Zdalna dehumanizacja. Zaremba o przyszłości uczelni
PAP/EPA

Zdalna dehumanizacja. Zaremba o przyszłości uczelni

Kiedy przeczytałem informację, że Uniwersytet Jagielloński zamierza w przyszłym roku akademickim podtrzymać zdalne wykłady, zareagowałem emocjonalnie. Rozumiałbym, gdyby brano pod uwagę wciąż znaczne natężenie pandemii lub możliwość jej drugiej fali. Ale rekomendacje rządowe są w tej kwestii nadal niejasne.

Można odnieść wrażenie, że w stosunku do niższych szczebli edukacji, rząd jest wręcz zainteresowany powrotem dzieci do szkół.  Czyżby szacowna uczelnia uznała tę formę komunikacji ze  studentami za lepszą, nowocześniejszą, skuteczniejszą?

Odpowiedzi szybko dostarczyły mi internetowe debaty. Najwyraźniej część świata akademickiego tak właśnie myśli. Zetknąłem się już wcześniej z pojedynczymi reakcjami moich kolegów, którzy prowadząc zajęcia w rozmaitych szkołach wyższych, opowiadali, że mają teraz lepszą kontrolę nad grupą i jej wynikami.

W agitację włączyli się szacowni profesorowie, którzy orzekli, że takie zajęcia to wyraz postępu. Jeden z nich zasypał mnie literaturą przedmiotu. Dowiedziałem się od niego, że w Human Resources Management Review z 1 marca 2005 trójka autorów: Guido Hertel, Susanne Geister i Udo Konradt dowiedli większej efektywności komunikacji mailowej czy videokonferencji w pracy rozmaitych zespołów ludzkich. Z kolei w następnym roku na konferencji w Rio de Janeiro  Drago  Cnuk, Tarik Mutapeik i Francesco Zoino  przeprowadzili podobny dowód w sprawie zdalnej edukacji. Itd. itp.

Wygoda wykładowców

Co prawda od razu padły też przeciwne argumenty. Ktoś inny powołał się na książkę kanadyjskiej psycholog Susan Pinker z 2014 roku, przetłumaczoną zresztą na polski. Jej tytuł mówi wszystko: „Efekt wioski. Jak kontakty twarzą w twarz mogą nas uczynić  szczęśliwszymi i mądrzejszymi”. O ile tamte badania szukały optymalnych metod pracy badawczej czy organizacji firmy, o tyle Kanadyjka jako psycholog podeszła do problemu z szerszej perspektywy: ogólnego rozwoju człowieka. To rozróżnienie wydaje mi się kluczowe.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że ciężko zestawiać efekt rozmaitych eksperymentów z sytuacją, gdy praca lub edukacja zdalna miałaby stać się czymś powszechnym, adresowanym do wszystkich. A poza argumentami naukowymi, w netowych dyskusjach pojawił się szereg innych racji. Odniosłem na przykład wrażenie, że uczeni optujący za pracą zdalną, mają na względzie także swój interes i wygodę. Powołują się na konieczność docierania co tydzień do siedziby uczelni w innym mieście. Albo szermują argumentami oszczędnościowymi.

A naprzeciw tego szumu postawiłbym wypowiedź wybitnego filmoznawcy doktora Piotra Kletowskiego. On zareagował na wieści z UJ, i z innych szkół wyższych interesujących się nowinkami prosto: „Przecież zatraca się w ten sposób kontakt z człowiekiem.”

Kreatywność za biurkiem

Przez ostatnie miesiące pandemii wiele razy słuchałem opinii menadżerów, przede wszystkim z firm medialnych, ale i innych, choćby reklamowych, co jest lepsze. Choć odesłanie większości pracowników do domów na stałe mogłoby zaowocować oszczędnościami na przestrzeni biurowej, większość z nich twierdziła, że zespoły pracownicze raczej traciły na kreatywności, zwłaszcza jeśli zajmowały się pracą twórczą.

