Ten smok to kapsuła Crew Dragon zbudowana przez należącą do miliardera Elona Muska firmę SpaceX. Pierwszy w pełni komercyjny statek orbitalny w historii.
Skok w stronę niedrogich lotów
Ktoś mógłby powiedzieć - co z tego, jedna puszka z astronautami jest taka sama, jak każda inna, a i cel podróży - licząca 22 lata Międzynarodowa Stacja Kosmiczna dawno zdążył się wszystkim opatrzyć. Tyle, że to stwierdzenia dalekie od rzeczywistości. Środowy start ma szansę stać się początkiem prawdziwej rewolucji - choć pewnie nie będzie ona wyglądała tak, jak sobie wyobrażaliśmy.
Nie chodzi nawet o to, że Dragon przypomina pojazd z filmu science-fiction. Jeśli zaprojektowany za Chruszczowa (i, oddając mu sprawiedliwość, solidny jak radziecki czołg) Sojuz wygląda w środku jak stara Łada zapakowana po sufit torbami i siatkami, o tyle Dragon wygląda jak kosmiczny Apple Store: jest biały, przestronny, a w miejscu przełączników, wskaźników i światełek ma jeden, ogromny ekran dotykowy.
ZOBACZ: Towarzysz astronautów może się przydać podczas pandemii
Chodzi o to, że ten lot może okazać się pierwszym w historii realizowanym przez coś na kształt orbitalnej linii lotniczej. A to wywróci do góry nogami cały kosmiczny biznes.
- To wiekopomna chwila, bo po raz pierwszy pojazd kosmiczny opracowany przez prywatną firmę zabierze ludzi na orbitę - mówi polsatnews.pl Robert Zubrin, założyciel Mars Society i człowiek, który jeszcze w latach 90-tych stworzył pierwsze realna plany załogowych lotów na Marsa. - SpaceX opracował Dragona za mniej, niż 10 proc. tego, ile kosztowała kapsuła Orion, która nie zabrała jeszcze w kosmos ani jednego człowieka (Orion to opracowywana od 2006r. kapsuła, która ma zabrać astronautów na Księżyc - przyp.red). To ogromny skok w stronę niedrogich lotów kosmicznych - dodaje.
Nowy kosmiczny wyścig
Wszystko dzięki temu, że NASA ma coraz mniej pieniędzy. Jeszcze w latach 90-tych agencja mogła liczyć na 20 - 24 mld dolarów rocznie. W XXI wieku - już tylko 17-19 mld. To oczywiście ogromne pieniądze, ale każdy start promu kosmicznego kosztował nawet 1,5 mld. A agencja, poza załogowymi lotami w kosmos, ma jeszcze dziesiątki innych zadań. Tak dalej się nie dało. W 2011 roku pozostałe 3 promy kosmiczne trafiły do muzeów, a amerykańscy astronauci musieli w kosmos latać via Kazachstan, płacąc rosyjskiej agencji Roskosmos 70 mln dolarów za bilet.
NASA postanowiła spróbować czegoś nowego. Czegoś, czego nie próbował jeszcze nikt, od pierwszego lotu Sputnika. Zamówić taksówkę.
W ramach programu Commercial Crew and Cargo, agencja zamówiła u kilku prywatnych firm kapsuły, które miały wozić na Międzynarodową Stację Kosmiczną ładunki i zaopatrzenie. Założenie było takie, że firmy wezmą na siebie część kosztów, dzięki czemu NASA zapłaci mniej - ale za to będą mogły wykorzystać opracowane przez siebie pojazdy w dowolnych komercyjnych celach. Do tej pory było tak, że rakiety i kapsuły dla NASA budowali giganci przemysłu lotniczego (kapsuły Apollo budowała firma North American, a promy kosmiczne Rockwell), ale byli tylko podwykonawcami: gotowy projekt przychodził z NASA, a gotowy pojazd przechodził na własność rządu. Teraz rząd ma być po prostu jednym z wielu klientów. - To podręcznikowy kapitalizm - mówi portalowi The Verge Lori Garver, wiceszefowa NASA za prezydenta Obamy. - Rząd po prostu nie jest dobry w takich sprawach, zamówi więc usługę w sektorze prywatnym - dodaje.
Ruszył więc zupełnie nowy rodzaj kosmicznego wyścigu. Zamiast mocarstw, w kosmos zaczął ścigać się biznes. Kontrakty na załogowe kapsuły dostały dwie firmy, które wyglądały jak Goliat i Dawid. Z jednej strony - lotniczy moloch Boeing. Z drugiej - firma, która w momencie podpisywania kontraktu w 2006 r. nie wystrzeliła na orbitę jeszcze absolutnie niczego, a na koncie miała zaledwie jeden - wybuchowo nieudany - start niewielkiej rakiety. Firma SpaceX, którą powszechnie uważano za fanaberię ekscentrycznego miliardera Elona Muska.
