Zaufajmy odbiorcy. Piotr Zaremba o rewolucji w kulturze
PAP/EPA/EUGENE GARCIA

Zaufajmy odbiorcy. Piotr Zaremba o rewolucji w kulturze

"Nie jesteśmy tacy jak nasi przodkowie, rozp… was" (ang. we will fu** you up) - plakat tej treści niosła ciemnoskóra kobieta nie w żadnym z miast amerykańskich, a w Krakowie. Tu odbyła się chyba największa w pandemicznej Polsce demonstracja antyrasistowska.

Po śmierci George’a Floyda, który padł ofiarą policjanta w Minneapolis, mamy u nas falę naśladowania zdarzeń z innych krajów. W Poznaniu tłum białej inteligencji i klasy średniej klękał przed wyimaginowanymi czarnoskórymi. W Internecie wrze, jakby amerykańskie zamieszki były częścią tej samej globalnej wojny, co starcie Andrzeja Dudy z Rafałem Trzaskowskim.

Podświadomość pokoleń

Zbigniew Hołdys z logiką typową dla muzycznego celebryty najpierw opisał niby ze współczuciem widzianą na filmiku starą sklepikarkę, której rozszalali demonstranci zabrali czy zniszczyli cały dorobek życia (jak rozumiem nie była współsprawcą tego, co spotkało Floyda). A potem zakończył felieton w "Newsweeku" innym obrazkiem: białych gwardzistów narodowych zawstydzonych i klękających przed czarnoskórą aktorką w Los Angeles. Ten drugi najwyraźniej bardziej go przekonał.

Tym, którzy widzą tylko "czarną dzicz", przypomnę o potężnym bagażu zdarzeń trwających stulecia. Najpierw samego niewolnictwa, potem systemu segregacji rasowej na Południu, a dyskryminacji i nienawiści na Północy. Spektakularne pogromy czarnych, kilka tysięcy zarejestrowanych linczów po wojnie secesyjnej, ostatnie ledwie kilkadziesiąt lat temu. Przemoc, także ze strony policji. I przekonanie, że system społeczny, w którym Murzyni są przeważnie bliżej dołu drabiny, jest niesprawiedliwy. To wszystko jest zbiorowe doświadczenie, od którego niełatwo abstrahować. Taki bagaż bywa wdrukowany w świadomość i podświadomość całych pokoleń.

Tyle, że to nie jest cała prawda. To nie żadna "rasistowska gazeta", a "Washington Post", przypomniał, że w Minnesocie, stanie w którym zginął Floyd, czarni stanowią 5 proc. ludności, ale odpowiadają za 60 proc. rozbojów. Nie ma na razie dowodów, że policjant dusił Floyda z powodu rasowej nienawiści. USA są w ogóle krajem pełnym wzajemnej przemocy. Za to styl odwetu raczej utwierdzi schemat postrzegania czarnoskórych jako niszczycieli, barbarzyńców. To nie jest tak, jak pisze "Krytyka Polityczna", że bardziej ceni się stłuczone szyby niż ludzkie życie. W następstwie zamieszek zginęło już sporo ludzi. Agresywny tłum zabił także kilku Murzynów, funkcjonariuszy policji.

Szukający kampanijnego poklasku w twitterowej propagandzie prezydent USA Donald Trump nie pomaga uśmierzyć niepokoju. Ale czy pomaga burmistrz Minneapolis, który widzi receptę w likwidacji w swoim mieście… policji? Już ciekawsze są propozycje debaty o reformie tej instytucji, jaką składają demokraci. Wszystko jednak ginie w przedwyborczym zgiełku. A sporo osób ocenia te zdarzenia, albo drżąc z radości, że nowa rewolucja wywróci stary ład, albo kierując się szantażem emocjonalnym. Powiesz, że liderzy czarnej społeczności powinni czegoś wymagać także od niej samej, znaczy jesteś rasistą.

