Drugi lockdown w Anglii i operacja "Moonshot"
PAP/EPA/ANDY RAIN

Drugi lockdown w Anglii i operacja "Moonshot"

Premier Boris Johnson w połowie lipca przekonywał, że Wielka Brytania "nie będzie potrzebowała drugiego lockdownu" i "nie sądzi, żebyśmy ponownie znaleźli się w takiej sytuacji", porównując taką decyzję do użycia broni nuklearnej. Tymczasem w czwartek 56 milionów mieszkańców Anglii ponownie trafiło na "narodową kwarantannę".
 
Jesienna "narodowa kwarantanna" - przynajmniej na papierze - tylko niewielkimi różnicami różni się od tej, przez którą kraj przeszedł wiosną tego roku.

Choć tym razem otwarte pozostaną szkoły i uniwersytety, to ponownie zamknięte będą puby, restauracje i sklepy, które nie zostały uznane za "niezbędne". Zakazane są odwiedziny w domach innych osób, a także spotkania, nawet na zewnątrz. Dramatyczne ograniczenia swobód obowiązują - w różnym stopniu - także w pozostałych krajach wchodzących w skład Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.
 
Oxford Street, LondynPAP/EPA/NEIL HALL
Oxford Street, Londyn
A miało być zupełnie inaczej

W wywiadzie udzielonym w połowie lipca - w pierwszą rocznicę objęcia urzędu premiera - Boris Johnson przekonywał konserwatywną gazetę "Sunday Telegraph", że Wielka Brytania "nie będzie potrzebować drugiego lockdownu" i "nie sądzi, żebyśmy ponownie znaleźli się w takiej sytuacji", porównując taką decyzję do użycia broni nuklearnej.

Sięgając po swój polityczny znak rozpoznawczy - zaraźliwy, niemal chłopięcy optymizm i energię - szef rządu próbował odwrócić uwagę od pierwszej fali pandemii, która kosztowała życie kilkadziesiąt tysięcy osób i skupić się na przyszłości.
 
Premier Wielkiej Brytanii Boris JohnsonPAP/EPA/NEIL HALL
Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson
Polityk chciał w ten sposób zresetować swoje rządy, przywołując energię ze zdjęcia opublikowanego przez jego biuro 1 stycznia, kiedy uśmiechnięty od ucha do ucha podnosi kciuki do góry i deklaruje, że 2020 będzie dla Wielkiej Brytanii wyjątkowo dobrym rokiem.

Nie tylko jesteśmy coraz lepsi w wykrywaniu tej choroby i jej izolowaniu, ale też wiemy więcej o tym, jakich grup społeczeństwa najbardziej dotyczy, jak działa i jak się przenosi, więc mamy możliwości różnego rodzaju chronienia i segmentowania populacji - zapewniał "Telegrapha" szef rządu.

O problemach mówił głównie w kontekście żartowania z samego siebie i swojej własnej walki z chorobą.

Pod koniec marca zaledwie 56-letni, ale od lat walczący z nadwagą Johnson, trafił na oddział intensywnej terapii szpitala św. Tomasza w Londynie i przez kilka dni jego życie wisiało na włosku. Część polityków z jego otoczenia do dzisiaj twierdzi, że wciąż w pełni nie doszedł do siebie po tej walce o życie.

W lipcu - kiedy Wielka Brytania notowała ledwie kilkaset przypadków koronawirusa dziennie - premier miał jednak nadzieję, że to wszystko już za nim.

Zbudowany naprędce - i nie bez problemów - system laboratoriów wreszcie pozwalał na znaczne zwiększanie liczby wykonywanych testów, a ciepłe lato dawało nadzieję na to, że Brytyjczycy przestawią się na spędzanie czasu na dworze, ograniczając ryzyko infekcji. Miliony ludzi wyjechały nawet na wakacje do 73 państw, które znalazły się na przygotowanej przez rząd liście bezpiecznych krajów.

