Polacy pokazali, że niemożliwe jest możliwe. Wyczyn o wymiarze historycznym
Małgorzata Telega (Facebook.com/FotografiaMalgorzataTelega/) dla Fundacji Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady

Polacy pokazali, że niemożliwe jest możliwe. Wyczyn o wymiarze historycznym

Mija 40 lat od historycznego wyczynu, którego dokonali polscy himalaiści. 17 lutego 1980 roku Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy jako pierwsi ludzie na świecie stanęli zimą na szczycie Mount Everest. Udowodnili, że mylą się największe światowe autorytety, których zdaniem zimą w Himalajach powyżej 7 tys. metrów nie ma życia biologicznego. O tym, jak niemożliwe staje się faktem, pisze Michał Bugno.

- Halo dwójka, halo dwójka, gdzie jesteście?
- Gdzie jesteśmy? Dobre pytanie! Jak myślisz?
- Gdzie jesteście, gdzie jesteście? Powtórz. Odbiór!
- Na szczycie Mount Everestu! Zimą! Polacy!
- Hurra! Hurra! Na szczycie! Halo, baza, są na szczycie! Ściskamy, całujemy was! Rekord świata!

Zapis nagrania radiotelefonicznej rozmowy kierownika zimowej wyprawy narodowej na Mount Everest Andrzeja Zawady z Krzysztofem Wielickim i Leszkiem Cichym przeszedł do historii. 17 lutego 1980 roku Polacy dokonali pierwszego zimowego wejścia na najwyższy wierzchołek świata.

To wyczyn o wymiarze historycznym i globalnym. Cichy i Wielicki dokonali rzeczy, która jeszcze do niedawna wydawała się niemożliwa. Zimowa wyprawa Polaków stała się walką z przekonaniem, które sformułował Nowozelandczyk Edmund Hillary - pierwszy w historii zdobywca Mount Everestu z maja 1953 roku.

- W pamięci mieliśmy jego słowa, że zimą w Himalajach na wysokości powyżej 7 tys. metrów nie ma życia biologicznego. Hillary znał warunki, jakie panują tam latem i na tej podstawie doszedł do takiego wniosku. A przecież zamierzaliśmy wejść prawie dwa kilometry wyżej. Jechaliśmy w nieznane. Na takiej wysokości zimą nie było jeszcze nikogo w historii - podkreśla Leszek Cichy.

Różaniec, krzyżyk i termometr

Noc z 16 na 17 lutego 1980 roku. Obóz trzeci na Mount Everest. Temperatura wynosi -42 stopnie Celsjusza. Rozrzedzone powietrze sprawia, że każdy najmniejszy wysiłek przyprawia człowieka o utratę tchu. Na noc Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy przygotowują sobie tlen, ale pierwszy z nich nie może go używać, bo nie potrafi przyzwyczaić się do spania w masce.

Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy celebrują w bazie pierwsze zimowe wejście na Mount Everest z 17 lutego 1980   pniem Hillary’ego - nie sprawia trudności technicznych.Wikipedia.org/Bogdan Jankowski
Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy celebrują w bazie pierwsze zimowe wejście na Mount Everest z 17 lutego 1980  pniem Hillary’ego - nie sprawia trudności technicznych.

Budzą się o czwartej rano, jedzą śniadanie i ruszają. Liczą, że droga na szczyt zajmie im około sześciu godzin. W rzeczywistości zajmuje dziesięć. Lodowaty wiatr wieje im w twarz, choć droga jest w miarę łatwa i - poza Stopniem Hillary’ego - nie sprawia trudności technicznych.

O godz. 14:25 czasu lokalnego Leszek Cichy staje na wierzchołku Everestu. - Byłem pierwszym człowiekiem, który doszedł tu zimą. Jeśli wierzyć niektórym moim kolegom, powinienem teraz przeżywać największą euforię swego życia, powinienem czuć, jak rosną mi skrzydła albo przynajmniej mieć jakieś mistyczne omamy. Nic z tych rzeczy. Po prostu stałem i ciężko dyszałem. Cieszyłem się, owszem, ale nic poza tym - opowie później Cichy w książce Jacka Żakowskiego "Rozmowy o Evereście".

