Ma przeciętnie od 70 do 105 cm długości z 25-centymetrowym ogonem. Wysokość mieści się w granicach 38-50 cm w kłębie. Samce ważą 7-15 kg - przeciętnie o ok. 15 proc. więcej od samic. To szakal złocisty (Canis aureus).
Nie ma chyba nikogo, kto nie kojarzyłby nazwy szakal. Jeśli ktoś nie zetknął się z książką Fredericka Forsytha "Dzień Szakala", to zapewne kojarzy film pod tym samym tytułem z 1973 r. w reżyserii Freda Zinnemanna, a już z pewnością pamięta "Szakala" z 1997 r. w reżyserii Michaela Caton-Jonesa. W pierwszym z filmów samotny zabójca - zagrał go Edward Fox - polował na Charles’a de Gaulle’a, w drugim zlecenie dla rosyjskiej mafii próbował zrealizować Bruce Willis, a jego ofiarą miała być żona prezydenta USA.
Tak, szakale to samotni zabójcy. W taki sposób polują, choć wędrują zazwyczaj w parach lub niewielkich grupach składających się z 4- 6 osobników.
Stroni od ludzi
Przywędrowały do Europy z Bliskiego Wschodu. W latach 80. ubiegłego wieku dotarły na Węgry i do Serbii. Dzisiaj obecne są w niemal wszystkich krajach Europy, po Danię i Estonię. W Polsce pierwszego osobnika zaobserwowano pięć lat temu, a obecną ich populację w naszym kraju szacuje się od 20 do nawet 200 sztuk.
Tu trzeba wyjaśnić, że naukowo rzecz ujmując, szakal nie jest gatunkiem obcym. Tak określamy bowiem te zwierzęta, które do Polski nie miałby szans trafić, gdyby nie przyczynił się do tego człowiek. Tak nazwiemy np. szopa pracza, żółwia czerwonolicego czy norkę amerykańską.
ZOBACZ: Nocne życie w pociągu. Co czyha za zasłoną przedziału?
Szakale tymczasem w naturalny sposób migrowały. Mogło przyczynić się do tego wiele czynników, przede wszystkim ocieplenie klimatu. Jednak duży wpływ na ich ekspansję na północ miało wytępienie populacji wilka w XX w., naturalnego wroga szakala, a także znaczne przerzedzanie lasów i konieczność poszukiwania nowych terenów łowieckich.
Zwyczajowo powiemy jednak o szakalu obcy, gdyż nigdy wcześniej w Polsce nie występował, nikt też go specjalnie nie zapraszał. Szakal uznawany jest wprawdzie za zwierzę, które nie zagraża ludziom, raczej od nich stroni i człowieka nie zaatakuje, ale z racji wielkości najmocniej oddziałuje na wyobraźnię. Często też mylony jest z wilkiem, lisem lub zdziczałymi psami. Według doniesień medialnych, w styczniu w Gryfinie szakal dostał do jednej ze szkół się przez uchylone drzwi. Miał być agresywny.
Z szakalem problem może być inny, a znają go węgierscy rolnicy. Jeszcze w 1989 r. szakal złocisty był nad Balatonem uważany za gatunek wymarły, a dziś szacuje się, że jest ich na Węgrzech ponad 15 tys.
Każdego roku straty powodowane przez szakale na Węgrzech liczone są w milionach. Polują one wprawdzie głównie na gryzonie i małe zwierzęta leśne, ale także na cielęta daniela, jelenia i sarny. Ich ofiarą padają również młode dziki. No i oczywiście owce i jagnięta.
- Problem szakali złocistych dotyka około jednej trzeciej spośród 8 tys. węgierskich hodowców owiec - twierdzi wiceprzewodniczący Węgierskiego Stowarzyszenia Hodowców Owiec i Kóz Pal Juhasz. Przekonuje, że co roku szakale zabijają około 10 tys. jagniąt.
"Wszyscy nagle zaczynają widzieć szakale"
Mieszkańcy wsi w Polsce również zaczęli się bać. Niektórzy twierdzą nawet, że szakale mogą powodować większe straty niż ataki watah wilków.
Dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN z Białowieży prof. Rafał Kowalczyk, ekspert od szakali złocistych, uspokaja. - Szakal nie jest żadnym problemem - mówi. Wyjaśnia, że w Polsce mamy ok. 15 potwierdzonych przypadków pojawienia się tego gatunku, a od wielu miesięcy nie otrzymał żadnej informacji o jego obserwacji.
