Już ponad 300 osób figuruje na stronie nazwanej "Licznik Apostazji". Do oficjalnego występowania z Kościoła katolickiego wzywają tam znani politycy na czele z Robertem Biedroniem. Z kolei z danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynika, że w roku 2019 w mszy świętej uczestniczyło (jak rozumiem regularnie) 36, 9 proc. wiernych. Te liczby spadają od lat, choć nie gwałtownie.
Pytanie, jak będzie z rokiem 2020. Sporą rolę gra tu pandemia. Ale czy tylko ona? Pamiętam wrażenia moich znajomych, którzy po częściowym uchyleniu liczbowych restrykcji spodziewali się kolejek do świątyń w godzinach mszy świętej. Żadnych kolejek nie było, także w najpopularniejszych parafiach Warszawy. - Tak jakby ludzie się odzwyczaili - taka była konkluzja mojego kolegi dziennikarza.
Syndrom "grzesznego księdza"
Bez wątpienia mamy do czynienia z kryzysem zaufania do instytucji. Atakują budynki świątyń reprezentanci hałaśliwej, ale jednak mniejszości. Nie mamy jednak pewności, co sądzi na ten temat milcząca większość. Statystyki, już te sprzed roku 2020, podważają schemat katolickiego społeczeństwa. Po ostatnich konfliktach: najpierw o prawa ludzi LGBT, potem o dopuszczalność aborcji, katoliccy komentatorzy na czele z Tomaszem Terlikowskim, zaczęli bić na alarm: zwłaszcza młodzi Polacy mają się stawać całkowicie obcy katolickim pojęciom i odruchom.
Powodów można wskazać wiele. Teza, że wszystkiemu winna jest coraz większa liczba ujawnianych skandali z udziałem duchownych, jest za prosta. Podobnie jak obwinianie polityków prawicy i biskupów o "sojusz tronu i ołtarza". Te zmiany nastąpiły wcześniej w wielu - dawniej chrześcijańskich - państwach. Ludzie głosują nogami za życiem ułatwionym, bez nakazów i rygorów. Taka jest natura współczesnej cywilizacji.
Niemniej, kiedy walka o rząd dusz staje się coraz trudniejsza, zła opinia wielu hierarchów i kapłanów utrudnia ją jeszcze bardziej. Można się dowoli spierać, czy sekretne grzechy były zawsze wpisane w logikę instytucji hermetycznej, umiejącej w przeszłości zamykać wiernym usta. Tak uważają laiccy liberałowie. Czy też pokusy nasiliły się wraz ze zmianami obyczajowymi w całym społeczeństwie. Nie będziemy mieli żadnych danych potwierdzających jedną bądź drugą tezę. Możliwe, że prawda leży pośrodku.
Zdawałoby się, że każdy będzie pojmował logikę syndromu "grzesznego księdza”. On z oczywistych powodów będzie rozliczany ostrzej niż inni śmiertelnicy. Ta logika obca jest jednak ojcu Tadeuszowi Rydzykowi. Konsekwentnie i wiele razy kwestionował on potrzebę napiętnowania choćby jednego duchownego przyłapanego na nagannych czynach. Czy była to jazda po pijanemu samochodem zwykłego księdza, czy obciążenia agenturalne biskupa Wielgusa, albo niemoralne życie arcybiskupa Paetza. Można by nazwać jego wizję świata i retorykę klerykalizmem tak przesadnym, że robi wrażenie własnej parodii.
ZOBACZ: Oświadczenie o. Rydzyka ws. jego słów. "Przepraszam, iż tak się stało"
Teraz, przy okazji kolejnych urodzin Radia Maryja ojciec Rydzyk bagatelizował "pokusy księży", a byłego biskupa kaliskiego Edwarda Janiaka, odwołanego za brak empatycznej reakcji na pedofilię w Kościele, nazwał "męczennikiem mediów".
Padają pytania przede wszystkim do polityków prawicy wspierających Radio Maryja i osobiście o. Rydzyka. Ja zwrócę uwagę na reakcje prymasa Wojciech Polaka oraz arcybiskupa łódzkiego Grzegorza Rysia. W teorii czysto symboliczne, bo zakony mają własną strukturę i ojca Rydzyka nie obowiązuje jako redemptorysty posłuszeństwo wobec jakiegokolwiek polskiego hierarchy.
Piłowanie gałęzi
Tym niemniej, jakiś efekt tych wystąpień był. Ojciec Rydzyk chyba nigdy nie wycofał się tak daleko z jakiejkolwiek swojej wypowiedzi, jak tym razem. Ciekaw jestem, czy towarzyszy temu jakaś głębsza refleksja.
Jeśli redemptorysta jest niezdolny do empatii i poprawy moralnej, można by w teorii apelować przynajmniej do jego pragmatyzmu. Jest podobno rzutkim biznesmenem, porównuje się go do amerykańskich kaznodziejów sprawnych w organizacji i pozyskiwaniu środków. Jeśli swoimi niemądrymi wypowiedziami zakonnik przyspieszy demontaż Kościoła, to przecież będzie działał na rzecz zmierzchu swojej własnej potęgi. Czuję się zażenowany używając takich argumentów. Niemniej to fakt.
Jakie są realne skutki napomnień, bo także wielu duchownych się odezwało, i to nie tylko tych najbardziej liberalnych? Tego nie wiemy, skoro równocześnie media związane z ojcem Rydzykiem bronią go do upadłego używając klasycznych sformułowań-wytrychów typu "medialna nagonka" i "słowa wyjęte z kontekstu". Przypomina się tu żart o bacy, który siedział na gałęzi i ją piłował. "Spadniecie baco" - przestrzegł go przechodzący turysta. Baca piłował dalej. Kiedy spadł, zawołał za odchodzącym: "Prorok".
Jeśli Rydzyk był człowiekiem sukcesu, to ta marka jest dziś stanowczo przereklamowana. Może była przereklamowana zawsze. Po prostu ojciec Tadeusz robił to, czego nie chciało się robić innym duchownym. Był swoistym jednookim w krainie ślepców. A może spryt i inteligencja nie uodparnia na szaleństwo? A szaleństwo bierze się ze zbyt wielkiej, zbyt pochopnie przyznanej władzy?
Komentarze