Boga potrzebują nawet jego wrogowie
Pixabay

Boga potrzebują nawet jego wrogowie

Wszyscy, którzy starali się wymazać Boga ze swojego świata, szybko rozpoczynali poszukiwania innej osoby nadprzyrodzonej. Rozumieli, że tylko siła stojąca wyżej niż człowiek, może gwarantować stabilizację i porządek prawny.

Co jakiś czas – przynajmniej od okresu Oświecenia – człowiek dochodzi do wniosku, że jest istotą na tyle doskonałą, by urządzić świat po swojemu. Czasem wypełnia go przekonanie, że nauka jest w stanie tak sprawnie rozwiązać wszystkie problemy, że religia przestanie być potrzebna. Innym razem rugowanie Boga z życia odbywa się na drodze rewolucji – jak choćby we Francji czy Rosji – a wtedy Najwyższy staje się wrogiem publicznym.

W jednym i drugim przypadku usunięcie siły wyższej z życia człowieka trwa zazwyczaj krótko. Człowiek, nawet bardzo wykształcony i zdeterminowany, wnet przekonuje się, iż potrzebuje jakiejś istoty nadprzyrodzonej, na której można będzie oprzeć porządek prawny i społeczny. Nie wystarczy w tej kwestii, tak często dziś przywoływana wola ludu, gdyż ta może szybko ulec zmianie. Gdy tak się stanie, weryfikacji musiałyby ulegać wszystkie ustalone zasady. To prosta droga do chaosu.

W poszukiwaniu nowego boga

Czasem poszukiwania nowego boga przybiera formy groteskowe. Tak było choćby w przypadku Maxymiliena Robespierre’a, przywódcy rewolucji francuskiej. Po uwolnieniu się od Boga chrześcijan, splądrowaniu kościołów i wymordowaniu wielu księży, tak rozpaczliwie Robespierre potrzebował istoty nadprzyrodzonej, że wymyślił "Nieśmiertelnego Prawodawcę". Miał on legitymizować władzę narodu – w przeciwieństwie do wcześniejszego Boga, który zapewniał władzę królowi – oraz, a może przede wszystkim, być źródłem sprawiedliwości. Znamienne, że Robespierre poszukiwał Najwyższej Istoty po to, by powstrzymać bieg rewolucji, która popadła w obłęd: pochłaniała coraz więcej ofiar, niszczyła kolejne fundamenty państwa, nie będąc w stanie budować niczego nowego.

Śmierć Boga ogłosił także Fryderyk Nietzsche. Uznał, że wiara w Chrystusa wyczerpała się, podobnie jak wynikające z niej ograniczenia i nakazy moralne. Świat nie mógł jednak żyć bez bytu wyższego, więc i słynny niemiecki filozof zaczął poszukiwania w tym zakresie. Wyszło kuriozalnie, gdy wyznacznikiem zasad miała okazać się Zaratustra.

ZOBACZ: Zaremba: święta z męczonymi karpiami wydają się gorsze

Z podobnym problemem zmagał się Jan Jakub Rousseau. Próbował on znaleźć byt, który stałby się podstawą do tworzenia prawa silniejszego niż wolna ludzi. Ostatecznie bezradnie musiał przyznać, że "trzeba by bogów".

Nieco sprytniej od Robespierre’a z tej pułapki wybrnął John Adams, jeden z ojców rewolucji amerykańskiej, który również domagał się kultu "Najwyższej Istoty", która stałaby się "Wielkim Prawodawcą Wszechświata". Adams uznał wreszcie, że istnieje coś, co nazwał prawem natury, czyli stanem, który nie tylko jest ponad człowiekiem, ale również jest od ludzi wcześniejszym. Podobnie Boga chrześcijan próbował zastąpić Immanuel Kant, nie zdając sobie nawet sprawy, jak głęboko tkwi w nim protestancka moralność. Jedno z kluczowych miejsc w jego rozmyślaniach zajmuje sumienie, które jest w każdym człowieku i determinuje jego dążenie ku dobru. To do niego należą słowa: "Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie". Był przekonany, że złe uczynki nie pozwalają ludziom żyć w zgodzie z samymi sobą, więc w dłuższej perspektywie złoczyńca skazany jest na klęskę.

Przywódcy w roli bóstw

Wiek XX przetestował niestety, jak ideologie pragnące budować świat bez Boga działają w praktyce. W sowieckiej Rosji siłę nadprzyrodzoną zamieniono najpierw na ducha rewolucji, by następnie nadać status bóstwa komunistycznym przywódcom. Dziś mauzoleum Lenina jest tylko atrakcją turystyczną Moskwy, ale przez lata było miejscem, w którym nie tylko oddawano hołd przywódcy rewolucji, ale przede wszystkim czczono go jako świętego. Był to chyba jedyny sposób na usprawiedliwienie milionów ofiar, jakie Lenin miał na koncie. Uznanie go za osobę więcej niż ludzką, kazało patrzeć na jego zbrodnie, jak na budowanie nowego porządku świata.

