Koronawirus zabije około 60 tysięcy Amerykanów. "Nie czujemy, że najgorsze już za nami"

Koronawirus zabije około 60 tysięcy Amerykanów. "Nie czujemy, że najgorsze już za nami"

To będą jedne z najtrudniejszych dwóch tygodni przez jakie będzie musiała przejść Ameryka- ostrzega prezydent Donald Trump a główny lekarz kraju sytuację porównuje do 11 września i ataku na Pearl Harbor. Stany Zjednoczone są światowym centrum pandemii i zbliżają się do szczytu epidemii- pisze z Waszyngtonu amerykańska korespondentka Polsat News Magda Sakowska

Nie ma na świecie kraju, w którym przypadków zakażeń koronawirusem jest więcej. W Stanach Zjednoczonych jest więcej chorych niż łącznie  w Hiszpanii, Włoszech i Francji. W samym stanie Nowy Jork jest więcej potwierdzonych przypadków niż w całych Włoszech. Nowy Jork to też region najbardziej  dotkniętym pandemią. To tu  koronawirus zabił już ponad 7 tysięcy osób, czyli ponad trzykrotnie więcej niż zginęło w zamachach terrorystycznych 11 września 2001 roku. Gubernator Nowego Jorku codziennie podaje liczbę osób zmarłych w ciągu ostatniej doby i codziennie jest ona większa. Umiera kilkaset osób dziennie. 

Nie ma co zrobić z ciałami

Dane tylko z kilku pierwszych dni kwietnia są porażające: 4  kwietnia zmarły 594 osoby, 5 kwietnia 599 osób, 6 kwietnia aż 731 a 7 kwietnia padł kolejny rekord-zmarło 779 osób, 8 kwietnia kolejny rekord-799 śmierci. Większość umierających umiera w mieście Nowy Jork. Zaczyna brakować miejsc w kostnicach, nawet w tych mobilnych czyli ciężarówkach-chłodniach ustawionych przy szpitalach. Władze miasta szukają więc innych sposobów z pochówki tak wielu zmarłych. Rozwiązaniem maja być pochówki tymczasowe. Najpierw pojawiła się informacja, że jeśli będą potrzebne to mogą być organizowane w miejskich parkach. Te informację podał Mark D. Levine przewodniczący miejskiej komisji zdrowia. Jednak wizja masowych grobów w parkach była tak przerażająca, że z niej ostatecznie zrezygnowano. Teraz tymczasowe pochówki są organizowane na Hart Island.

Prace przy budowie grobów tymczasowych na Heart IslandEPA/JUSTIN LANE
Prace przy budowie grobów tymczasowych na Hart Island

 

To niewielka wyspa położona na wschód od wybrzeża Bronxu, która pod koniec XIX wieku została przekształcona w zbiorową mogiłę dla ubogich. Na Hart Island chowani są ci, których rodziny nie są w stanie opłacić pogrzebu, albo ci których tożsamości nie można ustalić.  Do wybuchu epidemii na wyspie odbywało się około 25 pogrzebów tygodniowo, teraz jest ich  tygodniowo około 100. Po zakończeniu pandemii gdy ktoś z rodziny zgłosi się po ciało, będzie ono ekshumowane. Gubernator stanu Nowy, Jork Andrew Cuomo, nakazał, aby na znak szacunku dla tych których pandemia już zabrała, opuścić flagi do połowy masztów.

ZOBACZ: Służba w czasie epidemii. "Na komendę trafiły kombinezony, ale nie można wynosić ich z magazynu"

Z pochówkiem zmarłych nie radzi sobie Luizjana, a w szczególności region Nowego Orleanu, w którym ofiar jest najwięcej. W niektórych regionach tego stanu, z powodu Covid-19 zmarło już więcej osób, niż w zeszłym roku z powodu strzelanin. 

Sytuacja jest tak tragiczna, że władze stanu Maryland nie wykluczają wynajęcia dwóch lodowisk, które maja być zamienione na tymczasowe kostnice i wykorzystane gdyby zaczęło przybywać ofiar. 

Na linii frontu

Karetki pędzące na sygnale to w wielu amerykańskich, teraz  pustych i cichych miastach, jedyny wyróżniający się głośny dźwięk.

- Nowy Jork to zupełnie inne miejsce, niż to które znaliśmy do tej pory- mówi mi dr Paweł Murański onkolog z NewYork-Presbyterian and Columbia University Medical Center, z którym rozmawiałam o sytuacji  w mieście. - W Nowym Jorku zawsze panował hałas, jeździły samochody, na ulicach były tłumy, słychać było latające w okół samoloty i helikoptery. Teraz słychać tylko sygnał ambulansów. Żyjemy jak w stanie wojny-dodaje dr Murański.

Wezwań karetek jest podobno więcej niż po zamachach na World Trade Center.

