Nowoczesne kłamstwo i jego dziecko
Pixabay

Nowoczesne kłamstwo i jego dziecko

We współczesnym świecie kłamstwo zyskało wartość większą od prawdy. Fałsz stał się elementem budowania tożsamości i postaw zarówno w znaczeniu politycznym, jak i światopoglądowym czy konsumenckim.

W dawnych czasach - czyli wówczas, gdy nie istniały jeszcze media społecznościowe - celem propagandy i innych form socjotechniki było ukrycie prawdy lub takie jej rozmycie, by nie można było dojść do prawdziwych przyczyn i sprawców zdarzeń. Dlatego do dziś zastanawiamy się, kto i dlaczego zamordował prezydenta Johna F. Kennedy’ego, czy śmierć gen. Władysława Sikorskiego była tylko efektem katastrofy albo kto zorganizował zamach na premiera Szwecji Olofa Palmego. Każda z tych spraw jest owiana tajemnicą, a nici prowadzą w tak wielu kierunkach, że nie sposób jednoznacznie wyjaśnić, jak było w rzeczywistości.  

ZOBACZ: Najdłuższe śledztwo w historii Szwecji. Wskazano sprawcę, rana pozostała

Jednak tradycyjne kłamstwo zakłada, że istnieje jakaś prawda, która być może kiedyś - gdy odnajdą się na przykład nieznane dokumenty - ujrzy światło dzienne. Ta prawda nie będzie już wówczas groźna dla tych, którzy ją zatajali i sprawiedliwości nie stanie się zadość, ale moralność zwycięży. Takim przykładem może być historia papieża Piusa XII, którego sowiecka propaganda oskarżała o kolaborowanie z III Rzeszą, choć w rzeczywistości niósł on pomoc prześladowanym przez Niemców Żydom, a nawet był zaangażowany w spisek przeciwko Hitlerowi.

Z punktu widzenia prawdy tego rodzaju kłamstwo, mimo że uciążliwe, jest jednak stosunkowo niegroźne. Służy oddzieleniu opinii publicznej od rzeczywistości zasłoną półprawd, przeinaczeń i fałszu, ale dociekliwi badacze mogą się przez nią przebić.

Współczesne kłamstwo jest znacznie bardziej perfidne. Nie dotyczy kwestii, które są owiane tajemnicą, ale powszechnie znanych. Polega raczej na reinterpretacji znanej dotąd prawdy, a więc pisaniu na nowo historii lub tworzeniu równoległej rzeczywistości. Aby jednak to wszystko brzmiało wiarygodnie, kłamca musi sam uwierzyć we własne słowa, a swoim wywodom nadać walor naukowy lub przynajmniej poparty chęcią dotarcia do prawdy.

Udowodnić niewinność

We współczesnym świecie przykładów takich możemy znaleźć mnóstwo. Na tym polega przecież tzw. nowa szkoła badania Holocaustu, którego najbardziej znanymi przedstawicielami są prof. Jan Grabowski, Barbara Engelking i Tomasz Gross. Wyrywkowe traktowanie źródeł lub ich pomijanie - co wykazali m.in. Bogdan Musiał w książce "Kto dopomoże Żydowi", czy ostatnio Hanna Radziejowska z Instytutu Pileckiego na łamach DGP w polemice z prof. Grabowskim - zawyżanie danych oraz bazowanie na informacjach niemożliwych do sprawdzenia ma udowodnić współodpowiedzialność Polaków za zagładę Żydów. Bez wątpienia operacja odnosi sukces. Zaangażowani naukowcy wykazują się szerokim wachlarzem badań, które noszą znamiona naukowych, a spora część opinii publicznej uznaje ich tezy za prawdziwe.

Aby kontrast był jeszcze wyraźniejszy, wizerunek Polaków-zbrodniarzy jest zestawiany z obrazem Polaków nieskalanych zbrodnią. Problem w tym, że oba są wymyślone na potrzeby manipulacji. W każdym narodzie znajdą się przecież jednostki - czasem nawet całkiem sporo - które chętnie skorzystają na tragedii innych. O skali tego zjawiska w Polsce może świadczyć choćby liczba 3,5 tys. wyroków wykonanych na szmalcownikach, konfidentach gestapo i kolaborantach. A przecież nie zlikwidowano wszystkich.