W wywiadzie z "Sunday Telegraph" - na zdjęciu ze swoją o 24 lata młodszą partnerką i matką jego piątego albo szóstego dziecka (nikt nie wie poza nim samym) - opowiadał więc z pasją o swoich planach zmniejszenia nierówności pomiędzy regionami, o błyskawicznym rozwoju infrastrukturalnym i odblokowaniu potencjału kraju po zerwaniu krępujących jego ambicje unijnych łańcuchów.

Co się zatem stało, że na przełomie października i listopada Wielka Brytania znowu znalazła się w tym samym miejscu, co w marcu? Zdaje się, że powodów jest co najmniej kilka.
 
Życie na kredyt

Po pierwsze, okazało się, że letnie rozprężenie zaczęło przeciągać się zdecydowanie za długo. Pozbawieni kilku miesięcy normalnego życia Brytyjczycy nie chcieli nawet myśleć o ponownym ograniczeniu swoich swobód i spotkań towarzyskich. Wraz z pogarszającą się pogodą, wiele osób nie przyjęło na nowo środków ostrożności, kontynuując - często łamiąc lokalne przepisy - spotkania w większych grupach, także we własnych domach. W tych tygodniach - ledwie kilku, ale decydujących - można było odnieść wrażenie, jakby niemal wszyscy mieli świadomość, że żyją na kredyt, ale nikt nie chciał tego głośno przyznać.
 
ZOBACZ: Pandemia i terror

Wiele uwagi poświęcone będzie wyjazdom na wakacje oraz analizie rządowego programu "Eat Out to Help Out", który miał zachęcać do wspierania dotkniętej pierwszą falą kryzysu gastronomią. Rząd dopłacał wręcz Brytyjczykom, aby chodzili ze znajomymi do restauracji, żeby te mogły odkuć się po wiosennych stratach i nabrać kapitału przed ewentualnym nawrotem choroby na jesieni. To, w jakim stopniu ten mechanizm okazał się być niedźwiedzią przysługą, która przyczyniła się do ponownego zamknięcia branży, jest - na razie - wciąż jeszcze niejasne.
 
Labirynt reguł

Po drugie, chwalony za początkową dyscyplinę komunikacyjną rząd - wtedy, kiedy operował prostymi hasłami o uratowaniu służby zdrowia i życia innych osób - pogubił się także w swoich stopniowych próbach ponownego otwierania gospodarki.

Podobnie jak na początku roku, szef rządu znalazł się w niemożliwie trudnej sytuacji. Musiał balansować kwestie zdrowia publicznego z potrzebami gospodarki, która - ku pewnemu zaskoczeniu ekspertów - odbiła szybciej niż oryginalnie się tego spodziewano.

Libertariański duch Johnsona sprawiał, że za wszelką cenę chciał uniknąć ponownego zaciągnięcia hamulca ręcznego, ale w wyniku tego manewrowania powstał patchworkowy labirynt reguł. Regularnie gubili się w nim nawet premier i jego ministrowie, raz po raz zaliczając gafy w mediach, kiedy byli pytani o to, czy dana aktywność w danym miejscu jest zgodna z przepisami.

Co więcej, wcześniejsze skandale z udziałem najbliższego doradcy Johnsona Dominica Cummingsa podkopały mandat rządu do ścisłego egzekwowania nowych zasad. Przedstawiciele policji regularnie skarżyli się na to, że podczas interwencji wypominano im działania Cummingsa, a tabloid "Daily Star" opublikował na pierwszej stronie gotową do wycięcia maskę ze zdjęciem jego twarzy, kpiąc, że to zwalnia ludzi z obowiązku przestrzegania jakichkolwiek reguł.
 
Doradca Johnsona Dominic CummingsPAP/EPA/NEIL HALL
Doradca Johnsona Dominic Cummings
W tym sensie zaklinanie rzeczywistości jeszcze na początku września, że lada moment zaczną się masowe powroty do biur i podobne deklaracje ze strony oficjeli, tylko w dalszym stopniu podkopały ostrożność wielu Brytyjczyków.
 
