Burleska, czyli striptiz dla inteligentów
Pixabay

Burleska, czyli striptiz dla inteligentów

– Jest nawet taki żart: czym różni się performerka burleski od striptizerki? Kostium striptizerki mieści się w dłoni, performerki w trzech walizkach – mówi Lillet L'amour. – To striptiz owinięty w oprawę kostiumów, detali, propsów typu: wachlarze, boa, scenografii, muzyki, rozbudowanej historii – dodaje. Siedzimy w przytulnej kawiarni. W tle widać Pałac Kultury.

Nie wyobrażałam sobie pisania o burlesce bez wcześniejszego udziału w show. W Warszawie szybko znalazłam odpowiedni lokal. Udało mi się zarezerwować ostatni wolny stolik na piątkowe widowisko. Tak trafiłam do "Madame Q" na Pradze Północ.

Na miejsce prowadzą niepozorne schody, jednak po przekroczeniu drzwi wita cię zupełnie inny świat. Ciepłe, przygaszone światła. Na ciemnozielonych ścianach wiszą ramki w starym stylu – niektóre ze zdjęciami, inne puste. Powoli gromadzi się widownia. Ludzie są różni. Średnia wieku około 35 lat. Niektórzy ubrani elegancko, inni nieco luźniej. Mniej więcej tyle samo kobiet, co mężczyzn. Za chwilę zasiądą na retro krzesłach lub kanapach. Drinki postawią na niewielkich stolikach.

Najważniejszym punktem jest scena. Z każdego miejsca w sali widać ją dość dobrze. Zza fioletowych, grubych kotar wyjdą performerki. Na czarno-białej, kraciastej podłodze będą kusić, pokazując, a jednocześnie ukrywając swoje ciała.

Światła gasną. Na scenę wychodzi konferansjerka, właścicielka lokalu – Betty Q. W obcisłej, czerwonej sukience, wyrazistym makijażu, czarnej peruce i lekko opadającym na bok niewielkim bereciku instruuje nas – publiczność. Mówi, jak mamy się zachować, reagować na kolejne występy. Wiele od niej zależy. Dobra prowadząca lub prowadzący to klucz do udanego wieczoru. Dziś wystąpią Zorya Blue (Polka) i Sophie D'ishtar (Włoszka). Pseudonimy są jednym z elementów kreacji scenicznej. Przy barze mogę zamówić drinki stworzone specjalnie na ich cześć. Przed nami sześć występów – każda z performerek pokaże się w trzech różnych odsłonach. – Jesteście gotowi? – zalotnie pyta Betty. Zaczyna się show.

Pedagożka od burleski

W Madame Q pojawiam się kilka dni później po południu. Lokal jest przygotowany nie tylko do weekendowych show. Prowadzone są tam również warsztaty – m.in. burleski, ale też z haftu, hula-hoop. Siadam na wygodnej, bordowej kanapie. Z naprzeciwka patrzy na mnie Betty Q. Dziś bez makijażu, peruki, a w czarnych spodniach, bluzce w paski i okularach.

Pierwszy burleskowy show zrobiła w wieku 24 lat. W listopadzie świętować będzie dziesiątą rocznicę debiutu. Skończyła pedagogikę. Wcześniej, od czasów nastoletnich, należała do teatru amatorskiego. Chodziła też na taniec brzucha, tańczyła w rewii. Scena od zawsze była jej bliska. Na burleskę natknęła się w sieci.

– W naszym kraju pojawił się tribal (połączenie tańca brzucha, etnicznych tańców południowoafrykańskich i indyjskich oraz flamenco). Nie do końca przekonywała mnie jego ówczesna oferta w Warszawie. Zaczęłam szukać dalej. W internecie znalazłam jedną z grup zajmujących się tym tańcem, ale także burleską. Tak ją odkryłam. Spodobało mi się to. Pasowało do tego, co chcę robić.

