Porozumienie w Brukseli i kolejne wyzwania. Trzy lata premiera Morawieckiego
Krystian Maj/KPRM

Porozumienie w Brukseli i kolejne wyzwania. Trzy lata premiera Morawieckiego

Dokładnie w trzecią rocznicę swojego urzędowania, premier Mateusz Morawiecki wraca z unijnego szczytu w Brukseli z porozumieniem, które w symboliczny sposób oddaje istotę jego misji w roli szefa rządu.

Bardzo dobre pieniądze wynegocjowane w lipcu zostały okraszone mechanizmem, którego kształt nie jest wymarzony dla obozu Zjednoczonej Prawicy, ale biorąc pod uwagę polityczny realizm i faktyczną siłę kart, jakie Warszawa miała na ręku, to kompromis, pod którym podpisał się premier, jest optymalny. Ale znaków zapytania i wyzwań, przed którymi stoi szef Polskiego rządu, jest więcej.

Twarde weto jako ostateczność

O tym, że twarde weto jest ostatecznością, na którą Morawiecki nie będzie chciał iść, wiadomo było w zasadzie od lipca, gdy szef rządu wrócił z długich negocjacji w Brukseli. Błysk w oku i entuzjazm, z jakimi premier opowiadał na zamkniętych spotkaniach o kolejnych rodzajach grantów, pożyczek i przepływów finansowych, które trafią do Polski, a także konkretnych obszarach, w jakich nasz kraj wyda pieniądze z unijnego budżetu i Funduszu Odbudowy, pokazywały, że to najważniejszy punkt w dotychczasowej aktywności premiera. Mateusz Morawiecki czuje się w tym zakresie bardzo dobrze, swobodnie porusza się w propozycjach dotyczących korzystnego oprocentowania kredytów, żonglerki na poziomie opłacalności unijnych podatków i negocjacji na styku biznesu i polityki. To zresztą przekłada się na codzienną politykę - w kuluarach słychać, że powstały nawet robocze wersje spotów, w których rządzący chcą pokazać Polakom, na co i jak będą wydane kolejne miliardy euro. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, skoro nawet politycy opozycji w ferworze dyskusji ostatnich tygodni przyznawali, że lipcowy deal na poziomie finansów jest dla Polski (samorządów, przedsiębiorców, konkretnych firm, ale i ministerstw) naprawdę dobry. Wszystko to sprawia, że gdy Morawiecki mówił w wywiadach w trakcie wakacji o wecie jako perspektywie "palnięcia sobie w łeb", to nawet gdy zmienił tę retorykę w listopadzie, pozostała ona aktualna.

Gdyby cały ten dorobek został zakwestionowany w postaci weta, Mateusz Morawiecki straciłby niemałą część narzędzi, którymi dysponuje jako szef rządu. Tym bardziej, że przejście na tryb prowizoriów budżetowych i brak wejścia Polski do Funduszu Odbudowy byłyby też wielkim problemem politycznym. Jeden z najważniejszych polityków obozu Zjednoczonej Prawicy kreślił mi kiedyś barwny obrazek: "Proszę sobie wyobrazić, że z takich czy innych względów tracimy pieniądze z UE. Mielibyśmy licznik Platformy - na wzór tego Balcerowicza, który wykręcałby kolejne liczby. Po tygodniu słyszelibyśmy, że gdyby nie PiS, mielibyśmy już dwa przedszkola. Po miesiącu, że kilka inwestycji samorządowych. Po kwartale ta wyliczanka miałaby jeszcze większy zasięg". Rządzący borykający się ze skutkami pandemii, organizowanymi na własne życzenie protestami po wyroku TK ws. aborcji, podobnie inspirowanymi demonstracjami rolników i kilkoma drobniejszymi problemami, nie mogli pozwolić sobie na otwieranie kolejnego - i to tak dużego - europejskiego frontu. 

ZOBACZ: "Możliwość znaczącego ograniczenia polskiej suwerenności". Ziobro o porozumieniu ws. budżetu

Aby dopełnić obraz politycznego pola wewnątrz kraju, wspomnieć trzeba jeszcze o - w zasadzie otwartym - konflikcie w samej Zjednoczonej Prawicy. Politycy Solidarnej Polski zainwestowali naprawdę dużo w scenariusz pt. "weto". Rzecz jasna, sporo tego prężenia muskułów odbywało się wyłącznie na użytek wewnętrzny: ziobryści w naturalnych wewnętrznych dyskusjach podbijali stawkę, domagając się korekty (zaostrzenia) kursu w drugiej kadencji rządów. Ale jest jeszcze szerszy kontekst, w którym liderzy Solidarnej Polski czują, że za chwilę będzie trzeba pójść na swoje - przyznają to zresztą w rozmowach nieoficjalnych - i takim twardym podejściem przygotowują do tego grunt. Niezależnie od tego, czy miałoby się to zrealizować za tydzień, miesiąc czy półtora roku. Tę nerwowość widać i słychać na korytarzach sejmowych, gdy tylko spekulacje o mariażu PiS i PSL stają się głośniejsze.

