba, że coś z tym zrobimy
By jednak uczynić świat, w którym żyjemy, bardziej znośnym, nie możemy w czasie kryzysu wywołanego epidemią zawiesić naszego obywatelstwa na kołku. Właśnie teraz powinniśmy przyglądać się poczynaniom polityków ze szczególną uwagą.
Komentarze