"Kali ma twarz Floyda". Czy szkolne lektury czeka rewolucja?

"Kali ma twarz Floyda". Czy szkolne lektury czeka rewolucja?

Co mają wspólnego hasło #BlackLivesMatter, protesty w USA i polskie lektury? Okazuje się, że bardzo wiele. "Kali ma twarz Floyda" - zauważyła Katarzyna Fiołek, polonistka apelująca do ministra edukacji o usunięcie ze spisu lektur szkolnych książki "W pustyni i w puszczy" Henryka Sienkiewicza.

Czym skorupka za młodu nasiąknie…  pytanie, czy nie nasiąka rasizmem, narkotykami, uwielbieniem młodych chłopców, morderstwami i szowinizmem ukrytym pod niewinnymi tytułami książek czytanych na dobranoc?

Śmierć czarnoskórego mężczyzny

Końcówka maja 2020 roku. Media obiega informacja o śmierci czarnoskórego mężczyzny przyciśniętego przez funkcjonariusza amerykańskiej policji do betonowej płyty chodnika. Zgromadzeni ludzie, nie tylko słyszą ostatnie, cichnące pomału błagania o życie, ale rejestrują je swoimi smartfonami. Kilka dni później, w największych miastach świata odbywają się manifestacje i protesty, których przesłaniem jest walka z rasizmem. Setki tysięcy ludzi dyskutuje o dyskryminacji, przemocy, krzywdzących podziałach, szukając rozwiązań, przyczyn, wyjaśnienia...

W tym samym czasie w Polsce tysiące uczniów szkół podstawowych, wypełniając obowiązki szkolne, zanurza się w literacki świat lektur, aby w założeniu Oświaty, rozwinąć własny światopogląd, przybliżać sobie obce kultury, kształtować opinie. Do młodych umysłów napływają więc cytaty, takie, jak na przykład ten:

Murzyni bowiem, póki mahometanizm nie wypełni ich dusz nienawiścią do niewiernych i okrucieństwem, są raczej bojaźliwi i łagodni

Czy inny, ukazujący dialog z czarnoskórą postacią książki:

- Lubisz próżnować? - zapytał Staś.
- Kali jest mężczyzną, więc Kali lubi próżnować, gdyż pracować powinny tylko kobiety

Hiperpoprawność polityczna

Żyjemy w czasach bardzo płodnych pod względem redefiniowania różnych zjawisk i zachowań społecznych. W ciągu ostatnich kilku lat bardziej niż kiedykolwiek zwraca się uwagę na wszelkie przejawy dyskryminacji. Wiele mówi się o tym i dyskutuje w świecie dorosłych. Co natomiast z dziećmi, młodymi ludźmi, których światopogląd dopiero się kształtuje?

Albert Einstein powiedział, że szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów. W myśl tych słów, można by było wywnioskować, że w jakiś sposób dopuszczamy się szaleństwa, kiedy oczekujemy, że przyszłe pokolenia będą mniej agresywne, stroniące od przemocy, nieszufladkujące innych ludzi, podsuwając jednocześnie tym chłonnym umysłom materiały zupełnie zaprzeczające tym zasadom.

Czy zbliżamy się do punktu, w którym uznamy, że lista szkolnych lektur powinna ulec zmianie i zostać ułożona na nowo? Ile ludzi się z tym zgodzi, a ile oprotestuje broniąc słowami "ja czytałem, mi nie zaszkodziło". Są też rodzice w opozycji - analizujący pod wieloma kątami najmniejszą treść, na jaką trafia ich dziecko, co w teorii ma uchronić je przed wszelkim złem tego świata.

Książka nie wychowa nam dzieci

Cytaty użyte wyżej pochodzą z książki "W pustyni i w puszczy", która nie od dziś wzbudza kontrowersje w związku z - jak wielu twierdzi - przesiąkniętymi rasizmem treściami. Zdania na temat usunięcia jej z kanonu lektur są podzielone. Wiele osób bezwzględnie uważa ją za bardzo szkodliwą, ksenofobiczną, będącą wyrazem poniżania innych ras, narodowości, czy religii. Przedstawiającą osoby czarnoskóre jako postaci naiwnie głupie, leniwe, wprost porównane do osłów.

Bajki dla dzieci czy dla dorosłych?
Bajki dla dzieci czy dla dorosłych?

