"Panie proszone są o przybycie bez obręczy, panowie zaś bez szpad" - tak anonsowano koncert, który miał się odbyć w poniedziałek 13 kwietnia 1742 r. w dublińskim New Music Hall przy Fishamble Street. Obręcze zajmowały mnóstwo miejsca - wspierały się na nich modne w połowie XVIII w. rynoliny sukni. Szpady, wziąwszy pod uwagę przewidywaną frekwencję, stanowiłyby również przeszkodę w upchnięciu widzów na sali. Im więcej zaś by ich się na niej zmieściło, tym większe korzyści z charytatywnego przedstawienia, które - jak pisał 27 marca "Dublin Journal" - miało wspomóc osadzonych z kilku więzień oraz dwa szpitale: Mercer’s Hospital i Charitable Infirmary przy Inns Quay.
"Kobieto, niech ci będą za to odpuszczone wszystkie grzechy!"
Jako że wcześniej odbyła się publiczna próba, po mieście krążyły już entuzjastyczne opinie, określające utwór nawet jako najwybitniejsze dzieło muzyczne stworzone kiedykolwiek. Nic dziwnego, że na premierze pojawiły się tłumy. Sukces był niewątpliwy. Wrażenie, jakie wywarła muzyka, musiało być zaiste olbrzymie, skoro po dramatycznej arii "He was despised", zaśpiewanej przez atrakcyjną brunetkę Susannę Cibber, siostrę kompozytora Thomasa Arne’a, niejaki wielebny dr Delany zerwał się z fotela i wykrzyknął: "Kobieto, niech ci będą za to odpuszczone wszystkie grzechy!". I to mimo, że głos Cibber podobno nie budził zachwytów. Ten okrzyk miał swoje drugie dno, bo reputacja Cibber była mocno nadszarpnięta przez głośny erotyczny skandal.
ZOBACZ: Drugi lockdown w Anglii i operacja "Moonshot"
Tak rzeczy się miały podczas pierwszego przedstawienia oratorium "Mesjasz" Jerzego Fryderyka Handla (pisownia "Handel" bez a zamiast "ä" to nie pomyłka). Kompozytor na stałe wyemigrował do Wielkiej Brytanii w 1717 r. w wieku 32 lat i wkrótce zdobył zgodę króla Jerzego I na naturalizację - został więc Anglikiem. Jako Anglik zrezygnował z kropek przy literze "a" w swoim nazwisku i odtąd na wszystkich archiwalnych partyturach czy plakatach teatralnych widnieje jego nazwisko pisane właśnie przez zwykłe "a". Tę decyzję należy uszanować, ponieważ genialny Saksończyk rodem z Halle spędził w Anglii większość swojego życia - zmarł w Londynie 14 kwietnia roku 1759, przeżywszy o lat dziewięć swojego rodaka, urodzonego w tym samym roku - 1685 - Jana Sebastiana Bacha.
Laik zakładałby zapewne, że premiera "Mesjasza" musiała się odbyć w Londynie. Tego mogło się spodziewać również wielu współczesnych Handla. Jednak wyjazd naturalizowanego londyńczyka do Dublina na zaproszenie tamtejszych władz na sezon 1741/42 wynikał ze zmęczenia brutalną walką o publiczność w brytyjskiej stolicy. Dla artystów, w tym kompozytorów i zarazem przedsiębiorców - a do nich zaliczał się Handel - Londyn był polem bezwzględnej walki, na którym w początkach lat 40. Saksończyk nie odnosił zbyt wielkich sukcesów. Sezon wcześniej klapę poniosły jego najnowsza opera "Imeneo" (tylko dwa przedstawienia) oraz "Deidamia" (trzy przedstawienia). Było to bardzo zniechęcające, a plotki głosiły, że Handel nosi się z zamiarem opuszczenia Anglii na zawsze.
Król wstał pierwszy
Nawet dla kogoś, kto muzyką dawną się nie interesuje, skojarzenie: Handel - "Mesjasz" - chór "Hallelujah" jest niemal automatyczne. To wybitne dzieło, pozbawione fabuły (którą oratoria zwykle mają, by wspomnieć Handlowskie "Saul", "Izrael w Egipcie" czy "Salomona"), przedstawiające w trzech częściach, poprzez biblijne cytaty, historię zbawienia - od narodzin Chrystusa, poprzez Jego śmierć aż do zmartwychwstania - powstało w zaledwie 24 dni, między 22 sierpnia a 12 września 1741 r. Handel zawsze pisał szybko. Poza tym, jak większość kompozytorów swojej epoki, adaptował fragmenty lub całe wcześniej napisane utwory.
