Jeśli chcemy zobaczyć jak to wygląda niejako „na dole”, wystarczy zerknąć do sieci. Oto posłanka PO Agnieszka Pomaska ogłasza na twitterze, że w szkole jej dziecka nie działa dobrze internetowy system Librus mający obsługiwać polskie szkoły. „Wszędzie działa, a jej nie działa” – odzywa się natychmiast wielbicielka obozu rządowego i spotyka się z poklaskiem. Nietrudno zgadnąć, że posłanka poluje na takie przypadki, a ludzie podważający jej słowa polują z kolei na opozycję.
A na górze? Cóż na górze pokazem było zwołane na czwartek posiedzenie Sejmu. Pokazem wielu rzeczy równocześnie.
Jednak praworządnie
Po pierwsze dylemat, jak obradować. Nie należę do tych, którzy odrzucają argumenty Platformy Obywatelskiej i Konfederacji, że jeśli Sejm ma pracować zdalnie (czuli przez Internet), trzeba najpierw zmienić regulamin w trybie zwykłym, nie zdalnym. Argumenty o jakimś szczególnym zagrożeniu posłów, jeśli choć na chwilę zgromadzą się na sali plenarnej i w salkach komisji wydał mi się rozdęty. W podobnych okolicznościach wielu Polaków codziennie pracuje, czy jeździ do pracy miejską komunikacją dbając tylko o stosowne odstępy.
Z kolei argument: legalizm przede wszystkim , wydaje mi się ważny. Kataklizmy wymagają czasem rozmaitych dróg na skróty. Ale jeśli tylko można, należy ich unikać, bo wejdzie to w krew rządzącym, a wraz z nimi społeczeństwu. Upór części opozycji w tej sprawie, aczkolwiek demonstrowany w kłótliwej, nieprzyjemnej tonacji (ale taka jest cała polityka w Polsce), niósł ze sobą pozytywny morał.
Dlaczego pisowska większość tego nie chciała? Możliwe, że wielu z polityków PiS naprawdę się obawiało kusić los. Chyba jeszcze bardziej dotyczyło to tej części opozycji, która wolała od razu zasiąść przed ekranami komputerów. W necie snuje się już absurdalne wizje Włodzimierza Czarzastego dogadującego się z prawicą. Tymczasem jego emocje graniczący z lekką histerią były moim zdaniem podyktowane niepokojem o swoje zdrowie.
Zarazem nie sposób wykluczyć, że niechęć do nawet kawałka w pełni jawnych regularnych obrad Sejmu to ze strony większości rządowej także niechęć do reguł klasycznego parlamentaryzmu, gdzie trzeba się borykać z normalną krytyką, z poprawkami etc. A w każdym razie partie opozycyjne miały prawo tak sądzić – po wcześniejszych zaszłościach, kiedy wszelkie debaty cięto, ile tylko się dało, a między stronami zapanował już dawno totalny brak zaufania.
ZOBACZ: Koniec świata jest codziennie. Chyba, że coś z tym zrobimy
Tym trzeba też chyba tłumaczyć, że ostatecznie Platforma głosowała przeciw zmianom w regulaminie. Trudno bowiem, pomijając już wizję technicznej niesprawności systemu informatycznego, godzić takie zdalne obrady z wykonywaniem przez opozycję normalnych powinności. Ciężko pytać, ciężko przekonywać do własnych racji, ciężko coś poprawiać. A parlament stanął właśnie przed może największym swoim wyzwaniem. Uchwaleniem ustawy, od którego zależy los milionów rujnowanych przez skutki epidemii. Kiedy państwo czytacie te słowa, te prace zostały już ukończone.
W czym myli się Platforma
Tyle na usprawiedliwienie nieprzejednanej postawy PO. Teraz jednak już zaczną się schody. Bo przecież takie „zdalne rozwiązania” proceduralne przyjęło jednak wiele europejskich parlamentów. Łącznie z europarlamentem w Strasburgu. Warto także zauważyć, że stanowisko Platformy (pozostającej w tej sprawie w egzotycznym sojuszu z Konfederacją) zaostrzało się. Początkowo godziła się jednak z czymś, co jest logiczne i spójne: przeniesieniem prac z realu do wirtualu. Jej stanowisko zaostrzało się do tego stopnia, że ciężko było odnieść inne wrażenie niż to: narastająca wojowniczość to próba ratowania kampanii wyborczej.
Co więcej, nie mam pretensji o to, że debatę nad samym regulaminem wykorzystano do prezentacji stanowiska merytorycznego: wobec dopiero poznanej Tarczy Antykryzysowej i wobec polityki rządu w ogóle. Że PO zażądała aby pracowano także nad jej projektami ustaw. Inne kluby też podsuwały swoje propozycje, chociaż mniej ofensywnie. Warto skądinąd pamiętać, że pisane na kolanie opozycyjne inicjatywy mogą się mocno rozmijać z realiami. Ciężko jest programować finanse Państwa z sejmowych foteli, to wymaga technologii, którą dysponuje rząd.
