Nowa faza kampanii wyborczej. Zaremba o okładaniu się koronawirusem
PAP/Marcin Obara

Nowa faza kampanii wyborczej. Zaremba o okładaniu się koronawirusem

Polska polityka i prezydencka kampania wyborcza weszła w nową fazę. Wzajemnego okładania się koronawirusem. To charakterystyczne: opozycja właściwie słusznie zarzucała rządowi brak informacji i wystarczających przygotowań do ewentualnego stawienia czoła ewentualnej epidemii.

Kiedy Sejm zwołano na żądanie prezydenta Dudy, natychmiast odezwały się głosy, że to niepotrzebne, bo tylko nabije obecnej głowie państwa dodatkowych wyborczych punktów.

Oczywiście apel prezydenta, aby takie posiedzenie się odbyło, ba, aby rozważono ewentualne zmiany prawne ułatwiające walkę z zagrożeniem, także był grą. PiS spróbował zdjąć z siebie odium dotychczasowej bierności, a przy okazji naprawdę zwiększyć szanse wyborcze swojego kandydata. Na dokładkę odbył się groteskowy spektakl.

Koronawirus a telewizja

Najpierw marszałek Senatu Tomasz Grodzki z PO nauczał Polaków, jak mają myć ręce, żeby się chronić przed wirusem. Potem jego poprzednik - Stanisław Karczewski z PiS pokazał, że robi się to inaczej. Kto potrzebował symbolicznego wykazania, że wszystko może służyć polityce, dostał stosowny przykład.

 

WIDEO - Jak należy myć ręce? Wicemarszałek Senatu poprawia marszałka

Ale, jako że w tej kampanii wszystko zazębia się z wszystkim, w tle wrócił temat losu ustawy o dofinansowaniu TVP, a tak naprawdę mediów publicznych (bo chodzi także o radio). Dlaczego? Od dłuższego czasu krążyły pogłoski, że PiS rozważa jednak scenariusz jej zawetowania przez prezydenta. Choć wcześniej mówiono jedynie o jej odesłaniu do Trybunału Konstytucyjnego, co nie wstrzymałoby jej biegu. Teraz jednak uzupełniono te plotki o nowy wątek. Pretekstem do weta miałoby być nie zasilenie onkologii (to oznacza przyznanie racji opozycji), a zyskanie środków potrzebnych na walkę z koronawirusem.

Pogłoski te brzmią dość nonsensownie. Epidemia wciąż nie szaleje w Polsce i jeśli są potrzebne dodatkowe sumy, to przecież na razie nie aż tak wielkie. Ale źródłem informacji są nie tylko tacy przykręceni na 24 godziny do Twittera antyrządowi plotkarze jak Roman Giertych, ale i ludzie bliscy kręgom rządowym.

Ile w tym prawdy? Wydaje się, że dla prezydenta i PiS ta ustawa jest jednak problemem. I echa tego kłopotu, więc różnych burz mózgów, docierają do nas. Z samej telewizji dobiegają sygnały, że gdyby te dwa miliardy nie wpłynęły, powstałby kłopot z prawidłowym funkcjonowaniem instytucji. I że pierwszych cięć dokonano by kosztem telewizyjnej (pytanie na ile radiowej, dużo przecież tańszej) misji. A więc kosztem kultury, historii, dokumentu, teatru telewizji, produkcji filmowych.

To także nie byłoby dla prawicy dogodnym rozwiązaniem. Pozbawiłoby TVP osłony, ostatniego sensu jej istnienia, którego można bronić przed całym społeczeństwem, a nie tylko przed twardym pisowskim elektoratem. Kultura, historia, dokument, teatr telewizji to najwartościowsze  telewizyjne produkty. W zasadzie bez konkurencji w stacjach prywatnych.

Co PiS zaniedbał?

Po czymś takim opozycja krzyczałaby, że to już wyłącznie naga maszyneria polityczna. Oczywiście można twierdzić, że przy stanie polaryzacji politycznej sceny takie krzyki nie mają znaczenia. Ale jeśli wybuchłyby one jeszcze przed 10 maja, miałyby hipotetyczny wpływ na wybory prezydenckie. A prezydent musi podjąć decyzję w sprawie weta na dniach.

