"Donald Trump udaje zakażenie koronawirusem, bo to część planu aresztowania członków satanistycznej szajki pedofilów, którą kieruje Hillary Clinton"; "Sztab wyborczy Joe Bidena koordynuje działania z rosyjskim opozycjonistą Aleksiejem Nawalnym w celu zamordowania prezydenta"; "Trump symuluje chorobę, żeby zdobyć sympatię chrześcijańskich wyborców"; "W ostatnich dniach zamiast prezydenta publicznie pojawiał się jego dubler, bo on sam jest umierający"; "Trump udaje, że jest chory, bo chce uniknąć kolejnej debaty z Bidenem".
To tylko niewielka próbka najbardziej popularnych teorii spiskowych, które w ostatnich dniach jak tsunami zalewają media społecznościowe w Stanach Zjednoczonych. Zignal Labs, firma wychwytująca w sieci dezinformacje wyliczyła, że teorię o tym, że Trump wcale nie jest chory, powielono na Twitterze, Facebooku i Instagramie w zeszły weekend ponad 85 tys. razy.
"Teorie spiskowe kochają próżnię"
"Teorie spiskowe kochają próżnię. Jeśli ludzie nie dostają odpowiedzi, sami je sobie tworzą" - komentowała w "The New York Times" prof. Kathryn Olmsted, historyk teorii spiskowych z Uniwersytetu Kalifornijskiego.
Próżnia pojawiła się w piątek tydzień temu i bynajmniej nie wynikała z tego, że prezydent USA w ostatnim czasie strzegł informacji o swoim stanie zdrowia równie pilnie, co o wysokości płaconych przez siebie podatków. Zamieszczony 2 października tweet Donalda Trumpa brzmiał: "Dzisiaj wieczorem Melania Trump i ja uzyskaliśmy pozytywny wynik testu na koronawirusa. Natychmiast rozpoczynamy kwarantannę. PRZEJDZIEMY TO RAZEM".
To wystarczyło, by zwolennicy teorii spiskowej QAnon uznali tweeta za anagram, w którym w rzeczywistości Donald Trump przekazał im wiadomość: "PRZEJDZIEMY TO WSZYSTKO, BY JĄ DOPAŚĆ". Ją, czyli Hillary Clinton. Wedle wyznawców QAnon, rywalka Trumpa z poprzednich wyborów, stoi na czele kanibalistyczno-satanistycznej siatki pedofilskiej usiłującej przejąć kontrolę nad światem, a prezydent toczy z nią tajną wojnę. Z przeprowadzonego w lutym badania Pew Research wynikało, że 3 proc. Amerykanów "dużo słyszało" albo "dużo czytało" o QAnon. W kolejnym, wrześniowym badaniu, tym razem specjalizującej się w internetowych opiniach firmy Civiqs, 30 proc. ankietowanych przyznało, że teoria QAnon ich zdaniem jest częściowo lub w większości prawdziwa.
Prawdziwa puszka Pandory
Puszka Pandory otworzyła się jednak dopiero wraz z konferencją prasową zespołu medycznego szpitala Walter Reed Medical Center, gdzie w sobotę trafił prezydent. Lekarze odmówili odpowiedzi na konkretne, choć proste pytania. Nie chcieli wyjawić, jak wysoką gorączkę miał ich pacjent, czy podano mu tlen, ani kiedy dokładnie wykonano Trumpowi test na obecność koronawirusa. Podczas feralnej konferencji jeden z lekarzy stwierdził, że od diagnozy upłynęły 72 godziny, co mogło oznaczać, iż prezydent wiedział o zakażeniu już od czwartku, a nie od piątku, gdy o tym poinformował. A w czwartek - co łatwo sprawdzić - spotkał się z kilkuset osobami i jak to miał w zwyczaju - ani przez chwilę nie nosił maseczki. Później informację sprostowano, ale pomyłka zdążyła obiec świat, zanim prawda założyła buty.