Lockdown, który nigdy się nie skończył

Po trzecie, skupione na Londynie rząd i szersza opinia publiczna straciły z oczu to, że w wielu częściach kraju pierwszy lockdown praktycznie nigdy się nie skończył. Wyjątkowo dotknięta pierwszą falą pandemii północ Anglii zaczęła być ponownie obejmowana ograniczeniami na bardzo wczesnym etapie, ale działania rządu centralnego były często spóźnione i niekonsekwentne, a rozkojarzone media nie traktowały poważnie ostrzeżeń z Leicester, Manchesteru czy Liverpoolu, zapewniając, że nie ma żadnego ryzyka powtórki do wiosennego dramatu.
 
ZOBACZ: "Bez nauki nie ma biznesu". Pomoc dla przedsiębiorców

W tym czasie Downing Street, niczym za normalnych czasów, zaangażowało się w polityczne walki z lewicowymi liderami północnych miast. Podobnie chaotycznie wyszła rywalizacja z władzami pozostałych narodów Zjednoczonego Królestwa, w tym w szczególności z niemal otwarcie rywalizującą na skuteczność reakcji wobec pandemii administracją w Szkocji, która chce wykazać się na tle Londynu i powtarza argumenty za niepodległością. Ten polityczny boks doprowadził do otwarcia kolejnych frontów, a zamiast poczucia jedności i wyrównywania nierówności powstało wrażenie, że rząd centralny wykazuje się wyjątkową arogancją.
 
Wyjątkowo drogi bubel

Po czwarte, mający być "najlepszym na świecie" system śledzenia infekcji okazał się być wyjątkowo drogim, wycenianym na 12 miliardów funtów, bublem. Tysiące zatrudnionych na kontrakty pracowników call center albo nie mogło się dodzwonić do zarażonych i ich najbliższych kontaktów, albo było traktowane z kpiną przez osoby, które po prostu odmawiały zostania w domach. Eksperci wytykali, że trudno oczekiwać od kogoś, że podda się kwarantannie na dwa tygodnie, skoro w tym czasie nie będzie mógł liczyć na wynagrodzenie ani świadczenia społeczne, poza ewentualnymi 93 funtami za tydzień chorobowego - jednym z najniższych (relatywnie do zarobków) tego typu świadczeń w Europie.

Cały system "Test & Trace" - budowany przez kolejną niejasną sieć firm konsultingowych i mających luźne związki z chorobami zakaźnymi, za to bliskie z Partią Konserwatywną przedsiębiorców - stał się synonimem kompletnego bałaganu, a media zalewały wręcz informacje o kolejnych terminach i celach, których nie udało się zrealizować.

Kiedy liczba infekcji zaczynała powoli rosnąć, to wbrew oficjalnym danym okazywało się, że zdobycie testu było niemal niemożliwe. Posłowie w Izbie Gmin sypali z rękawa przykładami, gdzie ich wyborcy dostawali na rządowej stronie informację, że najbliższy dostępny punkt pobrania znajduje się kilkaset kilometrów od nich. W momencie próby system po prostu padł.
 
PAP/EPA/PETER POWELL
 
Nawet pozorne sukcesy, jak stworzenie - stawianej w innych krajach za wzór w pełni chroniącej prywatność użytkownika - aplikacji NHS Covid-19 na telefony komórkowe, którą ściągnęło w półtora miesiąca ponad 19 milionów osób (największy odsetek w całej Unii Europejskiej), okazywały się klapą. Najpierw program wysyłał ludziom mylące, podwójne ostrzeżenia, które po kliknięciu znikały z ekranu, a później okazało się, że algorytm oceniający ryzyko infekcji był przypadkowo ustawiony na wielokrotnie zbyt niskim poziomie, więc po prostu wysyłał ludziom tylko ułamek ostrzeżeń, które powinny do nich trafiać.
 