Styl działania jakobinów

Zarazem pobocznym efektem tych zamieszek jest też gwałtowna debata o historii. Trudno to zresztą nazwać debatą, skoro tłum zrzucający pomniki niewiele wie i nikogo nie słucha. Jeśli to pójdzie dalej, a elita amerykańska nie powie dość, czeka nas zbiorowe zaparcie się własnej historii. Jeśli Waszyngton i Jefferson posiadali niewolników, a uważany za postępowca Woodrow Wilson bronił rasowej segregacji, powinni wylecieć na śmietnik w ślad za oficerami Konfederacji, których się teraz zwala z cokołów, choć biali mieszkańcy Południa traktowali ich jako swoich lokalnych bohaterów. Zamiast rzeczywistej rozmowy o historycznym kontekście, mamy styl działania jakobinów czy bolszewików.

Mogę nawet zrozumieć poczucie obcości czarnej społeczności wobec "nie własnej historii". Tyle, że w takim wielonarodowym i wielorasowym tyglu jedyną drogą jest żmudny kompromis. Logika, poetyka współczesnej popkultury podsuwa jednak najprostsze rozwiązania.

Dotyczy to choćby decyzji platform internetowych typu Netflix czy HBO Max, aby ocenzurować "Małą Brytanię" czy "Przeminęło z wiatrem". Zwłaszcza to pierwsze wydaje mi się kuriozalne. To by oznaczało, że z powodu poczucia historycznej krzywdy niektóre grupy ludzi są wyłączone spod działania satyry. To jednak podważa sam sens kręcenia podobnych filmów, czy seriali. I prowadzi w przyszłości do paradoksu - pokrzywdzeni zmieniają się w uprzywilejowanych, hołubionych, osłanianych mniej lub bardziej formalną, poprawnościową cenzurą.

Rozumiem za to niechęć murzyńskiej społeczności wobec "Przeminęło z wiatrem", ona dobrze symbolizuje alienację czarnych wobec "wspólnej historii". Głównym tematem książki i filmu jest psychika kobiety uwikłanej w miłości i romanse, ale w tle mamy zdarzenia historyczne Wojny Secesyjnej, w ramach których biali bohaterowie traktują czarnych bez empatii. Z drugiej strony co poradzić, że jest to klasyka? Z jakichś powodów,  z powodu innych wątków doceniana. Wyrzucić na śmietnik, czy rozmawiać, komentować, próbować zrozumieć na nowo? Podobno film ma być na powrót pokazywany z krytycznym omówieniem.

Brakujące nazwy

Wątek murzyński w Zachodniej popkulturze to temat na niejedną rozprawę. Ale oto mamy próbę przeniesienia tej tematyki i tych sporów na polski grunt. Środowiska lewicowe z "Krytyką Polityczną" na czele wzywają, aby nie mówić więcej "Murzyn". A nauczycielka z Sochaczewa Katarzyna Fiołek wezwała MEN do usunięcia z listy lektur "W pustyni i w puszczy", bo "uczy dzieci rasizmu".

Cenzurowanie słowa "Murzyn" jest absurdalnym kopiowaniem  tego, czego skopiować się nie da. W Ameryce słowo "Negro" kojarzyło się z jego pogardliwą transformacją "Nigger" (niezbyt precyzyjnie tłumaczone jako "czarnuch"). Więc ludzie tej rasy woleli być nazywani "Blacks", a jeszcze bardziej „"Afroamericans".

No dobrze, ale w języku polskim słowo "Murzyn" jest kompletnie neutralne. To już raczej nazywanie kogoś "czarnym" czy "czarnoskórym"  brzmi wzgardliwie. Na dokładkę, nie bardzo jest je czym zastąpić. "Afroamerican" dotyczy jedynie mieszkańców Ameryki. Czarnych z Afryki nie nazwiemy z kolei Afrykanami, bo są nimi także Arabowie, ba, nawet Burowie. A jeśli widzimy kogoś o ciemnej skórze i charakterystycznych rysach, a nie wiemy skąd pochodzi, to jak go nazwać?