Jakby tego było mało, kilkanaście minut po tej konferencji, "anonimowe źródło zaznajomione ze stanem zdrowia prezydenta" przekazało reporterom akredytowanym przy Białym Domu, że głowa państwa jest w stanie "bardzo niepokojącym" i "następne 48 godzin będzie kluczowe dla dalszego leczenia". Nie pomogły opublikowane przez Biały Dom dwa zdjęcia, na których widać prezydenta pracującego w dwóch różnych miejscach w szpitalu, rzekomo w całkiem różnym czasie. Problem w tym, że metadane zapisane w tych fotografiach wskazują, że zrobiono je w odstępie zaledwie 10 minut w sobotni wieczór.
ZOBACZ: Kontrola i niewidzialna przemoc. Instagram jako źródło cierpień
To wszystko razem sprawiło, że chyba każdy amerykański internauta zainteresowany stanem zdrowia Trumpa, rozpoczynał w sieci własne "badania" nad tym, co kryje się za podawanymi informacjami i miał własne wyjaśnienie faktów.
Przeciwnicy prezydenta twierdzili, że pewnie wcale nie jest chory. W jakim celu symuluje? Tu wachlarz możliwości okazał się naprawdę szeroki - od twierdzeń, że Donald Trump chce uniknąć kolejnej konfrontacji podczas debaty z Bidenem, przez próby zdobycia sympatii, aż po twierdzenia, że cały zabieg ma służyć przekazaniu władzy wiceprezydentowi Mikowi Pence’owi, by ten niedługo uniewinnił Trumpa za niepłacenie podatków.
Kontrowersyjny filmowiec Michael Moore na profilu na Facebooku, śledzonym przez prawie dwa i pół miliona ludzi, napisał: "Musimy być sceptyczni. Musimy zawsze zachować sceptycyzm wobec słów Trumpa. On może to mieć. Ale jest też możliwe, że kłamie [...] Może to wykorzystać, by doprowadzić do opóźnienia/odroczenia wyborów [...] Konstytucja na to nie pozwala, ale on ma w d... konstytucję. On i jego bandycki prokurator generalny Barr nie mają wstydu i nie cofną się przed niczym, aby pozostać u władzy".
Propagator dezinformacji
"Powodem, dla którego pojawiają się teorie spiskowe i wątpliwości wśród osób o prawicowych, jak i lewicowych poglądach, jest dezinformacja, jaka w ostatnich miesiącach narastała wokół koronawirusa, a w szczególności pomysły w tej sprawie przedstawiał sam prezydent" - komentowała w BuzzFeed News Joan Donovan, dyrektorem projektu badawczego ds. Technologii i zmian społecznych w Shorenstein Center on Media na Uniwersytecie Harvarda. Z badania Pew Research Center wynika, że 71 proc. Amerykanów słyszało teorię o tym, że pandemia została sztucznie wywołana przez "osoby wpływowe", a 36 proc. z tej grupy uważa, że to prawda.
Jak na ironię, dosłownie kilka godzin przed tym, jak Trump poinformował o zakażeniu, naukowcy Uniwersytetu Cornella opublikowali badanie świadczące o tym, że to właśnie on był jednym z czołowych propagatorów dezinformacji odkąd wybuchła pandemia. Z analizy 38 mln artykułów opublikowanych od 1 stycznia do 26 maja przez tradycyjne anglojęzyczne media wynika, że pojawiło się w nich 1,1 mln przypadków dezinformacji. W tej grupie 416 tys. artykułów było próbami sprostowania nieprawdziwych informacji podanych przez amerykańskiego prezydenta.
W analizie wyników kierująca zespołem badaczy Sarah Evanega, dyrektor Cornell Alliance for Science stwierdziła, że "prezydent Stanów Zjednoczonych był prawdopodobnie największym dostawcą dezinformacji na temat COVID-19". (On sam obwinia media za niedokładne relacjonowanie tego, co miał do powiedzenia). "Szczególnie godne uwagi jest to, że oddolne źródła, takie jak grupy antyszczepionkowe, przeciwnicy 5G czy polityczni ekstremiści, w znacznie mniejszym stopniu przyczyniają się do rozpowszechniania dezinformacji niż silniejsi aktorzy, w szczególności prezydent USA" - napisano we wnioskach badania.