Zapewnia, że większość doniesień dotyczy zwykłych psów lub innych drapieżników mylonych z szakalem. - Pojawiło się coś nowego, co jest sensacją i wszyscy nagle zaczynają widzieć szakale - wyjaśnia pojawiające się doniesienia. Przekonywał również, że nie zna żadnej szkody, którą miałyby one spowodować, za którą wypłacono by w Polsce odszkodowanie.
- Populacja szakala w Polsce jest bardzo efemeryczna. W zasadzie nie można mówić o populacji - podkreśla prof. Kowalczyk. Dodał, że potwierdzono tylko jedno miejsce, w którym nastąpił rozród, na terenie powiatu sztumskiego na Pomorzu.
Jednak prawdziwej wielkości populacji w Polsce nie da się dokładnie oszacować. Jak poinformował rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie Edward Marszałek na Podkarpaciu stwierdzono 28 przypadków pojawienia się szakali w różnych nadleśnictwach.
Marszałek sprecyzował, że szakale w nadleśnictwach bieszczadzkich obserwowane były w rejonie Ustrzyk Dolnych i Lutowisk, a najwięcej osobników (7) zaobserwowano na Pogórzu Dynowskim.
- Nie można dziś mówić o stałych rewirach tego gatunku. Pojawił się on zaledwie 2-3 lata temu, więc trudno o wnioski - wyjaśniał leśnik
"Nie demonizowałbym tego gatunku"
Nie przeszkodziło to w 2017 r. ówczesnemu ministrowi środowiska Janowi Szyszce wydać zgody na odstrzał tych drapieżników w sezonie 2019/2020. Myśliwi mogli odłowić 1270 sztuk, co spotkało się z niezbyt przychylnym przyjęciem przez przyrodników. Szakala trudno bowiem w terenie odróżnić od wilka czy lisa, a więc te zwierzęta mogą paść ofiarą pomyłki podczas polowań.
Prof. Krawczyk komentuje wprost: - Jest to niezgodne z wytycznymi unijnymi.
Szakal został bowiem umieszczony w załączniku V do Dyrektywy Siedliskowej, grupującym gatunki zwierząt i roślin ważnych dla Wspólnoty, których pozyskiwanie ze stanu dzikiego, odstrzał, nie może naruszać stanu ochronnego populacji . Szacunki, że szakali w Polsce jest ponad tysiąc, nazywa "absolutną bzdurą".
ZOBACZ: Loty w kosmos dla każdego? "To wiekopomna chwila"
Prof. Kowalczyk przypomniał, że szakal był na granicy wyginięcia i włożono dużo wysiłku, żeby go chronić. - Nie demonizowałbym tego gatunku - podkreśla naukowiec.
Szopy w całym kraju
Dużo większy problem niż szakal stanowią małe zwierzęta, bezmyślnie sprowadzone do Polski przez człowieka. Jednym z nich jest wspomniany wcześniej szop pracz (Procyon lotor). Spotkanie z nim może być śmiertelnie groźne.
Ten występujący naturalnie w Ameryce Północnej ssak zadomowił się już w Polsce i wiele wskazuje, że jego populację należy liczyć w tysiącach.
Szopy są zagrożeniem dla ludzi. Jest ich już bardzo dużo i jest to poważny problem, spora część kraju została skolonizowana przez szopy - przyznaje prof. Andrzej Zalewski, który w Instytucie Biologii Ssaków PAN z Białowieży specjalizuje się w badaniu szopów praczy i norek amerykańskich.
Szopy pojawiły się w Wielkopolsce, a przede wszystkim na północy i na zachodzie Polski. - Jeszcze kilka lat temu spotkanie szopa pracza czy norki amerykańskiej było rzadkością, traktowaną jako przyrodnicza ciekawostka - wyjaśniał nadleśniczy zielonogórskiego Nadleśnictwa Cybinka Krzysztof Tomczak.
Szopów jest na tyle dużo, że podchodzą nawet w pobliże budynku nadleśnictwa. - Obecność ludzi zupełnie mu nie przeszkadzała - mówił leśnik.
Nosiciel niebezpiecznych chorób
Szopy to zagrożenie dla rodzimych ptaków, ale potencjalnie także dla ludzi. Są bowiem nosicielami niebezpiecznych chorób - wścieklizny, bąblowicy. A także glisty Baylisascaris procyonis - nicienie te stwierdza się u ponad 60 proc. szopów w USA i u nawet 70 proc. szopów w Niemczech. W Polsce pierwszy przypadek wystąpienia Baylisascaris procyonis opisano w 1951 roku. W 2009 roku zaobserwowano jaja tego pasożyta w kale młodych szopów z hodowli indywidualnych z okolic Lublina.