Wezwań karetek jest więcej niż po zamachach na WTCPaweł Wudarczyk
Wezwań karetek jest więcej niż po zamachach na WTC

 

Chorzy trafiają do szpitali, w których lekarze walczą nie tylko z wirusem, ale również z brakiem sprzętu do ratowania pacjentów i z brakiem odzieży ochronnej. Lekarka pracująca w jednym z nowojorskich szpitali, która chce pozostać anonimowa, bo jak twierdzi lekarze w jej placówce bez zgody dyrekcji nie mogą wypowiadać się o sytuacji w szpitalu, powiedziała mi tylko - Boimy się. Każdego dnia zastanawiamy się czy się zarazimy, czy już się nie zaraziliśmy. Sytuacja jest na tyle poważna, że w niektórych placówkach zaczyna  brakować tlenu, który jest często  podawany zakażonym koronawirusem.

ZOBACZ: "Jeśli to nie koronawirus ich zabije, zrobią to inne choroby"

W samym sercu Nowego Jorku, w Central Parku od mniej więcej tygodnia działa szpital polowy zbudowany przez chrześcijańską organizację humanitarną Samaritan’s Purse. Ma 68 łóżek. Ponad 80 % z nich jest zajętych. To tutaj toczy się prawdziwa wojna - tak codzienność w szpitalu opisał mi Ken Isaacs, który od ponad 30 lat zaangażowany jest w projekty humanitarne na całym świecie, a któremu przyszło teraz nadzorowanie funkcjonowanie szpitala na ojczystej ziemi. 

Władze poszczególnych stanów proszą rząd federalny o przesyłanie respiratorów, maseczek, przyłbic medycznych które będą chronić pracujących w szpitalach. Z tą pomocą może być jednak problem, bo jak przyznał Departament Zdrowia, te materiały były zgromadzone w narodowych rezerwach strategicznych, ale 90% zapasów  już zostało rozdysponowane.

Dodatkowo, osobista sytuacja personelu medycznego też jest bardzo trudna. Lekarze, pielęgniarki, pielęgniarze, ratownicy medyczni, często by chronić najbliższych przed ewentualnym zakażeniem, ograniczają do minimum kontakt z rodziną.

- Niektórzy przeprowadzili się do garaży, inni do znajomych medyków, którzy tak jak oni pracują w szpitalach. Co niektórzy wynajmują pokoje w hotelach - tak sytuację medyków opisuje dr Danuta Jankowska, która prowadzi gabinet medycyny rodzinnej na Górnym Manhattanie i która na bieżąco kontaktuje się z lekarzami z okolicznych szpitali. - Słyszałam również o ratownikach medycznych, którzy chcąc chronić najbliższych zdecydowali się zamieszkać we własnych samochodach.

Jest lepiej, ale jeszcze nie jest dobrze

Ale pojawiają też dobre informacje, pierwsze dane, które mogą świadczyć, że pandemia nie wymknęła się całkowicie spod kontroli. Od kilku dni w Nowym Jorku spada liczba chorych wymagających hospitalizacji. Mimo że jak mówi Dr Brendan Carr, szef medycyny ratunkowej nowojorskiego szpitala Mount Sinai Heath System, napływ pacjentów jest zauważalny, to szpital jego nadal pracuje na granicy swoich możliwości, a dodatkowe łóżka ustawione są wszędzie gdzie to tylko możliwe.

- Nie czujemy, że najgorsze już za nami - dodaje dr Carr.

Jednak według specjalistów z The Institute for Health Metrics and Evaluation na Uniwersytecie Waszyngtonu, którzy opracowują prognozy dla całego kraju, Nowy Jork szczyt pandemii ma już za sobą, ale jeszcze przez około dwa tygodnie codziennie w Nowym Jorku, z powodu Covid-19 umierać będzie kilkaset osób, jednak z każdym dniem liczba zgonów będzie coraz mniejsza.

Ten sam instytut przewiduje, że szczyt pandemii w całym kraju przypadnie w tym tygodniu. Następnie, przez kolejny tydzień, codziennie w Ameryce  z powodu koronawirusa umierać będzie około 2 tysięcy osób. Eksperci przewidują, że pandemia zabije około 60 tysięcy Amerykanów.  Te prognozy, choć i tak przerażające, są bardziej optymistyczne od scenariusza, który jeszcze tydzień temu przedstawili lekarze epidemiolodzy. Wtedy mówiono nawet o ćwierć miliona ofiar.

Amerykanie stosują się do wprowadzonych restrykcji i nie wychodzą z domówPaweł Wudarczyk
Puste ulice Waszyngtonu. Amerykanie stosują się do wprowadzonych restrykcji i nie wychodzą z domów

 

Ta korekta prognoz, jak przekonują epidemiolodzy, wynika z tego, że Amerykanie przestrzegają ograniczeń, które w kraju wprowadzono w związku z pandemią. Chodzi przede wszystkim o najważniejsze zalecenie, czyli zachowanie co najmniej 2 metrów odstępu od drugiej osoby ( nie dotyczy to rodzin i tych z którymi mieszkamy).

A jeśli ktoś ma problem z oszacowaniem prawidłowej odległości, to z pomocą przychodzą władze, hrabstwa Leon na Florydzie, które podpowiadają, że jeśli miedzy dwiema osobami zmieści się duży aligator, to znaczy, że odpowiedni odstęp jest zachowany.  Z aligatorem czy bez, te 2 metry odstępu to najprostszy teraz sposób na chronienie życia i zdrowia.

Magda Sakowska
Korespondentka Polsat News w Stanach Zjednoczonych

Komentarze