"Nic nie świadczy o tym, że opiniami Amerykanów manipuluje ktoś z zagranicy. To w przytłaczającej większości dzieło ich samych" - uważa Clint Watts, były agent FBI, a obecnie analityk Centrum Cyberbezpieczeństwa i Bezpieczeństwa Narodowego na Uniwersytecie Jerzego Waszyngtona. Seria analiz ruchu w sieci w ostatnich dniach wskazuje, że udział automatycznych kont w rozsiewaniu teorii spiskowych jest minimalny (zwykle takich narzędzi używały obce rządy). Posty udostępniają w zdecydowanej większości prawdziwi ludzie.
Prezydent i jego otoczenie nie pomagają. W niedzielę syn Trumpa, Eric, udostępnił na Twitterze film, na którym - jak twierdził - widać tłum motocyklistów modlących się za jego ojca i pierwszą damę. Nagranie obejrzano 1,3 mln razy. Problem w tym, że wykonano je w sierpniu w RPA. To samo wideo udostępnił sztab wyborczy prezydenta na koncie @TrumpWarRoom, którego celem - jak zadeklarowano - jest "walka z fake newsami".
Już po wyjściu ze szpitala Donald Trump w kolejnych postach Twitterze i Facebooku - poza zachwalaniem, jak dobrze się czuje - napisał, że koronawirus jest mniej niebezpieczny niż grypa. Facebook posta usunął, a Twitter ukrył go pod ostrzeżeniem, że treść wprowadza w błąd.
Nic nowego
Teorie spiskowe dotyczące stanu zdrowia czy przyczyn śmierci amerykańskich prezydentów to nic nowego. Pojawiają się w zasadzie odkąd Ameryka ma prezydentów. Dosłownie. Jerzego Waszyngtona po bardzo krótkiej chorobie zabiło najpewniej zapalenie górnych dróg oddechowych i powikłania po upuszczaniu krwi, co było zgodnie z ówczesną praktyką medyczną. Problem w tym, że tuż przed śmiercią lekarze wypompowali mu jej prawie połowę, a to od przeszło dwustu lat napędza kolejne teorie o spiskowe.
Pierwszym amerykańskim prezydentem, który zmarł w czasie pełnienia urzędu był William Harrison. Równo miesiąc po tym, jak złożył przysięgę, zabiło go zapalenie płuc. Osiem lat później, w 1850 r., zaledwie trzy miesiące po objęciu urzędu, zmarł prezydent Zachary Taylor. Kiedy dekadę później Abraham Lincoln został wybrany na prezydenta, otrzymał całą serię listów, w których zwolennicy ostrzegali go przed truciznami, jakie mogą być mu podane "podobnie, jak Harrisona i Taylora prowadząc do nagłego i opłakanego końca".
15 kwietnia 1865 r. Lincolna zabił spiskowiec. W kolejnych latach i kolejnych teoriach o śmierć 16. prezydenta USA oskarżano nie tylko zbuntowane Południe, ale także m.in. wysłanników Watykanu, czy wiceprezydenta Hannibala Hamlina. Z resztą wiceprezydentów oskarżano także o udział w zamachach na prezydentów Jamesa Garfielda (zastrzelony przez mężczyznę przekonanego, że tak mu kazał Bóg), Williama McKinleya (zabity przez anarchistę) czy Warrena Hardinga (zmarł na zawał serca).
Ostatnim amerykańskim prezydentem, który zginął w czasie pełnienia urzędu, był John F. Kennedy zastrzelony w Dallas w 1963 r. W teorie mówiące o tym, że w zamach zamieszany był ktoś więcej niż tylko Lee Harvey Oswald, 20 lat później wierzyło ponad 80 proc. Amerykanów. Ostatni raz podobne badanie przeprowadzono w 2013 r. Wówczas 61 proc. ankietowanych było przekonanych, że pół wieku wcześniej doszło do spisku.
Komentarze