Wybory nie odbędą się w maju. Gowin wygrywa z Kaczyńskim
PAP/Radek Pietruszka

Wybory nie odbędą się w maju. Gowin wygrywa z Kaczyńskim

Skoro nie głosowano w piątek w Sejmie projektu zmiany formuły wyborów na całkiem korespondencyjne, nie będzie próby ich przeprowadzenia w maju. Nie wypada tego pisać w dobie epidemii, kiedy liczy się całkiem co innego, ale to wykazuje dobitnie granice władzy Jarosława Kaczyńskiego w tym parlamencie. Niezależnie od pytania o karierę Jarosława Gowina w Zjednoczonej Prawicy po upływie kadencji.

Przecież Kaczyński mógł liczyć na to, że nie da się odebrać władzy rządowi w dobie kataklizmu. Ba, że pozyska głosy części posłów Porozumienia wystraszonych o swoje posady i miejsce w obozie. Więc utrata większości nie ma znaczenia, a jeśli ma,   można przynajmniej sprawdzić, czy się ją jednak zachowa – korumpując i strasząc. Nie ryzykował jednak.

Ważniejszą wiadomością jest ta, że Gowin powstrzymał próbę politycznego szaleństwa.  Można podsumować efekty tego co się stało, odnosząc się do pięciu mitów prawicy będących odpowiedzą na ostatnie zdarzenia. Te mity rodzą się spontanicznie, choć pewnie czasem bywają podsuwane przez samych  polityków PiS. Oto one:

Mit 1: Gowin nic nie załatwił, bo opozycja nie godzi się na zmianę konstytucji.

Priorytetem była rezygnacja z majowego terminu wyborów, o czym dalej. To Gowin  już osiągnął. Projekt zmiany konstytucji  to raczej symbol. Dający prawicy możliwość wybrnięcia z twarzą, bo dwuletnie wydłużenie kadencji Dudy jest trudne dla opozycji.

ZOBACZ: Pokolenie luxmedu nie ma szans w starciu z kryzysem

Alternatywnym   pomysłem według ustaleń Komitetu Politycznego PiS jest wprowadzenie stanu klęski żywiołowej i przeprowadzenie wyborów na początku sierpnia. Nota bene z powrotem do korespondencyjnego głosowania (o ile epidemia nie wygaśnie), ale lepiej przygotowanego. Bo dziś wszystko było wielką improwizacją. Co do terminów ten plan B jest racjonalny.

Kaczyński  okazał się mało empatyczny wobec własnego społeczeństwa, za to wrażliwy na drgawki profesjonalnej polityki. To dziś jego ostatni atut.

Mit 2: Akcja była niepotrzebna, bo Kaczyński wiedział, że wyborów nie da się przeprowadzić w maju, tylko chciał to później ogłosić.

Kaczyński chciał majowych wyborów. Miał powód: lęk, że czym później się one odbędą, tym mocniej PiS zapłaci za narodową tragedię, zresztą częściowo niezasłużenie, bo nikt nie poradziłby z nią sobie zasadniczo lepiej.

Oczywiście można sobie ewentualnie wyobrazić jakieś korzyści z takiego bluffu. Władza wystąpiłaby w roli owego rabina, który wstawił biednemu Żydowi do zatłoczonej izby krowę, a potem ją wystawił. Jednak taki bluff pociągał też koszty. Nawet znaczna część elektoratu prawicy odrzucała pomysł wyborów na siłę,  i takie drażnienie się z narodem do ostatniej chwili mogła źle potraktować. Więc to było raczej na serio. 

ZOBACZ: Koniec świata jest codziennie. Chyba, że coś z tym zrobimy

Rzeczywiście wielu polityków PiS uważało, że wybory majowe się nie odbędą, bo zdecyduje weto ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego i medycznych ekspertów. Ale ten czynnik znikał w dużej mierze, kiedy uznano za dobry pomysł użycie protezy korespondencyjnej. Tam się nadal kryły niebezpieczeństwa. Ale  łatwiejsze do odrzucenia (zwłaszcza przy użyciu argumentu: „A przecież w Bawarii się udało”). Od tego momentu wahania Kaczyńskiego wyraźnie znikły. Od wygłoszenia telewizyjnego orędzia marszałek Sejmu Elżbiety Witek scenariusz był tylko jeden: 10 maja za wszelką cenę. Być może do powstrzymania jedynie przez bardzo silny opór resortu zdrowia, ale też nie na pewno.

Mit 3: Gowin gra na siebie, szuka miejsca w obozie opozycji

Jeśli tak, to pomysł zamrożenia kadencji Andrzeja Dudy na dwa lata był kiepskim początkiem takiego marszu. Bo okazał się dla opozycji niestrawny i Gowin musiał to wiedzieć.

Owszem być może to początek wypychania tego polityka z obozu prawicy, ale on sam raczej dziś na to nie stawia. Ma świadomość, że wielobarwny rząd od Gowina po Zandberga to fikcja. Więcej, że opozycja nie pożąda dzisiaj przejmowania władzy. Co innego urząd prezydencki potrzebny do ewentualnego przeszkadzania. Tym by opozycjoniści nie wzgardzili. Ale żaden alternatywny układ się nie wyłania. A przy okazji następnych wyborów Gowin może raczej zapłacić za swoje niesubordynacje.

