Zaremba: ja się zaszczepię. I życzę łagodności na Święta
PAP/EPA/DAVID ODISHO

Zaremba: ja się zaszczepię. I życzę łagodności na Święta

Przytrafiło mi się coś zaskakującego. Znalazłem na wycieraczce swojego mieszkania paczuszkę. W paczuszce owocowa herbata, czekoladowe cukierki, baton. I karteczka z napisem: "Od sąsiadów". Mieszkam od 13 lat na dziewiątym piętrze zwykłego bloku na warszawskiej Pradze- Południe.  Sąsiadów znam wciąż słabo, ledwie kilkoro na "dzień dobry".

Nie sądzę, żebym był adresatem tego prezentu jako jedyny. Nie widzę powodu. To część jakiejś akcji, chociaż pod drzwiami sąsiadów z piętra niczego nie widziałem. Jak ktoś wpadł na coś takiego? Przekonanie, że w takim czasie nikt nie powinien czuć się samotny, niepotrzebny, że przeciwnie – trzeba go podtrzymać na duchu?

Jak być dobrym w pandemii?

Zadumałem się nad możliwością czynienia dobra w pandemii. Jesteśmy do tego zachęcani rozmaitymi akcjami społecznymi. Oglądamy wolontariuszy robiących zakupy starszym i samotnym. I zespoły muzyczne czy orkiestry wojskowe muzykujące pod oknami szpitali, gdzie ludzie pozostają w izolacji. Prezydent Andrzej Duda jako ozdrowieniec oddał krew. Mam przyjaciół, którzy – jak pewien znany aktor – zrobili to samo po przejściu choroby, bez żadnych fanfar i nagród.

Ale gdy się zastanowić, to jest typ kataklizmu, który czynieniu dobra nie sprzyja. Kiedy wybucha pożar, albo domy zostają zniszczone przez trzęsienie ziemi, wszyscy się zbiegają, by wyciągać rannych czy poparzonych. Tu zbieganie się zalecane nie jest. Zaleca nam się siedzenie w domu. Niby robiąc wyjątek dla tych, co zajmą się pomaganiem, dla nowych miłosiernych Samarytanów. Ale zgódźmy się: nie ten przekaz dominuje. Lekarze i pan premier najchętniej zamknęliby nas wszystkich i zgubili klucze.

ZOBACZ: Maląg: przedłużamy działanie Solidarnościowego Korpusu Wsparcia Seniorów

Rodzi to dylematy. Inny mój przyjaciel jeszcze podczas Świąt Wielkiej Nocy wyruszył do mieszkania swojej dawnej profesor ze szkoły muzycznej. Kiedyś była znaną propagatorką muzyki wśród dzieci i młodzieży. Dziś jest ponad 80-letnią emerytką - zdaje się - bez rodziny. Przyjaciel kupił ciastka w cukierni. Ale nie zostawił ich na jej progu. Wszedł do mieszkania. Owszem w maseczce, owszem zachowując dystans. I ona i on uważali, że samotność jest czymś równie strasznym, co zagrożenie chorobą.

Takie dylematy dotyczą nawet relacji w rodzinie. Nie odwiedzajcie krewnych - jesteśmy nieustannie przekonywani. A czy skazując ich na samotne święta, pomagamy im? Rozumiem zalecenia medyczne, pewnie trzeba w tym szukać jakiegoś złotego środka. Korzystając z maseczek i ze Skype’a. Ale ton, w jakim o tym rozprawiają lekarze i urzędnicy, jest dla mnie jednostronny.

Podziały idą w poprzek

To zresztą szerszy problem. Pandemiczne restrykcję stały się przedmiotem ostrych kontrowersji etycznych. Co ciekawe, w Polsce bardziej niż na przykład w USA dzielą one w poprzek obozy polityczne i środowiska ideowe. Do siedzenia w domach zachęcają pospołu - zagorzali zwolennicy tego rządu (niektórzy) i liberalni celebryci (też niektórzy). Ci pierwsi, bo wierzą w społeczną dyscyplinę. Ci drudzy, bo wierzą w naukę. Ci pierwsi mogą w nią zresztą wierzyć także.

Obóz oponentów jest równie wielobarwny – od liberałów przekonanych, że "PiS to sobie wszystko wymyślił", po skrajnych konserwatystów, którzy wierzą, że wymyśliły to sobie korporacje do spółki z George’em Sorosem.

ZOBACZ: Zaremba: święta z męczonymi karpiami wydają się gorsze

Razi mnie kategoryczność obu stron. Oczywiście bardziej niebezpieczni są dla mnie zwolennicy "złotej polskiej wolności", którzy odmawiali (dziś to już rzadsze) zakładania maseczek czy przestrzegania dystansu. Był w tym jakiś straszny, bezmyślny egoizm – niezdolność nagięcia się choćby po to, aby nie narażać innych, starszych, słabszych. A jeśli już nie wierzymy w pandemię - żeby ich nie stresować.

W tym sensie nie ma tu dla mnie pełnej symetrii. Ale powiem szczerze: ludzie, którzy całymi dniami zajmują się wypominaniem rodakom, że to "przez waszą nieodpowiedzialność to wszystko" wydają mi się kiepskimi ambasadorami sprawy, której próbują służyć. Raczej zachęcają do przekory niż przekonują do czegokolwiek. Ich argumentacja bywa humorystyczna: gdyby ludzie nie siedzieli w domach sami z siebie, nie trzeba by ich do tego zmuszać rozporządzeniami. Trochę kulawa to logika.

