Obserwowali ją przez trzy tygodnie. Klubowiczka, początkująca influencerka. Lubiła pisać o modzie i nagrywać insta-story z warszawskich lokali. Pewnego wieczoru wychodząc na imprezę, pochwaliła się zdjęciem stylowej torebki. Napisała, że to niezwykle funkcjonalna rzecz - mieści puder, klucze do mieszkania, oraz że można spokojnie wepchnąć ją do rękawa kurtki i zostawić w szatni. W kolejnym poście oznaczyła się w jednym ze stołecznych klubów (#PolishGirlOnTheFloor). W ciągu czterdziestu minut w tym samym lokalu pojawił się młody mężczyzna. Odnalazł kurtkę dziewczyny, wyjął z rękawa torebkę i wydobył klucz do mieszkania. Cyk. Jedno zdjęcie wystarczyło, by średniej klasy ślusarz wykonał dokładny odlew.
Kilka dni później, gdy dziewczyna w udostępnionym poście oznaczyła swoją lokalizację na siłowni, ten sam mężczyzna otworzył drzwi do jej pustego mieszkania. Wiedział, po co wchodzi. Bez problemu odnalazł drogocenną biżuterię, którą influencerka tak chętnie pokazywała na zdjęciach. Po dwóch minutach wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Przestępstwo nigdy nie zostało zgłoszone. Nie było dowodów.
Na swoje ofiary mówią "insta-idioci"
Historię kobiety z torebką z pierwszej ręki poznał Mateusz Kalbarczyk, dziennikarz specjalizujący się w technikach wywiadowczych i prezes firmy 4MatMedia, która zajmuje się m.in. pozyskiwaniem niejawnych danych.
- Jeszcze kilka lat temu, żeby zgromadzić informacje na czyjś temat, trzeba było się nieźle namęczyć wykorzystując techniki detektywistyczne. Dziś wystarczy sprawnie poruszać się po Facebooku i Instagramie - mówi Kalbarczyk, który na użytek firmy postanowił opracować system szkoleniowo- zaradczy dotyczący zagrożeń płynących z obnażania swojej prywatności w sieci. W tym celu odbył szereg rozmów z policjantami i ludźmi związanymi ze środowiskiem hackerskim.
- Udało mi się skontaktować z trzema osobami, które uczestniczyły w kradzieżach planowanych na podstawie informacji, jakie ludzie publikowali w mediach społecznościowych. Na swoje ofiary mówili "insta-idioci" - tłumaczy Kalbarczyk.
Z zebranych przez dziennikarza informacji wynika, że polowaniem na "insta-idiotów" trudnią się nie tylko duże grupy przestępcze, inwestujące pieniądze w programy analityczne, które według określonych algorytmów wyszukują konta najmniej rozsądnych użytkowników, lecz także zwykli złodzieje działający w małych grupach lub na własną rękę.
Quasi-celebryci
Choć nazwa potencjalnych ofiar nawiązuje do samego Instagrama, wiele przestępstw dokonywanych jest również na podstawie analizy kont na Facebooku. W przypadku obu tych serwisów internauci dzielą się zdjęciami i nagraniami oraz prywatnymi zwierzeniami. Nie wszyscy jednak robią to w sposób na tyle nierozważny, by stać się ofiarami kradzieży. Kim zatem są "insta-idioci"? Najczęściej to osoby pomiędzy 16 a 25 rokiem życia, które chętnie chwalą się drogimi ubraniami, nowoczesnymi samochodami, elegancką biżuterią, sprzętem elektronicznym, czy po prostu luksusowym wnętrzem swojego mieszkania.
- Jeden z moich informatorów nazwał ich też "quasi-celebrytami" prowadzącymi nocny, niehigieniczny tryb życia. Często głównym celem tych osób jest pozyskanie jak największej liczby followersów, a nie podzielenie się czymś wartościowym - mówi Kalbarczyk i dodaje, że najbardziej zagrożeni są właśnie ci, którzy nie mają nic konkretnego do powiedzenia, dlatego w sieci dzielą się jedynie prywatą. Zamiast udostępniania wyreżyserowanych, merytorycznych filmików, bezmyślnie nagrywają codzienne czynności. - Słyszałem o blogerce, która transmitowała robienie zakupów on-line. Na ekranie widoczne były jej wrażliwe dane, łącznie z numerem CVV karty kredytowej. Przy tym wszystkim opowiadała o modzie, nie zdając sobie sprawy, że w każdej chwili może zostać okradziona - wyjaśnia Kalbarczyk.
Bez dowodów
Jednak to nie historia blogerki najbardziej zapadła dziennikarzowi w pamięć, lecz opowieść jednego z hackerów o kobiecie, której złodzieje trzykrotnie włamywali się do domu, kradnąc biżuterię i sprzęt elektroniczny.
- Mój informator jest przekonany, że ich ofiara nigdy nie zorientowała się, że jest okradana. Do dziś myśli prawdopodobnie, że drogocenne przedmioty zostały przez nią zgubione - mówi Kalbarczyk. Nic dziwnego. Dziewczyna w relacjach internetowych bardzo skrupulatnie dokumentowała swoją codzienność. Dzięki temu złodzieje mogli dokładnie przeanalizować system zabezpieczeń w jej mieszkaniu. Znali rozkład drzwi i okien, rodzaj zamków, miejsca, w których trzymała kosztowności oraz jej plan dnia. Każde z trzech włamań planowali z chirurgiczną dokładnością, nie pozostawiając po sobie śladów.