Każdy z tych elementów przyczynił się do konieczności powtórzenia ograniczeń z wiosny.

W piątek, 6 listopada, potwierdzono ponad 23,3 tys. infekcji i 355 zgonów.

Operacja "Moonshot"

To nie znaczy jednak, że sytuacja jest równie dramatyczna jak w marcu i kwietniu.

Brytyjscy lekarze powtarzają, że mieli czas przygotować się do drugiej fali, wymienić doświadczeniami i w efekcie lepiej rozumieją przebieg choroby oraz są w stanie skuteczniej z nią walczyć. Jeden z najambitniejszych programów testów medycznych na świecie "Recovery" pozwolił na odkrycie skuteczności leku sterydowego deksametazon, który obniża śmiertelność w najcięższych przypadkach. Jednocześnie odkryto, że stosunkowo niewielkie zmiany w opiece nad pacjentami, m.in. odejście od respiratorów na rzecz prostszych aparatów tlenowych, mogą zwiększyć szanse na powrót do zdrowia.
 
ZOBACZ: Długie oczekiwanie na szybkie testy

Na horyzoncie majaczy też coraz wyraźniej szansa na pojawienie się pierwszych szczepionek, które byłyby bezpieczne i skuteczne dla sporej części populacji. Służba zdrowia została postawiona w ostatnich tygodniach w stan gotowości, aby - jeśli wyniki testów będą obiecujące - potencjalnie rozpocząć pierwsze szczepienia lekarzy i najbardziej narażonych na powikłania osób nawet jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia.

Szefowa rządowej grupy roboczej Kate Bingham mówiła w czwartek, że szczególne nadzieje wiąże z dwiema szczepionkami, w tym brytyjską z Uniwersytetu Oksfordzkiego, oceniając szanse na zaszczepienie grup ryzyka do końca wiosny 2021 roku na "ponad 50 proc.". To pozwoliłoby na radykalne ograniczenie śmiertelności i otworzyło nowe opcje zarządzania pandemią.

W tym samym tygodniu, kiedy wprowadzono nowe drakońskie przepisy, rozpoczęto także masowe testowanie populacji, co również może stanowić jedno z wyjść z obecnego kryzysu. W pierwszej kolejności działanie systemu sprawdzą mieszkańcy Liverpoolu, którzy dzięki temu będą mieli też szansę na nowo zaufać rządowi w kwestii zdrowia publicznego.
 
Operacja PAP/EPA/PETER POWELL
Operacja "Moonshot"
Operacja "Moonshot" - z racji swojej ambicji nawiązująca do lotu na Księżyc - ma wsparcie nie tylko lokalnych władz, w tym boleśnie dotkniętego koronawirusem burmistrza miasta, którego brat zmarł na koronawirusa, ale także sportowców, w tym drużyny mistrzów Anglii, Liverpoolu FC.

Osiem miesięcy po wybuchu pandemii Wielka Brytania może, przynajmniej teoretycznie, przeprowadzać aż pół miliona testów dziennie, a wraz ze spodziewanym na kolejne tygodnie dopuszczeniem do obiegu prostszych testów antygenowych, ta liczba powinna szybko rosnąć. Rząd liczy na to, że pozwoli to na rutynowe i regularne badanie populacji, co ułatwi wyłapanie osób skąpoobjawowych, które nieświadomie roznoszą wirusa.

Docelowo - do czasu wynalezienia szczepionki lub skutecznej terapii - mogłoby to pozwolić na przykład na przesiewowe testowanie publiczności wchodzącej do biura, teatru lub na stadion piłkarski, co ponownie otworzyłoby drogę do stopniowego powrotu do normalności.