Lewica, znów z "Krytyką Polityczną" na czele naucza, że określenie "Murzyn" nie jest neutralne, skoro mamy na ich temat żarty, protekcjonalny wierszyk "Murzynek Bambo", a o kimś wykorzystywanym mówimy, że jest czyimś "murzynem". No tak, co jednak począć z "austriackim gadaniem", "francuską chorobą" czy "oszwabianiem"?  Nie umacniają negatywnych stereotypów? Jaka rada na wielowiekowe nawyki, które są dziedzictwem kultury, historii?

Czy padnie żądanie generalnej rezygnacji z dawnych nazw ras i narodowości, bo każda jest czymś nacechowana? Z drugiej strony, czy z powodu tak zwanych polish jokes amerykańscy Polacy powinni nazwać się inaczej? Jak? Czekam na globalne rozwiązania językowych rewolucjonistów, którym marzy się przemeblowanie świata za pomocą dekretów.

Zawsze ktoś się obrazi

Co do "W pustyni i w puszczy",  pretensja dotyczy pokazania czarnoskórych Kalego i Mei jako naiwniaków, a z drugiej strony wyznawców plemiennej, relatywnej logiki. A mnie przychodzi na myśl długa lista książek i filmów opisujących zderzenia nas, białych, Europejczyków, chrześcijan, z kulturami mniej rozwiniętymi, dzikszymi. One też powinny być posłane na  śmietnik, a przynajmniej ukryte przed wchodzącymi w świat młodymi ludźmi?

Czy ocenzurowany ma być przykładowo "King Kong" we wszystkich swoich trzech wersjach. Jak się tam pokazuje tubylców? W imię politycznej poprawności, bo "komuś może być przykro",  dojdziemy do szaleństwa. Świat jest wielowymiarowy i pokazywać można go wielowymiarowo. Zawsze ktoś się obrazi - raz księża, innym razem grubi, bogaci albo blondyni.

Mnie bardziej w powieści Sienkiewicza raziło pokazanie arabskich Mahdystów, zbuntowanych przeciw Anglii, jako pozbawionych racji bandytów. To spór stricte historyczny. Pisarz sam będący przedstawicielem narodu podbitego, przyjął tu punkt widzenia brytyjskich imperialistów. Bywał zresztą niesprawiedliwy także w innych, bliższym polskiego podwórka, powieściach. Zawsze drażniła mnie jego stronniczość w przedstawieniu konfliktu polskiej szlachty z Kozakami w "Ogniem i mieczem".

Tyle, że każda z tych powieści ma tyle innych walorów… "W pustyni i w puszczy" podsuwa młodym wzorzec męskiej odpowiedzialności w konwencji powieści przygodowej. Z drugiej strony konteksty historyczne, polityczne, czy kulturowe są punktem wyjścia do ciekawych rozmów nauczycieli z uczniami. Jest tu miejsce na krytyczne oceny i na uświadamianie im, jak zmienia się postrzeganie świata.

Na razie przeraża mnie ta generalna ofensywa światowej lewicy, której polska mutacja jest zresztą tylko dość mechanicznym naśladowcą. Oto kiedy TVP dodała komentarz do filmu Pawła Pawlikowskiego "Ida”, mający objaśnić historyczny kontekst (kto zabijał w Polsce Żydów), liberałowie i lewicowcy jak jeden mąż zaprotestowali. Teraz taki sam komentarz do adaptacji powieści Margaret Mitchell jest uznawany za niezbędne minimum. Niemal oddychamy z ulgą: na koniec żądają tylko tyle.

A ja zawsze przyjmowałbym założenie na korzyść samego twórcy. Nie ma przecież żadnego obowiązku aby uznawać artystę za nieomylnego, co nie znaczy że trzeba go skreślać. Optuję też za zaufaniem dla rozumu odbiorcy, który jest w stanie oddzielić prawdę od fałszu. Pojąć zmieniające się historyczne konteksty.

A że nie wszyscy będą myśleli to samo? Ale czy cenzorskie zapędy to skuteczna recepta w wolnych społeczeństwach? Amazon już informuje o wyjątkowym popycie na "Przeminęło z wiatrem". A do niszczenia filmowych kopii, palenia książek  i wymazywania tytułów z ludzkiej świadomości chyba jednak nie dojdziemy. Mam przynajmniej taką nadzieję. 

Komentarze