Na szczycie nie ma więc miejsca na emocje. Jest tylko ulga i pełna koncentracja. Obaj z Wielickim czują się bardzo zmęczeni, ale wiedzą, że sukces jest pełny dopiero, kiedy zejdzie się do podstawy góry. Łączą się z bazą, wyciągają flagi, z którymi pozują do wspólnych zdjęć. Jak się później okazuje - dobrze wychodzi tylko jedno. Zostawiają na szczycie różaniec i krzyżyk, a także termometr. Zabierają kamyki i parę garści śniegu. Schodzą.

Na granicy życia i śmierci

Mają świadomość, że zejście to walka z czasem. Cichy ma problemy ze wzrokiem, w trakcie których czuje, że traci widzenie. Przed oczami latają mu czerwono-czarne plamy. Na szczęście kłopoty okazują się chwilowe. Wielicki również traci widzenie. Wszystko przez to, że jeszcze podczas wejścia zdjął okulary. Teraz zakłada je z powrotem, co po chwili przynosi poprawę wzroku. Ma poważne odmrożenia palców stóp, które krwawią i sprawiają mu potworny ból.

Podczas zejścia Polacy trafiają na zwłoki niemieckiej alpinistki Hannelore Schmatz, która zginęła 2 października 1979 roku w trakcie sezonu jesiennego. Traktują to jako poważne ostrzeżenie, jednak zachowują pełen spokój.

Obaj zsuwają się powoli w stromym kuluarze. Mają świadomość, że balansują na granicy życia i śmierci. Obawiają się, czy po zejściu do obozu czwartego zastaną swój namiot. Boją się, że mógł zostać porwany przez wiatr.

 

Leszek Cichy prezentuje notatkę, którą w 1979 Ray Genet zostawił na wierzchołku Mount EverestWikipedia.org/Ryszard Dmoch
Leszek Cichy prezentuje notatkę, którą w 1979 Ray Genet zostawił na wierzchołku Mount Everest

 

- Gdyby udało nam się zejść, a na miejscu nie byłoby namiotu, to tak naprawdę ciężko byłoby przetrwać kolejną noc. To był niby tylko kawałek szmaty, ale jednak zapewniał bardzo ważną ochronę przed wiatrem, a częściowo także przed temperaturą - wyjaśnia Leszek Cichy.

Na szczęście jest! Cichy wczołguje się do środka. Po jakimś czasie dołącza do niego Wielicki. Czują się uratowani. Piją gorącą herbatę. Nie mają siły na łączność z bazą. Zasypiają potwornie zmęczeni.

Ale stało się! Obaj zapisali się w historii jako pierwsi zimowy zdobywcy Everestu.

Czekan i telewizor w nagrodę

Wagi temu wyczynowi dodaje fakt, że sprzęt wspinaczkowy, którym w 1980 roku dysponowali nasi himalaiści, nie był najwyższej klasy. Polacy nie mieli ani polarów, ani odzieży i obuwia z technologią goreteksową. O butach z elektrycznymi ogrzewaczami nikt nie słyszał. Ze względu na brak specjalistycznego sprzętu Wielicki podczas wyprawy korzystał z… okularów spawalniczych. Inni himalaiści używali gogli narciarskich.

Na jedno Polacy nie mogli narzekać. Dysponowali pożyczonym od Amerykanów ciężkim i dużym, wspominanym już, namiotem o nazwie omnipotent. Mimo potężnego zmęczenia podczas zejścia ze szczytu, trzeba go było złożyć i znieść na dół. Kosztował przecież trzysta pięćdziesiąt dolarów!

Cały sprzęt wspinaczkowy należał do Polskiego Związku Alpinizmu, więc po wyprawie należało go zwrócić. - Ja powiedziałem, że chcę zachować czekan na pamiątkę i że go nie oddam - wspomina Krzysztof Wielicki. - I udało się. Dzięki pomocy Hani Wiktorowskiej z PZA zapadła decyzja, że w nagrodę za wejście na Mount Everest możemy zachować z Leszkiem czekany - dodaje.