Wreszcie: gdyby liczba infekcji dalej szybowała do góry i testowała wyporność chronicznie niedofinansowanej i funkcjonującej zimą - nawet bez pandemii - na granicy całkowitej zapaści publicznej służby zdrowia, to rząd ma do dyspozycji zbudowane w drugim kwartale szpitale polowe, które mogą przyjąć tysiące pacjentów. Choć ich działanie było zawieszone w ostatnich miesiącach, to fizycznie stały w tym samym miejscu, co pozwoli na skrócenie czasu wymaganego do ich ponownego otwarcia.
 
Rządowy program wsparcia

Co istotne dla odczuwającego konsekwencje kryzysu rynku pracy, rząd ma też sprawdzone i nieźle funkcjonujące programy osłonowe, które powinny pomóc wielu firmom w przejściu przez kryzys. Choć minister finansów Rishi Sunak powtarza, że nie uda się uratować każdego miejsca pracy - liczba osób pobierających zasiłki wzrosła od marca dwukrotnie - to jest szansa, że uda się uniknąć równie katastrofalnego załamania, co wiosną, m.in. dzięki przedłużeniu programu gwarantującego 80 proc. pensji z budżetu państwa.
 
PAP/EPA/ANDY RAIN
W tym kontekście szczególnie kłopotliwym wyzwaniem na horyzoncie staje się jednak wyjście z Unii Europejskiej. Wraz z końcem grudnia dobiegnie końca tzw. okres przejściowy, który gwarantował dalszy swobodny przepływ towarów i usług. Pomimo szeregu optymistycznie wyznaczanych sobie wzajemnie terminów, obie strony wciąż nie były w stanie dojść do porozumienia dotyczącego przyszłych warunków handlu i współpracy od stycznia, co wraz z koronawirusem grozi potencjalnie sejsmicznym uderzeniem w brytyjską gospodarkę.

Nie jest przypadkiem, że choć obecne ograniczenia koronawirusowe zostały wprowadzone, przynajmniej na razie, tylko do początku grudnia, to rządowy program wsparcia będzie obowiązywał aż do marca. Rząd może liczyć na to, że w ten sposób uda się zatrzeć odczuwalne szkody wynikające z pandemii koronawirusa i decyzji o oderwaniu się od największego bloku handlowego po 47 latach członkostwa.

No pressure, Prime Minister

Brytyjski premier Boris Johnson - niesłusznie nazywany czasami brytyjskim Trumpem - zawsze marzył o tym, że stanie na czele swojego kraju w chwili historycznej próby i przeprowadzi go przez kryzys suchą stopą. Nie ukrywał zresztą swojej fascynacji Winstonem Churchillem, którego biografię napisał będąc jednocześnie burmistrzem Londynu.

Według swoich ambicji, takim kryzysem - on pewnie powiedziałby, że szansą i wielkim projektem otwarcia Wielkiej Brytanii na świat - miało być właśnie wyjście z Unii Europejskiej.
 
ZOBACZ: Wirus egalitarny. Nie oszczędza nikogo

Ostatnie miesiące globalnej pandemii, otarcie się o śmierć z powodu koronawirusa i walki na wielu frontach o uratowanie gospodarki oraz pozycji kraju na globalnej scenie, stanowią jednak brutalne przypomnienie, że politycy rzadko kiedy wybierają kryzysy, z którymi przychodzi im się zmierzyć.

Od tego, jak Johnson i jego administracja odpowiedzą na wyzwania kolejnych miesięcy zależy nie tylko jego kariera polityczna, ale zapewne także przyszłość i integralność całego kraju, m.in. w kontekście rosnących apetytów separatystów w Szkocji czy nawet Walii oraz wizji potencjalnego zjednoczenia Irlandii.

Margines błędu jest coraz mniejszy; podobnie zresztą jak cierpliwość samych Brytyjczyków, którzy coraz życzliwiej patrzą na nowego lidera opozycji, charyzmatycznego prawnika - Keira Starmera.

No pressure, Prime Minister.

Komentarze