Przewrotność tez "nowej szkoły" polega na tym, że nie da się udowodnić niewinności. Szczególnie niewinności całego narodu. Wszak zawsze część zachowa się podle. Badacze ci nie biorą pod uwagę, że emanacją narodu jest państwo i to jego działanie wiąże się z odpowiedzialnością narodu. W czasie II wojny światowej państwa polskiego nie było, a machinę terroru zorganizowali Niemcy. Z kolei Polskie Państwo Podziemne za prześladowanie Żydów karało śmiercią.

Ukarani mężczyźni

Przykładem nowoczesnego kłamstwa jest też niemieckie wyzbywanie się odpowiedzialności za II wojnę. Proces pisania historii na nowo już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku rozpoczął kanclerz Konrad Adenauer, który uważał, że "barbarzyństwo narodowego socjalizmu objęło jedynie stosunkowo niewielką część ludności kraju". Ostatnio tę myśl rozwinęła kanclerz Angela Merkel. Przemawiając podczas rocznicy D-Day stwierdziła: "Ta wyjątkowa operacja wojskowa ostatecznie przyniosła Niemcom wyzwolenie od nazistów". Biorąc to zdanie dosłownie, należałoby zrozumieć, że III Rzesza, podobnie jak inne państwa Europy, znajdowała się pod obcą okupacją. Fałsz wydaje się oczywisty, ale - nie tylko w Niemczech - teza ta ma już sporo wyznawców.

Nowa rzeczywistość stała się tak oczywista, że minister spraw zagranicznych Niemiec Heiko Mass bez zażenowania mógł niedawno napisać, że "dokładnie 75 lat temu rozpoczął się proces norymberski. Przed sądem stanęli mężczyźni odpowiedzialni za najohydniejsze zbrodnie w historii, a mimo to sędziowie umożliwili im sprawiedliwy proces. Był to triumf cywilizacji nad barbarzyństwem". Właściwie trudno w tym wpisie znaleźć fałszywe stwierdzenie. Proces się odbył, oskarżeni i skazani byli mężczyznami, barbarzyństwo przegrało. Jednak pozbawienie tych mężczyzn tożsamości jest pisaniem historii na nowo.

O tym, jak wiele zmieniło się w komunikacji, niech świadczy dialog zanotowany w latach dwudziestych XX w. Niedługo po zakończeniu I wojny światowej premier Francji Georges Clemenceau w dyskusji o przyczynach wybuchu tego konfliktu został zapytany przez przedstawiciela republiki weimarskiej: "Co, pana zdaniem, przyszli historycy będą sądzić o tej kłopotliwej i kontrowersyjnej kwestii?". Clemenceau odrzekł: "Tego nie wiem. Ale wiem na pewno, że nie powiedzą, iż to Belgia napadła na Niemcy".

Dziś o przyczynach i skutkach II wojny nie mówi się w sposób tak oczywisty.

Wbrew biologii

Nowoczesne kłamstwo nie dotyczy tylko kwestii historycznych. Obecne jest też w naukach społecznych, przez co staje się jeszcze bardziej nieuchwytne, a więc niebezpieczne. Socjologia, psychologia społeczna, politologia z samej swojej natury opierają się na teoriach, które nie do końca można udowodnić za pomocą danych. Zwłaszcza, że te są zmienne i zależą od bardzo wielu czynników: kulturowych, ekonomicznych, demograficznych czy historycznych.

Jednoznaczne obnażenie kłamstwa, zwłaszcza popartego artykułami pisanymi przez pracowników naukowych uniwersytetów, jest bardzo trudne lub wręcz niemożliwe. Weźmy choćby badania nad płcią społeczną. Barbara Crossette w artykule "Kultura, płeć społeczna i prawa człowieka" (opublikowanym w książce "Kultura ma znaczenie" pod red. Lawrence’a E. Harrisona i Samuela P. Huntingtona) opisuje, że badania nad płcią społeczną miały na celu stwierdzenie, dlaczego w pewnych kulturach pozycja kobiety jest znacznie gorsza niż w innych. Ponieważ jednak tego rodzaju badania musiałyby doprowadzić do konkluzji, że jedne kultury są lepsze (wyżej rozwinięte), a drugie gorsze, to kierunek badań zmienił swój wektor.

Dziś doprowadziły do tego, że protesty budzi stwierdzenie, że matka jest kobietą, a ojciec mężczyzną. Dochodzimy więc do sytuacji, w której jeden - nota bene bardzo młody - z kierunków nauk społecznych, jakim jest genderyzm, zaprzecza oczywistym prawom biologii, które są starsze od wszystkich znanych nam nauk.

