Na subiektywną kronikę wydarzeń międzynarodowych zaprasza Grzegorz Dobiecki, współautor programu "Dzień na Świecie" w Polsat News.
Psychoza, panika, pandemia
Przesada? Już chyba nie. Pojawia się zresztą jeszcze mocniejsze określenie: rygory wojenne. Możliwe, że w Chinach koronawirus atakuje z mniejszym impetem, za to rozpalił nowe ogniska w Korei Południowej, Iranie oraz na północy Włoch. Czerwona strefa 51 włoskich gmin, opasana kordonem sanitarnym, to europejski Wuhan. COVID-19 nie jest samorodkiem; w każdym przypadku zarażenia ślady prowadzą do Chin, niekoniecznie bezpośrednio. Często są zatarte, więc trudno wykrywalne. To potęguje trwogę. Nie tylko nie potrafimy dostrzec wroga w porę, ale też nie mamy wciąż broni, która by go zniszczyła.
W obwodzie połtawskim na Ukrainie miejscowa ludność barykadowała drogę dojazdową do wojskowego ośrodka medycznego. Nie życzyła sobie sąsiedztwa kilkudziesięciu osób przywiezionych tam na kwarantannę po ewakuacji z Wuhan. Średniowiecze - tak prezydent Zełenski z wyżyn oświeconej władzy potępił ciemny lud. Podobne protesty miały miejsce w normandzkim Branville, gdzie wczasowy pawilon zamieniono w ośrodek kwarantanny; tam jednak władza lepiej zrozumiała obywateli.
Włoscy psycholodzy apelują, by nie ulegać panice, bo stres obniża odporność organizmu. A rosyjskie trolle wskazują winnego: nowy patogen jest diabelskim wynalazkiem Amerykanów, tak samo, jak był nim wirus HIV.
Antykarnawał
W Wenecji zabawę popsuł wirus; w niemieckim Volkmarsen omal nie zamienił jej w jatkę młody kierowca. Wjechał w tłum, zranił wiele osób. Policja w pierwszych komunikatach uspokajała, że "nic nie wskazuje na to, by powodowały nim motywy rasistowskie lub skrajnie prawicowe". Jeszcze niedawno sugerowałaby, że nic nie wskazuje na radykalny islamizm.
Ojcowie miasta Alost w Belgii nie rozpędzili pochodu z udziałem karykaturalnych kukieł Żydów (jak z filmu "Borat"), chociaż słowa potępienia popłynęły już nawet z Komisji Europejskiej, o Światowym Kongresie Żydów nie wspominając.
Karnawał w Alost, festyn o 600-letniej historii, został wykreślony z listy niematerialnego dziedzictwa ludzkości UNESCO; w tym wypadku tradycja przestała być argumentem.
Parada w hiszpańskim Campo de Criptana przyciągała wzrok mundurami esesmanów, pasiakami więźniów i atrapami kominów krematoryjnych. W Chorwacji, w rozbawionym mieście Imotski atrakcją stało się palenie kukieł gejów.
Najsłynniejszy karnawał - w Rio de Janeiro - muzycznie porywał, ale tematycznie przygnębiał. Z alegorycznych żywych obrazów, prezentowanych przez szkoły samby, wyzierały: niesprawiedliwość społeczna, wykluczenie, policyjna przemoc, bezwzględność prezydenta Bolsonaro wobec rdzennych mieszkańców Amazonii i ich habitatu oraz rasizm. Na wielkiej platformie postać ukrzyżowanego Jezusa z faveli miała nad głową zamiast tabliczki z literami INRI napis NEGRO.
Na swój sposób do karnawałowych zabaw nawiązał też Donald Trump. Przecieki z amerykańskich służb na temat wspomagania jego reelekcji przez Rosję nazwał maskaradą. Może to i trafne skojarzenie, bo "Washington Post" maskę pupila Moskwy nałożył również Bernie Sandersowi, co się demokracie-socjaliście nie spodobało. Za to Sanders (bijący rywali w prawyborach stanowych, ku przerażeniu establishmentu Demokratów) z przekonaniem pochwalił część rewolucyjnego dorobku Fidela Castro.