 

Ogromna część dorosłych ma jednak do tej książki sentyment i uważa, że powinna być omawiana w szkole, jeśli tylko znajdzie się na lekcjach przestrzeń do dyskusji o problemie dyskryminacji oraz, że to właśnie ta lektura stwarza ku temu idealną okazję.

ZOBACZ: Zamiast broni palnej... kosa. Twórcy słynnej kreskówki wprowadzili zmiany

Zamknięte koło tych dyskusji chciała przerwać wspomniana na wstępie Katarzyna Fiołek. Nauczycielka nie potrafiła przejść obojętnie wobec faktu, że w momencie trwających na całym świecie protestów przeciwko rasizmowi, polscy uczniowie muszą czytać książki daleko odbiegające od ducha tolerancji.

W ciągu trzech dni od stworzenia petycji, która miała na celu usunięcie dzieła Sienkiewicza z kanonu lektur, podpisało ją prawie dwa tysiące osób, ale pani Katarzyna zrezygnowała i wycofała swoją prośbę. Dlaczego postąpiła w ten sposób?

Odpowiedzią jest reakcja internautów. Panią Katarzynę spotkało brutalne zetknięcie się z agresją, hejtem i pogróżkami, które zostały jej przesyłane w wiadomościach prywatnych. Ta przykra sytuacja skłania do myślenia i tym bardziej zastanowienia się, gdzie jeszcze można wprowadzić zmiany, aby kolejne pokolenia nauczyły się toczyć tego typu dyskusje bez agresji.

W przypadku "W pustyni i puszczy" ewidentnie się to nie udało, a książka wciąż wzbudza, jak widać, bardzo skrajne emocje. Czy jednak to jedyna kontrowersyjna pozycja w spisie obowiązkowych lektur?

"Akademia (nagich chłopców łykających podejrzane tabletki) Pana Kleksa"

Nie od dziś wiadomo, że ludzie odrzucają to, co nowe, a zarazem usprawiedliwiają to, co jest im już znane, nierzadko ocierając się przy tym o hipokryzję. Gdyby przyjrzeć się tak bardzo krytykowanej za okultyzm książce o Harrym Potterze, nastolatku zgłębiającym tajniki magii w Hogwarcie, porównując ją do od lat zajmującej stałe miejsce na liście polskich lektur, uwielbianej Akademii Pana Kleksa, można by wysnuć ciekawe wnioski.

Furtki do innych bajek, wizyta w psim raju, mówiące zwierzęta, czy mały chłopiec zaklęty w kruka, to tylko niektóre z elementów, odnoszące się do magii i na tej płaszczyźnie przygody w Akademii różnią się od Harrego Pottera. Obie książki po równo są tą magią nasycone. Skąd więc bierze się tak tendencyjne podejście w ocenie obu historii.

Gdyby wejść w ten temat jeszcze głębiej, "Akademia Pana Kleksa" ma być może nawet więcej wprowadzających w konsternację elementów. Ściągane z nosa piegi, jako nagrody dla uczniów, magiczne jedzenie, którym Pan Kleks ich karmił, powiększające malutkiego Ambrożego pigułki od golarza Filipa (lub pozwalające mu normalnie funkcjonować po przebudzeniu), wreszcie picie przez ekscentrycznego nauczyciela zielonej mikstury, która codziennie przywracała mu tożsamość.

Wiele lat temu ukazał się artykuł Karoliny Kosińskiej, która analizując słynną historię Adasia Niezgódki autorstwa Jana Brzechwy, do opisów perypetii małego chłopca użyła słów: pedofilia, cyberpunk, narkotyki, faszyzm i wiele innych. W tym wypadku chodziło jednak o film na podstawie książki, a nie samą książkę, ale czarny PR dotknął obu wersji.

ZOBACZ: 85. urodziny Kaczora Donalda. Walt Disney mówił o nim "dziecko z problemami"

Druga sprawa, że podejście zostało mocno skrytykowane przez dorosłych, twierdzących, że jako dzieci czytające tę powieść, absolutnie nie czuli, aby przekazywała ona złe treści. Dziś jednak, gdy temat pedofilii jest tak szeroko komentowany, pojenie uczniów soczkiem spływającym prosto spod prysznica i tajemnicze piętro, na którym dorosły mężczyzna, mieszkający w posiadłości z kilkudziesięcioma chłopcami i witający się z nimi buziakiem w czoło, trzyma jakieś "sekrety", może niektórych przyprawić o gęsią skórkę.