Wokół powstania "Mesjasza" narosło mnóstwo pięknych mitów - jak choćby ten, że na oryginalnej partyturze atrament mieszał się ze łzami kompozytora, tak poruszonego własnym utworem. Trudno w to uwierzyć, znając praktyczną naturę Handla, który miał raczej na głowie własne słabo idące interesy w Londynie. Kompletnie zaś w mrokach giną korzenie istniejącego do dzisiaj - choć nie zawsze przestrzeganego - zwyczaju wstawiania przez publiczność podczas chóru "Hallelujah". Najbardziej znana wersja głosi, że pierwszy w roku 1743 wstał król Anglii Jerzy II Hanowerski, a skoro wstał król - wstać musieli również pozostali słuchacze. Nawet jeśli tak było, to przyczyny zachowania króla niekoniecznie mogły leżeć w muzyce. Badacze sugerują, że król mógł boleśnie odczuwać zbyt długie siedzenie (oratorium standardowo trwa ponad dwie godziny, a chór "Hallelujah" jest umieszczony dopiero na końcu drugiej części). Tak czy owak - tradycja się przyjęła i trwa.
Pierwsze polskie nagranie studyjne
Przenieśmy się teraz o ponad 278 lat naprzód od momentu premiery "Mesjasza" w Dublinie i o 3 godziny lotu (która to miara w czasach Handla nie była oczywiście znana). Jesteśmy w warszawskim Zamku Królewskim wieczorem 14 października. W Sali Wielkiej - tej najbardziej reprezentacyjnej na pierwszym piętrze - krzesła są poustawiane w dużej odległości od siebie. Zaledwie kilka dni wcześniej, z racji rosnącej liczby zakażeń, wprowadzono nakaz noszenia maseczek poza domem. Wobec coraz bardziej ponurej rzeczywistości wydarzenie, które za moment się zacznie - wykonanie "Mesjasza" z niewielkimi skrótami - wygląda jak z innego świata. Naprzeciw z konieczności nielicznej publiczności w maseczkach pojawiają się wykonawcy - śpiewacy i muzycy, na koniec zaś, przy akompaniamencie werbla, wchodzi dyrygent i szef działającego od ponad 20 lat zespołu La Tempesta Jakub Burzyński. Jego zespół wraz z przyjaciółmi o godzinie 15 tego dnia zakończył rejestrację pierwszego polskiego studyjnego nagrania handlowskiego oratorium. Może to być zaskakujące, ale tak właśnie jest: nigdy żaden polski zespół wcześniej "Mesjasza" w studiu nie nagrał. Pod koniec lat 70. powstało tylko nagranie koncertowe z udziałem angielskich solistów.
Ktoś kojarzący "Mesjasza" z olbrzymią orkiestrą i chórami, patrząc na skąpy skład w Sali Wielkiej mógłby pomyśleć, że to jakieś nieporozumienie. Orkiestra jest bardzo niewielka, pozbawiona nawet obojów, chóru zaś nie ma w ogóle - jego rolę pełnią soliści. Tu trzeba opowiedzieć choćby krótko o tym, jak kilkadziesiąt lat temu zmieniło się spojrzenie na muzykę dawną, czyli tę sprzed epoki romantycznej. Na czasy kompozytorów takich jak Handel, Bach, Schütz, Gabrieli, Lully, Morales, Corelli i inni.
Impresja baroku
Muzyka z czasów baroku została przefiltrowana przez romantyczną praktykę wykonawczą XIX w. To również wówczas zaczęto bez miary powiększać składy wykonujące "Mesjasza". W 1859 r. podczas Great Handel Commemoration Festival chór liczył 2765 osób, orkiestra zaś 460 wykonawców. Szaleństwo! W XIX w. do lamusa odszedł klawesyn, zastąpiony przez fortepian (u schyłku życia Bach miał okazję ledwie wypróbować na dworze Fryderyka Wielkiego pierwsze piano-forte, protoplastów fortepianu). Zniknęła bezwentylowa trąbka barokowa zastąpiona znacznie donioślej i ostrzej brzmiącą trąbką współczesną. Zmienił się kształt smyczków z łukowatego na prosty. Na dobre zostały zapomniane takie dawne instrumenty jak cynk, szałamaja czy teorban. Klasyka baroku, jakiej można była słuchać mniej więcej do lat 60. XX w., była bardziej impresją na temat baroku.
ZOBACZ: Wirus egalitarny. Nie oszczędza nikogo
Wówczas nastąpił przełom: pojawili się muzycy tacy jak zmarły w 2016 r. Nicolaus Hanrnoncourt, młody w tamtym czasie Reinhard Goebel, założyciel Musica Antiqua Köln, czy nieżyjący już klawesynista Gustav Leonhardt, którzy zakwestionowali postromantyczną tradycję wykonawczą dawniejszej muzyki. Zaczęli prowadzić kwerendy w źródłach, przekopywać się przez oryginalne partytury, studiować ikonografię, by odtworzyć instrumenty, których żaden egzemplarz nie dotrwał do naszych czasów (głównie najmniej trwałe dęte blaszane), oraz tworzyć interpretacje odpowiadające dawnemu stylowi wykonawczemu. To była rewolucja! Nagle okazało się, że "Koncerty brandenburskie" Bacha, opery Henry’ego Purcella czy właśnie oratoria Handla odkrywają swoje tajemnice i brzmią niemal kompletnie inaczej niż to, co znaliśmy dotychczas.