Larwy tych nicieni mogą u żywiciela (także u człowieka) doprowadzić do groźnych chorób m.in. zapalenia płuc, powiększenie wątroby, zaburzeń widzenia prowadzących do nieodwracalnej ślepoty, a nawet zapalenia mózgu i opon mózgowych. W ostateczności może dojść do śmierci.
Naukowcy z Uniwersytetu Wrocławskiego przeprowadzili ostatnio badania zwykłych piaskownic dla dzieci zlokalizowanych w północno-zachodniej Polsce. Okazało się, że w wielu z nich znaleziono jaja Baylisascaris procyonis.
- Na terenach zurbanizowanych, podmiejskich, zagęszczenie szopów jest dosyć wysokie - mówi o wynikach własnych badań prof. Zalewski. Podobnie jest na terenach zalewowych. - On jest związany z terenami z wodą - wyjaśnia ekspert.
Przekonuje, że jedyne co można zrobić, to zahamować ekspansję szopa na resztę kraju. - Polska północno-zachodnia jest już mocno skolonizowana - mówi prof. Andrzej Zalewski.
W USA, ojczyźnie szopa, największym problemem jest przenoszenie przez niego wścieklizny. - Jeżeli na 10 km kw. żyje do 10 osobników, to jest bardzo dużo - wyjaśnia prof. Zalewski. Tłumaczy, że interakcje szopów z psami i kotami kończą się przenoszeniem wścieklizny na człowieka.
Norki sieją spustoszenie wśród ptaków
Szopy są przede wszystkim zagrożeniem dla rodzimych zwierząt, w tym ptaków. Ale ptaki polskie mają także innego groźnego przeciwnika, którego sprowadził do kraju człowiek. To norka amerykańska (Neovison vison).
Jej inwazja zaczęła się pod koniec lat 70. ubiegłego wieku. - Przyszły do nas ze wschodu, z Białorusi. Bardzo szybko skolonizowały obszar Podlasia i Mazur - wyjaśnia prof. Andrzej Zalewski z IBS PAN.
Szybki rozwój ferm hodowlanych pod koniec XX wieku sprawił, że norki opanowały także resztę kraju. - Uciekinierzy z ferm szybko stworzyli dziko żyjącą populację, która zaczęła się rozmnażać - wyjaśnia naukowiec.
Norki amerykańskie sieją istne spustoszenie wśród ptactwa wodnego. - Kiedy nad Biebrzą i Narwią norki były dość intensywnie usuwane i sprawdziliśmy sukces lęgowy ptaków brodzących, to okazało się, że po trzech latach wzrósł on z 10 proc. do 70 proc. - tłumaczył prof. Zalewski.
- Po pojawieniu się norek spadki liczebności niektórych gatunków ptaków są ogromne - mówi ekspert.
COVID-19 na fermach
Norki amerykańskie teoretycznie nie są groźne dla człowieka, nie przenoszą pasożytów, które nie pojawiałyby się również wśród rodzimych drapieżników np. kun. Jednak niepokojące są informacje z ostatnich miesięcy z Holandii, Hiszpanii i USA, gdzie stwierdzono zakażenia tych zwierząt koronawirusem powodującym COVID-19. Władze zdecydowały się na zabicie milionów norek.
- Jeśli się hoduje 200 czy 300 tys. norek w dużym zgrupowaniu, to nie jest dziwne, że wirus może się bardzo szybko rozprzestrzenić - stwierdził prof. Zalewski.
Zauważył, że jeśli 10 proc. zwierząt ucieka z ferm, "to jest to już pewne zagrożenie przenoszenie koronawirusa dalej".
Żółw, który może odgryźć rękę
Wśród niebezpiecznych zwierząt sprowadzonych do Polski wymienić należy aż kilka gatunków żółwi. Pojawiły się nad Wisłą za sprawą bezmyślnych hodowców, którzy znudzeni wypuścili je na wolność.
Prym wiedzie żółw jaszczurowaty (Chelydra serpentina), znany także jako skorpucha jaszczurowata lub żółw kajmanowy. Pochodzi z Ameryki Północnej, jest mięsożerny i agresywny. W razie zagrożenie nie chowa się do pancerza i nie ucieka, staje do walki. A że ma szczęki ostre jak brzytwa, może nawet odgryźć człowiekowi rękę.
