Brakuje szczepionek i chętnych z "grupy zero". Chaos w Niemczech
PAP/EPA/Sean Gallup / POOL

Brakuje szczepionek i chętnych z "grupy zero". Chaos w Niemczech

Miał być wielki start, przygotowywano się do niego od ponad miesiąca. W całych Niemczech trwała ekspresowa budowa centrów szczepień, pracownicy "na sucho" ćwiczyli podawanie szczepionek, a media relacjonowały, jak perfekcyjnie zadziała cała logistyka. W końcu nadszedł wielki dzień – 27 grudnia 2020. Ale zamiast kolejek w centrach szczepień, zobaczyć można było pustki.

To prawda, szczepienia ruszyły na przełomie roku, między świętami a sylwestrem, więc był to moment szczególny. Tuż przed Bożym Narodzeniem Europejska Agencja Leków zatwierdziła pierwszą szczepionkę, a deadline na dostawy był krótki. Wszystko trzeba było jeszcze rozdzielić pomiędzy 16 krajów związkowych. Ale minęły dwa tygodnie i niewiele się zmieniło. Awantura o program szczepień w Niemczech nie cichnie.

Pustki w centrach szczepień

W samym Berlinie zbudowano sześć centrów szczepień, które już na początku stycznia miały działać pełną parą. 27 grudnia otwarto tylko jedno. I szybko je zamknięto z dwóch powodów - nie było kogo szczepić, ale nie było też szczepionek. Stojąc przed halą Arena w berlińskiej dzielnicy Treptow, dało się zauważyć niewielką kolejkę kilkudziesięciu osób, które zaraz potem zniknęły za drzwiami. "To wszyscy, którzy się zaszczepią?" – pytali zgromadzeni przed halą dziennikarze. Senator ds. zdrowia zapewniała, że to dopiero początek, bo jedni pracownicy szpitali i DPS-ów kończą pracę i zaraz się tu pojawią, inni przyjdą przed rozpoczęciem swojego dyżuru.Tak się jednak nie stało. Wolontariusze zaczęli się nudzić, czekając na kolejnych ochotników.

ZOBACZ: Putin rozmawiał z Merkel o możliwości "wspólnej produkcji szczepionek"

Ale nowy rok nie przyniósł w Niemczech wielkich zmian. Media zaczęły zadawać pytania, gdzie jest szczepionka i czy chętnych do szczepień jest dużo? To mieli być przede wszystkim seniorzy i personel medyczny. Wśród tych ostatnich, pojawił się duży problem. Bo to oni bardzo ostrożnie zaczęli wypowiadać się o szczepieniach. Dyrektorzy ośrodków sygnalizowali, że zaledwie jedna czwarta lub jedna trzecia personelu jest gotowa przyjąć szczepionkę. I w kolejnych dniach ten trend się nie zmieniał. Medycy, pielęgniarze i opiekunowie seniorów sceptycznie mówili o programie. Sugerowali, że cały proces dopuszczenia preparatu był szybki, że nieznane są wszystkie skutki uboczne. Ich zdaniem zabrakło skutecznej kampanii, która rozwiałaby wszelkie wątpliwości. Dwie organizujące skupujące taki personel (DGIIN, DIVI) zapytały o gotowość do szczepień. Tylko połowa odpowiedziała "TAK".  28 proc. jest niepewna, 22 proc. pracowników tej grupy zawodowej nie zgodzi się na przyjęcie szczepionki. Nic dziwnego, że te liczby zaniepokoiły niemieckiego ministra zdrowia, bo szczepienie grupy zero miało być priorytetem i przykładem dla innych.

Grupa przebywająca na obserwacji po przyjęciu szczepionki Pfizer/BioNTech. Poczdam, Niemcy, 5 stycznia.PAP/EPA/Sean Gallup / POOL
Grupa przebywająca na obserwacji po przyjęciu szczepionki Pfizer/BioNTech. Poczdam, Niemcy, 5 stycznia.

Wśród zwykłych Niemców te wyniki wyglądają podobnie. Sondażownia Infratest Dimap dla telewizji ARD opublikowała najnowsze dane, z których wynika, że szczepionkę przeciwko koronawirusowi na pewno przyjmie 54 proc. ankietowanych, prawdopodobnie - 21. Wśród zwolenników przeważają seniorzy, najbardziej sceptyczną grupą są młodzi w wieku 18-39 lat.

Kto zawiódł?

Ale nawet gdyby dziś Niemcy mieli ruszyć z programem szczepień wśród kolejnych grup społecznych, pojawiłby się znaczny problem – brakuje szczepionek. I tu wrócę do wspomnianych już centrów szczepień. W wielu regionach są one wciąż zamknięte. Landy czekają na kolejne dostawy, których brakuje. W licznych miastach na nic zdała się akcja wysyłania zaproszeń. We Frankfurcie nad Menem, w jednym z ośrodków dla seniorów, skończyło się na losowaniu ochotników. To był fatalny obraz lokalnej kampanii covidowej.

