"Choroba była dla mnie zbawieniem". 27-latka o walce z białaczką
Fot. Archiwum prywatne

"Choroba była dla mnie zbawieniem". 27-latka o walce z białaczką

– Choroba była dla mnie zbawieniem. Dzięki niej mogłam wszystko przemyśleć, przewartościować. Przed diagnozą nie wiedziałam, w którą stronę pójść. Teraz studiuję to, co chcę. Uspokoiłam się, przestałam pędzić za wszystkim – mówi Ania. 27-latka wygrała z ostrą białaczką szpikową. Teraz stawia czoła powikłaniom po przeszczepie.

"W życiu potrafią zaskoczyć różne rzeczy i osoby. Ciąża, chłopak z pierścionkiem, pies wylatujący na drogę pod samochód. Mnie zaskoczyła choroba. Miały być wycięte migdałki, miały być powiększone węzły chłonne od infekcji, miało być dobrze po wycięciu węzłów do badań histopatologicznych, miała mi się polepszyć hemoglobina od natki pietruszki. Wtedy doktor usiadł ze mną i moimi rodzicami, i nas zaskoczył. To białaczka" – czytamy w pierwszym wpisie na blogu Ani Serewy.

Opublikowała go 16 lipca 2016 roku, kilka dni po przyjęciu pierwszej chemioterapii.

Życie wywrócone do góry nogami

– Diagnoza. Bez owijania w bawełnę, bo to niepotrzebne. Lepiej powiedzieć wprost, choć niekoniecznie: "już po tobie". Lekarze opisali, co się dzieje, że mam ostrą białaczkę, czeka mnie jedna chemia, później dwie konsolidacyjne, następnie przeszczep. Zaprosili całą naszą rodzinę do innego pokoju na rozmowę. Rodziców zmroziło, choć od zawsze tłumaczyli mi, że człowiek rodzi się, żyje i umiera. To pomogło. Mama przyjęła informację lepiej niż tata – opowiada kobieta.

Jak przyznaje, przed diagnozą żyła intensywnie. Była barmanką w rodzinnym mieście Lublinie, studiowała zarządzanie. – Uczelnia, chłopak, praca, koleżanki, wyjazdy. Chodziłam ciągle zmęczona. Dodatkowo, nie wiedziałam, w którą stronę pójść, czy podjąć studia magisterskie.

Białaczka wywróciła jej życie do góry nogami. Z uwagi na dużą liczbę komórek nowotworowych lekarze musieli szybko zareagować. Ania przeszła przeszczep szpiku jesienią 2016 roku.

Archiwum prywatne

Dawcą Ani został 20-letni mężczyzna.

– Wiedziałam, że mieszka w Niemczech, ale pochodzi z Polski. Chciałam poznać jego tożsamość. Taka opcja pojawia się po dwóch latach od zabiegu, choć niektóre szpitale nie biorą tego pod uwagę. W moim przypadku to nieosiągalne.

Kobieta będzie kontynuować próby nawiązania kontaktu.

Chciałabym go zobaczyć, ale nie wiem, co bym powiedziała. Może pokazałabym bloga i profil na Instagramie? Podziękowałabym za uratowanie życia. Udowodniła, że się opłacało. Z mojej pomocy i doświadczeń korzystają teraz inni chorzy. Piszą wiadomości, wspieram ich.

"Nie chcieli, bym czuła strach"

Pobyt na oddziale onkologicznym Ania wspomina dość dobrze. Trafiła na świetnych, empatycznych specjalistów, potrafiących opowiedzieć o chorobie w odpowiedni sposób.

Przykład? Miałam sepsę. Lekarze wspomnieli tylko, że mam bakterię. Nie chcieli, bym czuła strach. Za kilka godzin mój stan się poprawił. Niektórzy pacjenci zadają wiele pytań, ale – według mnie – niewiedza jest najlepsza. To lekarze walczą, muszą mieć klarowny umysł, dobrać odpowiednie leczenie. To, co nam mówią, powinno wystarczyć. Oni zadbają o resztę.

Dla wielu młodych kobiet podczas leczenia chemioterapią problemem jest brak włosów. Ania jednak nie wybrała peruki. Ogolona na łyso nie czuła dyskomfortu.

– Wiem, nie każdy tak ma. Dlatego Fundacja Piękniejsze Życie organizuje bezpłatne warsztaty z pielęgnacji i makijażu w centrach onkologicznych. Można dobrać odpowiednią perukę, nauczyć make-upu. Panie w trakcie chemii mogą choć na chwilę zapomnieć o chorobie. Ja z kolei dostałam od fundacji kilka paczek z kosmetykami. Szczególnie po przeszczepie bardzo mnie to uszczęśliwiło.

Archiwum prywatne

"Połowa pracy jest w moim optymizmie"

Podczas naszej rozmowy, jak i we wpisach na blogu oraz Instagramie, od Ani bije ogromny optymizm. Jak przyznaje, o białaczce nie czytała za wiele w sieci, nie nastawiała negatywnie.