Każdy, kto czytał opowieść o Dawidzie i Goliacie albo bajkę o zającu i żółwiu może domyśleć się, jak ten wyścig się skończył. SpaceX, mimo kilku potknięć (w tym dwóch wybuchów rakiet),ma już na koncie 21 bezzałogowych lotów na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Boeing - jeden testowy lot, który poszedł tak kompromitująco źle - na skutek błędu oprogramowania kapsuła w ogóle nie trafiła na ISS - że akcje firmy tego samego dnia straciły prawie 2 proc. wartości. To wszystko mimo tego, że kontrakt dla Boeinga opiewał na trzykrotnie większą sumę (6,6 mld. dol), niż ten dla SpaceX.
Pierwszy film fabularny na orbicie
Do tej pory sytuację firm, które chciały prowadzić na orbicie działalność komercyjną, porównywano do paragrafu 22. Nikt nie budował orbitalnych laboratoriów, bo nie było jak wysłać na nie załogi. A nikt nie budował zdolnych do wożenia tam załóg pojazdów, bo nie było dokąd latać. Ale obie firmy liczą na to, że ta sytuacja się wkrótce skończy i że nie ograniczą się do wożenia garstki rządowych astronautów. I, rzeczywiście, już w przyszłym roku SpaceX zawiezie na Międzynarodową Stację Kosmiczną pierwszą załogę zupełnie cywilną - w jej skład nie będą wchodzić astronauci żadnej agencji kosmicznej, a jedynie pracownicy i klienci prywatnej firmy Axiom. Jednym z nich może być… Tom Cruise, który zapowiedział, że przygotowuje się, we współpracy ze SpaceX do nakręcenia pierwszego filmu fabularnego na orbicie.
ZOBACZ: Tom Cruise poleci w kosmos. Ma zagrać w pierwszym filmie nakręconym poza Ziemią
Ta sama firma, również w przyszłym roku, wyśle na ISS pierwszy prywatny moduł kosmiczny: przez następne lata dośle kolejne - moduły mieszkalne, obserwacyjne, laboratoria, moduły zasilania i podtrzymywania życia - a po kilku latach odłączy je i stworzy własną, prywatną stację badawczą, której załogę będzie dowoził SpaceX. Technologię mamy od dawna. Teraz wreszcie będzie nas na to stać. Na to i o wiele więcej.
- To, czy możemy gdzieś mieszkać i pracować, zależy wyłącznie od technologii - mówi nam Zubrin. - Ludzie nie pochodzą "z Ziemi", ludzie pochodzą z Kenii. Nasz gatunek wyewoluował w Afryce. Jesteśmy zwierzętami tropikalnymi, mamy długie, cienkie kończyny i nie mamy futra. Żaden człowiek w stanie naturalnym nie przetrwałby nawet jednej zimowej nocy w Polsce, czy Kolorado. Żyjemy, gdzie żyjemy, bo mamy technologię pozwalającą nam mieszkać wszędzie na Ziemi, nie tylko w naturalnym środowisku. I technologia właśnie pozwoli nam zamieszkać na Księżycu i Marsie - dodaje.
Kolejne przystanki: Księżyc i Mars
Bo właśnie Księżyc i Mars będą kolejnymi przystankami - i najprawdopodobniej ludzkość poleci tam komercyjnymi statkami. NASA podpisała właśnie umowy na trzy rototypowe lądowniki, które być może już w 2024 roku (albo najdalej w 2028) mają zawieźć astronautów na Księżyc. I znów, wśród finalistów znaleźli się miliarderzy: Elon Musk i właściciel Amazona - a zarazem najbogatszy człowiek świata - Jeff Bezos.
Lądowniki mają służyć w ramach programu Artemida (Artemida w greckiej mitologii była siostrą-bliźniaczką Apolla). Program zakłada stworzenie w ciągu kilku lat stałej, księżycowej bazy. Ale po co?
Po pierwsze - bo Księżyc jest doskonałym poligonem do dalszych wypraw. Chory astronauta z Marsa wracałby na Ziemię pół roku. Z Księżyca - trzy dni. Ale po drugie, księżyc sam w sobie jest dla biznesu i nauki prawdziwą żyłą złota. Jego powierzchnia jest bogata w tzw. Hel-3 - izotop tego pierwiastka doskonale nadający się do (w praktyce jeszcze nie skonstruowanych) elektrowni fuzyjnych, dających niemal nieograniczoną, czystą energię. Księżyc wbrew pozorom obfituje też w lód, a ten w kosmosie jest cenniejszy od platyny: daje wodę, tlen i wodór, stanowiący paliwo dla rakiet. Księżyc mógłby w perspektywie dziesięcioleci stać się największą stacją benzynową układu Słonecznego. Bajeczne pieniądze Saudyjczyków to drobne w porównaniu z potencjalnymi dochodami z księżycowego górnictwa.
