Zaremba o Kościele (i kościołach) w czasach zarazy
PAP/Darek Delmanowicz

Zaremba o Kościele (i kościołach) w czasach zarazy

Jak to się wszystko skończy? Nie wiadomo. Pewien internauta zapytał dość rezolutnie: skoro prezydent Poznania postanowił zamknąć szkoły przy dwóch zarażonych w tym mieście, jakie warunki powinny być spełnione, żeby te szkoły zostały na powrót otwarte?

To może więc trwać miesiącami. Bo wszystkie nadzieje, łącznie z domniemanym wpływem wiosennego ocieplenia na wirusa, sprawdzą się... albo i nie. Trudno się dziwić premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, że wraz z częścią ministrów opierał się przez chwilę podczas obrad sztabu antykryzysowego takim decyzjom jak zamknięcie wielu instytucji i odwołanie nawet kameralnych imprez.

Wszystko się zmieniło

Polska w ciągu najbliższych tygodni skazana jest na paraliż. Zmienia się radykalnie życie milionów ludzi (kto ma się opiekować siedzącymi w domach dziećmi? To tylko jedno z pytań). Zwyciężył wszakże nacisk ministra zdrowia, głównego inspektora sanitarnego i stojących za nimi medycznych ekspertów.

Uznali oni, że we Włoszech za długo "próbowano żyć normalnie”, co skończyło się setkami zgonów (których liczba ciągle rośnie) i jeszcze większym porażeniem życia społecznego. Oczywiście nie ma tu jednego modelu. Niemcy szkół wciąż nie zamykają, za to pokładają nadzieję w robionych masowo testach na wirusa, tym samym próbując separować zarażonych od zdrowych wcześnie i skutecznie. Polacy tymi testami gospodarują z kolei tak oszczędnie, że opozycja czyni już z tego rządowi zarzut.

Czy wytrzymamy?

No właśnie, bo wszelkie decyzje są podejmowane w warunkach walki politycznej. Wrażenie jedności i współpracy potrwało ledwie dwa, trzy dni - do momentu uchwalenia specjalnej ustawy. Owszem, opozycyjni kandydaci na prezydenta wciąż składają czasem jednościowe deklaracje, jednak zza ich pleców partyjni harcownicy mnożą oskarżenia i podejrzenia. Że nie wystarczy sprzętu, że lekceważy się niebezpieczeństwo, że kontrole są wciąż za słabe.

Tak naprawdę nie wiemy, czy wytrzymamy główne uderzenie kataklizmu, bo on wciąż jeszcze nie nastąpił. Na razie rządzący korzystają z atmosfery jedności, ale to się może łatwo zmienić, w razie kumulacji błędów publicznych instytucji. Minister zdrowia Łukasz Szumowski zasłużenie stał się narodową gwiazdą. Powiatowe szpitale są niestety gorzej od niego przygotowane, aby sprostać wyzwaniu.

Dezercja księży

Opozycja chętnie sięga po temat służby zdrowia w prezydenckiej kampanii. Nie wiemy, czy nie sprawdzi się to bardziej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Choć skądinąd nie wiemy także, co stanie się z samymi wyborami. Ich normalny termin, majowy, jest coraz bardziej wątpliwy.

Elementem chaotycznych debat stało się jeszcze jedno pytanie: czy Kościół Katolicki powinien odwoływać msze święte. Początkowo stroną ofensywną byli tu tradycyjni katolicy typu Pawła Lisickiego, Tomasza Terlikowskiego czy Grzegorza Górnego. Zgłaszali oni pretensje do włoskiego episkopatu, że jeszcze przed ostatecznymi decyzjami rządu sprzyjał decyzjom o rezygnacji z mszy i odsyłał wiernych do domu.

Zdaniem naszych konserwatystów wspieranych przez niektórych duchownych posługa duchowa jest najbardziej potrzebna właśnie w obliczu zagrożeń. A księża, którzy tego nie rozumieją, dopuszczają się dezercji.

Dyspensa to za mało

Szybko jednak sytuacja się odwróciła. Coraz większe restrykcje nakładane na inne instytucje postawiły polskich biskupów przed licznymi pytaniami. Oni zaś nie tylko trzymali się kurczowo przekonania, o odprawianiu mszy, ale zalecali zwiększenie ich częstotliwości (by uniknąć w świątyniach tłoku). Do momentu, w którym Rada Główna Episkopatu zaleciła biskupom udzielanie dyspensy od udziału we mszach – ludziom starszym, chorym, dzieciom, a także wszystkim tym, którzy po prostu obawiają się wirusa.

Wywołało to jednak jeszcze większą krytykę, że "tylko tyle". Wychodzi ona z kręgów liberalnych i lewicowych, co popycha innych do zgryźliwej uwagi, że najbardziej udziałem w mszach martwią się ci, którzy sami do kościoła nie chodzą.

Retoryka pretensji do episkopatu stała się, przynajmniej na twitterze, także elementem walki opozycji z podejrzewanym o zbytnią miękkość PiS-em. Ale podobne głosy pojawiły się także ze strony niektórych księży środowisk katolickich, choćby "Więzi". Podział przebiega tu w dużej mierze między tradycjonalistami i katolikami "liberalnymi".