Oczywiście zarzut doszukiwania się rzeczy, tam gdzie ich nie ma, podnieść bardzo łatwo. Możliwe, że dorośli na siłę odzierają dziecięce książki z niewinności, zamieniając czułe i przepełnione dobrą miłością gesty w coś bardzo złego. Przecież właśnie ta odmienność postrzegania świata jest doskonale wykorzystywana przez twórców animacji kinowych - czy przypadkiem tego niezrozumiałego dla dzieci mrugania okiem nie lubimy najbardziej w Shreku?

Narkotyczna wizja

W "Akademii Pana Kleksa" najbardziej niepokojąca wydaje się ciągła obecność wspomagaczy i to jest kwestia, którą dziecko może zauważyć. Utwór kręci się koło rarytasów, mikstur i pigułek, które są po pierwsze atrakcją (znów ten sok pod prysznicem), po drugie nagrodą - piegi z tabakiery rozdawane przez Ambrożego, po trzecie środkiem niezbędnym do funkcjonowania. To za pomocą "magicznych” środków świat staje się lepszy, ciekawszy, bardziej kolorowy. Nie przesadzę, jeśli przyznam, że Pan Kleks przez całą książkę jest albo pod wpływem, albo maleje stając się karykaturą samego siebie.

Dodatkowo tymi środkami karmi swoich podopiecznych. Z sennych lusterek zbiera ich sny specjalną watą nasączoną kwasem, potem przerabia na pastylki, po których sny dzieci mają być jeszcze piękniejsze. Niestety trudno uniknąć tezy, że to, co dobre, nie istnieje, jeśli nie zostanie wywołane przez sztuczny, podany doustnie środek.

A wracając do rasizmu. "Akademia Pana Kleksa" daje szansę na naukę wyłącznie chłopcom (zrozumiałe dla czasów, w których powstała) o imieniu zaczynającym się na literę "A". A co z innymi? Są gorsi, lepsi, inni? To tylko imię, ciąg liter, ale czy w tym przypadku nie segreguje ludzi? Dziecko albo przeczyta to przyjmując za ciekawostkę, albo uzna, że coś jest nie w porządku.

Jak więc znaleźć równowagę pomiędzy doszukiwaniem się realnej szkodliwości tekstów dla dzieci, a odbieraniem im niewinność i projektowaniem na nie negatywnych wzorców. Gdzie leży granica?

Morderstwo Dziwaczki

Nie chcemy uczyć dzieci wyrządzania krzywd, chcemy ochronić je przed tym, co niewytłumaczalne, sprawić, aby patrzyły na świat bez lęku. Czy całkowite cenzurowanie treści dla najmłodszych jest jednak słusznym posunięciem?

Jedną z pierwszych książeczek w szkole podstawowej jest ta zatytułowana "Brzechwa dzieciom" i zawiera ona zbiór wierszyków, między innymi wszystkim dobrze znaną "Kaczkę Dziwaczkę".

- Mamo, czy on ją zabił? - zapytał kiedyś zaniepokojony synek mojej koleżanki podczas wspólnego czytania lektury, a ona na chwilę zamilkła.

Jak powiedzieć kilkulatkowi, że postać, którą dziecko zdążyło polubić i się z nią zżyć, pod koniec utworu zostaje zwyczajnie uśmiercone w celu konsumpcji? A może to jest dobry moment, żeby porozmawiać o tym, że tak się właśnie dzieje i szyneczki na kanapki nie zrywa się z drzew, a obiadowe kotleciki nie rosną w ziemi jak ziemniaki?

Aż wreszcie znalazł się kupiec:
"Na obiad można ją upiec!"
Pan kucharz kaczkę starannie
Piekł, jak należy, w brytfannie.

Prawdopodobnie część dzieci przejdzie nad tym fragmentem beznamiętnie, traktując jako rymowaną ciekawostkę. Ale synek koleżanki zauważył i zapytał. Czy właśnie nie przeczytaliśmy dziecku, że to, co inne, dziwne, nienormalne najlepiej jest unicestwić (podając w buraczkach?).