Jest w ich tyradach jakaś niewyrozumiałość wobec naturalnych ludzkich słabości. Ludzie starsi, którzy nigdzie nie wychodzą, mają za złe młodzieży, że próbuje prowadzić własne życie. Skąd wiecie, czy was by do tego nie ciągnęło? Ja nie wchodzę w ten ton. Nie dlatego, że chcę zachęcać do łamania przepisów. Dlatego, że takie wiecznie piętnowanie innych jest obce mojej naturze. I jeszcze ci wiecznie zasępieni lekarscy celebryci przekonujący z telewizyjnych ekranów, że restrykcje są małe, a jeśli ktoś przeżywa frustracje, jest niemądry, albo dziwny, a na pewno winny.

Co zamiast szczepionki?

Dziś przedmiotem takiej szczególnie widowiskowej kontrowersji staje się szczepionka. I na wstępie powiem: rozumiem wszystkie obawy. Tak, ona jest dopuszczona w ekstraordynaryjnym trybie. Tak, nie ma stuprocentowej gwarancji, że zadziała bez ubocznych powikłań.

Tyle że szukam w tekstach sceptyków (nie nazywając ich broń Boże "kołtunami") alternatywnego scenariusza. Czołowy przedstawiciel tego nurtu myślenia Łukasz Warzecha narzeka, że szczepionkę dopuszczono za szybko. I równocześnie narzeka, że szczepienia będą trwały nie tyle, co zapowiada rząd, a dużo dłużej – może nawet trzy lata. Są to pretensje cokolwiek sprzeczne.

Ja sam boję się, że ten system "narodowego programu szczepień",  tak różowo przedstawiany przez rząd, się zatka. Że owe mityczne punkty spotka to, co spotkało niektóre szpitale trzymające karetki z pacjentami godzinami, nim ich przyjmą. Nawet jeśli spora grupa Polaków nie pójdzie się szczepić, to realny scenariusz. 

ZOBACZ: Warzecha: Polacy utracili swój wolnościowy instynkt

No dobrze, ale powtórzę: co w zamian? Warzecha przypomina, że szczepienie powinno być poprzedzone dogłębnymi badaniami i lekarskim wywiadem. To ja odpowiem pytaniem: czy mamy zwykłe warunki?

Publicysta jest czołowym przeciwnikiem obostrzeń, zakazów, lockdownów. Czy jednak jego receptą jest opuszczenie rąk i czekanie przez lata aż pandemia wygaśnie sama? Tak naprawdę nigdy nie usłyszałem odpowiedzi. Po samokrytyce władz szwedzkich upadają ostatnie bastiony samoczynnego wygasania wirusa. Więc gdyby szacowne gremia pracowały nad szczepionką latami, według normalnego trybu, czy Warzecha zachęcałby do podtrzymywania przez lata klimatu stanu wyjątkowego? Czy pierwszy uderzyłby w krzyk: "tego nie da się wytrzymać"? A mamy jeszcze media, mamy opozycję…

Ja się zaszczepię

Szczepionka stanie się przedmiotem ostrych sporów i konfliktów nawet wewnątrz rodzin. Jak w mojej, gdzie spośród rodziców nastolatka, ojciec chce się szczepić natychmiast, mama nie chce o tym słyszeć. Dobrze by było, abyśmy przynajmniej w czasie Świąt nie skakali sobie do oczu. Także do oczu rządu, choć popełnił niejedno głupstwo (choćby otwierając stoki narciarskie, żeby pan prezydent sobie pojeździł i zamykając w kilka tygodni później – po tym, jak ludzie zainwestowali w początek sezonu). Ten chwilami mało poważny, żonglujący danymi rząd, w zasadniczych sprawach ma jednak niewielkie pole manewru.

ZOBACZ: Pandemia, relacje i aplikacje

Ja się nie obwieszam na Facebooku deklaracjami mającymi pokazać, że jestem światłym człowiekiem. W tej sprawie liberalni celebryci też maszerują ramię w ramię z zakamieniałymi prawicowcami. Ale wiem, że kiedy pytałem o opinię różnych ludzi, znajoma lekarka powiedziała mi: "Mogą być uboczne komplikacje, ale o wiele większe komplikacje przynosi choroba".

Zwłaszcza po niespodziewanej śmierci zacnego przewodniczącego Stowarzyszenia Wolnego Słowa, dawnego polityka Unii Pracy Wojciecha Borowika wiem, że odchodzą i znajomi. Że wirus jest coraz bliżej mnie.

Także niektórzy restrykcjoniści uparli się, żeby odbierać nam nadzieję. Jak prof. Krzysztof Simon, wirusolog z Wrocławia, która nagle ogłosił, że wirus zostanie z nami tak czy inaczej. Owszem, szczepić się według niego trzeba, ale zabrzmiało to jak obietnica apokalipsy w każdych okolicznościach.

Ja się zaszczepię. Świadom ryzyka, bo wszystko inne wydaje mi się nieść ryzyko jeszcze większe.

Komentarze