Polityka w czasie zarazy. Wszystko jest kampanią wyborczą
PAP/Leszek Szymański

Polityka w czasie zarazy. Wszystko jest kampanią wyborczą

W Polsce poważny człowiek – Jacek Rostowski, wykładowca akademicki, były wicepremier i minister finansów z Platformy Obywatelskiej, z przekonaniem oznajmia, że rząd celowo ukrywa informacje o nadejściu zarazy do kraju, bo planuje ich nagłe ogłoszenie... na pół godziny przed  głównym mitingiem wyborczym opozycyjnej kandydatki na prezydenta.

W Indiach posłanka Suman Haripriya z rządzącej konserwatywnej partii Janata, skądinąd także wzięta reżyserka filmowa, wygłasza mowę wzywającą rząd, aby w końcu zaczął zwalczać koronawirusa najskuteczniejszymi lekarstwami, czyli... krowim moczem i łajnem.

W Italii Lucia Azzolina - minister edukacji narodowej z anarchistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd, dezawuuje ogłoszony już publicznie przez premiera nakaz zamknięcia szkół, wywołując chaos w kraju i powszechną złość zdezorientowanych rodziców.

Takie kryzysowe sytuacje radykalnie obnażają, co naprawdę warci są nasi politycy. Jednak w gruncie rzeczy nie sposób racjonalnie wytłumaczyć tego rodzaju przypadków. Najprawdopodobniej jakiejś części polityków udziela się po prostu nastrój powszechnego podniecenia wywołany wieściami o zarazie, a w efekcie tracą rozumową kontrolę nad tym, co publicznie mówią i czynią.

Politycy – trzymajcie się z daleka

I to zapewne tego rodzaju przypadki są przyczyną, dla której w przestrzeni publicznej pojawiają się żądania, aby politycy trzymali się z dala od wszystkich problemów wynikających z  zarazy.

 

U nas w Polsce bodaj najmocniej takie żądanie sformułował redaktor naczelny dziennika "Rzeczpospolita” Bogusław Chrabota. W artykule wstępnym pt. "Politycy jak najdalej od wirusa!” (wydanie z dnia 5 marca 2020 r.) redaktor stawia kategoryczną tezę, która brzmi w taki oto sposób.

 

"W tej konkretnej sprawie  - pisze Chrabota - (czyli w sprawie walki z zarazą)  nie może być czczej polityki, tylko powaga i odpowiedzialność obywatelska". Po czym domaga się nie tylko "wyłączenia tematu zagrożenia epidemią z kampanii wyborczej”, ale nawet zastanawia się nad całkowitym "zawieszeniem kampanii”, które jego zdaniem może być konieczne w razie dalszej ekspansji zarazy.

 

W finale tekstu padają coraz to mocniejsze i coraz to bardziej emocjonalne sądy. Mowa więc o "brudnej polityce”, która chciałaby "żerować na chorobie”, a  nawet o "polityce antynarodowej”. Aż w końcu o "najczarniejszym miejscu na kartach historii” przeznaczonym dla polityków, którzy nie zamierzaliby zastosować się do żądania redaktora.

 

Ze szkodą dla życia publicznego

 

Chcę więc jasno powiedzieć, że choć rozumiem (jak mi się zdaje, rozumiem nawet dobrze) uczciwe przesłanki żądania naczelnego "Rzeczpospolitej", to samo owo żądanie uważam nie tylko za niezasadne, ale również szkodliwe dla życia publicznego, a na dodatek wewnętrznie sprzeczne.

 

Rozumiem, że Chrabota jest najwyraźniej wystraszony tym, jakie brednie na temat zarazy mogą jeszcze upowszechnić politycy, albo z powodu rozemocjonowania i utraty zdrowego rozsądku,  albo - i to byłaby rzecz jeszcze groźniejsza -  gdyby im w jakichś tajnych badaniach partyjnych wyszło, iż przy pomocy owych bredni będą w stanie osłabić poparcie dla politycznego wroga.