Gatunek uznany za tak niebezpieczny dla rodzimych gatunków, że jego wwiezienie do Polski wymaga zgody Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska, natomiast hodowla, rozmnażanie i sprzedaż zgody Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska.
Żółw jaszczurowaty pojawił się ponoć w Polsce już w 2004 roku. Ale udokumentowane odłowienie pochodzi z 2006 roku. Natrafiono na niego w Gdyni w oczku wodnym na terenie prywatnej posesji. 10 lat później żółwia tego gatunku odłowiono w stawie na terenie parku im. Traugutta w Kutnie.
Na szczęście trudno go przeoczyć w naturze. Długość jego ciała osiąga nawet 50 cm, a waga może przekroczyć 15 kg.
Innym żółwiem, który jest bardzo inwazyjny, a duże osobniki bywają agresywne i mogą ugryźć, jest żółw żółtobrzuchy (Pseudemys concinna). Za niezwykle inwazyjny gatunek uznaje się również żółwia czerwonolicego (Trachemys scripta elegans) - zanim w 2002 roku wprowadzono zakaz jego importu do Polski w ciągu zaledwie 3 lat sprowadzono ze Stanów Zjednoczonych 125 tys. sztuk (dane US Fish and Wildlife Service). Wszystkie wymienione gatunki są przede wszystkim zagrożeniem dla naszego żółwia błotnego.
Obcy czają się w wodzie
Podobnych wrogów ma polski rak szlachetny. Ze środowiska naturalnego wypierają go rak pręgowaty, luizjański, marmurkowy i wiele innych.
Wymienione gatunki stanowią jedynie wierzchołek góry lodowej. Dosłownie, bo cześć zwierząt obcych i inwazyjnych żyje w wodzie. Do polskich rzek i jezior sprowadzano około 30 obcych gatunków. Co trzeci pochodził ze Wschodniej Azji i Syberii oraz z Ameryki Północnej. Ale w rzekach pojawiły się również ryby żyjące naturalnie w Afryce i Ameryce Południowej. Zdecydowana większość introdukcji (22) była celowa.
ZOBACZ: Polacy pokazali, że niemożliwe jest możliwe. Wyczyn o wymiarze historycznym
Obecność większości introdukowanych ryb spowodowała wiele niekorzystnych zmian w ekosystemach wodnych. Szczególnie widoczny, oczywiście negatywny wpływ, miało sprowadzenie amura białego (Ctenopharyngodon idella), który w wyniku wyjadania roślinności doprowadza do likwidacji tarlisk, miejsc odrostu i żerowisk ryb fitofilnych - składających ikrę na częściach roślin w wodach stojących.
W niektórych jeziorach Wielkopolski już w kilka lat po wprowadzeniu amura połowy sandacza, szczupaka, lina, leszcza, płoci, krąpia oraz okonia spadły o połowę. Z jezior uciekły również łabędzie i łyski.
Kolonia papug w miejskim parku
Niektóre obcych gatunków w Polsce to spore zaskoczenie. Kto uwierzyłby, że mogą u nas mieszkać papugi? A w Nysie na Opolszczyźnie od dwóch lat żyje szacowana na 70 osobników kolonia aleksandretty obrożnej (Psittacula krameri) - ptaków o długości około 40 cm, naturalnie występujący w środkowej Afryce i Indiach.
Co więcej, aleksandretty z parku miejskiego w Nysie dochowały się młodych. Zaobserwowany lęg, to pierwszy przypadek w Polsce, gdy dziko żyjąca papuga znalazła partnera i wychowała młode.
Papugi doskonale poradziły sobie na wolności - są wszystkożerne, a zimą podbierają pokarm z miejskich karmników. Nie zaszkodził im też mróz, nawet do - 20 stopni Celsjusza.
Według naukowców może to zwiastować inwazję tych ptaków. Aleksandretty na wolności żyją już m.in. w Holandii i Niemczech (jest ich tam ponad 6 tys.).Największa populacja aleksanadretty występuje jednak w Wielkiej Brytanii. Liczy aż 20 tysięcy osobników.
Aleksandretty postrzegane są jako szkodniki. Niszczą uprawy i plantacje, konkurują z rodzimymi ptakami o miejsca lęgowe. Mogą też roznosić niebezpieczne dla człowieka choroby.
Opisane zwierzęta stanowią niewielką część gatunków obcych naszej przyrodzie, a jest ich kilkaset. Zdecydowaną większość sprowadził do Polski człowiek.
Komentarze