Skąpi przeciw Ambitnym
Szczyt Unii Europejskiej nie przyniósł kompromisu w sprawie długoletniego budżetu, co nie znaczy, że odbył się nadaremnie. Potwierdził, że najważniejszy podział w UE nie przebiega według kryterium wartości, praworządności czy innych imponderabiliów, tylko według stosunku do wspólnej kasy. A podobny mają socjalista z Madrytu i nieliberalny demokrata z Budapesztu, prezydent z Paryża i premier z Warszawy. Rozróżnienie na płatników netto i tych, co biorą więcej niż dają nie pokrywa się z rozbiciem na grupy Rzeczników Oszczędzania oraz Przyjaciół Spójności. Ci pierwsi, w imię wyższej konieczności (łatania budżetowej dziury po brexicie) chcą okroić wydatki lub/oraz przerzucić je na nowe priorytety. Na naukę, innowacje, ochronę zewnętrznych granic UE kosztem Wspólnej Polityki Rolnej i wyrównywania poziomu życia w krajach uboższych. Drudzy twierdzą, że brexit nie może być pretekstem dla poważnych cięć obecnych dopłat. W sporze między tymi grupami idzie niby o ułamki procenta, ale one w przypadku budżetu UE oznaczają dziesiątki miliardów euro w jedną lub drugą stronę.
"Spójni" wolą się już nazywać ładniej: Przyjaciółmi Ambitnej Europy. Swoich oponentów określają mniej przyjemnym mianem Skąpych. Skąpi to Austria, Holandia, Dania i Szwecja; grupę Ambitnych stanowi 17 państw ze wschodu i południa Europy. Między obu obozami lawirują główni płatnicy netto: Francja, bliższa Ambitnym i Niemcy, sprzyjające raczej Skąpym. Jeden z unijnych liderów powiedział po fiasku budżetowego szczytu: nie potrzebujemy Brytyjczyków by pokazać, że jesteśmy podzieleni.
Namaste Trump
Huczne powitanie amerykańskiego prezydenta w Indiach było rewanżem za niemniej wystawne przyjęcie premiera Indii we wrześniu ub. roku w Stanach ("Howdy Modi"). Owszem, dało się zauważyć pewne niedociągnięcia. Na chybcika malowano chodniki, hektolitry czystej wody wlane do zatrutej rzeki łagodziły bijący z niej odór, błyskawicznie wzniesiony mur miał zasłonić slumsy przy autostradzie do Ahmedabadu. Tam, na największym stadionie świata do gry w krykieta, 110 tys. ludzi wiwatowało na cześć przywódców dwóch największych demokracji. Ta indyjska przeżywa akurat wstrząsy, bo Modi próbuje ją redukować do wersji wyłącznie hinduskiej, z wyeliminowaniem zwłaszcza żywiołu muzułmańskiego. Na tym tle znowu wybuchły zamieszki w New Delhi, były ofiary śmiertelne, ale to pobytu Trumpa nie zakłóciło. Podobnie nic nie zmąciło spokoju prezydenckiej pary podczas zwiedzania (pozowania do zdjęć) świątyni Taj Mahal: turystów nie wpuszczono, złośliwe małpy wyłapano.
Przyjaźń amerykańsko-indyjska została skonsolidowana kontraktem na dostawy wojskowych śmigłowców (3,5 mld dol.). Próba przełamania impasu w negocjacjach handlowych się nie powiodła, co zostawiło pole do dalszej konsolidacji. Miałaby się ona odbywać w szerszym wymiarze, w ramach reaktywowanego formatu Quad, czterostronnego dialogu na temat bezpieczeństwa Indo-Pacyfiku z udziałem USA, Indii, Japonii i Australii. To oznacza kontrę wobec ekonomicznej i militarnej ekspansji Chin.