Betty Q/ foto: Maciek Czerski

Dla mojej rozmówczyni scena jest czymś więcej niż miejscem, gdzie może pokazać swoje ciało. Show towarzyszy idea.

– Ostatnio prowadziłam burleskowe bingo. Miałam specjalnie zrobiony stanik, z którego wyjmowałam piłeczki. Losując kolejne numerki, starałam się dodawać ciekawostki z nimi związane. Wylosowałam 13. Powiedziałam wtedy, że w 2013 roku odeszła Dixie Evans, ważna dla środowiska burleski kobieta, współzałożycielka burleskowych związków zawodowych. Zmarła na raka piersi. Zapytałam – kiedy robiłyście USG? Wiecie, że po trzydziestce trzeba powtarzać je co roku?

Betty opowiada też o tym, co łączy burleskę z feminizmem.

– Wybór. Kobieta może wybrać czy chce się poświęcić macierzyństwu, robić karierę lub to połączyć. Wybór dotyczy wszystkich sfer jej życia, łącznie z seksualnością. Podobnie w burlesce. To ja decyduję czy chcę być ultrakobieca i zdejmować ubrania na scenie. Zresztą, burleska jest nie tylko kobieca, ale też niebinarna, męska. Może być przekraczaniem. 

Babcia striptizu

Wracamy do historii tej, pochodzącej z USA, dziedziny sztuki. Czasy świetności w Ameryce przeżywała od lat 30. do 60. ubiegłego stulecia. Upadła, bo pojawiły się powszechnie dostępne porno i telewizory, w których można było znaleźć właściwie wszystko, nie wydając na bilety. Burleska kosztowała. Płaciło się również za orkiestrę grającą na żywo. Do spadku zainteresowania występami przyczyniły się też powstające kluby go-go. Wykorzystywały muzykę mechaniczną, odpadały więc koszty muzyków.

– To właśnie były podwaliny kultury stripu w Stanach Zjednoczonych. Współczesna burleska nie powinna odcinać się od swoich korzeni, ani klasistowsko wywyższać nad striptizem. To ważne, by szanować osoby, które były przed nami. Wszystkie, koniec końców, jesteśmy striptizerkami – mówi Betty.

Ponownie do łask w Stanach burleska wróciła w latach 90. W Europie – dekadę później.

Dziś dzieli się na klasyczną oraz neoklasyczną. Ta pierwsza nawiązuje do performerek występujących w latach 30., 40. i 50. ubiegłego stulecia. Widzimy hollywoodzkie fale na włosach, wachlarze, pióra. Odłam "neo" pojawił się na przełomie lat 90. Przygotowywane show nacechowane są kontekstami społecznym, politycznym, historycznym. Moja rozmówczyni miksuje te dwa nurty.

– Ostatnio występowałam w kostiumie inspirowanym latami 50. w burlesce do utworu "I Wish I Could Shimmy Like My Sister Kate". Trzęsłam piersiami, pupą, ale w którymś momencie złapałam się za brzuch i ciałopozytywnie potrząsnęłam również nim. Podobnie z ramionami. To był ten pierwiastek neo.

"Ale bez dotykania"

Pytam ją o przekraczanie granic. Nie tych scenicznych danej performerki, a publiczności.

– Często przekraczają je osoby chcące zrobić sobie zdjęcie i, tym samym, dotykające mnie. Ostatnio zaczęłam na to reagować, choć wcześniej zaciskałam zęby. Dziś mówię niby żartem, z uśmiechem: "ale bez dotykania". Żart ten okupiony jest sytuacjami w stylu: "jestem kobietą, więc mogę dotknąć twoich piersi" czy "jestem gejem, więc mogę złapać cię za pupę". Nie. Niezależnie kim jesteś, nie możesz dotykać mnie bez zgody. Owszem, pokazujemy na scenie ciało, ale tak samo, jak krótka spódnica nie "zaprasza" do gwałtu, tak i nasze show do dotyku.