Wielicki otrzymał jeszcze jedną nagrodę, która znakomicie oddaje realia tamtych czasów. - Kiedy wróciłem do pracy w fabryce, dyrektor wziął mnie za kołnierz i zapytał, czy chcę skuter czy kolorowy telewizor. Wybrałem telewizor. Jak więc widać, bardzo skorzystałem na zimowym wejściu na Mount Everest - przyznaje z uśmiechem.

A o tym, jak wielki był to wyczyn, najlepiej świadczy fakt, że po Wielickim i Cichym przez następne 40 lat na Mount Everest weszło jedynie trzech Japończyków i dwóch Koreańczyków. Ostatniego wejścia dokonano w 1993 roku.

Czterdzieści lat później

15 lutego 2020 roku. Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie. Z okazji 40-lecia pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest odbywa się uroczysta gala z udziałem prawie wszystkich żyjących uczestników wyprawy Andrzeja Zawady z 1980 roku. Na scenie pojawiają się Krzysztof Wielicki, Leszek Cichy, Ryszard Gajewski, Maciej Pawlikowski, Aleksander Lwow, Ryszard Dmoch, Walenty Fiut oraz Jan Holnicki-Szulc.

Ich obecność przyciąga wielu pasjonatów himalaizmu i miłośników gór, a także przedstawicieli największych mediów w Polsce. Wielicki i Cichy - dzięki sukcesowi z Everestu - zyskali wielką popularność, która utrzymuje się do dzisiejszych czasów. W Polsce jest mnóstwo ludzi, którzy do dziś chętnie wysłuchują opowieści na temat tamtych wypraw.

- To były czasy, kiedy w Polsce był tylko jeden kanał telewizyjny. Parę dni po powrocie z Everestu i moim występie telewizyjnym, jakaś pani koło czterdziestki podeszła do mnie na ulicy i zapytała: "Panie Leszku, czy mogę choć przez chwilę potrzymać pana za guzik od płaszcza?". Zezwoliłem - wspomina ze śmiechem Leszek Cichy, wywołując salwy śmiechu na sali.

 

Leszek CichyPolsat Sport
Leszek Cichy

O tym, że z popularnością różnie jednak bywa przekonał się po powrocie z Everestu Krzysztof Wielicki. Gdy odbierał lek w aptece, farmaceutka przeczytała jego nazwisko na recepcie. - Wie pan co? Pan ma takie samo imię i nazwisko jak ten znany himalaista – skomentowała krótko.

Dziś Wielicki jest uznawany za jednego z najwybitniejszych himalaistów w historii. Na przestrzeni lat stał się zdobywcą Korony Himalajów i Karakorum, a następnie kierownikiem licznych wypraw w góry najwyższe. Za całokształt osiągnięć otrzymał w zeszłym roku Złoty Czekan - najbardziej prestiżowe wyróżnienie w środowisku wspinaczkowym. Leszek Cichy został zdobywcą Korony Ziemi.

(Facebook.com/FotografiaMalgorzataTelega/) dla Fundacji Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady Podczas gali Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki otrzymali tort, który wyglądał dokładnie tak samo jak ten z bazy pod Mount Everest 40 lat temu.Małgorzata Telega
(Facebook.com/FotografiaMalgorzataTelega/) dla Fundacji Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady Podczas gali Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki otrzymali tort, który wyglądał dokładnie tak samo jak ten z bazy pod Mount Everest 40 lat temu.

Pozostali uczestnicy wyprawy również mogą pochwalić się górskimi sukcesami w górach całego świata. Pierwsze zimowe wejścia, nowe drogi na ośmiotysięczniki, zasługi w roli przewodników i ratowników górskich, prestiżowe odznaczenia państwowe.

Podczas spotkania w Muzeum Sportu i Turystyki wszyscy chętnie wracają do tamtych lat, wspominając je z humorem i sentymentem. Wzbudzają duże zainteresowanie słuchaczy, choć dziś nikt nie chce już… chwytać ich za guzik płaszcza. Wspólne zdjęcia i autografy okazują się wystarczające.

