Wydaję się, że im więcej czasu dzieli nas od wybuchu II wojny światowej, tym częściej zamiast o historii, rozmawiamy o polityce. Przeszłość pisana jest na nowo na potrzeby teraźniejszości, na mapach zmienia się granice państw, z agresorów robiąc wyzwolicieli, a z ofiar - karty przetargowe. Tę metodę z ogromną determinacją wobec Polski stosuje prezydent Federacji Rosyjskiej - Władimir Putin. Z jego ust oraz kart przemówień podległych Kremlowi urzędników, padają każde, nawet najbardziej fantastyczne oskarżenia. II Rzeczpospolita miała się rwać do walki u boku niemieckich nazistów, Armia Krajowa masowo mordować Żydów, Polacy z radością kolaborować z III Rzeszą oraz zakładać mundury Wehrmachtu. Oczywiście jedynym światłem w mrokach globalnego konfliktu była Armia Czerwona, pojawiająca się nagle w czerwcu 1941 r. jako ofiara zdradzieckiego ataku Hitlera. To Związek Sowiecki w narracji Putina, zaprezentowanej w pełni podczas styczniowej konferencji w Jerozolimie, wziął na siebie cały ciężar "walki z faszyzmem", niosąc Żydom oraz niewdzięcznej dzisiaj, Europie Wschodniej, wyczekiwaną wolność. Tymczasem gdyby bez emocji przyjrzeć się rosyjskiej historii, okazałoby się, że oskarżenia kierowane w stronę Polski służą maskowaniu własnych, ciemnych kart kolaboracji.
Pod koniec 1941 roku III Rzesza stała u szczytu militarnej potęgi, a pancerny Blitzkrieg wbijał się w głąb terytorium Związku Radzieckiego, zamykając w okrążeniach całe dywizje Armii Czerwonej. Pomimo późniejszych starań radzieckich historyków, nie dało się ukryć, że część ludności zamieszkującej terytoria siłą wcielone do ZSRS, przyjęła Wehrmacht jak wyzwolicieli. Ukraińcy, Tatarzy krymscy czy Bałtowie łudzili się, że w odróżnieniu od sowietów, z cywilizowanymi Niemcami będzie można rozmawiać, szukając przestrzeni za zorganizowanie quasi-suwerennych protektoratów narodowych. W Żółkwi bramę wjazdową zamku zamieniono w łuk tryumfalny. Na jego szczycie, wielki, wymalowany na prześcieradle napis oznajmiał: "Heil Hitler!". Witryny niektórych sklepów w Charkowie spontanicznie przyozdabiano flagami ze swastyką. Nawet w samym Leningradzie, na wieść o zbliżającej się armii niemieckiej na śmietnik wyrzucano całe naręcza oprawionych na czerwono tomów Lenina. Również Niemcy, zaskoczeni i sparaliżowani skalą jeńców z Armii Czerwonej, a w późniejszych fazach wojny cierpiący na niedobory "kadr" - zwłaszcza ludzi zabezpieczających szlaki transportowe oraz tyły frontu przez działalnością partyzancką - zaczęli coraz głośnie rozważać wykorzystanie nastawionej antysowiecko ludności rosyjskiej do aktywnej służby. Właśnie w takich warunkach powstał zapomniany dzisiaj twór, "wolna od Żydów i bolszewików" Republika Łokocka.
"Nowa Armia Rosyjska"
Wszystko zaczęło się dosyć nieoczekiwanie. Niespełna trzy miesiące po rozpoczęciu Operacji Barbarossa żołnierze "ojca niemieckich wojsk pancernych" generała Guderiana, przejęli z rąk czerwonoarmistów miasta Łokoć i Briańsk, leżące w pobliżu obecnej granicy z Białorusią. Zamiast biernego oporu ludności natrafili jednak na… propozycję współpracy ze strony nauczyciela fizyki w technikum leśnym i inżyniera zakładów spirytusowych. Konstantin Woskobojnik i Bronisław Kamiński, bo o nich mowa, mieli wszelkie powody ku temu, aby nienawidzić sowietów. Choć początkowo dali się uwieść czarowi rewolucji, ich poglądy szybko ewoluowały. Woskobojnik już w latach 20. stanął na czele krwawo stłumionej chłopskiej rewolty. Ukrywając się pod fałszywym nazwiskiem ukończył studia elektromechaniczne w Moskwie. Władza nie zapomina jednak o tych, którzy ją zdradzili.
