Tarczyński kontra Michnik. Hejtowanie jako zwyczaj
Łukasz Własikiewicz/Kancelaria Sejmu

Tarczyński kontra Michnik. Hejtowanie jako zwyczaj

W cieniu psychozy wywołanej koronawirusem i dylematów Andrzeja Dudy, czy wetować pomoc finansową telewizji, to zdarzenie, o którym piszę to okruszek, typowa burza w szklance wody mobilizująca namiętnych pieniaczy z mediów społecznościowych. Trochę się wstydzę, że się tym zajmuję. Ale jak opisywać polską rzeczywistość bez zauważania i takich emocji? - zastanawia się w Tygodniku Piotr Zaremba.

Kiedy po raz pierwszy, nakłaniany przez innych zerknąłem na filmik z komórki, nagrany przez europosła PiS Dominika Tarczyńskiego, zrazu zareagowałem czysto ludzkim zdziwieniem. Tarczyński utrwalił napotkanego w pociągu Adama Michnika. Kazał mu "pozdrowić brata" (czyli Stefana Michnika), pilnie wypatrywał jego reakcji i musiał się tym potem pochwalić całej Polsce.

Podobnych zaczepek wobec naczelnego "Gazety Wyborczej" kilka już widziałem. Michnik zawsze reagował żywiołowymi inwektywami. Tym razem zachował się wyjątkowo pasywnie. Ot, smutny starszy człowiek nie umiejący sobie poradzić ze złym światem.

Przypadek? Symptom życiowego zmęczenia 74-latka? Jakaś bardziej konsekwentna zmiana w sposobie postępowania ze światem? Trudno to ocenić. Tym bardziej żenujące wydało mi się całe to zdarzenie.

Awantury i prowokacje

Tarczyński to typ polityka, którego trudno akceptować chyba komukolwiek poza najgorliwszymi partyjnymi kibolami. Nieznane są jego polityczne zasługi poza awanturami, prowokacjami i starciami z innymi ludźmi. A to wyrwał posłance opozycji telefon komórkowy podczas utarczki na sali. A to obraził działaczkę lewicy w sposób naprawdę wulgarny, nawet jak na dzisiejsze zaniżone standardy. A to podał o kandydacie na prezydenta Kielc mocno nagięte informacje.

W historii polskiego Sejmu zapisał się jako jeden z tych, którzy najczęściej pokrzykiwali ze swojego fotela pod adresem mówców. Kiedy w roku 2018 nazwał posła Protasiewicza "idiotą", marszałek Kuchciński wyłączył mu mikrofon, a Jarosław Kaczyński go upomniał. Skuteczność tego upomnienia była jednak żadna. Wkrótce potem wynagrodzono go miejscem na liście do europarlamentu rezerwowanej dla postaci wyjątkowo zasłużonych.

Nie od dziś wiadomo, że w PiS za wszystko można zapłacić karierą poza jednym. Warcholstwo, brutalność, gorliwość w awanturowaniu się jest w cenie po obu stronach. Ale Kaczyński wprost wykładał, że bitność to jedna z cech, którą u "swoich ludzi" ceni najbardziej. W domyśle - jest wtedy w stanie wybaczać wiele.

Ponieważ Tarczyński nawiązuje w swoich awanturach do rozmaitych kontrowersji ideologicznych, ma swoich wytrwałych fanów. Zarazem… polska polityka jest od kilku lat przestrzenią przełamywania rozmaitych tabu.

Żadne bariery się nie liczą

A to ujawnia się prywatne rozmowy, a to filmuje sceny, które kiedyś pozostawały w ukryciu przed gawiedzią, a to sięga do faktów z życia prywatnego w politycznych atakach. Europoseł PiS poszedł takimi ścieżkami, a zarazem naruszył tabu kolejne. Chodzi o oddzielenie przestrzeni publicznej od prywatnej. Człowiek może się spodziewać ataku w każdej sytuacji i w każdym miejscu. Bo jest znaną twarzą, bo ktoś go nie lubi.