Chińskie wpływy w innym regionie świata - w Afryce - usiłował kontrować również sekretarz stanu Mike Pompeo. W Senegalu, Angoli i Etiopii powtarzał, że kraje afrykańskie nie powinny ufać reżimom totalitarnym; one niosą bowiem korupcję, odbierają suwerenność, wysysają bogactwa naturalne, pogłębiają zadłużenie... Zanim pojawiły się w Afryce Chiny (oraz ZSRR/Rosja) - to samo robiły już metropolie europejskie i Stany Zjednoczone. O tym Pompeo nie mówił.
Irak, hirak i Mubarak
Trzy arabskie pory roku, a żadna z nich nie przypomina wiosny. Antyrządowe protesty trwają w Iraku od października - i nie ma znaczenia, że rząd już nie ten sam. Wciąż te same są oskarżenia o korupcję władzy i jej podległość zagranicy. Ani Iran, ani Ameryka - skandują demonstranci. Zginęło pół tysiąca ludzi, blokowane były instalacje naftowe. Protesty raz podsyca, raz łagodzi Muktada Sadr; duchowny szyicki, ale dla Teheranu niesterowalny. Na Placu Tahrir w Bagdadzie osobno manifestują kobiety. Stosują się do islamskiej segregacji płci? A może pamiętają o słynniejszym Placu Tahrir, tym z Kairu, gdzie w 2011 r. kobiety były osaczane i gwałcone przez rewolucjonistów.
W Algierii minął rok, odkąd ludzie wyszli na ulice i skrzyknęli się w ruch, po arabsku: hirak. Doprowadzili do obalenia wiecznego prezydenta Abdelaziza Butefliki, chorego i stetryczałego jak Breżniew. Ale systemu rządów armii nie zdołali zmienić. Dlatego dalej manifestują w każdy piątek. Algierczycy długo zwlekali z takim zrywem. Mieli w pamięci najpierwszą z arabskich wiosen - początek lat 90. ubiegłego wieku, wyborczą wygraną Islamskiego Frontu Ocalenia, a potem stan wojenny, 10 lat wojny domowej i ćwierć miliona jej ofiar. Wtedy względny spokój społeczny przywrócił Buteflika.
W Egipcie wojsko powtórzyło scenariusz algierskiego zamachu stanu, by styl i metody Hosniego Mubaraka mógł przywracać, a nawet doskonalić i potęgować, prezydent Abd al-Fattah as-Sisi. On także zamienił mundur na garnitur; on także więzi i likwiduje islamskich radykałów (ISIS, Al Kaida na Synaju) i ortodoksów (Bractwo Muzułmańskie) na równi z obywatelską opozycją; w nim także Zachód musi widzieć sojusznika. A Mubarak, obalony po 30 latach dyktatorskich rządów, odsiedział (właściwie odleżał w więziennym szpitalu) ledwie 3 lata i umarł niemal w chwale. Rząd wyprawił mu wojskowy pogrzeb z armatnimi salwami. Egipska historia ostatnich dziesięcioleci zatoczyła koło.
Śmierć płaskoziemca
W Kalifornii zabił się Mike Hughes. Był guru wcale niemałego ludu globosceptyków, którzy nie dają wiary twierdzeniu, że Ziemia jest okrągła. W rakietach chałupniczej produkcji Hughes już wcześniej wzbijał się ku niebu (niewysoko) po dowody płaskości, wracał na spadochronie, raz się mocno poturbował. Tym razem krótki lot zakończył się katastrofą. Ziemia - okrągła czy płaska - okazała się dla niego przede wszystkim śmiertelnie twarda.
Oczywiście można uznać taki kres życia za absurdalny. Czy nie był on jednak na swój sposób heroiczny, wręcz godny greckiego mitu? Oto upadł nowy Ikar, ukarany za pychę nie przez Słońce, lecz przez Ziemię. Nie przez Heliosa, a przez Gaję. Bo ją obrażał niewiarą w jej piękną formę. A może zginął dlatego, że ośmielił się przypominać ludziom prawdę, którą zabrała im nauka? Niech i płaskoziemcy mają swój mit.
Komentarze