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego

Wejście Polaków miało prawdziwie patriotyczny wymiar. Kierownik Andrzej Zawada wysłał telegram z wiadomością o zdobyciu szczytu do papieża Jana Pawła II. Ten odesłał list z gratulacjami.

Nie spodobało się to komunistycznym władzom. Podobnie jak informacja o pozostawieniu przez Polaków krzyża na szczycie Everestu. I sekretarz PZPR Edward Gierek jest wściekły. Podczas powitania uczestników wyprawy na lotnisku w Warszawie nie podał ręki Andrzejowi Zawadzie.

 

(Facebook.com/FotografiaMalgorzataTelega/) dla Fundacji Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady Uczestnicy zimowej wyprawy na Mount Everest z 1980 roku podczas Gali 40-lecia pierwszego zimowego wejścia w Muzeum Sportu i TurystykiMałgorzata Telega
(Facebook.com/FotografiaMalgorzataTelega/) dla Fundacji Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady Uczestnicy zimowej wyprawy na Mount Everest z 1980 roku podczas Gali 40-lecia pierwszego zimowego wejścia w Muzeum Sportu i Turystyki

Atmosfera wśród uczestników wyprawy była jednak znakomita. Wszyscy mieli poczucie zespołowego sukcesu. - Czuliśmy, że sukces Leszka i Krzysztofa był wspólny. Wszyscy byli podekscytowani tym, że szczyt został zdobyty. Wiadomo było, że wszyscy nie będą mogli się tam znaleźć. Euforia była niesamowita. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł myśleć inaczej - opowiada Walenty Fiut. Wszystko odbywało się w myśl zasady: "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego".

Ryszard Gajewski wspomina, że duże znaczenie miał dla nich również aspekty patriotyczny. Nasi himalaiści czuli, że Everest zimą zdobyli dla Polski. - W latach pięćdziesiątych w górach najwyższych pojawili się m.in. Anglicy i Francuzi. Trzydzieści lat później było dla nas ważne, że na zimową wyprawę jedziemy jako Polacy. Wszystkie zespoły zawsze zabierały w drogę flagę narodową. Gdyby ktoś zapomniał o niej w drodze na szczyt, byłaby tragedia - wyjaśnia popularny "Ergaj", któremu zimowy himalaizm spodobał się tak bardzo, że cztery lata później dokonał pierwszego zimowego wejścia na ośmiotysięcznik Manaslu.

Lodowi wojownicy z Polski

Miłośnicy gór i wspinaczki z całego świata doskonale wiedzą o zimowych sukcesach Polaków w Himalajach. Naszych wspinaczy nazywają "Ice Warriors" czyli "Lodowymi Wojownikami".

- W górach robiłem wiele trudniejszych rzeczy, ale najbardziej medialnym sukcesem był Everest. Cała Europa i świat kojarzą, że to Polacy zdobyli zimą ten szczyt. Zapoczątkowaliśmy erę wielkiej zimowej eksploracji Himalajów - nie ma wątpliwości Wielicki.

 

Krzysztof WielickiPolsat Sport
Krzysztof Wielicki

W ciągu czterdziestu lat na 14 ośmiotysięczników aż 13 zostało zdobytych zimą, a aż 10 z nich przez Polaków lub z ich udziałem. Pozostała jedna niezdobyta "Góra Gór" - legendarny ośmiotysięcznik K2.

- Najwyższy szczyt - Mount Everest - został zdobyty jako pierwszy. Po 40 latach do zdobycia został ostatni szczyt - K2. Drugi co do wysokości, ale zdecydowanie najtrudniejszy. Historia lubi układać się w naturalny ciąg. Chyba nikt nie wymyśliłby tego lepiej, niż samo życie - ocenia Leszek Cichy.

Najbliższa wyprawa narodowa Polaków na K2 ma się odbyć już w sezonie zimowym 2020/21. Jej kierownikiem - po raz trzeci - ma zostać Krzysztof Wielicki. Oby sprawdziło się porzekadło, że do trzech razy sztuka.

Komentarze