Na subiektywną kronikę wydarzeń międzynarodowych zaprasza Grzegorz Dobiecki, współautor programu "Dzień na Świecie" w Polsat News.
W cieniu koronawirusa
Sienkiewicz się kłania, tylko data inna. "… był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia". W niektórych miejscach Antarktyki śnieg przybiera kolor krwi. Zabarwia go tak i przyśpiesza topnienie pewien gatunek glonów, któremu sprzyjają coraz wyższe temperatury. W Afryce Wschodniej szarańcza przesłania słońce i odbiera resztki żywności ponad 20 milionom ludzi. Oni pewnie nic nie wiedzą o tym, że wspólnym wyzwaniem stała się teraz gospodarka klimatycznie neutralna, a wspólną zmorą - koronawirus.
Arabia Saudyjska nie wpuszcza już nowych grup na umrę (ależ nazwa...), czyli "małą pielgrzymkę" do Mekki. Ci, co dotarli na miejsce wcześniej, powtarzają ponoć, że w sprawie wirusa liczą na swego Boga: nie zachorujemy, inch Allah.
Na Bali, w święto Galungan, hinduiści fetują triumf Dobra nad Złem. Modlą się, by triumf przybrał formę powrotu wypłoszonych turystów.
Żywej duszy na Chińskim Murze, w samolotach tylko załogi, zresztą loty odwołane, puste hotele we Włoszech. Watykan uspokaja, że papież jedynie mocno przeziębiony, ale plotka wie lepiej. Włoskie władze zalecają rezygnację z serdecznych powitań, z buziaków, a nawet z uścisków dłoni.
Jak się wyzbyć narodowych nawyków? Wzór, który dotarł z Chin, zahaczając o Iran, jakoś się w Europie nie upowszechnia: powitanie stopami, czyli shake-foot z Wuhan. Za to we Włoszech i we Francji księgarnie odnotowują znaczny popyt na słynną powieść Alberta Camusa. "I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka".
Keine Grenzen
Żadne państwo nie zamyka granic z powodu koronawirusa; to już nie miałoby sensu. Natomiast Grecja zamyka granice - a Bułgaria próbuje - przed nowymi migrantami z Syrii, których kilka-kilkanaście tysięcy (z kilku milionów) przepuszcza Turcja. I notable Unii Europejskiej biorą stronę Aten, a Berlin nie uaktualnia w imieniu wszystkich innych stolic, ani nawet we własnym, niefrasobliwej Willkommenpolitik z 2015 r. Pod adresem Greków z wysp Lesbos, Chios, Samos, Kos, którzy nie chcą rozbudowy obozów dla migrantów, nie pada to straszne słowo, wzięte zresztą z greki: ksenofobia.
Doświadczenia sprzed pięciu lat okazały się pouczające. Wtedy, wobec nadciągających setek tysięcy migrantów, Angela Merkel zapewniała: "wir schaffen dass" - damy radę. Teraz za europejską (tajną) dewizę mogłaby służyć szydercza uwaga Marine Le Pen: imigranci są jak turbiny wiatrowe, wszyscy ich chcą, ale nie koło swojego domu.
Unia Europejska nadal nie ma wspólnej polityki imigracyjnej, co do jednego osiągnęła już jednak zgodę: granic trzeba strzec. Najlepiej, jeśli będą to granice zewnętrzne UE. Tyle tylko, że to wyklucza ugięcie się przed tureckim szantażem. Tu sprawa się komplikuje. Ankara żąda nie tyle/nie tylko unijnych pieniędzy za zatrzymanie syryjskich migrantów na swoim terenie: chce wyraźnego politycznego poparcia dla swoich działań na północy Syrii. Tam armia Asada, przy wsparciu sił rosyjskich, już doprowadziła do katastrofy humanitarnej na ogromną skalę. Turcy, strącając syryjskie samoloty, skończyli z teatrem pozorów wobec Rosji - to już teatr wojny. Erdogan rozmawia w cztery oczy z Putinem. Pytanie retoryczne: czyją brać stronę? Rzeźnika z Damaszku i jego patronów z Moskwy i Teheranu, czy autokraty ze Stambułu, który pozostaje krnąbrnym, bo krnąbrnym, ale jednak sojusznikiem z NATO?