Wicepremier, prezes PiS Jarosław Kaczyński, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro PAP/Wojciech Olkuśnik
Wicepremier, prezes PiS Jarosław Kaczyński, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro

Niemniej jednak, wątpliwości wokół mechanizmu łączącego pieniądze z szeroko rozumianą praworządnością, nie są czysto polityczne i bezzasadne. O ile wykorzystanie tej furtki wyłącznie do sprawdzenia korupcji czy malwersacji nigdy nie było dla Polski problemem (byliśmy i jesteśmy nieźle oceniani na tle innych państw UE), o tyle lufcik na przyszłość jest uchylony w rozporządzeniu podkręconym przez Parlament Europejski. Obawa jest prosta: jeśli w którymś momencie taka czy inna koalicja państw uzna, że nad Wisłą nie ma kraju praworządnego, to zabiorą nam część pieniędzy z powodów uznaniowych. Niezależnie od tego, jak realny jest to straszak, to w tym punkcie zaczęły się schody wśród rządzących, jak ten lufcik domknąć. 

Część polityków żądała weta i wywrócenia stolika. Inni wyłącznie interpretacyjnych deklaracji, jeszcze kolejni odłożenia całej kwestii do wyroku TSUE, ograniczenia do projektów zainicjowanych po roku 2020 albo - jak wygląda to dziś - zobowiązań Komisji Europejskiej (pisemnych, prawnych) do działań (także innych unijnych instytucji) w granicach, na jakie zgadza się Polska. Moc tych ostatnich deklaracji zależy, jak zresztą wiele w Brukseli, od polityki, kompromisów i układów. Nie od wczoraj trwa przecież spór kompetencyjny, w ramach którego Rada Europejska, Komisja Europejska i Parlament Europejski rozpychają się łokciami, często w pozatraktatowych granicach. W każdym z tych ciał jest różny rozkład sił i zależności, trudno przewidzieć jednoznacznie, jak będzie to wyglądało za rok, trzy czy pięć. 

Kompromis w Brukseli

Jeśli ktoś liczył, że Mateusz Morawiecki zmontuje koalicję blokującą jakikolwiek pomysł na omawiany mechanizm prawny czy jednoznacznie likwidującą wątpliwości i znaki zapytania w tej sprawie, to wie niewiele o innym rozkładzie sił: wewnątrz samej UE i jej instytucji. Realizm polityczny i arytmetyka są bezwzględne: południe UE liczy na szybkie strumienie pieniędzy i nie będzie umierać za wątpliwości Warszawy czy Budapesztu, północ jest nastawiona bardzo krytycznie do polskich postulatów, a Berlin - zwłaszcza w ramach swojej prezydencji - stara się łączyć wodę z ogniem. Oczywiście można i trzeba pytać, czy premier mógł stworzyć szerszą koalicję, jeszcze w lipcu, czy nasza dyplomacja nie powinna wcześniej powalczyć o bardziej jednoznaczne wsparcie państw południa UE. Biorąc pod uwagę problemy gospodarcze (zwłaszcza w kontekście pandemii), z jakimi borykają się Hiszpanie czy Włosi, było o to trudno, ale dyskusja wybrzmieć powinna. I tak się pewnie stanie.

Kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Francji Emmanuel Macron i premier Polski Mateusz MorawieckiKrystian Maj/KPRM
Kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Francji Emmanuel Macron i premier Polski Mateusz Morawiecki

Kompromis przyjęty w Brukseli nie daje Polsce żadnych absolutnych, stuprocentowych gwarancji na gruncie czysto prawnym, ale otwiera inne pola do kolejnych dyskusji, przepychania się i dyplomatycznej (a także prawnej, politycznej i administracyjnej) walki o kształt całej Unii Europejskiej, w tym o realne znaczenie omawianego mechanizmu. To jasne, że pewnie z perspektywy dzisiejszego rządu byłoby lepiej, gdyby kształt rozporządzenia był inny, nastawienie kilku stolic bardziej konstruktywne, a cała UE działająca na innych zasadach. Trzaśnięcie drzwiami w odpowiedzi mogłoby być jednak tyleż widowiskowe, co realnie nieprzynoszące żadnych korzyści: ani finansowych, ani politycznych. Moralnych zwycięstw w polskiej historii, polityce i sporcie mamy całe mnóstwo. Publiczne zobowiązania, zapewne i w formie pisemnej, Komisji Europejskiej (co zapowiadał premier) i wciąż pozostające pole manewru na poziomie ewentualnego weta w parlamencie co do Funduszu Odbudowy, to kolejne bezpieczniki. Niemniej jednak, bezpieczniki zawsze można próbować wykręcać, jak i je wzmacniać. I tu zacznie się kolejna gra, w której Warszawa weźmie udział.