Przy dzisiejszym stanie emocji zdarza się to stosunkowo często. I wcale prawica nie ma na to monopolu. Pamiętam mój szok, kiedy całkiem niedawno znany i prawicowy dziennikarz został zwymyślany przy mnie w domu towarowym przez krewką zwolenniczkę KOD-u. Najobrzydliwsze było to, że zrobiła ona coś takiego w obecności mocno nieletniego syna atakowanego.

Bo dziś żadne bariery się nie liczą. Można użyć rodziny jako dodatkowej ofiary, swoistego zakładnika. Kiedy próbuje się pytać takie osoby, dlaczego tak postępują, odpowiadają, że szczególne przewiny "drugiej strony" uzasadniają każdy rodzaj zachowania wobec jej przedstawicieli.

Takie sytuacje dedykowałbym Janowi Komasie, który w swoim skądinąd bardzo sugestywnym  filmie "Hejter" pokazał prawicę jako wiodącą prym w podobnych praktykach, a sianie nienawiści opisał wyłącznie w kategoriach wysoce profesjonalnych technik i praktyk tak zwanych trolli. Tymczasem lud i pisowski i antypisowski coraz chętniej bierze sprawy w swoje ręce i robi to z odkrytą przyłbicą.

Tarczyński do takiego zdziczenia niniejszym otwarcie zachęca - z wyżyn swojej społecznej pozycji. Jeśli jutro czy pojutrze coś podobnego przytrafi się dowolnej osobie, będzie mógł sobie gratulować współautorstwa. Coś takiego powinno eliminować z polityki. Ale naturalnie nic takiego się nie zdarzy.

W polskiej polityce każda akcja powoduje reakcję (albo kontrakcję). W tym przypadku jest to chór oburzonych głosów. "Wyborcza" żąda przeprosin od Dudy, w ramach zbiorowej odpowiedzialności obozu. Tomasz Lis powtarza pełne uniesienia formułki o zasługach Michnika w walce z PRL-em.

Tak jest za każdym razem, kiedy Michnik zostaje zaatakowany. Z jednej strony odpowiedzią jest niemal beatyfikacja, sugestia, że nikt, kto nie działał od 1968 roku nie ma prawa go krytykować. Z drugiej - powtarzająca się teza, że prawica ma na punkcie Michnika obsesję i widzi go w każdym talerzu zupy czy kieliszku wina. Choć Michnik miewa i młodych wyznawców, ten spektakl ma po trosze naturę pokoleniową. Nieprzypadkowo on sam tak lubi wyzywać antagonistów od "gówniarzy".

Michnik: zasługi i bilans

Jego zasługi są niewątpliwe i kontrastują z biografią Tarczyńskiego, który może się  wykazać jedynie warcholeniem w warunkach pełnego komfortu, jaki skądinąd zapewnia demokracja. O którą Michnik faktycznie walczył długo, co wymagało odwagi, uporu, także śmiałości w myśleniu - jak wtedy, kiedy godził dawnych lewicowców z polskim katolicyzmem.

Dlaczego więc owe tyrady brzmią dziś rytualnie i nawet obrońców Michnika napełniają jedynie letnimi emocjami? Po pierwsze, PiS został zbudowany na buncie przeciw elitom. On naturalnie napotyka na silny opór tychże elit, ale akurat zasługi z czasów "Solidarności" odgrywają w tej wojnie malejącą rolę. 

 

Adam MichnikPolsat News
Adam Michnik

Można by nawet twierdzić, że rozliczni zwolennicy Tarczyńskiego czekają na takie wybuchy. Dawna opozycja przeciw PRL-owi kojarzy się wielu bardziej z nie całkiem udaną transformacją i z wyniosłą arogancją wobec "zwykłego człowieka". Może to i niesprawiedliwe, ale to fakt.

Dopiero co innego, nie tak znaczącego, ale jednak bohatera "Solidarności",  i nawet po 1989 roku pryncypialnego lewicowca, Józefa Piniora skazano za korupcję. I nie zrobił tego żaden siepacz "obecnego reżymu", a sędzia zaangażowany w protesty przeciw rządowej polityce.