Tak Lenina i jego bardziej krwawego następcę – Józefa Stalina – przez lata chcieli widzieć intelektualiści francuscy, hiszpańscy czy włoscy. Albo nie przyjmowali zbrodni do wiadomości, albo usprawiedliwiali je koniecznością historyczną. Ten determinizm, według Karola Marksa, miał wynieść do władzy proletariat. Wówczas to on byłby nośnikiem wszelkich wartości i wyzwolił ludzi od religii. Nieprzymuszani proletariusze nie tylko nie chcieli się wyrzec Chrystusa, ale i do nowej wiary miłością nie zapałali.

ZOBACZ: Gwiazda Betlejemska znowu na niebie. Pierwszy raz od setek lat

Na dodatek, wiele lat po zwycięstwie rewolucji, po jej rozszerzeniu na Polskę, okazało się, że robotnicy występowali przeciw osiągnięciom komunizmu z Bogiem na ustach. A jednym z tych, który pozbawił ten ustrój moralnej podstawy sprawowania władzy, był namiestnik Chrystusa na Ziemi – Jan Paweł II.

Krócej trwał krwawy eksperyment z nazistowskim państwem niemieckim. Adolfowi Hitlerowi i jego klice początkowo wydawało się, że wystarczy zastąpić Boga wolą narodu. Gdy jednak okazywało się to nieskuteczne, a naród ciągle wyznawał Chrystusa, naziści szukali wsparcia w okultyzmie i powrocie do przedchrześcijańskich wierzeń germańskich. Nie zdążyli zbudować nowej religii, bo tysiącletnia Rzesza przetrwała tylko dwanaście lat. Choć była w stanie utopić Europę – szczególnie Środkową – we krwi, to poza nienawiścią, nie pozostawiła po sobie nic wartego uwagi.

Paradoks 

Żaden z zagorzałych ateistów nie potrafi wyjaśnić, dlaczego wszelkie próby tworzenia świata bez Boga, prędzej czy później kończą się albo katastrofą, zbrodniami, gwałtem i nieszczęściem, albo poszukiwaniem innego nadprzyrodzonego bytu? Przecież świat, w którym prawo stanowiłby człowiek i tylko człowiek, powinien być idealnie dopasowany do potrzeb i odpowiadać na potrzeby nowoczesności.

Może powodu należy szukać w banalności prób oderwania się od Najwyższego. Nieodżałowany prof. Leszek Kołakowski w książce "Mini wykłady o maxi sprawach" przytacza taką historię:

Drugi po Gagarinie kosmonauta radziecki Titow, gdy ze swych wojaży powrócił, oświadczył stanowczo ludzkości, że dryfując w odległych przestworzach, w ogóle nie widział Boga, i proponował, by jego podróż i doświadczenia wykorzystano do krzewienia naukowego ateizmu. Deklaracja taka mogła śmieszyć dziecinną naiwnością – jak gdyby przed tą wyprawą ktokolwiek się spodziewał, że gdy nieco od Ziemi się oddalić, ujrzy się w przestworzach siwobrodego staruszka, który ręką pomacha i zawoła po rosyjsku: "to ja jestem Pan Bóg i ja podyktowałem Biblię!"

Przeciwnicy Najwyższego stają przed paradoksem nie do pokonania. Z jednej strony bardzo chcą uznać, że Boga nie ma i nie było, a wszystko, co dzieje się na Ziemi jest albo dziełem natury, albo człowieka. Nie da się jednak udowodnić, że Bóg nie istnieje, a więc ateizm jest także rodzajem wyznania. Tyle, że negatywnego, każącego wierzyć, że nie ma Istoty Nadprzyrodzonej.

Jednocześnie potrzebują jakiejś formy wyższej, która zapewniałaby światu harmonię. Rolę tę mogłaby spełniać natura, ale jeśli ma ona być pozbawiona siły nadprzyrodzonej wynikającej z wyższego porządku, to pozostanie tylko szeregiem przypadków, które doprowadziły do powstania życia na Ziemi. Przypadek nie może być jednak gwarantem harmonii, stałości i porządku, tak potrzebnych ludziom do życia.

Z kolei nadanie naturze – lub jakiemukolwiek innemu bytowi – cech wyższych, powoduje, że człowiek przestaje być panem świata. Człowiek nie może wszak wymyślić Boga na swój obraz i podobieństwo, gdyż wówczas ta istota wyższa nie będzie doskonała. Jeśli z kolei wrogowie Boga uznają, że jakiś rodzaj "Wielkiego Prawodawcy" jest jednak bytem wyższym, to będzie oznaczać, że ateizm jest ślepą uliczką i nie ma żadnego sensu.

Komentarze