Właśnie nad pięknym, modrym Dunajem zginęło 5 przypadkowych osób, kilkanaście zostało rannych. W Wielkiej Brytanii natychmiast podniesiono poziom zagrożenia atakiem terrorystycznym. Zamachu obawiają się także Niemcy.
Wyścig terrorystów z pandemią
W perwersyjny sposób terroryści "ścigają się" z pandemią. Zamachowiec w Wiedniu wybrał ostatni wieczór przed lockdownem, gdy ludzie chcieli jeszcze nacieszyć się odrobiną swobody w kawiarniach. Jednocześnie dobiegają nas wiadomości o COVID-19 i lockdownach oraz o bestialskich atakach na ludzi na ulicach miasteczek, cafeteriach czy w kościołach.
Wszystko to jednocześnie rezonuje w głowach przyklejonych do ekranów smartphonów i laptopów obywateli. I właśnie o to - niestety - chodzi terrorystom. Przy czym w natłoku wiadomości trzeba przebić się z informacją o zamachu do jak największego grona odbiorców z różnych "baniek". Morderca nauczyciela historii i geografii, Samuela Paty, po zabiciu człowieka, natychmiast automatycznie sięgnął po smartphone`a. Zdjęcie uciętej głowy na ulicy za pośrednictwem mediów społecznościowych obiegło świat. Terrorysta osiągnął zamierzony cel.
ZOBACZ: Ostatnie pożegnanie w windzie. O umieraniu w samotności
Kanclerz Sebastian Kurz właśnie zaapelował o więcej współpracy pomiędzy państwami. Obawia się kolejnych zamachów. Nie zmienia to faktu, że na celowniku terrorystów nr 1 pozostaje nie Austria, lecz Francja. Wiele osób, które mają pocztówkowe wyobrażenie słodkiego Paryża z Wieżą Eiffla, impresjonistami, bagietkami i winem, zadaje sobie pytanie, dlaczego terroryści akurat na ten kraj się uwzięli.
Dlaczego Francja?
Można wskazać wiele powodów. Ograniczmy się do trzech podstawowych.
Po pierwsze, ogromne napięcia rodzi laicki model państwa francuskiego. W dawnej wojnie kulturowej nad Sekwaną jako przeciwnik występował Kościół katolicki. Gdy w końcu wypracowano modus vivendi, w którym laickie państwo i laicka szkoła zajmują centralne miejsce, objawiła się trudność z wyznawcami islamu. Katolicy pogodzili się z prawem do bluźnierstwa w sferze publicznej. Część muzułmanów - zdecydowanie nie. Karykatury na łamach "Charlie Hebdo" odczuwają jako obraźliwe, nie jako normalną wolność słowa. Do tego dochodzi globalny obieg informacji, co sprawia, że urażeni czują się także muzułmanie w innych częściach świata. W tej chwili dyplomacja francuska usiłuje zażegnać kryzys globalny. Podczas ceremonii pogrzebowej Samuela Paty prezydent Emmanuel Macron powiedział, że Francja będzie bronić prawa do wolności słowa i prawa do rysowania karykatur - w kilku krajach przetłumaczono to sobie jako zapowiedź do dalszego obrażania wyznawców Islamu. Zagotowało się. Podeptane i palone portrety Macrona należą do lżejszego kalibru reakcji.
Po drugie, za Francją ciągnie się przeszłość kolonialna. W przeciwieństwie do Polski z napoleońskim mitem w wielu krajach Paryż nie jest postrzegany z sympatią - właśnie z powodów historycznych. W kulturze wielu krajów postkolonialnych po XIX-XX wieku jest zasiane ziarno pragnienia odwetu na dawnych imperiach. Znakomicie opisał to historyk Marc Ferro w wydanej po polsku książce "Resentyment w historii". To fakt społeczny, z którym należy się realnie liczyć.
Po trzecie, wreszcie polityka międzynarodowa. Francja to wciąż ważny gracz militarny z bronią jądrową w zapasie. Wojska biorą aktywny udział w akcjach militarnych w krajach takich, jak obecnie Mali. Francuzi włączają się w zwalczanie terroryzmu islamskiego w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Wrogów z powodów aktualnych, a nie historycznych, zdecydowanie nie brakuje. Wśród przeciwników Paryża wyróżnia się ostatnio prezydent Turcji, który chce być głównym obrońcą Islamu - w tym celu publicznie zresztą obraził Macrona sugerując, iż prezydent Francji jest chory psychicznie. Napięcie dyplomatyczne pomiędzy Ankarą a Paryżem trwa.
Trudno być optymistą
Gdy weźmie się pod uwagę te trzy powody (a jest ich więcej), trudno być optymistą. Zamachy "samotnych wilków" w Europie będą się dalej zdarzać, walka o uwagę w dobie COVID-19 sugeruje zresztą ich rosnącą brutalność, by przebić się z drastycznym przekazem wizualnym. W przeciwieństwie do zamachów na miarę WTC w 2001 roku, które wymagały nieprawdopodobnych środków i wysokiego stopnia organizacji, to tzw. lumpen-terroryzm. Niemniej do osiągania celów medialnych 2.0, a przez to politycznych, niestety, wystarczy.
ZOBACZ: Wirus egalitarny. Nie oszczędza nikogo
Wiele państw, w tym Polska, wydaje się żyć na uboczu tych wypadków. Niesłusznie. Wydarzenia w Austrii sugerują bowiem, iż więcej w tym pobożnych życzeń niż realnej kalkulacji. Zresztą awantura o karykatury proroka najpierw eksplodowała w spokojnej Danii, potem dopiero przedrukowano je w "Charlie Hebdo".
Warto zatem raczej wsłuchać się w apele kanclerza Sebastiana Kurza o współpracę, wyrażać międzynarodową solidarność z ofiarami. W globalnej wiosce łatwo bowiem o zamachy w dowolnej części świata. Wreszcie nie można zapominać, iż wśród ofiar zamachów znajdowali się także nasi rodacy.
Komentarze