Ale może ważniejszy jest styl. Małgorzata Kidawa-Błońska wróciła do swojej tezy o oszukiwaniu Polaków przez ten rząd. Stan polskiej służby zdrowia pozostawia wiele do życzenia i trzeba o tym mówić. Ale zabrzmiało to jednak powtórką niesławnych oskarżeń o ukrywanie przypadków koronawirusa. Formułowała je przed kilkoma tygodniami sama kandydatka na prezydenta.
Styl, w jakim posłowie PO zakłócali obrady, pokrzykując i drwiąc sobie także z polityków opozycji, którzy wybrali mniejszą wojowniczość, nie licował z powagą sytuacji. Tym bardziej da się to powiedzieć o tym, co działo się wokół. Poseł Witold Zembaczyński w masce, wyśmiewający „małego tchórza z Żoliborza”, którzy boi się pojawić, podczas gdy Jarosław Kaczyński siedział już na sali bez żadnych zabezpieczeń, ośmieszył samego siebie, ale i styl opozycji, która naprawdę wystąpiła jako opozycja totalna. Pytanie, czy na taki język oczekują teraz Polacy.
Dwie opozycje, dwa światy
Nietrudno zauważyć, że zderzają się tu dwa podejścia. Platforma stawia na występowanie w roli ambasadora tych Polaków, którzy nie tylko panicznie się boją, ale za swoje lęki obwiniają rząd. Choć przecież o ile pretensja o podejście do ochrony zdrowotnej Polaków jest słuszna (i rozkłada się skądinąd na wszystkie ekipy), żaden rząd w Europie nie okazał się szczególnie dalekowzroczny albo zapobiegliwy wobec samej pandemii. Żaden poza może Estonią. Jest wielkim pytaniem, czy ten odłam opozycji bardziej te lęki reprezentuje czy je podsyca.
Władysław Kosiniak-Kamysz oraz politycy Lewicy założyli z kolei, że znaczna część polskiego społeczeństwa postawiła na ograniczoną, ale jednak współpracę. A w każdym razie na wstrzymanie się od malowania własnych twarzy wojennymi barwami. Oba założenia, nawet jeśli prowadzi się jakieś badania, wynikają przede wszystkim z intuicji. No i z temperamentów. Styl Kosiniaka jest na przykład inny niż wiecznie przekonanych o własnej nieomylności, nakręcanych przez toksycznych blogerów typu Sikorskiego czy Giertycha, liderów Platformy.
Po stronie bliższej rządowi panuje przekonanie, że strategia i taktyka Platformy są samobójcze. Że formacja ta się skurczy, może na rzecz obozu rządzącego, a może bardziej wstrzemięźliwej części opozycji. Można by nawet przyjąć takie stanowisko, gdyby sami rządzący umieli się w tej sytuacji odpowiednio zachować.
Gdzie empatia rządzących?
Bo przecież faktem jest również kompletny brak empatii z jaką Jarosław Kaczyński komunikował w wywiadzie dla Radia RMF swoją wolę przeprowadzenia wyborów 10 maja. Przemawiają za tym nawet pewne argumenty. Ale w wystąpieniu Prezesa brakło nawet warunkowego: zobaczymy jak wtedy będzie.
Tym bardziej brakło zrozumienia absurdu tej sytuacji. Polakom zaganianym do domu, straszonym wielkim niebezpieczeństwem mówi się równocześnie, że zagrożenie zniknie jak za dotknięciem różdżki, kiedy w grę wchodzić będzie domniemany interes polityczny rządzących. To paradoks, ale próbując dopchać się do tego swojego interesu, Kaczyński może mu bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Ten brak empatii można też było zauważyć u premiera Morawieckiego, kiedy przed ogłoszeniem kolejnych restrykcji, wyjątkowo dolegliwych dla zwykłych obywateli, zamęczał słuchaczy tasiemcowymi opowieściami o wyjątkowych przewagach polskiego rządu, który okazał się mądrzejszy niż cała reszta Europy. A siedzący w domach ludzie takie konferencje oglądają. Możliwe, że te kazania są częścią jakiejś wewnętrznej terapii polityków prawicy, skądinąd oskarżanych nieraz zbyt gwałtownie i także za winy niepopełnione. Ale fundując sobie taką terapię politycy zapominają o wyborcach.
ZOBACZ: Zarobią na koronawirusie? Muszą wytrzymać do lipca
Czy to szansa dla opozycji w stylu hard, idącej na skróty ze skrzywionymi twarzami, czy tej w wersji soft, trudno powiedzieć. Polacy wciąż jeszcze garną się do władzy. To normalne podczas kataklizmu. Ale możliwe, że niedługo zacznie ich wygrywać (a może i rozgrywać) ten, kto pojmie, że trzeba ich przygarnąć do piersi. Empatia może stać się darem bezcennym. I politycznym towarem. Choć nie zawsze da się jej skutecznie nauczyć.
Oczywiście decydować będą i inne czynniki, choćby rozmiary i formy rozdzielania gigantycznej pomocy dla ofiar kryzysu. Ale nie lekceważyłbym czynnika ludzkiego, języka, psychologicznych umiejętności tych, co są lub chcą być liderami narodu.
Komentarze