Betty Q/ foto: Piotr Knap

Egzotyka, oderwanie od rzeczywistości

 O burlesce w Polsce jest coraz głośniej. Powstają nowe lokale, szkolą się (między innymi pod okiem Betty Q) kolejne performerki. To, że udało mi się zarezerwować stolik na show dzień przed, jest zwykłym fartem. Zazwyczaj bilety w Madame Q wyprzedane są na kilka kolejnych występów.

Betty przyznaje, że burleska może być dla ludzi rozrywką wciąż nową, egzotyczną, pociągającą, swoistym oderwaniem od rzeczywistości. Jednak nie tylko to składa się na jej sukces.

– Parę lat temu przyjaciel, redaktor naczelny kilku pism, powiedział mi: "jeśli chcesz zwiększyć sprzedaż, zwiększ nakład. Wtedy będzie to bardziej widoczne". Zaczynałam produkować mniej więcej raz w miesiącu dla małej widowni. Teraz show odbywają się 8 razy w miesiącu dla 60 osób. Przed chwilą dostałam powiadomienie, że na 13 i 14 marca (rozmawiałyśmy 25 lutego – red.) skończyły się wejściówki. Myślę, że rosnąca popularność burleski w Polsce to upór osób, które się tym zajmują, nie tylko mój, ale całej branży.

***

Pani Kotek

Madame de Minou (z francuskiego – Pani Kotek) pojawi się w Madame Q w ostatni weekend marca. Wcześniej odwiedzi kilka innych miast, poprowadzi także warsztaty. Ma 27 lat, występuje od trzech. Organizuje największą w Polsce Rewię Burleski. Z wykształcenia charakteryzatorka i kostiumografka. Obecnie zajmuje się burleską klasyczną.

– Od dziecka szyłam ubrania w stylu retro dla lalek, łącznie z pantalonami i gorsetami. W wieku 13 lat zaczęłam odkrywać historię gorsetów. Trafiłam na strony z bielizną erotyczną, co było szokujące, ale zamiłowanie do koronek, błyskotek, piór siedziało gdzieś głęboko i kiełkowało. To ziarno trafiło na podatny grunt (śmiech).

Wejść na scenę nie było jednak łatwo. Minou już jako nastolatka zmagała się z niskim poczuciem wartości.

– W gimnazjum chłopcy śmiali się ze mnie, mówili, że mam mały biust. To było wstrętne. Nawet w czasie studiów po głowie krążyła mi myśl, że nie jestem kobietą, bo moje piersi są niewystarczająco duże. Podobnie sądziłam, gdy chciałam zacząć burleskę. Pamiętajmy, że te pozornie niegroźne komentarze są przejawem przemocy psychicznej, a także w lekkim stopniu, ale jednak – przemocy seksualnej. Odciskają długotrwałe piętno na psychice młodej kobiety.

Udało jej się pokonać problemy i zaakceptować swoje ciało. Dziś odnosi sukcesy na polskich i zagranicznych scenach. W ubiegłym roku zwyciężyła na Barcelona Burlesque Festival and Meeting.

– Performerka na scenie musi być pewna siebie. Tego też uczę na moich kursach. Mówię: "nie patrz na koleżankę ze szczuplejszymi nogami, węższą talią, większym biustem. Ona zazdrości tobie długich nóg i gęstych włosów. Patrz na siebie". Gdybyś przyszła do mnie na zajęcia, już w pierwszym ćwiczeniu musiałabyś powiedzieć, co w sobie lubisz i udowodnić mi to.

Madame de Minou/ foto: Anushka Wojtecka

Raz zeszła ze sceny, bo widownia nie krzyczała wystarczająco głośno

Madame de Minou, podobnie jak moje pozostałe rozmówczynie, występuje także na imprezach prywatnych – firmowych, urodzinach, weselach. Przyznaje, że publiczność zależy od miejsca, w którym pracuje.