Na dokładkę Michnik przez wszystkie swoje gesty wobec Jaruzelskiego, Kiszczaka, Kwaśniewskiego mocno osłabił wagę własnej przeszłości. Kojarzy się dziś bardziej z człowiekiem wygrażającym  rozlicznych wrogom niż z kimś czepiącym siłę z dawnej bezkompromisowości.

Ta scenka w pociągu wywołała w necie tasiemcowe debaty wokół jeszcze czegoś. Na ile dzisiejszy Michnik jest postacią nadal znaczącą? Starsze pokolenie ma tendencję do jego przeceniania. Z kolei młodzi często pomniejszają jego obecny wpływ na rzeczywistość. Zapewne liczba ludzi, którzy czekają dziś na jego głos, na kolejne komentarze, jest coraz mniejsza. Ale to jeden z budowniczych obecnego dyskursu politycznego, wciąż ważny celebryta opozycji.

I tu może najistotniejsza uwaga. To człowiek, który całą swoją pozycję po 1989 roku zbudował na nieustających alarmach: przeciw nacjonalizmowi, klerykalizmowi, populizmowi. Grubo przeważnie przesadzał, a można nawet twierdzić, że rozmaite skrajności pośrednio wykreował – piętnując całkiem umiarkowaną prawicę. Bardziej umiarkowaną niż ta obecna.

To człowiek, który po aferze Rywina, kiedy już się otrząsnął z szoku, ogłaszał na łamach swojej gazety listę swoich wrogów przedstawiając ich jako moralnych obrzydliwców. Lista była wzorowana na liście Stefana Kisielewskiego, na której ten umieścił chwalców PRL. Pośród wrogów Michnika znaleźli się i ludzie bardzo umiarkowani, nawet częściowo mu wtedy bliscy: wymieńmy Pawła Śpiewaka, Antoniego Dudka czy Jarosława Gowina (jeszcze przed karierą w PiS). Można by rzec: kto sieje wiatr, ten zbiera burzę.

Jego publicystyka od lat przypomina niezmienne oświadczenia Katona o konieczności zburzenia Kartaginy. Zawsze walczy z tymi samymi wrogami i zawsze dedykuje im wyjątkowo toksyczne pokłady wrogości. Nawet gdy zabiera się za delektowanie się poezją czy popisami historycznej erudycji, kończy na porachunkach z polską prawicą. Z całkowitym zamknięciem na jej racje i nie kończącą się obsesją.

Wieczne zapasy w kisielu

Co jeszcze ciekawsze, ciężko po 1989 roku znaleźć jeden pozytywny projekt: ustroju państwa, instytucji, polepszenia doli jakiejś grupy społecznej, rozwiązania ekonomicznego, który Michnik zgłosił, spopularyzował, ofiarował Polakom. Jego gazeta i owszem, ale on osobiście nigdy się tym nie interesował. Zawsze był specem li tylko od negatywnych emocji.

Można by powiedzieć: tak jak Tarczyński, któremu nie zawdzięczamy jednego  projektu ustawy czy sensownej interpelacji. Ale przecież obecny europoseł PiS to jedynie harcownik. A Michnik lata całe uchodził za lidera obozu. Nie partii wprawdzie, ale środowiska uprawiającego metapolitykę. Kończy zaś jako emeryt miotający zabarwione jadem przestrogi.

To, co piszę, nie oznacza broń Boże, że pochwalam to, co go spotkało. Skądinąd uważam, że Tarczyński go swoją teatralną nienawiścią heroizuje, ciągnie w górę. Ci młodzi, którzy uważają, że zasługi Michnika z czasów rozmontowywania PRL-u są dziś bez znaczenia, nie mają racji. Ale ich nadzieję na przełamanie tego wiecznego teatru, widowiska polegającego na bijatykach w błocie czy kisielu, w dużej mierze podzielam.

Komentarze