Gdyby zaś taka metoda miała się utrwalić, powstawałyby nowe problemy. Choćby taki, jak integrować na odległość z kolegami i z zakładem pracy nowych pracowników. Dlatego sporo firm, przyznaję ,wcale nie wszystkie, w miarę rozluźniania pandemicznych restrykcji, zaczęło zabiegać aby ich personel wracał za biurka. Przy całym docenieniu obserwacji, na ilu niepotrzebnych spotkaniach i nasiadówkach można zaoszczędzić czas i energię.

Egzaminy w czasach koronawirusa w HiszpaniiEPA/BRAIS LORENZO
Egzaminy w czasach koronawirusa w Hiszpanii

 

A i tak tego nie da się porównać z edukacją. Zastanawiam się, jak można myśleć o podtrzymaniu sensu wspólnoty akademickiej bez wymiany myśli, dyskusji, swobodnej rozmowy. Możliwe, że grupy ćwiczone wprost z ekranu są łatwiejsze w rozmaitych obróbkach. Ale czy prosta możliwość  podejścia do profesora po wykładzie nie jest jakąś gwarancją, że przetrwa relacja mistrz-uczeń? Jak ją podtrzymywać wirtualnie? Powtarzam za Kletowskim: „A kontakt człowieka z człowiekiem?”

Dotyczy to nie tylko relacji wykładowcy ze słuchaczem. Przecież profesorowie nie zobowiązani do stawiennictwa na zajęcia, siłą rzeczy rozluźnią związki z własnym środowiskiem naukowym. Pamiętam jak redakcje słabnących tytułów prasowych osłabiały związki z dziennikarzami zachęcając ich do pisania z domów. Znikał obieg informacji, słabły burze mózgów, których nie można sprowadzić tylko do sformalizowanych telekonferencji. Dziennikarze zmieniali się w mediaworkerów. To się działo jeszcze przed pandemią. Ona pogłębiła to zjawisko. Czy świat naukowy czeka to samo?

Nie tylko efektywność

Nie odmawiam zwolennikom nowinek cząstkowych racji i dobrych intencji. Ale powiem szczerze: dla mnie wizja oparcia edukacji niższych i wyższych szczebli na łączeniu się przez  skype’y i zoomy jest wizją zdehumanizowaną. A co z kontaktami studentów między sobą? Przecież one także rozwijają. Uczelnie nie tylko wtłaczają sumę wiedzy. Także – nadal – socjalizują i nawet wychowują. Ta metoda kojarzy mi się z niepokojami już międzywojennego pisarza Witkacego, że człowieka będzie się programować jak maszynę.

A gdyby założyć dalszą ekspansję form komunikacji, które wykluczają rozmowę „twarzą w twarz”, o którą upomniała się pani Pinker, możemy dojść do przerażającej utopii. W filmie „Surogaci” Jonathana Mostowa z 2009 roku z Brucem Willisem ludzie generalnie siedzieli w domach, a na zewnątrz zastępowały ich androidy. Czy my nie mieliśmy dosyć swoistego uwięzienia już po dwóch miesiącach?

Po co utrwalać coś, co nas przeraża jako coś sprzecznego z naturą. Pominę już koszmar pracy i edukacji zdalnej czteroosobowej rodziny, która ma do dyspozycji niewielką przestrzeń i powiedzmy dwa komputery.

Mam wrażenie, że debata na temat zdalnego nauczania jako metody „wygodniejszej” nie jest debatą stricte menadżerską, o samej tylko efektywności. Wiem, że uczelnie są samorządne, ale to jest trend o wielkich konsekwencjach psychologicznych, socjologicznych, właśnie humanistycznych.. To dotyka wręcz sporu o aksjologię i dlatego domaga się szerszej rozmowy niż w obrębie samych ciał akademickich. Studenci, ich rodzice, wszyscy Polacy  łożący na uczelnie powinni mieć tu coś do powiedzenia.