O ile tego typu "brutalna prawda" ma konkretne odniesienie do otaczającej dziecko rzeczywistości, o tyle nie w każdym przypadku i nie zawsze można było tak powiedzieć spotykając się z opisanym okrucieństwem występującym w bajkach dla najmłodszych.

Odrąbane ręce, ucięte języki, zabijane dzieci i kanibalizm

Baśnie spisane przez braci Grimm, czy Andersena miały różne wersje. Historie wyścielone brutalnością, gwałtami, jedzeniem dzieci, czy morderstwami, zostały na przestrzeni wielu lat złagodzone i "odczarowane", choć nie pozbawione magii. Główny udział miał w tym oczywiście Disney i jego delikatne, poprawne wersje opowieści ze szczęśliwym, pełnym miłości zakończeniem.

A dawniej dzieci nie oszczędzano, słuchały więc, że siostry Kopciuszka obcinały sobie kawałki stóp, żeby zmieścić stopę w bucik (dodatkowo na koniec ptaki wydziobywały im oczy). Rodzice Jasia i Małgosi porzucili swoje dzieci w lesie z nadzieją, że tam umrą i nigdy nie wrócą do domu. Kto przeczytałby dziś dzieciom o Czerwonym Kapturku, któremu wilk wlewa krew zabitej babci do butelki, a na półmisku układa pokrojone w plastry kawałki jej ciała, by za chwilę mogła nieświadomie dokonać aktu kanibalizmu? Mała Syrenka także dostaje do ręki nóż, by zabić ukochanego (wybrał inną), w ostatniej chwili rezygnuje i właściwie popełnia samobójstwo (zawsze będziemy o niej pamiętać, patrząc na morską pianę).

ZOBACZ: Pobity Kopciuszek, Śnieżka z rozbitym nosem. Postaci z bajek jako ofiary przemocy domowej

Te historie szokują, ale warto znaleźć w tym pewną zbieżność z tematem współczesnych lektur i zastanowić się, czy analogicznie za kilkanaście lat nie spojrzymy na cytaty takie jak "(...) Kali jest dziki, głupi i zły Murzyn", które przewijały się w książkach naszych i naszych dzieci, równie zszokowani. A może to jest dokładnie ten moment, w którym powinniśmy właśnie tak na nie spojrzeć?

Być może, aby tak się stało, potrzebujemy pewnego dystansu, który trudno osiągnąć myśląc z sentymentem o historii z naszego dzieciństwa? Możliwe, że wystarczy zastanowić się, czy gdyby książkę napisano dziś, osoby odpowiedzialne za listę lektur tak chętnie, by ją na niej umieściły.

Każda lektura ma swój kontekst

Pozornie proste, tak chętnie wypowiadane przez nas zdanie "człowiek uczy się przez całe życie", czasem wydaje się jedynie opakowaniem, z którego zdejmując kolejne warstwy, możemy odkryć dużo szersze znaczenie tych słów. Uczenie się przez całe życie oznacza żywe analizowanie, poddawanie w wątpliwość, poszukiwanie, doskonalenie.

ZOBACZ: W bajce para gejów wychowuje syna. Po interwencji Ordo Iuris KRRiT upomina nadawcę

Nie zawsze oznacza to odrzucenie wszystkiego, co zostało ustalone do tej pory, ale na pewno wyklucza bezrefleksyjne tkwienie w czymś, co może okazać się nieaktualne, szkodliwe, krzywdzące. Czy z takim podejściem w polskich szkołach nastąpią więc pewne zmiany?

Wydaje mi się, że nie do końca rozumiana jest idea listy lektur. To nie są książki najwybitniejsze, najlepsze, najciekawsze (choć i takie się tam zdarzają). To zbiór utworów, który ma zapoznać z kulturą, dorobkiem, epoką, stylem literackim, nazwiskami. Dzieci nie wolno odcinać od tego, co trudne, czasem nieprzyjemne i złe - inaczej nie nauczą się zła rozpoznawać. A każda lektura ma przecież swój kontekst. Tym kontekstem może być podejście do rasizmu na początku XX wieku i zestawienie tego z tym, co dzieje się teraz (po ponad 100 latach od napisania "W pustyni i w puszczy”). I jeśli młody czytelnik sam zauważy, że coś jest nie tak, to moim zdaniem praca domowa z wychowania została odrobiona na 5.

Komentarze