 

Prezydent Francji Emmanuel Macron, szefowa Komiji Europejskiej Ursula von der Leyen, premier Węgier Viktor Orban i premier Polski Mateusz MorawieckiPAP/EPA/OLIVIER MATTHYS / POOL
Prezydent Francji Emmanuel Macron, szefowa Komiji Europejskiej Ursula von der Leyen, premier Węgier Viktor Orban i premier Polski Mateusz Morawiecki

To zresztą szerszy kontekst co do pomysłu na prowadzenie polityki, w której kompromis z definicji może oznaczać coś dobrego albo złego (a najczęściej jest czymś niejednoznacznym, trudnym i skomplikowanym). Na polskim gruncie - także z powodu postawy samych liderów PiS w ostatnich latach - jakiekolwiek pójście na konsensus jest utożsamiane ze zdradą ideałów i oddaniem pryncypiów. Tymczasem negocjacje w Brukseli z definicji oznaczają ucieranie się stanowisk, pójścia na ustępstwa, czy wreszcie licytowanie danego problemu w szerszym pakiecie, w skład którego wchodzą kompletnie inne, ale bardzo ważne zagadnienia: handel pozwoleniami na emisję CO2, kształt Funduszu Sprawiedliwej Transformacji i szereg drobny spraw związanych z otwarciem rynków i konkurencyjnością. Niemała część tych ustaleń nie wychodzi poza wąski krąg prowadzących negocjacje dyplomatów, a szczegółowa debata w Polsce toczy się na ten temat w kilku think-tankach analizujących zapisy prawne i od wielkiego dzwonu na sejmowej komisji spraw zagranicznych. Nie ma też poważnych dyskusji o przyjęciu pomysłu na dług całej UE czy ponadnarodowych podatkach, które otwierają wiele furtek na temat kształtu wspólnoty unijnej na przyszłość. W zamian dostajemy politykę rozumianą jako permanentne pole totalnego, zero-jedynkowego konfliktu, który musi oznaczać, że regularnie walczymy z Niemcami (choć na przykład w tym konkretnym przypadku nie mieliśmy w nich przeciwnika), w którym permanentnie stawką jest niepodległość (a nie konkretne zapisy prawne czy pieniądze), a brak wygranej w stu procentach oznaczać musi klęskę na sto procent. W drugą stronę działa to podobnie: skoro nie zgadzamy się na daną propozycję, to uruchamiamy polexit, przyjmujemy rubla i na dekady oddzielamy się murem od Zachodu. Oba te nurty to myślenie logiką wpisów na Twitterze i memów, a nie realnej polityki.

ZOBACZ: Porozumienie ws. budżetu UE. Premier: to podwójne zwycięstwo

Po trzech latach urzędowania Mateusza Morawieckiego jako premiera widać, że na tym wizerunkowym boisku szef rządu sobie nie radzi. Gdy zamiast o finansach, podatkach i inwestycjach trzeba dołożyć trochę teatru o suwerenności, premier brzmi nieswojo. Kiedy nie chwali się danymi na temat bezrobocia, PKB czy rozwoju przemysłu (zwłaszcza na tle innych krajów UE), musi grać polityczny mecz na wyjeździe. I także dlatego kompromis w Brukseli oznacza dla premiera również przywiezienie tarczy na poziomie politycznym, jako wzmocnienie swojej pozycji na polskiej arenie politycznej. Choć warto zwrócić uwagę, że do przeforsowania pragmatycznego podejścia na forum unijnym trzeba było swoistego "glejtu radykalizmu" ze strony Viktora Orbana, wielu zakulisowych rozmów, potyczek i dyskusji, ale koniec końców to trzylecie Morawiecki puentuje skuteczną rozgrywką.

Premier Węgier Victor Orban i premier Polski Mateusz MorawieckiPAP/Radek Pietruszka
Premier Węgier Viktor Orban i premier Polski Mateusz Morawiecki

Kolejne wyzwania 

Zamknięcie pewnego etapu nie oznacza, że czwarty rok kierowania rządem będzie łatwiejszy. Przed Mateuszem Morawieckim nie tylko wyzwanie pod hasłem utrzymania jedności w obozie rządzącym, obrona swojej pozycji jako szefa rządu, czy próby szukania wsparcia poza Zjednoczoną Prawicą (rozmowy z Kukiz'15 i PSL na różnych pułapach są regularnie prowadzone, także przez Morawieckiego). To wszystko głównie zadania czysto polityczne - najważniejszym testem dla premiera na kolejne miesiące i lata będzie przede wszystkim podźwignięcie gospodarki po - daj Boże - kończącej się pandemii. Do tego skutecznie przeprowadzona operacja "szczepionka", powrót do względnej normalności, przeczekanie i przezwyciężenie naturalnego marazmu w społeczeństwie po traumie COVID-19. W tym wszystkim rozliczenie i podsumowanie błędów z czasów pandemii, bo tych przecież nie brakowało: zarówno konkretnych, jak i systemowych.

Morawiecki w trzecią rocznicę premierowania może wziąć mały oddech. Najbliższe półrocze będzie kluczowe, jeśli idzie o to, czy szef rządu potwierdzi zainstalowanie się w politycznej roli i będzie w stanie nakreślić plan (polityczny, gospodarczy) na kolejne, przynajmniej teoretycznie spokojniejsze miesiące, jak wykorzysta pieniądze, które zaczną spływać do Polski i czy da rządzącym przestrzeń do wyjścia z defensywy ostatniego roku. Narzędzia do tego właśnie przywozi z Brukseli.

  

Komentarze