Amerykański pomysł na "lunapolitykę"
Jest tylko jeden szkopuł. Traktat o Przestrzeni Kosmicznej zabrania zgłaszania pretensji terytorialnych do ciał niebieskich innych niż Ziemia. Samo wbicie swojej flagi nie oznacza więc, że zasoby przechodzą na naszą własność. Ale Amerykanie mają na to pomysł. Proponowane przez Biały Dom "Porozumienie Artemidy" zakładały stworzenie wokół wszystkich baz "stref bezpieczeństwa", w których nie mogłyby bez zgody właściciela operować inne kraje. Formalnie - dla mitygowania zagrożenia kolizjami i innymi konfliktami. W praktyce - wygląda to jak ustalanie podziału terytorialnego Księżyca pod inną nazwą. Rosjanie wyrazili lekkie oburzenie, ale wkrótce zaczęli wysyłać sygnały, że w sumie mogą się dogadać.
Nic dziwnego, bo na dziś w zasadzie tylko trzy kraje - Rosja, Chiny i oczywiście USA, mają techniczne możliwości wysłania na Księżyc swoich przedstawicieli. Europa - pod postacią Europejskiej Agencji Kosmicznej grupującej większość państw kontynentu, nie tylko UE, współpracuje z USA dostarczając komponenty amerykańskiego programu, ale własnego, niezależnego środka transportu, nie ma. W ostatecznym rozrachunku trudno jej więc będzie walczyć o swoje na tym nowym polu geopolityki. Albo raczej lunapolityki.
100 osób na pokładzie Starship
Chyba, że...dogadają się z biznesem. Lądownik, zaproponowany przez Muska w ramach programu Artemida, to coś o wiele więcej. Tam, gdzie Bezos zgłosił do rywalizacji urządzenie z grubsza podobne do Lunar Module, którym Armstrong i Aldrin lądowali na Księżycu w 1969 roku, Musk zgłosił coś zupełnie innego. Starship - pojazd, który zdaniem miliardera ma stać się dla lotów kosmicznych tym, czym Boeing 737 stał się dla lotnictwa cywilnego - rewolucją pozwalającą na masowy, tani transport ludzi. Tam, gdzie inne rakiety rozbijają się po starcie, Starship ma być w 100 proc. wielorazowego użytku. Tam, gdzie start innej rakiety kosztuje dziesiątki czy setki milionów dolarów, kompletny koszt startu Starshipa ma sprowadzać się do kosztu paliwa - mniej więcej 2 mln dol. za lot. I wreszcie - tam, gdzie dziś w kosmos latają pojazdy zabierające 3 (jak Sojuz) czy maksymalnie 7 (jak Dragon) astronautów, Starship ma za jednym zamachem zabrać… 100 osób. Jeśli się uda.
ZOBACZ: Pełnomocnik ds. przestrzeni kosmicznej. Nowe stanowisko w MON
- Jeśli Starship zabierze ludzi na orbitę w 2024r, będziemy na marsie przed 2030 - przewiduje Zubrin. Na razie pierwsze 3 prototypy statku wybuchały jeszcze przed startem, podczas prób ciśnieniowych zbiorników paliwa. Ale Musk zagrał va banque i już teraz, przed pierwszym lotem prototypu, produkuje pojazdy seryjnie. Jeden wybuchł? Następny, usprawniony stanie na wyrzutni za dwa tygodnie. Czwarty prototyp przeszedł z powodzeniem testy i czeka już na sygnał do startu. I dopiero wtedy przyszłość może ruszyć z kopyta.
A że to przyszłość, w której dostęp do kosmicznych miliardów mają tylko ci, którzy mają technologie, wolę i pieniądze, żeby tam polecieć? Co to oznacza dla mniejszych graczy, takich jak Polska, której branża kosmiczna jest, co prawda, bardzo rozwojowa (podwarszawski CreoTech znalazł się na liście najdynamiczniejszych firm Europy Financial Times), ale do budowy własnych pojazdów kosmicznych jest nam jeszcze dość daleko? Zubrin nie pozostawia wątpliwości.
- Polacy powinni założyć własny SpaceX - mówi. Bez tego trzeba będzie liczyć na bilety last minute.
Komentarze