To właśnie z powodu braku dowodów nie istnieją twarde statystyki dokumentujące działania przestępcze dokonane na podstawie analizy mediów społecznościowych. Mimo to, policjanci potwierdzają ten trend.
- Ustalenie związku przyczynowo skutkowego pomiędzy aktywnością w social mediach a zdarzeniem przestępczym jest bardzo trudnym zadaniem - mówi asp. szt. Tomasz Oleszczuk z Komendy Stołecznej Policji. - Jednak z naszej praktyki jednoznacznie wynika, że nieprzemyślane korzystanie z serwisów społecznościowych niesie za sobą bardzo poważne zagrożenia. Od dawna apelujemy, aby każdą informację umieszczaną w sieci dokładnie analizować pod kątem możliwości jej wykorzystania niekoniecznie zgodnego z prawem.
Podobnego zdania jest dr Piotr Łuczuk, medioznawca i ekspert ds. cyberbezpieczeństwa. - Zjawisko "wirtualnego ekshibicjonizmu" jest chętnie wykorzystane nie tylko przez służby specjalne do inwigilacji, ale również przez środowiska przestępcze - mówi ekspert i dodaje, że coraz więcej włamań oraz kradzieży odbywa się w momencie, w którym ofiary przebywały na urlopie, jednocześnie relacjonując przebieg wyjazdu w mediach społecznościowych lub oznaczały swoją lokalizację np. w restauracji oddalonej choćby o kilka kilometrów od domu.
Łuczuk nie ma wątpliwości, że ta zbieżność nie jest przypadkowa. Media społecznościowe nie tylko dały przestępcom możliwość bezpiecznej i legalnej obserwacji ofiary, ale również skróciły cały proces wyczekiwania na skok z kilku dni do kilku minut. - Nie chodzi o to, że każdy złodziej jest groźnym hackerem. Dziś nie trzeba być hackerem, żeby poznać sekrety swojej ofiary - kwituje.
Safety first. Lajki później
Wpisy, oznaczenia lokalizacji, filmiki, zdjęcia, relacje, transmisje na żywo - media społecznościowe oferują nam całą gamę narzędzi, dzięki którym możemy dzielić się swoim życiem z innymi. Jeśli aktywnie korzystamy z Facebooka lub Instagrama istnieje duża szansa, że nie zwrócimy uwagi na szczegół, który będzie zagrażał naszemu bezpieczeństwu.
Zdaniem Kalbarczyka istnieją przedmioty, które nigdy nie powinny zostać fotografowane. Zaliczają się do nich karty kredytowe, dokumenty czy samochód z widocznym numerem rejestracyjnym. To samo dotyczy zdjęć garażu, domu i mieszkania wykonanych z zewnątrz, na podstawie których można ustalić adres ich właściciela.
- Jednym z najczęstszych błędów popełnianych przez internautów jest udostępnianie zdjęć przypadkowo znalezionych kluczy. Jeśli ktoś postanowi na forum podzielić się informacją, że to on jest właścicielem zguby, powinien natychmiast zmienić zamki, ponieważ klucze mogą zostać dorobione - tłumaczy dziennikarz.
Niebezpieczny "check in"
Zarówno Łuczuk jak i Kalbarczyk nie mają wątpliwości, że każde zdjęcie i film przed publikacją powinno zostać przeanalizowana pod kątem tła.
- Jeśli nagrywamy filmik lub robimy zdjęcie w mieszkaniu, ustawmy się w takim miejscu, żeby za naszymi plecami nie było drzwi i okien. Trudno zebrać informacje dotyczące dokładnego planu mieszkania na podstawie jednego wideo, ale na podstawie kilkunastu to pestka – mówi Kalbarczyk. Zdaniem dziennikarza tło ważne jest nie tylko w przypadku mieszkania. Fotografując imponującą latte, możemy nie zwrócić uwagi, że na kawiarnianym stoliku leży umowa, którą właśnie podpisaliśmy z klientem. Robiąc selfie na lotnisku, możemy przeoczyć fakt, że karta pokładowa, którą trzymamy w ręku, jest doskonale widoczna, przez co każdy, kto odbiorca zdjęcia, z łatwością odwoła lub przebukuje nasz lot. Ale to nie jedyne zagrożenie, jakie niesie za sobą selfie na lotnisku.
- Informacja o podróży użytkownika, którego konto jest obserwowane to jasny sygnał dla złodziei, że można zacząć akcję. Jeśli ktoś nie chce rezygnować z dzielenia się zdjęciami z urlopów, może robić to w czasie nierzeczywistym. Jedną z form prewencji jest publikowanie filmów i fotografii tuż po powrocie do domu - mówi Łuczuk.
Obaj eksperci dodają, że udostępnianie swojej lokalizacji, gdziekolwiek byśmy się nie znajdowali, jest bardzo niebezpieczne. Złodziej otrzymuje nie tylko informacje, które pozwoliłyby mu na dokonanie bezpośredniego napadu, ale może spokojnie wywnioskować, gdzie znajduje się nasz samochód oraz jak długo mieszkanie pozostanie puste.
- Pytasz, co jest kluczem do bezpiecznego korzystania z mediów społecznościowych? My sami. Musimy tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, jaką część swojego życia chcemy pokazać obcym ludziom i czy na pewno nie będzie wiązało się z to z utratą poczucia bezpieczeństwa- podsumowuje Łuczuk.
Komentarze