Co do samego pytania: mówiła czy nie mówiła? Kwestię o statystach przypisano celebrytce w związku z jej kilkugodzinną wypowiedzią "na żywo" na Instagramie. I tego nigdzie nie można zobaczyć, jesteśmy zdani na relacje. Górniak słusznie twierdzi, że gdyby coś takiego powiedziała, byłby to nonsens. Pytanie, czy naprawdę coś jej przypisano niesłusznie, czy to forma wycofania się? Piosenkarka zaczęła wprawdzie tłumaczyć, o co jej tak naprawdę chodziło, ale po jednym czy dwóch zdaniach przeszła do innych tematów.
Pojawiły się pretensje, że kogoś głoszącego medyczne niedorzeczności, choćby i sławnego, nie powinno się zapraszać do studia. Nie zgadzam się. Jeśli na twierdzenia Górniak zareagował oficjalnie prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, ba, domagał się prawnego ścigania takich twierdzeń, powinno się umożliwić jej ustosunkowanie do tego. Komentowały tę wypowiedź też zastępy innych ludzi: od polityków po celebrytów. Jeśli pojawia się taka wręcz kampania, jej bohaterka nie może być niema. Można się zżymać na świat, w którym serio roztrząsa się opinie takich osób, ale to rzeczywistość.
Co więcej, powiem całkiem poważnie: jeśli Górniak sprostowała choć jeden nonsens spośród wielu, które jej przypisano, to już może mieć dobre skutki społeczne. Bo ludzi wierzący, że w przepełnionych szpitalach w Lombardii pokazuje się aktorów, spotkałem osobiście. Nie są moimi prywatnymi znajomymi, ale żyją obok nas.
Każdy zna kogoś chorego
Czy Górniak zrewidowała coś jeszcze? Nie bardzo. Była miękka w tonie, nie dowiedzieliśmy się, czy rzeczywiście wierzy w spiskowe teorie, łącznie z tą, że za fikcją pandemii stoi demoniczny Bill Gates. A to też podobno padło podczas jej wywodów na Instagramie. Chciałbym usłyszeć, skąd ona to wie. A może znowu by zaprzeczyła, cofnęła się?
Zafundowała nam za to opowieść, że pandemii nie ma, bo większość ludzkiej populacji jest zdrowa. Albo teorię, że głównym powodem zachorowań jest stres wywołany pandemicznym alarmem.
Wydaje się, że dziś takie opowieści są coraz mniej skuteczne, bo każdy zna już kogoś, kto zachorował (inaczej niż na wiosnę), a obraz karetek czekających po wiele godzin pod szpitalem z pacjentami, dla których nie ma miejsca pod respiratorem, wbija nam do głowy boleśnie, że pandemia jest.
Zarazem nie mam złudzeń. Jest i będzie grupa mitomanów, płaskoziemców. I jest pokaźniejsza grupa, która neguje pandemię, a w każdym razie jej rozmiary, wściekła lub przybita tym, co się dzieje. Tych ostatnich nawet rozumiem. Choć coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że szkodzą.
ZOBACZ: Ziemia jest płaska, a światem rządzą jaszczury z kosmosu. Skąd się biorą foliarze?
Mam też wrażenie, że konsensus wokół norm życia w pandemii się powiększa. Przynajmniej ten formalny, wymuszony. Dziś już trudno jest spotkać w Warszawie kogoś, kto nie nosi maseczki. Mnie samego czasem bardziej niż sceptycy wkurzają posępni lekarze-celebryci, mający wciąż Polakom za złe, że młodzież się nie słucha, a my wszyscy jeszcze dłużej powinniśmy siedzieć w domu. Wkurzają mnie, ale wtedy powinienem sobie raz jeszcze puścić panią Górniak.
Ona jest karykaturą, parodią wszystkich "koronasceptyków". Ten ich sceptycyzm ma wiele motywacji i odcieni, a co więcej, oni czasem zauważają słusznie rzeczy. Na przykład to, że człowiek trzymany w domu popada w depresję. To ważne, nie powinniśmy się do rygorów przyzwyczajać, przedłużać ich niepotrzebnie choćby o jeden dzień. Albo że covidowy alarm zamknął innym chorym, często poważnie, dostęp do służby zdrowia. To jest wszystko prawda, nie brak tu i winy nieskutecznych władz publicznych czy nadmiernej strachliwości lekarzy.
Ale w ostateczności, kiedy spytać covidosceptyków, jaki jest ich program alternatywny, dziś mówią jeszcze mniej przejrzyście niż wiosną, kiedy wierzono w "model szwedzki". Przecież wizja "częściowego otwarcia" przestaje być sensowna w zderzeniu z kolejką do respiratorów. Szczegóły są cały czas do dyskusji. Przykład: zamknęliśmy szkoły w akompaniamencie połajanek opozycji, a Francja czy Niemcy uważają zwykłą, a nie zdalną naukę za priorytet i trzymają je otwarte.
ZOBACZ: Zaremba: postarajmy się, aby dzieci wróciły do szkół jak najszybciej. Szkoła to wspólnota!
Ale cel podstawowy? Co innego mamy robić, jak nie ograniczać przestrzeń transmisji wirusa? Jak za pół roku okaże się, że szczepionki nie docierają, albo są nieskuteczne, wtedy będzie można spytać ponownie: jak mamy żyć? Dziś próbujemy zmniejszać rozmiar nieszczęścia jak umiemy.
Może jest jakaś alternatywna droga, choćby ta, którą poszli Japończycy czy południowi Koreańczycy. Ale z jakichś powodów, nawet zbuntowani przeciw naszej recepcie lekarze typu byłego ministra Sośnierza, mówią o tej drodze bardzo niejasno. Jako laik, muszę z tego wyciągać wnioski.
Szczepić przymusowo?
Właśnie: szczepionka. Przekaz Edyty Górniak co do pandemii był miejscami zawikłany. Natomiast pytana o to, co ma się stać "na końcu", powiedziała twardo: nie zaszczepię się.
Sam mam mnóstwo wątpliwości i obaw co do skuteczności tych pospiesznie wprowadzanych na rynek, mitycznych szczepionek. Ale stanie przed nami pytanie: czy próbujemy szczepić Polaków przymusowo? Odpowiedzi obozu rządowego są niejednoznaczne. Od hamletyzowania prezydenta Dudy, że nie można nikogo zmuszać, po twardą deklarację ministra Niedzielskiego: "zaszczepimy całą populację".
Zmuszanie kogoś do troski o własne zdrowie budzi mój doktrynalny opór. A równocześnie masowa obecność ludzi niezaszczepionych na polskich ulicach, może uczynić całą strategię walki z pandemią jedną wielką fikcją.
Maseczki mieliśmy nosić dla innych, ale to był z natury zabieg przejściowy. W przypadku szczepienia lub nieszczepienia, choćby znaczącej większości społeczeństwa, jest pytanie o cel ostateczny. Nie podpowiadam niczego, ale boję się tej debaty, zwłaszcza w warunkach polskiej nieustającej histerii. Sondaże są zaś bezlitosne. Duże grupy szczepić się nie chcą. Może większe w sondażach niż w rzeczywistości, ale to fakt. Tu akurat Górniak zdaje się wygrywać, bo docierać do jakiejś czułej struny polskiej duszy.
Komentarze