Prawicy potrzebny jest jednak mit spisku dawnego układu, który musi mieć konie trojańskie w szeregach świętego zakonu dobrej zmiany. Żaden oponent Kaczyńskiego, także wewnętrzny, nie może się kierować niczym więcej niż najbardziej niecnymi motywami. Tym  to bardziej oczywiste, im bardziej zanikły w samym PiS jakiekolwiek mechanizmy dyskusji i ucierania zdania – na rzecz wojskowego posłuszeństwa. Wprawdzie już po podjęciu decyzji o odstąpieniu od majowych wyborów Beata Szydło była w stanie zaatakować Mateusza Morawieckiego za rzekome przecieki do prasy. Ale Morawiecki ani przez moment nie jest zdolny do takiej podmiotowości jak Gowin. Gra przecież o namaszczenie Prezesa, kiedy będą się ważyły losy przywództwa w PiS.

Mit 4, wsteczny: Wybory korespondencyjne mogły się powieść, skoro powiodły się w Bawarii.

W Niemczech stosunek do epidemiologicznych rygorów był długo luźniejszy niż w Polsce, a bawarskie wybory samorządowe rozpoczęły się jeszcze przed ich ogłoszeniem (pierwsza tura). Zapewne dlatego nie przejmowano się aż tak bardzo sytuacjami, kiedy trzeba było na chwilę nie przestrzegać różnych obostrzeń (głosy trzeba jednak liczyć wspólnie). W Polsce za ich poluzowaniem musiałby być obóz, który zbudował na trzymaniu ludzi w domach w ostatnich tygodniach całą swoją koncepcję walki z epidemią.

Niemiecka polityka w ogóle, a już szczególnie na poziomie lokalnym, opiera się na kompromisie, niewielkie znaczenie miała więc  kampania. W Polsce normalną kampanię wirus sparaliżował wiele tygodni  temu, a są to wybory zakładające radykalną konfrontację polityczną. Można twierdzić, że obecny model szczątkowej kampanii dyskryminuje opozycję.

ZOBACZ: "Jeśli nie koronawirus ich zabije, to inne choroby"

Wybory korespondencyjne  to instytucja zakorzeniona w niemieckiej polityce od lat. W Polsce nowa i traktowana nieufnie, niedawno jeszcze zwłaszcza przez wyczulony na wizje wyborczych fałszerstw PiS. Do samego końca nie odpowiedziano Polakom, gdzie gwarancje, że zagłosuje ten, komu głos będzie przysługiwał. I że ten jego głos pozostanie tajny. Wielką niewiadomą pozostawała techniczna strona całej operacji. Trzeba by ją w praktyce przeprowadzić w ciągu kilku majowych dni (opozycyjny Senat miał miesiąc na przetrzymanie projektu). Najbardziej kluczowe kwestie związane z zagwarantowaniem obywatelom ich praw miały być zawarte w rozporządzeniach ministrów. Zapewniało to potężny spór wobec prawomocności tych wyborów. Wraz ze spodziewaną niską frekwencją i rozlicznymi pomyłkami uczyniłoby to z tych wyborów farsę.

Mit 5, wsteczny: Stan nadzwyczajny jest postulowany przez polską opozycję, podczas gdy kwestionowany przez Europę na Węgrzech – to więc pułapka na PiS.

Na Węgrzech parlament oddał Victorowi Orbanowi pełną władzę, także ustawodawczą, na rok. W Polsce opozycja postuluje stan klęski żywiołowej na 30 dni - z o wiele krótszym katalogiem rygorów, z których znaczna część została już wprowadzona. Po tych 30 dniach parlament musiałby taki stan przedłużyć. Jeśli ktoś nie widzi różnicy, to dlatego że nie chce jej widzieć.

Obostrzenia w ustawie o stanie klęski nie są wprowadzane z automatu. To rząd decyduje, z których korzystać,  z których nie. Jeśli więc rząd do końca przestrzegał przez tymi obostrzeniami, wprowadzał obywateli w błąd, bo przestrzegał przed samym sobą.

Oczywiście nie ma pełnej gwarancji, że dziś postulowany stan nadzwyczajny nie stanie się powodem protestów opozycji. Ale przy okazji jego przedłużania można by to przetestować skłaniając ją do poparcia takiej decyzji. Oczywiście powstaje problem odszkodowań. Łatwiej się ich dopominać przed sądem w warunkach takiego stanu. Choć może to być także po części prawniczy mit.

Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin w czasie posiedzenia w SejmiePAP/Leszek Szymański
Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin w czasie posiedzenia w Sejmie

Jarosław Gowin odniósł zwycięstwo w starciu z Jarosławem Kaczyńskim. Jeszcze w piątek rano nadano w radiu publicznym wywiad prezesa PiS, w którym ten zapewniał, że wybory muszą się odbyć 10 maja. W kilka godzin później rzeczniczka PiS poparła inicjatywę szukania innych terminów dla nich. Stało się coś ważnego, choć ostateczny scenariusz pozostaje wciąż spowity mgłą niedopowiedzeń. Plan B. PiS-u nie został ogłoszony.

Oddala się jednak perspektyw szaleństwa i kompromitacji, co nie znaczy, że to co się zdarzy będzie w pełni spójne i sensowne. No i Kaczyński zawsze może zmienić zdanie. Jeśli w weekend powie jednak: róbmy wybory 10 maja, to już według starych reguł. Czyli z ludźmi poniżej 65 roku życia idącymi do lokali wyborczych. A to już byłoby szaleństwo podwójne.

Komentarze