– Gdy ludzie kupują bilet specjalnie na burleskę, są tam "dla nas". Gdy występuję jako gość specjalny, atrakcja, prezent, bywa różnie. Mam pokaz, podczas którego wyskakuję z tortu. Część rodziny, znajomych, wie, na czym polega burleska, dopingują mnie. Babcie z kolei nieśmiało patrzą, część z nich z czasem dołącza do klaskania.

Raz zeszła ze sceny, gdyż widownia nie krzyczała wystarczająco głośno.

– Imprezę źle prowadzono, goście nie byli rozgrzani. Podczas naszych show dużo zależy od konferansjera. Dopiero, gdy zrozumieli, że trzeba być głośniej, wyszłam. Minęło 20 sekund. Na występie to wieczność.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Ile pączków dziś zjedliście? Ja do godziny 15 ani jednego –.– może dlatego, że podobnie jak z Walentynkami – miłość okazuję każdego dnia, więc pączuszkiem nie pogardzę niezależnie od daty... Zdjęcie wykonane podczas #Rewiaburleski by #madamedeminou w @kinolunawawa przez @anushka_wojtecka_photographer 🐾 🐾 🐾 🐾 🐾 #burleska #najlepszaburleskawkraju #burlesque #burlesqueparty #burlesquecostume #vintage #retro #lady #sexy #cute #woman #polishgirl #polishbeauty #poishwoman #red #gloves #feather #instagood #instagirl #party #helloworld #redhead #redhair #photooftheday #queenofburlesque #kinoluna #ilove #love

Post udostępniony przez Madame de Minou (@madame_de_minou_burlesque)

Do 2 tys. za pokaz

 Czy z burleski da się utrzymać?

– W naszym kraju jest około 20 performerek i performerów, w tym 5, którzy się z tego utrzymują. Różnica między osobami zajmującymi się tym profesjonalnie i amatorsko jest widoczna. Jeśli z tego żyjesz, musisz w to inwestować. W swoje ciało, w kostiumy. Trzeba dbać o siebie i o elementy swoich pokazów. Sama nie śpię na dolarach, ale też nie bieduję. Nie wiem, jak wygląda sytuacja ekonomiczna moich koleżanek, ale sądząc po dopracowanych kostiumach i zaawansowanych rekwizytach, też nie powodzi im się najgorzej – opowiada moja rozmówczyni. 

Madame de Minou za pokaz w Warszawie bierze średnio od 700 do 2000 złotych. Za wyjazdy rozlicza się inaczej. Wtedy w grę wchodzą koszty dojazdu, nocleg.

– W burleskę na poziomie trzeba włożyć dużo pieniędzy. Kostium to 2-3 tys. złotych, para porządnych wachlarzy to kolejne 3 tys. Nie wspomnę o niezliczonej liczbie porwanych pończoch. Jednak, jeśli impreza burleskowa jest dobrze zorganizowana, można na niej zarobić naprawdę sensownie. Trzeba zatrudniać dobrych ludzi, godnie im płacić i dobrze traktować.

Rozmawiamy też o mowie nienawiści. Na instagramie Minou przeważają komentarze w stylu: "piękna", "zjawiskowa".

– Hejt mi się chyba nie zdarzył. Występuję w miejscach, w których mnie chcą. Moje pokazy się bronią, bo są po prostu dobre. Nie jestem wulgarna, a daleka od jednoznacznych akcentów. Mam ostrzejsze show, ale wiem komu i gdzie je pokazywać. Jeśli mam świeże grono, wolę im pokazać bezpieczną klasykę – długą syrenią suknię, pończochy i gorset.

"O zasłanianiu, a nie odsłanianiu"

Nie jest określone, kiedy performerka burleski powinna "odejść na emeryturę". Wszystko zależy od tego, jak czujesz się na scenie. W tym zawodzie masz dużą swobodę.

