O przegranym Kaczyńskim, bardziej przegranym Ziobrze i przyczajonym Dudzie
PAP/Paweł Supernak

O przegranym Kaczyńskim, bardziej przegranym Ziobrze i przyczajonym Dudzie

Opozycyjni politycy i komentatorzy prześcigają się w odpowiadaniu na pytanie, kto przegrywa ostatnie koalicyjne zwarcie: Jarosław Kaczyński czy Zbigniew Ziobro. Raz pada jedna wersja, raz druga. Jest w tym sporo jałowego ględzenia, choć odpowiedzi niełatwo udzielić.

Można końcowe zwody Ziobry oceniać jako wyrzeczenie się własnego zdania w koalicji z PiS. A można twierdzić, że wciągając Kaczyńskiego do rządu w roli wicepremiera, upokarza swego głównego wroga - Mateusza Morawieckiego, a samego prezesa PiS pakuje w pułapkę.

Wygrał ten? A może tamten?

Kończy się komfort rozstrzygania przez Kaczyńskiego sporów w Zjednoczonej Prawicy z oddali, z zacisznego gabinetu na Nowogrodzkiej. Lider staje się jednym z podmiotów w rządzie, uwikłanym w dziwaczną współzależność z premierem (przełożony podwładnym), ale też zrównanym po trosze z koalicjantami (choć zdaje się Ziobro stanowiska wicepremiera nie dostanie).

Na dokładkę Kaczyński bierze bezpośrednią odpowiedzialność za linię, ale i skuteczność rządu. Trudniej mu będzie udawać dobrego cara, którego oszukują lub zniekształcają jego polecenia, źli dworzanie. Nawet w ludzkim sensie, to dla Kaczyńskiego niewygoda. Nie miał najmniejszej ochoty przyjeżdżać codziennie do rządowego centrum w Alejach Ujazdowskich, zwłaszcza na rady ministrów.

ZOBACZ: Gdzie jest prawica, a gdzie lewica?

Zarazem, jeśli sam Ziobro szykował się do dalszego skoku, jeżeli chciał zgromadzić punkty potrzebne do przyszłej rywalizacji o przywództwo na prawicy lub do konkurowania z PiS z prawej strony, pokazał, że nie jest na to gotowy. Obie strony się cofnęły, możliwe jednak, że minister sprawiedliwości bardziej. Zwłaszcza, że chyba nie ugrał sobie obietnicy silnej pozycji na listach PiS. Takie gwarancje nigdy nie są zresztą pewne. Ileż razy Kaczyński zmienił ustalenia ze słabszymi środowiskami wchodzącymi z nim w sojusze wyborcze. Po raz pierwszy zrobił to w 2001 roku z tak zwanym Przymierzem Prawicy (Marcinkiewicz, Jurek, Ujazdowski itd).

Ziobro może wznowić podjazdowe wojny, ale po "sprawdzam" Kaczyńskiego pokazał, że ma słabe karty lub przystąpił do wojny eskalowanej od prezydenckich wyborów, bez planu. A w zasadzie jedno i drugie. Trudniej mu teraz będzie choćby przekonywać swoich ludzi do kolejnych zrywów.

Jest oczywiście pytanie, co z prokuraturą. Bo przecież ważnym czynnikiem był strach przed śledztwami, a czasem tylko przeciekami niekorzystnymi dla Morawieckiego i niektórych ministrów. Czy PiS wprowadzi do bastionu Ziobry kogoś od siebie? Czy spróbuje patrzeć na ręce prokuratorom? Tu sam nadzór Kaczyńskiego nad resortem nie wystarczy. Co z Bogdanem Święczkowskim, prokuratorem krajowym z Solidarnej Polski?

Kaczyński bardziej odpowiedzialny

Tyle o bilansie zysków i strat. Jeszcze zresztą, w momencie kiedy to piszę, nie ułożono wszystkiego do końca. Umyka nam ważne, nieco górnolotne pytanie. Czy skorzysta na tym Polska?

Widzę w tym nowym rozwiązaniu jeden duży plus. Rzeczywiście relacja między premierem Morawieckim i wicepremierem Kaczyńskim będzie dziwaczna, nie do końca czytelna, może i niezdrowa, choć zobaczymy, jak sobie z tym w praktyce poradzą. Ale równocześnie skróci się droga rozmaitych decyzji, które trzeba było dodatkowo autoryzować na Nowogrodzkiej.

Prezes będzie na miejscu, w Kancelarii w Alejach Ujazdowskich, gotów do udziału od razu w ucieraniu różnych decyzji. Co więcej, wyszło to trochę przypadkiem, ale wyszło, zacznie ponosić i polityczną, i konstytucyjną odpowiedzialność. Sytuacja, kiedy znoszono prezesowi państwowe papiery do partyjnego gabinetu, nie była normalna.

Jak to wpłynie na linię rządu, dopiero się okaże. Możliwe, że Kaczyński będzie dusił w zarodku ideologiczne inicjatywy Ministerstwa Sprawiedliwości, jak tę przewidującą restrykcje wobec organizacji pozarządowych. Możliwe, że znajdzie czas na ojcowskie odradzenie ministrowi kolejnej krzykliwej deklaracji związanej z LGBT. A możliwe, że ulegnie pokusie licytacji z nim.

Pamiętajmy: zasadnicze cele prezesa PiS i Solidarnej Polski były takie same - spłaszczenie struktury sądów powiązane z czystką oraz "porządkowanie" rynku mediów. To są przedsięwzięcia rewolucyjne, dla których Kaczyński ma teraz nadal realną większość. Zaowocuje to kolejnymi wojenkami z Unią Europejską (a może nawet i z USA) i utrudni Morawieckiemu odgrywanie roli technokraty zainteresowanego jedynie sprawnym państwem. Na tę większą sprawność niewiele jest zresztą nowych pomysłów. Choć jeśli obecność Kaczyńskiego w rządzie zwiększy spoistość tej ekipy, może coś się urodzi.

W tyle czai się prezydent

A więc rzeczywistość szara  - do kolejnego razu. Bo w tym przypadku obu panom puściły nerwy, nie wszystko było wykalkulowane. Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedną, słabo zauważaną okoliczność.

Sugestie weta wobec ustawy o ochronie zwierząt ze strony prezydenta Dudy były zaskakujące. Obiektywnie posłużyły Ziobrze, to między innymi dlatego Kaczyński zrezygnował z mocniejszej rozprawy z nim. To zaskakujący "sojusz", zważywszy, że prezydent z ministrem sprawiedliwości nie lubili się od lat. I zarazem sygnał, że Duda się urywa Kaczyńskiemu. Że staje się dla Zjednoczonej Prawicy nie do końca przewidywalnym punktem odniesienia.

Możliwe zarazem, że Andrzej Duda wchodzi w ten sposób w grę o główne miejsce na prawicy po odejściu Kaczyńskiego, że po prezydenturze chce być jej liderem. Może mu się to wydawać realne zwłaszcza, jeśli wymusi poprawki na Senacie i uczyni "ustawę zwierzęcą" bardziej strawną dla prawego skrzydła. Jeśli premier Morawiecki i Joachim Brudziński marzą o przywództwie to możliwe, że dowiedzieli się o kolejnym rywalu. Oczywiście z Ziobrą Duda też się w tej sprawie nie dogada. Ale w tej chwili Kaczyński i Morawiecki wydają się zapewne prezydentowi groźniejsi. 

Komentarze