Joe & Bernie
Razem mają 155 lat, trochę starszy jest ten drugi. Prawyborczy Superwtorek w 14 stanach zdecydował, że kandydatem Demokratów na prezydenta będzie albo Biden, albo Sanders. Inni pretendenci już się wykruszyli. Michael Bloomberg wydał na swoją chybioną kampanię pół miliarda dolarów (kto bogatemu zabroni?), by w efekcie przejść do obozu Bidena. Znajdzie się tam również Pete Buttigieg: czarny koń, który po pierwszych gonitwach okulał. Były wiceprezydent ma za sobą cały establishment Demokratów. Dla tych elit, integralnej części "waszyngtońskiego bagna", socjalista Sanders chwalący Fidela Castro jest nie do strawienia. Byłby gwarancją porażki z Trumpem, tak jak "lewackie odchylenie" Jeremy'ego Corbyna zagwarantowało klęskę brytyjskich labourzystów.
Ameryka potrzebuje ciągłości, a nie rewolucji - powtarzają baronowie Demokratów. Bidena ma poprzeć czarny elektorat. Chyba że Sanders weźmie sobie na collistera (kandydata na wiceprezydenta) Michelle Obamę. Jest ponoć taka koncepcja. Byłby to tandem, jakiego Stany jeszcze nie widziały: Żyd o polskich korzeniach i Afroamerykanka.
Pakt z Talibanem
To jak pakt z diabłem? Nie, raczej jak umowy z Kim Dzong Unem. Rocketman z Piongiangu robi wszystko, by dostać się do klubu atomowego (w razie czego wyważając drzwi), bo to dla niego rękojmia trwania u władzy oraz sposób na szachowanie reszty świata.
Niedawno wypowiedział moratorium na doświadczenia z rakietami balistycznymi – i już z przyznanej sobie swobody skorzystał. Donald Trump jako kandydat na prezydenta obiecywał w 2016 r., że upora się z północnokoreańskim problemem. Słowa, jak dotąd, nie dotrzymał - choć po swojemu próbował. Właściwie tak samo postępuje teraz w Afganistanie; wycofanie amerykańskich żołnierzy z tego kraju też było jego obietnicą wyborczą. Wraca do niej, bo przecież znowu prowadzi kampanię, a hasło "zakończyć najdłuższą wojnę Stanów Zjednoczonych" jest bardzo nośne. Wiedzą o tym również talibowie. Nie powoduje nimi trwoga przed utratą władzy, jak w przypadku Kima, lecz podbudowane wiarą przekonanie o słuszności i finalnym zwycięstwie w wojnie z wrogiem: amerykańskimi okupantami i ich protegowanymi w Kabulu.
Talibowie zawarli z USA "porozumienie pokojowe", które miałoby otworzyć przed kilkunastoma tysiącami amerykańskich żołnierzy drzwi wyjściowe z Afganistanu, 18 lat po interwencji. Już widać, że umowa jest papierowa. Talibowie ignorują rząd w Kabulu, żądają wypuszczenia z więzień 5 tys. swoich towarzyszy (co obiecał im Waszyngton, ale nie prezydent Ashraf Ghani). Wznowili ataki na posterunki afgańskich sił bezpieczeństwa, Amerykanie odpowiedzieli nalotami. Ważniejsze przecież, że prezydent USA rozmawiał przez telefon z politycznym przywódcą Talibanu, mułłą Baradarem. Mieliśmy dobrą rozmowę – powiedział Donald Trump. Identycznie komentował swoje konwersacje z Kim Dzong Unem.