– Najstarsza performerka w USA na pewno ma około 80 lat. Ja z kolei oglądałam na żywo Lillian DuJour, która jest po 60-ce. To dama ze Stanów, przepiękna. Czuć jej wyjątkową osobowość. Podczas występu pomyślałam: "Jezu, chcę być nią".

Czytając o burlesce, znalazłam komentarz: "go-go dla inteligentów". Zapytałam o to Minou.

– Myślę, że to uproszczona, ale prawda. Strip zawsze jest. Gdy nie ma stripu, nie ma burleski, przynajmniej dla mnie. Weźmy pod lupę sytuację odwrotną. Szukasz miejsca, gdzie kobiece piękno będzie celebrowane z szacunkiem i pełną oprawą artystyczną. W strip clubie tego nie znajdziesz. Tam wabią nagością, obecnością roznegliżowanej kobiety i biorą od klienta kasę. Tam nie ma sztuki, nie ujmując prawdziwym tancerkom pole dance, które przy swojej ponadprzeciętnej sprawności fizycznej wyczyniają akrobatyczne arcytrudne figury. W klubach raczej nie ma ich zbyt wiele. Absolutnie nie chcę ujmować dziewczynom tam pracującym. To jest ich wybór, a i miejsce ma określony cel oraz charakter, które po prostu różnią się od mojej pracy. W burlesce stripitz jest środkiem, a nie celem. Burleska jest o zasłanianiu, a nie odsłanianiu. Po to mamy na sobie tyle warstw, by jak najdłużej je ściągać.

Pytana o przyszłość, odpowiada: nie wiem, czy będę występować do końca życia, ale na pewno umrę jako Madame de Minou, bo jestem nią cały czas. Wtedy, gdy wstaję z łóżka i na scenie. Osobowość mi nie znika.

– Burleska to zabawa dla ludzi. Nie oczekuję, by ktoś widział w tym coś więcej – puentuje.

***

(Nie)perfekcyjna baletnica

Lillet L'amour jest najmłodszą z moich rozmówczyń. Rocznik 1998. Studiuje psychologię w języku angielskim. Podobnie jak Madame de Minou, uprawia burleskę klasyczną. W branży od 3 lat. Przez dekadę trenowała balet, który wspomina jako wyniszczający czas.

– Mam z nim love-hate relationship. Kocham tę sztukę oraz to, co mogę zrobić z ciałem po tylu latach ćwiczeń przy drążku, ale niektóre rzeczy są brane zbyt poważnie. Zdarza się, że dziewczyny nie wytrzymują, wydarzają się tragedie. Rozumiem i szanuję to, że balet musi być perfekcyjny, ale jakim kosztem?

Wyjazd do USA i rok spędzony w Phoenix w Master Ballet Academy Sławomira Woźniaka otworzył jej oczy. – Te dziewczyny okazały się niesamowite, rewelacyjne, tańczyły we wszystkich teatrach, kręciły kilkanaście piruetów. Oni trzymali rygor, ale to wszystko było miłe, ciepłe. Nie czułam, że ktoś jest do mnie źle nastawiony. Po powrocie do Polski zrobiłam sobie przerwę trwającą do dziś.

Wtedy pojawiła się burleska. Lillet wyjechała na tematyczne kolonie. – Miałam 18 lat. Wybierała się na nie moja siostra. Dowiedziałam się o tym w ostatniej chwili. Organizowała je Betty Q. Okazało się, że jest jeszcze jedno wolne miejsce. Spakowałam się w kwadrans.

Od zawsze podziwiała gwiazdy dawnego Hollywood – Marilyn Monroe, Audrey Hepburn. Czytała ich biografie, oglądała filmy. – Miałam fajną bieliznę, lubiłam vintage fryzury, Ditę von Teese. Wszystko składało się idealnie.

Na burleskowym obozie z zakompleksionej nastolatki zmieniła się w kobietę. – Otaczały mnie dziewczyny wyzwolone. Kąpałyśmy się nago w jeziorze, robiłyśmy nagie sesje. Miałam wrażenie, że chcę czuć się w mojej skórze tak, jak te dziewczyny, które nie zawsze były idealne, ale wychodziły na scenę, trzęsły pasties ("naklejkami" na sutki – red.) i czuły się mega kobieco.