Oczywiście istnieją zapewne scenariusze pośrednie. Na przykład weto i kolejna ustawa, która nie odbierałaby TVP kroplówki finansowej, ale nieco by ją przykręcała. I pozwalała na choć symboliczne wydatki w innych sferach. Rutynowej ochrony zdrowia? Czy programu zabezpieczenia Polski przed epidemią? Tego nie wiadomo choćby dlatego, że nie wiadomo na ile koronawirus rozszerzy się na Polskę. Ale resort zdrowia coraz mocniej podkreśla, że prędzej czy później dotrze do nas.

Przy okazji warto zauważyć, jak bardzo obecny obóz rządowy nie poradził sobie przez cztery lata z tematem finansowania publicznych mediów. Można było przecież próbować innych formuł. Odebrać całej TVP status spółki, zmienić w instytucję kultury i zapewnić misyjnym audycjom stałe finansowanie z budżetu, a wszystko co ponad (w tym propagandę zwaną informacją) utrzymywać z komercyjnej działalności jakiejś spółki córki.

Albo też zrezygnować z reklam, ale odstępując je stacjom prywatnym opodatkować je dodatkowo na potrzeby mediów publicznych. Albo wreszcie popracować nad skuteczniejszą ściągalnością abonamentu. Albo… inwencja ludzka nie zna granic.

Szybko z takich pomysłów jednak zrezygnowano, choć na początku głosił je wicepremier Piotr Gliński, a metody szukał Krzysztof Czabański. Z wielu powodów: od kłopotów z prawną formułą takiej reformy po korzyści, jakie wielu faworytów obecnej władzy czerpie właśnie z formuły TVP jako spółki.

Z kolei wszelkich form większego przymusu na rzecz publicznych mediów bano się jako okazji do organizowania przez opozycję obywatelskiego nieposłuszeństwa ("ścigają obywateli, bo nie chcą dawać na partyjną telewizję"). W efekcie prawicy pozostały coroczne ustawy "wspierające" media publiczne. One także okazały się jednak coraz większą niezręcznością, zwłaszcza w obliczu kampanii wyborczej.

Polityczny "ryzyk- fizyk"

Gdybym miał coś obstawiać, zaryzykuję twierdzenie, że obecny obóz rządowy znajdzie jakiś sposób, aby utrzymać choć w części kroplówkę dla Kurskiego w tym roku budżetowym. Jeśli ją nieco przykręci, na zasadzie gry wetującego Andrzeja Dudy z szukającymi połowicznych rozwiązań politykami PiS, i tak będę się obawiał, że stanie się to przede wszystkim kosztem misji. Jacek Kurski nie zrezygnuje przecież ani z politycznej propagandy, ani z kokietowania elektoratu igrzyskami, wielkimi koncertami i programami typu "Sanatorium Miłości".

Tym niemniej cięższe czasy mogą przyjść później. Jeśli Andrzej Duda wygra wybory prezydenckie, wszystko zostanie po staremu. Jeśli je jednak przegra, TVP będzie wystawiona na najcięższe ryzyko.

Prawda, jej władze są zabezpieczone, pisowska większość w Sejmie i pisowski rząd je podtrzymają. Ale czy finansowanie też? Prezydent z opozycji (zapewne Małgorzata Kidawa-Błońska) udaremni swoim wetem zarówno kolejne zastrzyki finansowe dla TVP z budżetu, jak i wszelkie ustawy, które zapewniłyby telewizji publicznej bardziej stabilne zasady funkcjonowania.

To ostatnie można by dla bezpieczeństwa próbować zapewnić teraz. Ale przecież nikt w obozie rządowym nie ma do tego w tej chwili głowy. Trzeba by dokonać cudu w dwa miesiące. Czyli napisać i uchwalić stosowną ustawę.

W efekcie telewizja publiczna może stać się jedną z pierwszych ofiar nowego układu sił, o którym mówił jako o prawdopodobnej hipotezie sam Jarosław Kaczyński. Bo przecież dopuścił dalsze rządzenie z opozycyjnym prezydentem. Może jeszcze wcześniej padłaby "reforma" sądowa. Zatrzymałaby się w praktyce niemal na drugi dzień, bo ona wymaga stałej współpracy prezydenta przy obsadzaniu sędziowskich stanowisk.

To naturalnie jeszcze mocniejszy bodziec dla Kurskiego i jego ludzi, aby pracować na zwycięstwo PiS. Powraca w tym momencie już tylko nieśmiertelne pytanie, czy dotychczas prawica wygrywała dzięki propagandzie z Woronicza, czy pomimo niej. Jest to jednak pytanie akademickie, bo nie da się tego zbadać.

Komentarze