Od tamtego czasu tak zwane autentyczne wykonawstwo muzyki dawnej okrzepło i przestało być ruchem niemal kontrkulturowym (dwudziestoparoletni Goebel na zdjęciach z lat 70., ubrany cały na czarno, z długimi włosami, wygląda jak zbuntowany hippis, tyle że ze skrzypcami w ręku), a stało się poważnie traktowaną praktyką.
- W latach 90. w Polsce wybuchł prawdziwy entuzjazm dla wykonań historycznych - wspomina dzisiaj Jakub Burzyński. Bo też dopiero wówczas, po upadku komunizmu, ten prąd w pełni dotarł do Polski. Z "Mesjaszem" też eksperymentowano na świecie. Na przykład jedno z kanonicznych nagrań, Gabrieli Consort & Players pod kierownictwem giganta muzyki dawnej Paula McCreesha z 1997 r., posługiwało się mocno już ograniczonymi siłami (chór to 8 sopranów, 6 altów, 5 tenorów i tyleż samo basów) po to, aby - jak tłumaczył McCreesh - lepiej wydobyć fakturę dzieła.
"Partytura do mnie »gada«"
Burzyński zabierając się za nagranie "Mesjasza" u progu pierwszego lockdownu chciał zrobić coś świeżego. - Nie zabieram się za projekt, jeśli nie mam czegoś nowego do powiedzenia - mówi dyrygent. - Partytura do mnie "gada" - dodaje. I faktycznie - wykonanie La Tempesty jest oryginalne, w wielu miejscach sięga po nowatorskie pomysły - tak jak choćby zaskakująca pauza w "Hallelujah" czy pizzicato w "But Who May Abide.
Na 20-lecie zespołu w styczniu 2019 r. La Tempesta zagrała "Mesjasza" "na bogato". Gdy zaś wiosną tego roku epidemia zaczęła nabierać rozpędu, Burzyński uznał, że współpracującym z zespołem wykonawcom trzeba dać jakiś cel, nadzieję na zrobienie czegoś, gdy lockdown się skończy.
Epidemia ma ten fatalny skutek w przypadku muzyków, że odcina ich nie tylko od pieniędzy, ale też od tego, co kochają, czym żyją. Barokowcy odczuwają to szczególnie mocno, bo wybór tej akurat dziedziny jest dla zdecydowanej większości z nich niemal tożsamościowy.
To musiało być coś, co dałoby się ćwiczyć w małych grupach, co większość muzyków w miarę dobrze już zna, co wymagałoby minimalnej liczby prób i co można by szybko sfinalizować po zniesieniu wiosennych ograniczeń. Tak wybór padł na "Mesjasza". Nagranie postanowiono choć w części sfinansować ze zbiórki w internecie (zbiórka nadal działa - wpłacając można zapewnić sobie otrzymanie płyty, gdy zostanie już wydana, co ma nastąpić przed świętami Bożego Narodzenia).
Muzycy zgodzili się na bardzo demokratyczne warunki: takie same stawki dla wszystkich solistów, którzy bez oporów zdecydowali się pełnić zarazem rolę chóru. - To było niemal rodzinne przedsięwzięcie, czuliśmy się jak jedna drużyna - mówi Burzyński i chyba brzmi w jego słowach autentyczne wzruszenie. Po koncercie na Zamku Królewskim dyrygent nie tylko przedstawił każdego z wykonawców, ale też o każdym miał do opowiedzenia krótką historię.
Całość, bez skrótów, nagrano w ciągu zaledwie sześciu sesji, nie robiąc żadnych kompromisów, choć łatwo nie było, bo co chwila ktoś lądował na kwarantannie. Muzycy wspomagali projekt i zbiórkę na niego jak mogli - jeden z nich zbudował na przykład z klocków Lego małą La Tempestę i wystawił na licytację. Miniaturę kupił jego nie widziany od 20 lat kolega ze szkoły.
Pierwsze polskie nagranie "Mesjasza" jest nie tylko oryginalnym podejściem do jednego z najczęściej wykonywanych dzieł muzycznych świata, ale też pokazem niesamowitej determinacji w najtrudniejszym dla wielu czasie. Mister Handel byłby dumny, a wielebny Delany, gdyby żył, mógłby ponownie wznieść swój okrzyk, tym razem kierując go do wszystkich zaangażowanych w projekt.
Komentarze