Kiedyś na oddział przyszła do mnie przyjaciółka. Śmiałyśmy się bardzo głośno. Pielęgniarka zwróciła nam uwagę. Nie miałam na sali osób smutnych. Zwłaszcza młodzi mieli chęć życia, plany na przyszłość. Oddział nie był niczym przyjemnym, ale walczyliśmy. Czasem zamawialiśmy pizzę i kebaby. Podczas chemii zawsze rozmawialiśmy o tym, co będziemy jeść po szpitalu.

W dzień urodzin mamy Ania dostała wiadomość o remisji. – Doktor zdradziła, że oprócz leczenia, połowa pracy jest w moim optymizmie, w walce, niepoddawaniu i niezałamywaniu się.

Powikłania po przeszczepie

W 2017 roku Serewę czekała kolejna diagnoza – choroba dawca przeciwko biorcy (GVHD). Jak czytamy na stronie DKMS, może ona wystąpić w każdym przypadku po przeszczepie od dawcy obcego, obojętnie czy to dawca spokrewniony, czy nie. Przeszczepione limfocyty dawcy atakują organizm biorcy, rozpoznając go jako czynnik "obcy", np. zakaźny. GVHD występuje u około 30-60 proc. chorych. Przybiera postać ostrą lub przewlekłą. Jest, zaraz po zakażeniach, najczęstszym powodem śmierci pacjenta, niezwiązanym ze wznową choroby pierwotnej.

Objawy – w zależności od postaci – są różne. Ania, na początku zmagała się z ostrą. Obecnie jest to odmiana przewlekła.

Na mojej skórze są przebarwienia, plamy. Dodatkowo, jest ona bardzo spięta. Nie rosną mi np. łydki. Mięśnie są osłabione. Mam przykurcze, nie wyprostuję ręki do końca. GVHD można wyciszyć, ale nie wyleczyć. Znikają plamy, skóra jest miększa. Na przykurcze pomagają masaże. W szpitalu jestem średnio co dwa tygodnie. Zamiast zwykłego portu, mam podczepioną specjalną rurę. Leczą mnie sprzętem, który tak mocno "ciągnie" krew. Port by sobie z tym nie poradził.

Przy GVHD istnieje małe prawdopodobieństwo na nawrót białaczki.

Archiwum prywatne

 "Jedyną niepełnosprawnością jest złe nastawienie"

Podczas choroby dawca przeciwko biorcy Ania poznała obecnego narzeczonego – Damiana.

– Ważyłam wtedy niecałe 50 kg, nie miałam dużo siły. On od początku wiedział, z czym się mierzę. Podczas spotkania naszych mam, moja zapytała, czy im nie przeszkadza, że jestem osobą z niepełnosprawnością. Usłyszała: nie, w życiu. Kochają mnie taką, jak teraz. Cudowna rodzina.

GVHD nie przeszkadza mojej rozmówczyni w codziennym funkcjonowaniu.

Jedyną niepełnosprawnością jest złe nastawienie. Dużo zależy od człowieka, nie od choroby. Niepełnosprawność może załamać, ale możesz też wyjść z domu. Owszem, trudno jest czasem wejść do restauracji, toalety często nie ma na tym samym piętrze. Na wysoki schodek trzeba było mnie wnieść. Teraz jest dużo lepiej, ale kiedyś nie miałam siły w nogach. Infrastrukturę powinno się lepiej dostosować. Myślę tu o ludziach na wózkach. Pomoc mnie jest dużo łatwiejsza.

"Każdego dnia dzieje się wiele końców świata"

– Czego – po ponad czterech latach – nauczyły cię te choroby? – pytam.

– Nigdy nie pytałam: "dlaczego ja?". Pisałam, dlaczego jestem wdzięczna. Po białaczce zaczęłam żyć swoim życiem bardziej niż wcześniej. Doceniam mój czas, wyjeżdżam na wakacje, rozwijam, obroniłam licencjat, poszłam na studia zbieżne z tym, co chcę robić. Wybrałam trendy i design w marketingu na zarządzaniu. Uspokoiłam, przestałam za wszystkim pędzić. Wiem, że warto usiąść, odpocząć. Nauczyłam się też ogromnej cierpliwości. Choroba była dla mnie zbawieniem. Dzięki niej mogłam sobie wszystko przemyśleć – wymienia Ania.

27-latka zaznacza, że każdy inaczej patrzy na nowotwór i problemy z nim związane.

– Ktoś może przeżyć załamanie, a dla innego utrapieniem może być coś zupełnie innego. Moim największym w tej chwili nie jest choroba, a brak pięknych włosów oraz to, że, gdy upadnę, to nie wstanę. Codziennie dzieje się wiele końców świata. Dla każdego znaczy on co innego. Nie wartościuję. Ja, Ania po prostu dbam o własne życie.

Aleksandra Cieślik
Dziennikarka polsatnews.pl. Przez ponad 5 lat związana z lubelskim Radiem Centrum, gdzie prowadziła m.in. audycje muzyczne oraz publicystyczno-kulturalne. Zajmuje się konferansjerką, a także warsztatami dziennikarskimi dla dzieci i młodzieży. W każdy piątek na facebookowej stronie "Pełnia Bluesa" opowiada o gitarowych brzmieniach.

Komentarze