Podobnie rzecz się miała z Kamińskim. Co prawda należał do partii komunistycznej, ale krytyczne poglądy na temat kołchozów przyczyniły się do oskarżenia go o szpiegostwo. Jego polsko-niemieckie pochodzenie tylko ułatwiło sprawę. Osadzony w łagrze, na wolność wyszedł po czterech latach, w przeddzień wybuchu tzw. Wojny Ojczyźnianej. Choć późniejsi kolaboranci młodość spędzili w obozach NKWD, w rejonie łokockim nie byli wcale odosobnieni. W latach 30. urządzono tu bowiem swoisty rezerwat byłych zesłańców, często chorych na gruźlicę po pobycie w GUŁAG-ach. Oficjalnym rozporządzeniem zabroniono im osiedlania się we wszystkich większych miastach Związku Radzieckiego.
Tam właśnie, może za sprawą wspólnej przeszłości, Kamiński i Wosjobojnik nawiązali bliższą znajomość. Zdesperowani i odizolowani żyjąc w poczuciu krzywdy, byli beczką prochu, która czekała na iskrę. A ta nadarzyła się w momencie niemieckiej inwazji. Utworzona w późniejszej Republice Łokockiej gazeta "Głos naroda", tak po roku działalności relacjonowała intencje przyświecające Woskobojnikowi: "Mówił on o nowej armii rosyjskiej, która wspólnie z Niemcami będzie walczyć przeciwko bolszewikom, o rosyjskiej partii narodowo-socjalistycznej, która zjednoczy cały naród, mówił o małym i niezauważalnym Łokociu, w którym już widział przyszłe centrum pierwszego Samorządu".
"Eksperyment łokocki"
Po krótkich pertraktacjach dowództwo Wehrmachtu przystało na argumenty wysłanej delegacji. W listopadzie 1941 r. oficjalnie utworzono Łokocki Okręg Samorządowy. Idea była prosta - Niemcy dawali pozory autonomii i wolną rękę w kwestiach wewnętrznych, w zamian oczekiwali zabezpieczenia tyłów armii przed partyzantami oraz regularnego dostarczania kontyngentów. "Eksperyment łokocki" aż do 1944 roku był solą w oku Kremla. Dopóki los nie odwrócił się na stronę konkurencyjnego kolaboranta, generała Własowa, Kamiński ze swoją Republiką stanowili pełną spektakularnych sprzeczności słowiańsko-nazistowską awangardę.
Po latach być może najbardziej dziwi ideologiczny zapał, z jakim przystąpiono do budowy Nowej Rosji. Jak pisze Boris Sokołow w swojej książce o okupacji ZSRR, "Mieszkańcy obwodu łokockiego w latach 1941 – 42 liczyli, że bolszewicy nigdy już nie wrócą". Tak czy inaczej, prawie każdy miał świadomość, że otwarta współpraca z Niemcami to bilet w jedną stronę. Kiedy roznosiły się pogłoski o klęsce Wehrmachtu pod Stalingradem, w wierszu pt. "Plotki" na łamach lokalnej gazety tak pisano o ewentualnym zwycięstwie sowietów: "Już minęła wasza sława / Waszych już nie wróci ład! / Życie nowe wiatr już niesie / Zmiecie też ich wilczy ślad".
Trzeba przyznać, że owo "nowe życie" Woskobojnik i Kamiński potraktowali śmiertelnie poważnie. Choć ten pierwszy zginął w styczniu 1942 r. z rąk "bestii z lasu" (jak określano sowieckich partyzantów), Kamiński mianowany Ober-Bürgomistrem, błyskawicznie przejął stery i kontynuował "dzieło". Na wiecach otwarcie mówił o tym, że jego celem jest "urządzenie społeczeństwa według wzoru niemieckiego". A w tej kwestii inspiracje płynęły bezpośrednio ze źródła. W listopadzie 1942 roku redakcja "Głosu" wysłana została bowiem na wycieczkę w głąb Trzeciej Rzeszy. Kiedy na froncie wschodnim ważyły się losy kampanii, w artykule "Notatki o Niemczech" zachwyceni rosyjscy antykomuniści opisywali wzorowy porządek u tamtejszych robotników, czyste obrusy w stołówkach zakładowych, przydomowe ogródki i smaczne piwo. Przedrukowany obok plakat zachęcający do wyjazdu na roboty dopełniał tylko obrazu.