Jak wspomina, debiutowała w... oborze na Mazurach.

– Pięknie przystrojonej, ale jednak (śmiech). Potem Betty zaprosiła mnie na scenę otwartą, pojawiały się kolejne zlecenia, aż do dziś. Burleska wybrała mnie, nie odwrotnie.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Don’t smoke guys 🚭 captured by: @vital.stoll ❤️ #photoshoot #vintage #retro #glam #blonde #blond #model #1950s #50s #redlipstick #makeup #cigarettes

Post udostępniony przez 𝔏𝔦𝔩𝔩𝔢𝔱 𝔏'𝔞𝔪𝔬𝔲𝔯 (@lilletlamour)

"Wypadałoby powiedzieć, że się wstydzę"

Nie mogłam nie zapytać o reakcję bliskich.

– Miałam wsparcie w siostrze, która, koniec końców, w burleskę nie poszła. Moja mama podziwiała tę sztukę, ale pytała: "dlaczego ty musisz to robić?". Przez pierwsze dwa lata nie zobaczyła mojego pokazu. Dopiero, gdy wystąpiłam w talent show. Wtedy się popłakała. Powiedziała, że to więcej niż zdejmowanie ciuchów – erotyczne, ale nie wulgarne. Teraz wymyśla ze mną kostiumy, pokazuje inspiracje. Kibicuje mi też wujek po 70-ce. Gdy zobaczy mnie w telewizji, na zdjęciach, mówi: "Ewunia, ślicznie, ślicznie!".

Lillet przyznaje, że jej profesja nie powoduje uczucia wstydu.

– Może wypadałoby powiedzieć, że się wstydzę, ale nie, nie wstydzę. Nie czuję, że to coś innego. Jestem wolnym człowiekiem, lubię tańczyć, pomimo baletu, nie jestem sztywna. Z dziewczynami w szkole baletowej miałyśmy wspólną garderobę, razem się przebierałyśmy. Ciało jest dla mnie normalne. Postrzegam je jako coś pięknego, estetycznego, kobiecego. Móc układać je w pozy na scenie to niesamowite przeżycie. Żadne ciało nie jest idealne. Dobrze pokazać ludziom, że tak wygląda prawdziwa kobieta – może mieć cellulit, rozstępy. Przecież nawet te najszczuplejsze mają!

"Fantasy come to life"

Moja rozmówczyni regularnie występuje w warszawskim Spatifie podczas "Miss Lillet Show". Jeździ także sporo po Europie. Na festiwalu "Queen of Burlesque" w Zurychu wygrała koronę księżniczki. W maju będzie walczyć o tytuł królowej. Co najbardziej przeszkadza jej w zawodzie?

– To, że ludzie czasem nie postrzegają burleski jako sztuki. Nie chcą dać jej wielu szans, myślą, że jest warta o wiele mniej, niż faktycznie. Prawdziwy show na poziomie jest naprawdę cenny.

Mimo wszystko, jej popularność rośnie. Dlaczego?

– Burleska ma się lepiej niż kiedykolwiek. Ludzie są bardziej otwarci. Mnie urzekają w niej elegancja, błysk, piękno. "Fantasy come to life" (urzeczywistnienie fantazji – red.) – o, tak można ją podsumować.

Aleksandra Cieślik
Dziennikarka polsatnews.pl. Przez ponad 5 lat związana z lubelskim Radiem Centrum, gdzie prowadziła m.in. audycje muzyczne oraz publicystyczno-kulturalne. Zajmuje się konferansjerką, a także warsztatami dziennikarskimi dla dzieci i młodzieży. W każdy piątek na facebookowej stronie "Pełnia Bluesa" opowiada o gitarowych brzmieniach.

Komentarze