 

Zapewne taką obawę mógł tylko wzmocnić początkowy kształt polskiej debaty politycznej nad kwestią nadchodzącej zarazy, którego kulminacją były wystąpienia podczas posiedzenia sejmu, zwołanego dla rozpatrzenia specjalnej ustawy antyepidemicznej.

 

Wystąpienia nawiasem mówiąc niezborne i chaotyczne (co musi dziwić np. w przypadku lidera opozycji), w których niektórzy mówcy nie potrafili nawet ukryć tego, iż cały problem zarazy widzą tylko pod jednym kątem: jako potencjalnie jeszcze jedną propagandową pałkę do okładania rządzących.

 

Sejmowa mowa przewodniczącego Borysa Budki, w której zaraza mieszała się z bez problemu z Jackiem Kurskim i telewizją, była może tego najjaskrawszym przykładem.

 

Ważne jak zaraza

 

To są fakty, które jakoś wyjaśniają i usprawiedliwiają żądanie Chraboty. Tyle tylko, że przedstawioną tutaj logikę należałoby zastosować do szeregu innych dziedzin, równie ważnych dla życia narodu, jak aktualna walka z zarazą. Rocznie umiera przecież przeszło 400 tysięcy Polaków, bynajmniej nie z powodu koronawirusa.

 

Czy zatem temat ratowania ich zdrowia i życia nie jest równie ważny dla  kraju? A jeśli tak, to konsekwentnie  - czyż także od tego nie powinni się trzymać z daleka politycy, skoro kwestia całej służby zdrowia wymaga (używając języka Chraboty) "powagi i odpowiedzialności obywatelskiej", nie zaś "czczej polityki"? 

 

Idźmy dalej. Co z polską szkołą?  Przecież od jakości oświaty i moralnego wychowania dzieci losy narodu zależą chyba w większym stopniu niż od czegokolwiek innego. Być może zatem "czcza polityka” winna się także trzymać z dala od polskiej szkoły?

 

A już tak całkiem generalnie. Czy w ogóle kwestia utrzymania i obrony niepodległości, którą wyjątkowym zbiegiem okoliczności odzyskaliśmy trzy dekady temu i stracić możemy z łatwością, w najwyższym stopniu nie wymaga "powagi i odpowiedzialności obywatelskiej?” 

 

Rzecz w tym, że żądanie Chraboty z taką samą motywacją daje się zastosować do wszystkiego, co naprawdę ważne dla przyszłości państwa i losu narodu.

 

Zaraza to bowiem tylko jedna z rzeczy ważnych, z którą zapewne nie będzie łatwo się uporać. Ale tamte wszystkie dziedziny są tak samo ważne, a uporać się z wieloma z nich będzie zapewne państwu polskiemu trudniej niźli z koronawirusem.

 

Wizja polityki według Chraboty

 

Naczelny "Rzeczpospolitej" pisze o polityce w czasie zarazy, ale tak naprawdę pisze coś ważnego o swojej wizji polityki jako takiej. Czym jest dla Chraboty polityka?  Powtórzmy jeszcze raz: rzeczą "czczą”, która przeciwstawia się temu, co "poważne i odpowiedzialne". I to jest właśnie powód, dla którego żądanie redaktora jest tak bardzo szkodliwe dla życia publicznego.

 

Chrabota uznaje bowiem za oczywistość, że to czym zajmuje się polityka i politycy – to są jakieś niepoważne hocki-klocki albo koszałki-opałki, bo tylko wobec takiego rozumienia polityki można bronić tezy, iż winna trzymać się ona z dala od rzeczy naprawdę trudnych i doniosłych.

 

Twierdzę stanowczo, że właśnie takiej wizji polityki nie powinien upowszechniać nikt, kto o sprawach publicznych myśli w kategoriach "powagi i odpowiedzialności" Bo w końcu któż w państwie ma się zajmować owymi kwestiami trudnymi i doniosłymi? 