Kościoły to nie szkoły i kina

Można od razu odpowiedzieć, że nie ma tu analogii ze szkołami, do których chodzi się przymusowo, ani nawet z teatrami czy kinami, gdzie ten przymus dotyczy wyłącznie personelu. Księża i wierni mogą się przecież umówić, że zaryzykują wspólnie. Na to można jednak replikować, że państwo chroni czasem obywateli wbrew nim samym - czymże jest przykładowo żądanie zapinania samochodowych pasów.

Zresztą żądający zakazów krzyczą, że jeśli ktoś zarazi się na mszy, będzie potem zarażał innych. I że główną grupą zagrożoną są ludzie starsi, najmniej chętnie rezygnujący ze wspólnych modlitw, a zarazem najgorzej znoszący wirusa. Pewien liberalny ksiądz napisał, że pomimo poczucia niezbędności mszy, jest za mocniejszymi zakazami w imię przykazania "nie zabijaj". To ono ma być nadrzędne.

Lepsza kawiarnia, dom czy kościół?

Takich głosów, jeśli są spokojne i rzeczowe, warto słuchać z szacunkiem i poddawać dyskusji. Nie znaczy to jednak, że one ją zamykają. Przecież przynajmniej do piątku rząd nie uwięził całkowicie Polaków w domach, choć zachęcał, aby tam siedzieli. Ale pozwalał, i zresztą nadal pozwala, im chodzić do pracy (bo różne instytucje przestałyby działać), pozwala korzystać ze sklepów. Ba! Do piątku nie zamknął nawet lokali gastronomicznych, także tych służących rozrywce. Nie ma zakazu towarzyskich spotkań czy nawet domowych przyjęć.

Obraz zmanierowanego leminga ciskającego nad swoją latte czy piwem w pubie, w gronie znajomych, gromy na księży, że mają odwagę spotykać się z ludźmi, to wizja powtarzana w konserwatywnych kręgach katolickich. Wie o tym każdy, kto śledzi Internet.

Nie rozstrzygnę tego sporu. Wiele zależy od tego, jak epidemia się rozwinie. Możliwe, że potrzebne będą kolejne ograniczenia, dalsze zakazy. A możliwe też, że sensowniejszy byłby model niemiecki (jednak, czy do osiągnięcia?).

Wielka nagonka

Ciekawe, że galerie handlowe ani puby nie stały się przedmiotem obsesyjnych nagonek. Stały się nimi tylko otwarte wciąż kościoły (jeśli będzie w nich mniej niż 50 osób). Każdy kolejny obraźliwy mem wrzucany przez celebrytę czy lewicowego aktywistę przekonuje mnie, że nie chodzi tu jedynie o bezpieczeństwo wspólnoty. Nieskrywana radość, że można żądać zakazu mszy świętej, jest niestety faktem.

Włodzimierz Czarzasty proponuje arcybiskupowi Gądeckiemu, przewodniczącemu polskiego episkopatu, aby puknął się w głowie, co jest przekroczeniem granicy zdziczenia. Po 1989 roku "stary SLD" umiał jednak hamować swoje antyklerykalne obsesje. Dziś bariery cywilizacyjne pękają.

Antykatolicka ciżba naprawdę wierzy, że księża nie chcą zrezygnować z mszy, bo to dla nich strata zysków z tacy. Po raz kolejny, jak przy okazji choćby sporów o ewentualne zbezczeszczenie komunii świętej, ujawniają się całe środowiska kompletnie niepojmujące, czym jest udział w ofierze i w sakramentach dla katolika. Wyśmiewa się to niczym najbardziej obskuranckie gusła. Nareszcie można.

W kościele jak w autobusie

Tylko delikatnie przesadzę pisząc, że dla niektórych kręgów praktykujący katolicy stają się tym, czym przy okazji dawnych epidemii byli Żydzi podejrzewani o zatruwanie studni. To oczywiście wzmacnia opór kręgów kościelnych.

Przepis o ograniczeniu zgromadzeń do 50 osób razem ze strachem większości Polaków przed epidemią wygna tłumy ze świątyń. Ci co w nich ewentualnie zostaną, nie będą tam bardziej zagrożeni niż w autobusie wiozącym do pracy albo na ulicy, gdzie mija się innych w bezpiecznej odległości. Była to więc dyskusja w dużej mierze akademicka.

Pokazała jednak, że pokłady uprzedzeń, wcale nie cechują tylko nacjonalistycznej prawicy czy religijnych fundamentalistów. Ofensywa koronawirusa (jak każdy kataklizm) mówi nam sporo o zmieniającej się naturze społeczeństwa. Oczywiście są i inne wnioski: podatność na różne psychozy, rzeczywiste lekceważenie zagrożenia graniczące z głupotą, ale też zbyt histeryczne żądanie pełnych gwarancji bezpieczeństwa. Te jednak domagają się odrębnego tekstu.

Komentarze