Brygada Kamińskiego
Oczywiście Republika Łokocka nie była jedynie eksperymentem społeczno-gospodarczym. Już od pierwszych dni jej istnienia formowano odziały samoobrony. Licząca początkowo 20 osób milicja, z czasem zamieniła się w 12-tysięczną Rosyjską Wyzwoleńczą Armię Ludową (w skrócie RONA, nie mylić z ROA, utworzoną w 1944 r. kolaboracyjną armią gen. Własowa). To właśnie ten odział, pod koniec wojny włączony do SS i przemianowany na Volksheer-Brigade Kaminski, odpowiadał za jedne z najbrutalniejszych zbrodni na ludności cywilnej podczas powstania warszawskiego. Tylko 5. sierpnia 1944 r. Brygada Kamińskiego zamordowała 15 tyś. mieszkańców Ochoty. Z czasem zwierzęce zachowanie jego podwładnych przestało się podobać nawet Niemcom. Na żądanie dowództwa o powstrzymanie grabieży, nowo mianowany Brigadenführer SS Kamiński odpowiedział: "Moi ludzie w walce z bolszewizmem potracili swoje majątki i nie widzę niczego złego w tym, że chcą poprawić swoją sytuację materialną kosztem Polaków, wrogów Niemiec".
Kiedy wojska stacjonowały jeszcze w Łokociu, miejscowi nazywali je z dumą "sławetnymi batalionami", rzeczywistość nie była jednak różowa. Szerzyły się dezercje i pijaństwo - zakład spirytusowy był przecież na wyciągnięcie ręki. Na początku 1942 r. dysponowano jedynie niewielką liczbą pozostawionych przez Armię Czerwoną maszyn, na czele z czterema wozami bojowymi pamiętającymi lata 20. Przez długi czas występowały również braki w umundurowaniu, a żołnierze RONA nieraz maszerowali boso bądź w uniformach sowieckich. Pomimo tego brygada Kamińskiego odznaczała się niezwykłą skutecznością w zwalczaniu sowieckiej partyzantki. A ta nie pozostawała dłużna. Komunikaty bojowe pełne są opisów brutalizujących się z czasem starć. Cytuję za lokalną prasą: "(…) stalinowskie wściekłe psy mordowały leśniczych, nauczycieli, robotników, chłopów, inwalidów, wcześniej znęcając się nad nimi: cięli swoje ofiary nożami, rąbali siekierami, wycinali kawałki skóry i kręgi kręgosłupa, zdejmowali skalpy, ścinali głowy. (…) Bandyci leśni pastwią się nad naszymi ludźmi niczym zwierzęta" - relacjonował redaktor "Głosu naroda".
Koniec marzeń o "faszystowskiej Rosji"
Z czasem okazywało się jasne, że wszystkie marzenia o stworzeniu rosyjsko-niemieckiej idylli muszą legnąć w gruzach. Być może w wypadku zwycięstwa Hitlera Kamiński zastąpiłby Stalina na czele marionetkowego rządu w okupowanej Rosji, ale kolaboranci spychani coraz bardziej na zachód, w 1943 r. musieli opuścić Republikę Łokocką. Ober-Bürgomistr wydając rozkaz ewakuacji nie przebierał w środkach. Raporty sytuacyjne NKWD, nawet jeśli koloryzują sytuację, oddają ducha rozkładu, który zakradł się w szeregi RONA: "Odmawiający wyjazdu traktowani są jak partyzanci i rozstrzeliwani na miejscu (…) Masowo wieszani są więźniowie, po 30, 50 dziennie". Choć na terytorium Białorusi próbowano jeszcze zorganizować kolejne marionetkowe państewko, czas Kamińskiego dobiegał końca. Tak podczas procesów norymberskich mówił o nim niemiecki generał Erich von dem Bach: "Był awanturnikiem politycznym, wygłaszał do swych ludzi mowy propagandowe o wielkiej, faszystowskiej Rosji, której chciał być przywódcą-fuhrerem. Kobiety i alkohol były treścią jego życia. (…) Pojęcie własności było mu obce, żadnego narodu nie nienawidził tak, jak Polaków, których wspominał jedynie obelżywymi słowami".
Po powstaniu warszawskim zaczął być coraz mniej przydatny. Według oficjalnej wersji zginął w 4 października 1944 r. w Łodzi, ulegając wypadkowi samochodowemu. W rzeczywistości zlikwidowano go pod koniec sierpnia za niesubordynację i coraz mniejszą wartość bojową jego oddziałów. Zatrzymany prze ludzi szefa krakowskiego SD Waltera Bierkampa, został w tajemnicy przed swoimi oddziałami rozstrzelany. Jego miejsce na świeczniku zajął inny kolaborant, generał Andriej Własow, który ze swoją Rosyjską Armią Wyzwoleńczą walczył do ostatnich dni III Rzeszy. Szacuje się, że w szeregach armii niemieckiej, w oddziałach pomocniczych (Hilfswilligen) oraz logistycznych, do 1945 r. służyć mogło nawet do miliona byłych obywateli Rosji Sowieckiej.
Komentarze