Dwa rozwody Borisa
Premier Wielkiej Brytanii doszedł do porozumienia finansowego z drugą żoną, z którą pozostaje w separacji, a wkrótce się rozwiedzie. Jest to zrozumiałe tym bardziej, że Boris Johnson zaręczył się z nową (są razem od roku) partnerką. Niedługo się pobiorą; za 3-4 miesiące spodziewają się narodzin dziecka.
Z Unią Europejską układa się Johnsonowi nieco gorzej. Formalny rozwód Zjednoczonego Królestwa z UE – bez orzekania o winie - nastąpił z końcem stycznia, ale sam akt brexitu nie uregulował przyszłych relacji obu stron. Ma to nastąpić w trakcie okresu przejściowego, do końca tego roku, co nie wydaje się możliwe. Pierwsza runda nowych negocjacji wykazała od razu, że nowe współżycie każda ze stron chciałaby ułożyć na swoich zasadach, narzucając je stronie przeciwnej. W szczególności Wielka Brytania domaga się zniesienia ceł na swoje produkty, a zarazem zachowania własnych praw i reguł ("nie sprzedamy naszej suwerenności"), natomiast UE wyobraża sobie współpracę według "równych warunków gry", czyli na zasadach unijnych. Wraca też problem Irlandii Północnej oraz Gibraltaru: jako obszary szczególne będą w Unii, częściowo w Unii, czy całkiem poza nią? Czasu na negocjacje jest bardzo niewiele. Brytyjczycy uprzedzają, że w razie braku postępów do końca czerwca trzasną drzwiami. Ten rozwód może jednak nie odbyć się polubownie.
Słowacja i Rosja. Porządki
Słowacy pozamiatali. Ze szczytów władzy spadła partia Smer-SD byłego premiera Roberta Fico, a gnieździła się tam przez ponad dekadę. Wybory przyniosły jej porażkę, tak być musiało: skorumpowaną formację pogrążyła sprawa zabójstwa dziennikarza śledczego Jana Kuciaka i jego narzeczonej Martiny Kusznirovej przed dwoma laty. To było "przebudzenie Słowaków", czy może odrodzenie, jak z ich hymnu narodowego. Na fali tych emocji wypłynął, wygrywając wybory, opozycyjny ruch OLaNO. Poza oryginalną nazwą - Zwyczajni Ludzie i Niezależne Osobistości - proponował przede wszystkim "odsunięcie mafii od władzy" i to wystarczyło. OLaNO deklaratywnie jest bliski eurochadecji, tyle że z wyraźnymi ciągotami w stronę populizmu.
Lider ruchu Igor Matovicz, prawdopodobny premier, porównywał wybory z pilotem, który obywatel bierze do ręki - i zmienia dotychczasowy paskudny film na nowy, piękny obraz. Teraz pilot jest w dłoniach Matovicza. W Rosji opozycja nie zapomniała o 5. rocznicy śmierci Borysa Niemcowa, zamordowanego na ewidentnie polityczne zlecenie. Tyle, że tutaj ta zbrodnia żadnych poważnych wstrząsów ani zmian nie wywołała. Zmiany systemowe wprowadza za to Władimir Putin. Aby przedłużyć swoje - już dwudziestoletnie - jedynowładztwo reformuje konstytucję, bo plany objęcia prezydentury nowego superpaństwa (Rosja + Białoruś) psuje mu Alaksandr Łukaszenka. Przeciwko nowym porządkom pod hasłami "Rosja bez Putina" czy "Rosja będzie wolna" protestowało w Moskwie w rocznicę zabójstwa Niemcowa ponad 20 tys. osób. Manifestacja odbyła się za zgodą władz miasta. Jeśli bowiem manifestanci zbierają się nielegalnie, niech będą przygotowani na golenie głowy w więzieniu. W wywiadzie dla agencji TASS lojalnie przestrzegł ich przed tym prezydent Putin.
Komentarze