Pozornie wydaje się, że oczywista prawda musi wygrać i nawet nie potrzebuje szczególnej obrony, ale nowoczesne kłamstwo zyskało już swoich wyznawców. Doprowadzają do karania i wyrzucania z uczelni ludzi, którzy uważają, że biologia nie pozostawia nam szczególnych wątpliwości w kwestii płci.

Jedna dozwolona prawda

Najbardziej chyba wysublimowanym sukcesem w budowaniu nowoczesnego kłamstwa jest wprowadzenie do świadomości społecznej przekonania, że człowiek ma ogromny wpływ na ocieplenie klimatu.

Sam wzrost temperatury na świecie nie budzi większych sporów. Dyskusyjne są natomiast powody tego zjawiska. Być może kluczowy wpływ ma przemysł, intensywna hodowla zwierząt i spaliny samochodów, a może jednak kwestia oddziaływania Słońca na naszą planetę. Niestety pewnie szybko się tego nie dowiemy, ponieważ naukowcy, którzy nie wierzą ślepo w teorię o wpływie człowieka na ocieplenie klimatu, są wykluczani z dyskusji, usuwani z uczelni i nazywani negacjonistami - jak ludzie kwestionujący istnienie komór gazowych.

W efekcie pieniądze na badania otrzymują niemal wyłącznie ci naukowcy, którzy potwierdzą z góry przyjętą tezę, mówiącą o zagrożeniu ze strony człowieka. Mimo wielu wątpliwości na tej - niepoddanej krytycznej ocenie niezależnych naukowców - teorii, budowany jest nowy ład energetyczny i tworzone są przepisy prawa dotyczące całego globu. Powstały też nowe gałęzie przemysłu, które często tylko pozornie - jak choćby budowa samochodów elektrycznych i hybrydowych - są bardziej ekologiczne od tradycyjnych. 

Dziecko kłamstwa

Sukces nowoczesnego kłamstwa musiał spowodować pojawienie się jego nowej formy - fake newsa. Dzięki stosunkowo niewielkim nakładom środków pozwala on osiągać efekt globalny.

Weźmy pierwszy z brzegu polski przykład, czyli istnienie "stref wolnych od LGBT". Choć w rzeczywistości żaden z polskich samorządów czegoś takiego nie utworzył, w sprawie tej interweniowała Komisja Europejska, powstały dziesiątki oświadczeń, dokumentów i deklaracji. Takie hasło istnieje też w Wikipedii. W rzeczywistości kilkadziesiąt gmin przyjęło uchwały w obronie rodziny. Nie było tam mowy o strefach wolnych od LGBT, ale wystarczyło działanie jednego aktywisty, by obraz z żółtą tablicą obiegł cały świat.

Gdy gmina Zakrzówek skierowała przeciwko Bartoszowi Staszewskiemu pozew o zniesławienie, ten przyznał, że "jego działanie to w istocie projekt artystyczny, który w interesie publicznym wskazywał na »dyskryminację osób nieheteronormatywnych w Polsce«". Czyli z założenia nie miał przedstawiać prawdy, ale był rodzajem prowokacji.

ZOBACZ: Poczucie krzywdy nie usprawiedliwia barbarzyństwa. Zaremba o akcji aktywistów LGBT

Nie da się jednak dziś wytłumaczyć światu, że nabił ich w butelkę jakiś młokos z Lublina. Zresztą świat nie chciałby nawet takich tłumaczeń, bo istnienie w Polsce "stref wolnych od LGBT" idealnie wpasowuje się w nowoczesne kłamstwo na temat naszego zacofania i nietolerancji.

Hannah Arendt w książce "Między czasem minionym a przyszłym" pisała:

Skoro kłamca może swobodnie kształtować swe "fakty" dla korzyści i przyjemności, czy choćby tylko dla zaspokojenia oczekiwań swej publiczności, jest prawdopodobne, że okaże się bardziej przekonujący i wiarygodny niż głosiciel prawdy. Jego relacja brzmieć będzie bardziej logicznie, jako że szczęśliwie zniknął już element nieprzewidywalności, który jest jedną z charakterystycznych cech wszystkich zdarzeń.

W tej sytuacji ów głosiciel prawdy staje się nie tylko niebezpieczny dla autorów kłamstwa, ale przede wszystkim dla jego odbiorców. Ci przecież zdążyli już tę nowo napisaną historię czy równoległą rzeczywistość uznać z swoją i jedyną właściwą. 

Komentarze