Nic więc dziwnego, że na niemiecki rząd padało całe tsunami zarzutów. Opozycja podniosła głos, że zawiódł Berlin, ale nie tylko, bo zawiodła też Bruksela. Politycy wskazali na pewien symbol braku europejskiej skuteczności. Szczepionka BioNTech niemieckiej myśli naukowej, produkowana w Belgii, trafia w pierwszej kolejności nie do Unii, tylko na wyspy – w momencie, gdy unijni politycy negocjowali z rządem w Londynie brexitową umowę. Izrael meldował zaszczepienie miliona osób, a Niemcy i inne kraje wspólnoty mają zdecydowanie gorsze wyniki. Szef liberałów z FDP Christian Lindner poszedł nawet dalej i poddał wątpliwości całą koncepcję zakupu i dopuszczenia szczepionek na europejski rynek.

PAP/EPA/RONALD WITTEK

- Skoro EMA robi tak duże problemy biurokratyczne, to może Niemcy powinni wprowadzić mechanizm awaryjny i dopuszczać szczepionki innych producentów na rynek krajowy? – mówił Lindner. Jak to jest możliwe, że niemieckiej szczepionki brakuje na tutejszym rynku, a BioNTech w innych częściach świata sprzedaje zdecydowanie więcej ampułek? Ale odpowiedź kanclerz Angeli Merkel była jednoznaczna. To niemożliwe, jeżeli zaczniemy manipulować przy strategii walki z pandemią, ludzie przestaną nam ufać i nie będą chcieli się szczepić.

Pandemia z wyborami w tle

Czas ucieka, a niemiecki minister zdrowia reaguje coraz bardziej nerwowo, bo nie tak miało być. Jeżeli program szczepień odbywać się będzie w dotychczasowym tempie, walka z pandemią może potrwać 8 lat. Dlatego urzędnicy w Berlinie na gwałt szukają nowych rozwiązań, m.in. nowych fabryk wytwarzających szczepionkę, tak, by rozładować produkcyjny korek. Jens Spahn osobiście nalegał na EMA, by ta zgodziła się na możliwość podawania z jednej ampułki sześciu, a nie pięciu dawek szczepionki. Szef resortu narzuca tempo, chce w drugim kwartale udostępnić szczepionkę wszystkim, którzy chcą ją przyjąć.

Niemiecki minister zdrowia Jens SpahnPAP/EPA/ANDREAS GORA / POOL
Niemiecki minister zdrowia Jens Spahn

Ten kalendarz, szczególnie w Niemczech, nie jest przypadkowy. To ważny rok dla niemieckiej sceny politycznej. We wrześniu Niemcy pójdą do urn, by wybrać parlament. Dziś poparcie dla rządzących jest wciąż wysokie. 70 proc. ankietowych przez tygodnik "Der Spiegel" jest zdania, że obecne działania, czyli obostrzenia i lockdown, są jak najbardziej właściwie. Inne sondażownie mają podobne dane. Ale jeżeli zestawimy te liczby z covidowymi statystykami, można odnieść wrażenie, że coraz więcej ludzi zacznie tracić cierpliwość. Dobowo przybywa po ponad 30 tys. nowych przypadków, a liczba śmiertelnych ofiar sięga blisko 1100 dziennie. Jeżeli te statystyki się utrzymają, kolejne przedłużenie lockdownu po 31 stycznia, będzie właściwie formalnością. Tak długie zamrożenie gospodarki może mieć poważne skutki dla wielu małych i średnich firm, które nie odbiją się od dna, mimo obiecanego parasola ochronnego.

Nerwowo robi się również na płaszczyźnie społecznej. Rodzice dzisiejszych nastolatków obawiają się, że wyrasta im właśnie covidowe pokolenie, które w kwestii wykształcenia zostanie bardzo poszkodowane, a młodzi ludzie odczują to wszystko za kilka lat, kiedy odbiorą dyplomy i wyjdą na rynek pracy.

ZOBACZ: Niemiecki portal o problemach ze szczepieniami: Europa mogła lepiej się przygotować

Dlatego kwestia szczepionek stała dziś dla rządzonych w Berlinie priorytetem, a dotychczasowe wpadki i strategiczne błędy, namieszały trochę na politycznej scenie. Już nie tylko opozycja podgryza rządzących. W samej koalicji atmosfera robi się gęsta. Socjaldemokraci otwarcie wytykają błędy chadeckiemu ministrowi zdrowia i domagają się szybkiego rozwiązania problemu. Kolejne błędy pociągną na dno również, a może przede wszystkim, słabszych koalicjantów z SPD. W CDU i CSU – mimo optymistycznych sondaży – też panuje niepokój. Do wyborów zaledwie 9 miesięcy, a chadecy wciąż nie wiedzą, kto miałby zastąpić Angelę Merkel. Nie ulga wątpliwości, że koronawirus zbliżającą się kampanię zdecydowanie zdominuje. Ale nikt nie wie, w jakim kierunku ta kampania pójdzie, bo jak nigdy dotąd, trudno przewidzieć najbliższe tygodnie w pandemicznej rzeczywistości.

Komentarze