 

Redaktor sam pisze, że w związku z groźbą zarazy "są wielkie zadania dla rządu". A rząd to za przeproszeniem nie polityka i nie politycy? Taka logika narażona jest nieuchronnie na zarzut, że przyzwala na "odpowiedzialną i poważną" politykę rządu, który ma się zająć zwalczaniem wirusa.

 

Chce natomiast w czasie zarazy pozbawić głosu opozycji, który z natury rzeczy musi być krytyczny i przekorny, bo taka w istocie jest funkcja opozycji. Inna sprawa, jeśli - jak unaocznia to skrajny przypadek Rostowskiego – ów głos opozycji w czasie zarazy popada w obsesję czy aberrację. Ale Chrabota nie zwalcza politycznej obsesji czy aberracji, ale każe w czasie zarazy zamilknąć polityce jako takiej. Zupełnie niesłusznie!

 

Wszystko jest kampanią

 

I jeszcze jedna sprawa: kampania wyborcza. Naczelny "Rzeczpospolitej" zauważa, że: "tak się złożyło, iż epidemia przychodzi w czasie kampanii prezydenckiej". Dlatego jego żądanie dotyczy "wyłączenia tematu zagrożenia epidemią z kampanii”, gdyż byłoby to "żerowanie na chorobie”. 

 

W tym żądaniu tkwi niestety wewnętrzna sprzeczność. Chrabota wie przecież doskonale, że politycy zwykli deklarować, iż jakąś kwestię albo jakieś dni (gdy zdarzy się katastrofa etc.) "wyłączają z kampanii" tylko wtedy, gdy są pewni, że jest to w tych okolicznościach najlepszy sposób na prowadzenie kampanii.

 

Jeśli zatem w ślad za apelem Chraboty ten czy ów polityk zdeklarowałby, iż wyłącza zarazę ze swojej kampanii, zapewne po prostu by kłamał.

 

W kampanii wyborczej wszystko jest kampanią wyborczą. Jest nią każde kolejne sprawozdanie premiera albo ministra zdrowia o krokach, które właśnie podjęli w walce z zarazą. Jest nią inicjatywa ustawodawcza, w której rząd przewiduje możliwość zaprowadzenia sui generis stanu wyjątkowego, gdyby się miało okazać, że zaraza zamierza rozpanoszyć się w Polsce na dobre. Jest nią także sam akt wniosku ze strony prezydenta o zwołanie specjalnego posiedzenia sejmu, zaś czas spędzony na pozór bezczynnie przez prezydenta na sejmowej galerii podczas tego posiedzenia, to godziny poświęcone bardzo efektywnie prowadzonej kampanii wyborczej. 

 

Tajemniczy "KTOŚ"

 

Nawiasem mówiąc, te wszystkie posunięcia rządu Chrabota traktuje jako godne pochwały. Co zatem jest ową złą kampania wyborczą, z której zaraza ma być wyłączona? Trudno nie odnieść wrażenia, iż z oddzieleniem zarazy od kampanii redaktor ma w istocie podobny kłopot, jak z oddzieleniem zarazy od polityki.

 

Domniemywam, że naczelnemu "Rzeczpospolitej" marzy się po prostu lepsza kampania i lepsza polityka, od tego co możemy zaobserwować wokół siebie. I w takim marzeniu skłonny jestem solidaryzować się z redaktorem.

 

Ale proszę w "poważnej i odpowiedzialnej" gazecie nie wmawiać publiczności, że jest w Polsce tajemniczy KTOŚ, kto w tak skomplikowanym i ryzykownym przedsięwzięciu jak walka z wirusem, może zastąpić albo wyręczyć polityków. Po to, by oni – zgodnie z żądaniem redaktora –  trzymali się "jak najdalej od wirusa".

 

Komentarze